Próba zemsty- Rozdział 5
Obudziłam się spragniona i z bólem głowy. Miałam kaca. Cholernego kaca miałam pierwszy bardzo dawno temu. Jak kładłam się do łóżka liczyłam, że z racji na wiek chorować nie będę.
W jak wielkim błędzie wtedy byłam.
Ponownie zasnęłam.
Obudziły mnie odgłosy rąbania drewna, które wpadały przez otwarte okno. Zwlekłam się z wyra i wyszłam do głównej izby, która okazała się być idealnie czysta. Na stole nie było śladu wczorajszej popijawy, za to stały na nim świeże kwiaty, dzban i kubek. Miałam już wyjść na dwór ale zauważyłam kartkę na której rogu stał kubek. Podeszłam do stołu i na nią spojrzałam. Był to krótki liścik.
"Rudzielcu"
List napisała Babka.
W pierwszej kolejności sięgnęłam po dzban i napełniłam kubek, dopiero po wypiciu, jak się okazało naparu z ziół, wzięłam do ręki list.
"Rudzielcu wyjechałam do rodzącej kobiety do wsi obok. Wrócę jak najszybciej. Masz porąbać drzewo które przywiezie dzisiaj ktoś z wsi."
Kurwa. Mam rąbać drewno. Na kacu
Dopiero po chwili doszło do mnie, że słyszałam jak ktoś już to robi. Popędziłam do drzwi które otworzyłam z hukiem. Na podwórku, plecami do mnie stał jakiś facet. Po budowie jego ciała mogłam stwierdzić ze młody i dość przystojny. Na odgłos, który wydały drzwi uderzające o ścianę, mężczyzna przestał rozwalać pieńki i odwrócił się.
-Ktoś ty? - zapytałam powoli.
-Syn właściciela tartaku. Przywiozłem drzewo. - mówił uśmiechając się- Pukałem, ale nikt nie otwierał, więc podszedłem do okna, tego pierwszego po lewo. Widziałem, jak pani śpi i nawet próbowałem cię obudzić, ale jak zapukałem w okno to one się otworzyło. I zrzuciło lusterko, które się rozbiło.
-Rozbiłeś lusterko? - pisnęłam- To w metalowej ramie?
-No tak ale porąbałem za ciebie drzewo- uśmiechnął się szerzej
-Nie wynagrodzisz mi tego rąbiąc cholerne drzewo. Będziesz musiał się przyznać i przeprosić Babkę bo to jej lusterko zbiłeś, a ja nie planuję brać winy na siebie- powiedziałam papugując jego uśmiech.
Mina chłopaka zrzedła, nic nie odpowiadając odwrócił się i wrócił do swojego zajęcia.
*
Chłopak zdecydowanie na coś liczył, a ja na pewno miałam ochotę na zabawę z takim chłopaczkiem. Nie powiem był przystojny i trochę słodki, ale całkiem nie w moim typie. Ale w sumie darowanemu koniu w zęby się nie patrzy.
-Głupi pomysł. - powiedziałam do siebie. Siedziałam przy stole siorbiąc napar.
Musze się stąd odejść, zdecydowanie za długo odpoczywałam. Dobiegał koniec sierpnia, jeśli będę chciała znaleźć się w stolicy przed pierwszym śniegiem będę musiała wyruszyć na dniach. Czasu wiele nie miałam, bo zwykle zaczynało sypać na koniec października.
*
Przez cały wieczór siedziałam sama w domu, nie potrafiłam wymyśleć czegoś sensownego. I dlatego mimo deszczu wyszłam na spacer do lasu, wśród drzew deszcz nie moczył jakoś bardzo, za to wiatr który się zerwał namawiał do powrotu do ciepłego wnętrza domu. Nie przejmowałam się zimnem. Myślami byłam na dworze mojego ojca, w dzień, w który poznałam mojego męża.
*
-Dlaczego nie mogę ubrać tego co zawsze? - wręcz krzyknęłam do służącej która trzymała nową, pudrowo różową suknię wcale nienadającą się na zimną jesień. – Jest zimno, w spodniach będzie mi zdecydowanie cieplej i wygodniej. To tego czuję, że się przeziębiłam.
-Ale twój ojciec życzy sobie, żeby miała na sobie suknię. I to taką w której będziesz wyglądała reprezentacyjnie. I proszę cię młoda damo nie krzycz na mnie, bo to nie moja wina, że arcyksiążę nie chce cię dzisiaj widzieć w spodniach. – tym razem to ona krzyczała na mnie. Mimo że Klara była służącą to krzyczała na mnie częściej niż moi rodzice.
-Dobrze. Niech będzie, że nie ubiorę spodni, ale co ty na to żebym założyła tą wełnianą sukienkę? Sama mi ją wybrałaś. – powiedziałam już spokojniej i zrobiłam minę, którą zawsze przekonywałam ludzi do swojej racji – Proszę.
Klara popatrzyła na mnie i z rezygnacją odwiesiła sukienkę do szafy. – Dobrze, załóż tą wełnianą. Może to nawet lepiej, bo nie chce cię słuchać, kiedy będziesz chora leżeć w łóżku. A teraz się ubieraj i schodź do sali tronowej. I tak już jesteś spóźniona. – kobieta podeszła do mnie i pocałowała mnie w czoło.
*
Szłam długim korytarzem po czyściejszym niż zwykle dywanie, mijałam wysokie okna które również lśniły czystością. Tak w ogóle to dopiero teraz zauważyłam jak czysta jest ta część zamku, przez którą przechodzą goście. Wbiegłam po długich schodach i stanęłam przed drzwiami to sali tronowej, miałam je otworzyć, kiedy o dziwo wyręczyło mnie dwóch strażników w galowych mundurach.
Ciekawe o co chodzi. Przemknęło mi przez myśli.
Było to zjawisko bardzo rzadkie, bowiem straż, która pilnowała tych drzwi zazwyczaj miała w nosie otwieranie ich osobom które chciały przez nie przejść, nawet w trakcie ważnych uroczystości. Gra w karty była dla strażników bardziej interesująca. Jedyną osobą, dla której fatygowali się ją przerwać była moja mama, arcyksiężna. Czasami robili to dla mojego ojca, ale tylko wtedy, kiedy któryś z nich przegrał z nim grę, a że Książe częściej przegrywał niż wygrywał zaszczyt otworzenie cholernie ciężkich drzwi przypadał jemu.
Uśmiechnęłam się do nich i kiwnęłam głową w podziękowaniu. Kiedy weszłam do olbrzymiej sali zaniemówiłam, i od razu pożałowałam, że nie posłuchałam ojca i Klary. W sali było z masę ludzi, większość reprezentanci znanych mi rodów, ale byli też tacy których wcześniej nie widziałam. Pięciu mężczyzn wyróżniało się najbardziej, ich stroje w ciemnych kolorach całkowicie odbiegały od kanonów obecnej mody, w której królowały delikatne odcienie i materiały. Mimo wszystko każdy był ubrany wręcz odświętnie, tylko ja wyglądałam jak obdarciuch w granatowej sukience, z wełny która była zdecydowanie za krótka na taką okoliczność, ale skąd mogłam wiedzieć. Przecież przez ostanie dwa dni nie wychodziłam z pokoju, wolałam czytać niż interesować się tym co działo się w moim domu.
Na moją nie korzyść zostałam zauważona. Mężczyźni zrobili głupie miny powstrzymując się od śmiechu, kobiety zaczęły szeptać do siebie zakrywając usta koronkowymi wachlarzami, za to najbardziej otwarcie zareagowało tych pięciu mężczyzn. Wybuchli śmiechem.
-Jego Arcyksiążęca Mość wybaczy mi śmiałość, ale to chyba nie jest ta osoba na którą czekamy od piętnastu minut? – powiedział śmiejąc się, nieznany mi mężczyzna w czerni siedzący na fotelu ustawionym bokiem do prawicy arcyksięcia. Dopiero teraz mu się przyjrzałam. Był wysoki i szczupły, ale mimo dość chłopięcej postury budził respekt. Długie siwe włosy miał zaplecione w warkocz, a na skroni jego skroni widniała korona wysadzana onyksami i granatami.
-Nie, nie wybaczę Królu. W ciągu tych piętnastu minut zdążyłeś obrazić dwie najważniejsze kobiety w moim życiu. Nie chce żebyś poczuł się urażony, kiedy powiem, że jeszcze raz na coś takiego się ośmielisz zobaczysz dlaczego nazywają mnie Szaleńcem. – po tych słowach umilkły szepty, a ja wyprostowana ruszyłam z miejsca z podniesioną głową sto razy pewniejsza siebie. Kiedy stanęłam przed ojcem, grzecznie dygnęłam, a on skinął głową i puścił do mnie oczko.
-Drodzy goście puśćmy w niepamięć ostatni incydent. Chciał bym przedstawić moją córkę – arcyksiążę wstał z tronu i objął mnie ramieniem – dla większości z was Księżniczka Mira ciągle jest najgorszym koszmarem. Nie raz słyszałem opowieści snów, w których przypominacie sobie to co Mira wam zrobiła za dziecka. – głos mojego ojca zrobił się weselszy, tak jak zawsze, kiedy mówił o mnie.
- Oj tak, Mira była żywym srebrem. – powiedział baron Rosztowski, dla którego byłam jak wnuczka, a towarzystwo zaśmiało się na wspomnienie moich wyczynów.
Arcyksiążę kontynuował,
- Ale dzisiaj już nie jest niegrzecznym dzieckiem tylko młodą kobietą, kandydatką na następczynię tronu. Drogi Lazarze, przedstawiam ci pretendentkę na tron Doliny Ankity.
Pokłoniłam się przed nijakim Lazardem, znałam jego imię i wiedziałam kim jest. Za to nie wyobrażałam sobie ze taki cham może być królem nieludzi.
- Naprawdę kobieta ma przejąć po tobie pałeczkę? To kobietę mam uważać za równą sobie i prowadzić z nią interesy? – mówił jakby właśnie usłyszał świetny żart
Nagle głos zabrał jeden z dziewięciu członków Rady – Jego Królewska Mość nie powinna się oburzać w takiej sytuacji. Pragę przypomnieć, interesy prowadzone są z całą Radą a nie tylko z Jego Arcyksiążęcą Wysokością. Powinno być bez znaczenia czy przewodniczącym naszego zgromadzenia jest kobieta czy mężczyzna.
Na twarz króla wylazł paskudny uśmiech, już miał coś powiedzieć, kiedy przerwał mu mężczyzna siedzący obok niego. Jego uśmiech był jeszcze bardziej arogancki niż uśmiech Lazara.
- Drogi ojcze, niepotrzebnie się przejmujesz takim szczegółem. Przecież za niedługo rezygnujesz z urzędu i przekazujesz go mnie, więc to ja będę się użerać z Arcyksiężną Mirą.
Niko. Syn Jego Królewskiej Mości. Do ojca upodabniały go tylko jasno szare oczy. Czarne włosy i muskularne ciało były całkowitym przeciwieństwem delikatnego króla.
Miałam się odezwać, ale poczułam jak tato zaciska rękę na moim ramieniu.
- Księżniczka Mira została wskazana jako najlepsza kandydatka. - całkowicie zignorował wypowiedź elfa - Wiem córko, że ta informacja to dla ciebie nowość, ale byłaś przygotowywana do tej roli przez całe życie. – zwrócił się do mnie. – Musimy wreszcie wkroczyć w nową erę, a kobieta na tronie naszych królestw będzie dobrym początkiem.
- Dziękuję Rado za takie wyróżnienie – skinęłam w stroną ludzi siedzących po lewej stronie tronu naprzeciwko Lazara i jego świty.
Byłam w szoku.
Wtedy zobaczyłam jego. Przy jednej z kolumn stał ciemno włosy mężczyzna, nawet z tak dużej odległości mogłam dostrzec jego śmiejące się oczy i apetyczną twarz.
*
Pogrążona w wspomnieniach nawet nie zauważyłam, kiedy zeszłam z wydeptanej ścieżki. Było już ciemno, przez drzewa widziałam czyste niebo pełne gwiazd. Widziałam za mały kawałek nieba, aby gwiazdy wskazywały mi drogę. Zaczęłam krążyć po lesie szukając większej przerwy w koronach drzew, kiedy ją znalazłam parę kroków przed sobą. Niebo w tym miejscu przecinało las równą linią. Liczyłam, że tym miejscu będzie droga, ale zawiodłam się kiedy stanęłam nad przepaścią i usłyszałam szum wody. Wąwóz, na którego dnie płynęła woda, w świetle księżyca wyglądał jakby zrobiony wielką siekierą. Jego zbocza pokryte były licznymi trawami, po których spływała mocnymi strumieniami deszczówka. Wolałam się odsunąć od skraju urwiska, w takich warunkach delikatne pośliźnięcie zakończyło by się upadkiem w dół. Ale niestety nie uniknęłam tego. Nagle usłyszałam pędzące zwierzę, wydawało mi się, że to dzik. Ale nie sposób było się o tym przekonać, dopóki nie popatrzeliśmy sobie w oczy. Zwierzę pędziło prosto na mnie. Instynktownie zrobiłam krok w tył i się pośliznęłam. Odyniec musiał mieć lepszą koordynacje ruchową, ponieważ nie spadł zaraz po mnie. Jeszcze przez chwile słyszałam jego kwiczenie, ale spadając uderzyłam głową o jakiś kamień. Reszty upadku i tego jak wpadałam do zimnej wody nie pamiętam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania