Prologos

Czerwony peron, przysłaniająca wszystko para, setki ludzi, którzy witali się z krzykiem po dwóch miesiącach wakacji.

Lily przeszedł dreszcz. Zapowiadał on nadejście wielkiej fali szczęścia, która miała przejść przez jej ciało. I to dokładnie za dziesięć minut, jeśli wierzyć jej zegarkowi.

Wracała do domu. Przyznała to z ulgą, lecz również z lekkim wstydem. Jak mogła się cieszyć na myśl o tym, że zostawi swoją rodzinę na kolejnych kilka miesięcy? W głębi ducha uważała nawet, że to jej prawdziwym domem jest Hogwart a nie rodzinny dom. Lecz ta myśl schowana była tak głęboko, że nigdy nie byłaby w stanie powiedzieć tego na głos. Wyciągnęła bardziej głowę by wypatrzyć między tłumem złocistych loków, blond fryzurki, lub ciemnych nastroszonych włosów. Nic z tego. Jej widoczność ograniczona była do 3 metrów. Para, krzyki i zmieniający miejsce ludzie dezorientowali ją tak samo, jak przejeżdżające po ulicach Londynu auta. Skarciła się w duchu, że nie opanowała stawania na palcach w butach o wysokich obcasach.

Naglę poczuła jak czyjeś ręce ciągną ją do siebie, z taką gwałtownością, iż obawiała się, że jej głowa pozostanie na miejscu, w którym była przed chwilą, a reszta ciała podda się sile, która ją ciągnie!

Obróciła się i westchnęła. Jej mama znowu wróciła by ostatni raz ją uściskać, obdarzyć mokrym pocałunkiem w policzek i szeptać do ucha kolejne rady.

- Ubieraj się ciepło. Nie zapomnij o nas. I uważaj na siebie. Tak bardzo się o ciebie martwimy.

- Mamuś. Pamiętam o wszystkim.

- Pisz często.

Rozległ się gwizd i z komina czerwonej lokomotywy buchnął gęsty, zasłaniający wszystko dym.

Jeśli miała jeszcze dzisiaj pojawić się w swoim domu musiała jak najszybciej znaleźć się w pociągu. Delikatnie, acz stanowczo zdjęła chude ręce swojej matki z szyi i pocałowała ją ostatni raz. Pomachała ojcu, który stał kilka metrów za nimi z podejrzanie czerwonymi oczami podpierając filar. Evansówna westchnęła w duchu.

- Obiecuje, że przyjadę na święta – powiedziała starając się nadać swej twarzy pogodny wygląd. Też tęskniła.

Chwyciła za rączkę kufra. Poprawiła klatkę, w której znajdował się jej brzydki kot i ruszyła.

-Kocham cie mamo! – krzyknęła dziewczyna biegnąc przez powoli opustoszający peron.

- Pa kochanie! – krzyknęła kobieta do oddalającej się rudej głowy.

***

- No chłopcy. Dbajcie o siebie! – powiedziała kobieta, o czarnych jak węgiel włosach do dwóch młodych mężczyzn.

- Oddawaj te ciastka! – krzyknął mężczyzna do chłopaka o dłuższych włosach. Ten tylko zaśmiał się gardłowo, wyciągnął z kieszeni ciastko i podrzucił nim.

Ojciec Jamesa Pottera śledził uważnie żółtą bryłkę ciasta ze zdziwieniem w oczach. Przeleciała nad jego głową wykonując wysokiej klasy piruety i wylądowała z głośnym plaskiem w ustach drugiego chłopaka.

Ten poprawił tylko okulary i obdarzył matkę całusem doprawionym okruchami. Zuzanna wyciągnęła chustkę i z obrzydzeniem wytarła policzek.

- Jesteście tak dziecinni, że śmiem twierdzić, iż nie dorośliście do tak długiej podróży i resztę roku szkolnego spędzicie w domu sprzątając piwnice! Wszyscy trzej.

Okularnik tylko się do niej uśmiechnął, otworzył usta i z jego gardła wydobył się harcząco-bulgoczący hałas. Parę osób przechodzących obok Potterów obróciła się, obrzucając ich zniesmaczonymi minami. Pani Zuzanna Potter próbowała zakryć twarz chusteczką modląc się by nikt jej nie poznał, a pozostali mężczyźni śmiali się do rozpuku.

- Jak możecie być tak niekulturalni? – syknęła na nich kobieta, przywracając ich do porządku – James! Syriuszu!

- Przepraszam mamo – powiedział chłopak spuszczając głowę. Zaszurał butami i wsadził rękę do kieszeni marynarki.

- Wyrosłeś z tego James. Jeszcze dwa lata temu byłbym w stanie uwierzyć, że jest ci przykro. Dzisiaj to wygląda żałośnie – odezwał się ze śmiechem ojciec, Robert waląc chłopaka po plecach.

- Nie powinienem się śmiać. To było dziecinne i przyznaje, że nie umiem się zachować – odezwał się Black biorąc kościstą rękę Zuzanny i całując lekko jej palce. Kobieta wyszarpała dłoń i pogroziła im palcem.

- Dosyć już! Idźcie, bo się spóźnicie. Nie szalejcie tak. Proszę was. Będę za wami tęsknić. Przyjedziecie na świętą- powiedziała kobieta przytulając i całując obu chłopców w policzek.

- Nie chce słyszeć o żadnych huncwotach! – krzyknął Robert Potter za oddalającymi się chłopcami, którzy dzielili się ostatnim ciastkiem.

- Jak myślisz? Kiedy dostaniemy pierwszą sowę? – zapytała kobieta poprawiając płaszcz.

- Na pewno nie wcześniej niż za kilka godzin – w oczach mężczyzny pojawił się błysk. Wziął Zuzannę za rękę i przypomniał głosem pełnym powagi, że od dziś mają pusty dom, tylko dla siebie.

Zarumieniona kobieta upuściła chustkę poddając się uściskowi męża.

***

 

Wysiadając z mugolskiej taksówki Remusowi zakręciła się w głowie. Jak można żyć w takim smrodzie? Na zamglonym Londyńskim parkingu czuć było smołę, brud i spaliny tych mugolskich ustrojstw zwanych autami.

Przeszedł przez ulice w niedozwolonym miejscu, jedną ręką podtrzymując słabą matkę a drugą ciągnąc kufer.

Czuł, że kobieta opiera się na nim całym ciężarem mimo tego, że trzymała w ręce laskę. Zapewniał, że poradzi sobie sam, że nie musi go odprowadzać, jednak ta się uparła i musiał pozwolić jej pójść ze sobą. W końcu nie był pewny czy to nie było ich ostatnie spotkanie.

Był pewny, że gdyby matka zostawała sama w domu nie poradziłaby sobie. Dlatego w roku szkolnym mieszka ona u swojej siostry, a gdy chłopak wraca na wakacje, wyjeżdżają do swego domu na wsi. Zeszli z trudem po schodach i pokonując kilka korytarzy i jeden mur znaleźli się na peronie 9 i 3/4.

-Remusie. Pamiętaj, proszę. Uważaj na siebie – powiedziała poprawiając mu mugolską wystrzępioną koszulę o za krótkich rękawach.

- Nie zapomnę mamo – powiedział chłopak, uśmiechając się do niej ciepło spod blond grzywki.

- Pisz do mnie często – pociągnęła go za rękę, by ten się do niej nachylił i cmoknęła go lekko w policzek.

Chłopak przygryzł wargę. Był pełen wątpliwości, czy aby na pewno dobrze postąpił zabierając ją ze sobą. Gdy rozległ się ogłuszający gwizd kobieta popchnęła go wolną ręką. Złapał za rączkę kufra i ruszył spokojnym krokiem w stronę pociągu.

- I pamiętaj o ocenach! Żebyś nie stracił odznaki prefekta! – zaśmiała się, machając mu na pożegnanie.

***

- O jej.. Wszyscy jesteśmy? Sowa jest? Świetnie - powiedział mężczyzna, który przepchnął przez barierkę ostatni wózek.

Ich grupka składała się z kilkunastu osób. Byli dziadkowie Lydii, ona sama, Vivien i Sue. Towarzyszyło im też kilka kuzynek, które były za małe by jechać do Hogwartu i również dziadkowie Lydii. Vivien nie potrafiła znaleźć swojego drugiego szkolnego buta, więc otworzyła kufer i zaczęła w nim grzebać. Lydia wkładała do torby kolejne kanapki oraz słoiki wypełnione powidłami dyniowymi, które podawała jej babcia. Skończyło się na dwóch torbach i kilkoma cukierkami w ustach.

- No moje drogie. Zero wariacji tam. Żebym nie usłyszała znowu o jakiś huncwotach i wygłupach! – wysoka kobieta o ciepłych oczach pogroziła palcem trzem dziewczyną.

- Ile mamy razy ci jeszcze powtarzać, że to nie nasza wina?! Nie byłyśmy w to zamieszane! – krzyknęła do niej dziewczyna o tych samych tęczówkach. Lydia parsknęła śmiechem i z ust wyleciały jej dwa cukierki.

- Proszę pani, obiecuje, że w tym roku wszystkie nic złego nie zrobimy – odezwała się Vivien zatrzaskując swój kufer, wciągając skórzanego kozaczka na grube, wełniane czarne rajstopy.

Kobieta uważnie popatrzyła na rajstopy dziewczyny, następnie na biały sweterek Lydii.

- Nie za grubo jak na wrzesień? – zapytała marszcząc czoło.

- Ależ skąd! Sama dałam Lydii ten sweterek. W pociągach zazwyczaj jest zimno – powiedziała babcia Kalynah z miną znawcy.

- Oh..

Kobieta z uśmiechem podeszła do dziewczyn i objęła ramionami wszystkie trzy. Za jej przykładem poszły młodsze siostry i kuzynki Sue. Oplotły ramionami ich biodra i kolana śmiejąc się i powtarzając, że też chcą pojechać. Nagle szara para buchnęła z kominów lokomotywy i ludzie pośpiesznie skierowali się w stronę wagonów. Całując i przytulając wszystkich (w tym Lydia Sue) dziewczyny pożegnały się i złapały za rączki swoje kufry i podbiegły do pierwszego wagonu.

- Spodziewaj się sowy w każdy miesiąc! – krzyknęła jeszcze dziewczyna. Wychylając się przez okno machały całej rodzinie szczęśliwe i pełne nadziei na udany rok szkolny.

-Oh.. Nareszcie – powiedziała Lydia, gdy znalazły wolny przedział.

Zdjęła biały sweterek, by ukazał się obcisły czarny top przylegający do ciała. Wyciągnęła z kufra jeszcze tylko szkolną szatę. Vivien zdjęła rajstopy i zastąpiła je czarnymi zakola nówkami z dwoma białymi paskami u góry.

- Czas seksapilu i męskich spojrzeń uważam za otwarty – powiedziała Sue ściągając płaszcz.

Wszystkie dziewczęta wybuchły śmiechem.

***

 

Pulchny chłopiec z zapadniętymi oczami patrzył ponuro na swą matkę, gdy ta jeszcze raz poprawiała mu szatę szkolną.

- Gdy założysz na siebie te fałdy to nie będzie widać, że jest za ciasna – powiedziała patrząc na niego z ukosa. Ojciec, który stał obok prychnął pogardliwie.

- Nawet to mu nie pomoże.

Peter popatrzył na niego z wyrzutem w oczach.

- Przestań – syknęła Jollet.

- Pamiętaj, o czym Ci mówiliśmy. Mamy nie dostać żadnej sowy na twój temat. Masz poprawić te sumy, które cudem pozwoliły ci przejść – powiedział grzmiącym tonem ojciec Petera.

-Poprawie tato – powiedział chłopak łapiąc za rączkę kufra. Jeszcze raz podciągnął za duże spodnie i mruknął nieśmiało – przyjadę na święta.

- Przyjedź, przyjedź.

-Pa – pociągnął kufer w stronę czerwonej lokomotywy buchającej białą parą.

Nareszcie Hogwart.

 

Lily Evans

James Potter

Sue Wilson

Syriusz Black

Vivien McConnet

Remus Lupin

Lydia Winters

Peter Pettigrew

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Prue 12.01.2015
    To coś z serii Harry Potter, bo na końcu Hogwart pisze... Czytało mi się bardzo przyjemnie. Ode mnie 4
  • SoClose 12.01.2015
    To roczniki 1960 czyli rodzice Harrego Pottera. ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania