Prostota

- Prostota. Aż samej ciężko mi uwierzyć, że ja – osoba intelektu - mam tak nieodparte pragnienie prostoty. Urodzona w wielkim mieście, otoczona zewsząd możliwościami, które rozpychają się do granic w moim polu widzenia, jedyne czego pragnę to pachnącego pola pszenicy. To zabawne, ale świat nosi w sobie tyle sprzeczności. Człowiek nigdy nie czuje się zaspokojony tym, co posiada. Zawsze pragnie więcej (lub mniej w zależności od zrządzeń losu, które napotkał na swojej drodze), rozrywa go od środka ta żądza ucieczki od stanu obecnego, byleby daleko od tego, co zna i zdążył już sobie oswoić. Rzeczywistość zwyczajnie mu nie wystarcza. To bardzo duże uogólnienie, ale można by powiedzieć, że to niezaspokojenie jest przyczyną, dla której nawet po rozszczepieniu atomu i lądowaniu na księżycu nadal nam mało. Czyżby powodem największych odkryć ludzkości była tak prosta rzecz? Niezaspokojone pożądanie inności? Nowości? Wstręt do stanu obecnego? Pytanie, czy zmierza to w jakimś określonym kierunku? Czy sami nie wpędzamy się w spiralę niezadowolenia, która ostatecznie doprowadzi do naszej zagłady? Jednym z owoców tego pędu są nowe odkrycia, to fakt, ale w tym wszystkim tak łatwo zatracić siebie, zapomnieć o tym, co najważniejsze. Czy ci, którzy nas stworzyli, spodziewali się naszego krytycznego końca i pętli, w które sami się wplątujemy, czy po prostu rzucili nas w otchłań, a teraz oglądają? Patrzą na to, jak sami jednocześnie się zadziwiamy, ale bezwiednie kręcimy się w miejscu, myśląc, że postępujemy do przodu. To pragnienie jest czymś, co nie daje nam zaprzestać, zmywa wszechogarniające poczucie bezsensu. Kod idealny. Samo podtrzymujący się system małych diodek, migających z ekscytacją, kiedy wydaje im się, że odkryły coś przełomowego. W takiej iluzji rodzi się każdy, umiera każdy, ale niewielu dostępuje zaszczytu dostrzeżenia prawdziwej istoty życia. Może po części dlatego, że nikt nie wie, czym ona jest. Czy…

- naaaah, na siłę próbujesz być zbyt dramatyczna. – odezwał się kobiecy głos, który zaburzył potok słów.

- Kiedy ja nie jestem w stanie. Ughhhhh, to ten cholerny Hamlet. – odpowiedziała zawstydzona młoda dziewczyna, po czym oderwała wzrok, wlepiony wcześniej ślepo w kartkę papieru. Od kiedy ponownie przeczytała dramat Shakespeare, nie mogła się wyzbyć tego ciągłego przygniecenia nieuchronnością losu. Miała świadomość pretensjonalności swoich tekstów, jednak nie mogła w sobie przemóc tej potrzeby wzorowania się na teatralnym i wynikającym z przepaści czasu, który minął, archaicznym stylu swojego mistrza.

- Wiedziałem, że nie powinnam ci była go pożyczać. – odpowiedziała rudowłosa, która nie mogła ukryć lekkiego uśmiechu malującego się na jej twarzy. Był to uśmiech wyrażający czyste rozczulenie nad jej rozmówczynią.

Zapadła cisza oddzielana powolnym tykaniem zegara. Wskazówki przesuwały się mozolnie po tarczy, przypominając o nieuchronnym upływie czasu. Na drugim końcu niedużego, wątle oświetlonego pokoju, dało się słyszeć drobny szelest, to pewnie czarny kot Czesław obracał się na drugi bok w trakcie swojej trwającej już dobre kilka godzin drzemki. Świstowi głęboko wdychanego powietrza zawtórował oszałamiający huk zegara, który wylądował na ziemi i roztrzaskał się na kawałki. Odłamki szkła zagnieździły się w szparach między zbutwiałą już, podłogą a część z nich odnalazła bezpieczne schronienie w kieszeni różowego szlafroka walającego się nieopodal stolika, przy którym, na kanapie siedziały dwie postacie.

- Nie mogę się skupić przy tym tykaniu. – Wykrztusiła zabójczyni zegara.

- A co ty w ogóle chcesz przekazać, Wer? – Spytała druga dziewczyna, jakby kompletnie ignorując wybuch emocji, który miał przed chwilą miejsce.

- Sama nie wiem – rozległo się po chwili i Weronika odchyliła się do tyłu, przekładając cały ciężar ciała na oparcie kanapy. – To jest mój problem, o tym mówiłam. Czuję pustkę twórczą, a jednocześnie nie jestem w stanie przestać myśleć. Pojawiają mi się pomysły, ale kiedy próbuję przelać je na papier, wychodzi coś takiego! – powiedziała, wymownie podnosząc kartkę, z której jeszcze kilka minut temu czytała. - Achh mój własny mózg mnie kiedyś zabije.

- A kiedy masz deadline? – Wraz z tymi słowami w stronę Weroniki powędrowała ciepła dłoń, która spoczęła na jej ramieniu. Po chwili palce zaczęły wykonywać okrężne ruchy, próbując w desperacji zmusić mięśnie pleców do rozluźnienia się. Jednak robiły to na próżno.

- Jutro, osiemnasta. A nie mam nic. Nie wiem, może po prostu zrezygnuję. – znowu rozległa się cisza – Po prostu chciałabym coś przekazać, chciałabym, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie. Raz w życiu zdarza się taka szansa. – jej umysł ponownie zaczął wirować, nie mogła pogodzić się z faktem, że z każdą sekundą traciła możliwość oddania swojego eseju.

- Girl, wiesz, że wcale tak nie jest. Na pewno będą inne konkursy i jestem przekonana, że wtedy ci się uda. A teraz nie myśl przez chwilę o tym i chodź! Potrzebujesz chwili odpoczynku. – powiedziała Marlena i nie musiała tłumaczyć niczego więcej.

Weronika doskonale wiedziała, gdzie się teraz wybiorą i poddała się temu. Miała świadomość tego, że bardzo łatwo wpada w spirale myśli, które pochłaniają ją i wciągają w swoje odmęty. Dlatego nie mogła się nadziwić, że miała w swoim życiu kogoś, kto rozumiał dokładnie, czego potrzebowała w takich momentach – istnego anioła. Musiała minąć dłuższa chwila od propozycji, żeby Marlena była w stanie podnieść się z kanapy. Przychodziło jej to z ogromnym trudem. Widać było, że morfeusz walecznie walczy o władzę nad jej duszą, jednak nie poddała mu się i stanąwszy już stabilnie na nogach, wyciągnęła dłoń w stronę partnerki. Twarz Weroniki uległa drastycznej zmianie i dziewczyna wyglądała, jak gdyby chciała zaraz wykrzyczeć, że spacer to najlepsza rzecz na świecie i, że tak w ogóle to był jej pomysł od początku. Sprawnie złapała dłoń partnerki i przekładając na nią ciężar swojego ciała, poderwała się do góry, niemalże przewracając ich dwójkę.

- Cha cha! Jakoś zbyt szybko to zrobiłaś. – Na twarzy Marleny znów zagościł ten sam uśmiech pobłażliwości i rozczulenia zarazem.

Tuż po wyjściu z bloku przywitał je, kujący w twarz, mroźny powiew styczniowego wiatru. Weronika, widząc skrzywioną twarz Marleny, przejęła się: - Możemy wrócić, jeśli chcesz. Nie chciałabym, żebyś przeziębiła się z mojego powodu. – Dziewczyna nic nie odpowiedziała, jedynie mocniej wtuliła się w Weronikę i naciągnęła na obie pomarańczowy koc, wzięty od niechcenia z ich wspólnego pokoju. Zajmowały go już od dobrych kilku miesięcy, ale nadal nie mogły znaleźć czasu, żeby go wyremontować czy chociażby zakupić wszystkie potrzebne sprzęty. Z tego powodu, żadne z mebli nie pasowały do siebie. W jednym pomieszczeniu dało się znaleźć hebanową, ciężką szafę oraz wiklinowy rustykalny fotel a niektóre piksele pokoju wyglądały, jakby przeniesiono je w czasy hipisowskiego buntu ich rodziców. Choć to akurat mogło być zasługą ekscentrycznego wujka Marleny, po którym odziedziczyła mieszkanie. Ta mozaika kolorystyczno-stylowa nie była - jak by się można było tego spodziewać - kiczowata, lecz nadawała pokojowi oryginalny charakter, może też dlatego lokatorki tak długo ociągały się z remontem.

Dziewczyny długo kluczyły zawiłymi uliczkami starego miasta, starając się nie potknąć o nieregularne kocie łby, które pamiętały jeszcze czasy sprzed wojny. Stąpały w ciszy. Jedynym co dało się usłyszeć, były ich kroki i powiew wiatru.

- Ale czy wszystko musi mieć znaczenie. – znienacka odezwała się Marlena, jakby ich ostatnia rozmowa nigdy się nie zakończyła a cisza, która trwała dobre dziesięć minut wyparowała z linii czasu. – Wer to jest tylko jedno opowiadanie.

- esej – poprawiła ją automatycznie Weronika.

- dobrze – esej. Nie musisz go nawet oddawać. Są inne sposoby zarobienia. Po prostu myślałam… - tu na chwilę przerwała, szukając odpowiedniego sformułowania. – Nie chcę, żebyś czuła, że cię wykorzystuję. – Wydukała i spojrzała speszona na dziewczynę. To było coś, co nie dawało jej spokoju od kilku dni. Ostatnie czego by chciała to stwarzać presję Weronice. Wiedziała, jak ta jest wrażliwa, i że mogłaby nadwyrężyć swoje zdrowie, byleby tylko zaskarbić sobie akceptację i poprawić ich sytuację finansową.

- Wiesz dobrze, że nie o to chodzi. – Szybko sprostała Weronika. – Umówiłyśmy się, że od teraz jest tylko prawda, co nie? – dodała, po czym delikatnie objęła twarz ukochanej. Druga dziewczyna jakby bezwiednie położyła swoją dłoń na, do niedawna chłodnym policzku, teraz okupowanym przez rękę Weroniki.

- Wiem. – wymamrotała. – to, co się dzieje? – spytała Marlena odrobinę nazbyt protekcjonalnie, co spowodowało niekontrolowany uśmiech na twarzy drugiej dziewczyny.

- Boże, jak ja kocham, jak jesteś taka miękka. – Zaśmiała się, po czym rzuciwszy się na pobliską trawę, przyprószoną lekką kołderką puchu, pogrążyła się w jednym ze swoich monologów. – To jest po prostu trudne… - przerwała na chwilę, żeby zrobić koło siebie miejsce dla Marleny, która dopiero teraz otrząsnęła się z szoku pourazowego. Chciała nawet rzucić jakąś ripostą, ale ostatecznie stwierdziła, że chwila wymaga większej powagi. Nie zamierzała, więc przerywać tego, co zapowiadało się na rozprawę filozoficzną. – Wylewam słowa na papier. Często przychodzi mi to z niespodziewaną łatwością, ale kiedy czytam je po jakimś czasie, jedyne co widzę to pustkę, fakt, że nic nowego nie odkrywam i tylko marnuję papier na powtarzanie w kółko oczywistości. Mam potrzebę zmiany, chcę wpływać na innych, zrobić cokolwiek. A jedyne co czuję to ten przygniatający ciężar postmodernizmu - wszystko już było i takie tam. Hoc erit post me, quod ante me fuit. (To samo będzie po mnie, co przede mną było [Seneka Młodszy])

Przez chwilę Marlena wpatrywała się w Weronikę, w osłupieniu. Po chwili stwierdziła, że należy jednak jakoś zareagować.

- Nawet nie chcę wiedzieć, co to znaczy. Czasami mam poczucie, że zamiast w tej ławce na studiach znalazłam cię w trakcie jednej z podróży w czasie do starożytnego Rzymu. – po chwili ciszy dodała - Wiem, że to trudne. Kto jak kto, ale akurat historyk to pierwsza osoba, która zgodzi się z tobą w tej materii. Wieczne kręgi… Jak człowiek zaczyna rozumieć powtarzalność dziejów ludzkich, aż przestaje mu się chcieć robić cokolwiek. Głosować przede wszystkim. Ale spójrz na to wszystko Wer, czy pomimo tego wszystkiego, każdy nasz oddech czy spojrzenie nie jest czymś oszałamiającym? Sama przecież o tym piszesz. Ten nieodparty pęd to głupota. Może jedynym rozwiązaniem jest zaakceptować naszą małość i czekać cierpliwie aż moment, w którym starczy nam sił i mądrości nadejdzie. A wtedy będziesz mogła być odkrywcą tych nowych lądów.

- Sugerujesz, żeby napisać o czymś oczywistym? – Niepewnie zapytała Weronika.

- A co ci szkodzi. Tyle lat przed nami. Czy nie można w takim razie wynaleźć koła na nowo? – Zachęciła Marlena.

- Może nakładam na siebie zbyt dużo presji… - Dziewczyna zastanowiła się, przez chwilę spoglądając w dal, na której krańcu można było dostrzec refleksy księżyca odbijające się w tafli wody.

- To ci mówię od dłuższego czasu. – Marlena pokiwała głową, po czym pokrzepiająco ścisnęła dłoń partnerki.

- Wiesz co? – Odezwała się po chwili Weronika.

- Hm?

- Mam już chyba pewien koncept. Nie podniecaj się za bardzo, pewnie zginie jak poprzednich siedemdziesiąt siedem – Zaśmiała się – ale warto spróbować.

- Yes madame. W takim razie trzeba zaraz przelać zawartość twojego pięknego umysłu na papier. – Marlena raptownie poderwała się z pozycji siedzącej i zaoferowała Weronice dłoń, aby ta mogła się na niej wesprzeć – w niemal identyczny sposób, w jaki zrobiła to nie tak dawno temu w ich wspólnym pokoju.

- Jaki dżentelmen się z ciebie zrobił – zachichotała druga dziewczyna, podając dłoń i również wstając z lodowatej ziemi. – Czyżby komuś robiło się nieco zimno?

- Tylko odrobinkę – Odpowiedziała rudowłosa, posyłając partnerce szeroki uśmiech a zaraz po nim drobny pocałunek.

- Matko boska, ale ty masz lodowate usta. Robimy ci herbatkę, jak tylko wrócimy. Bez dyskusji! – odrzekła Weronika, mocniej opatuliła je obie kocem i przyspieszyła kroku.

Dwie postacie, wtulone w siebie z potrzeby zachowania choćby krztyny ciepła oddaliły się, stąpając po staromiejskim bruku. Długie cienie wtórowały im kroku tylko po to, by po chwili skryć się razem z parą za zakrętem ulicy Freta. Pozostała tylko nieruchoma od lat kobieta, spoglądająca z powagą na spowitą mrokiem Wisłę. Ona matka tak wielu pierwszych razów – istna sprzeczność powtarzalności.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Sufjen 2 tygodnie temu
    Witaj na Opowi - na sam początek napisałeś opowiadanie, więc powiem tak... jest okej. Co prawda, dość schematyczny sposób prowadzenia narracji, ale to tylko czepialstwo. Jak na pierwszy raz, nie jest źle.
    Wszystkiego dobrego dla Ciebie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania