Prywatna mitologia Grzędy Sokalskiej
Babcia Irena
Dziadek do końca pozostał w partyzantce.
Kury w konspiracji znosiły jaja
na szalinówkę albo nową sukienczynę,
do zadowolenia potrzebował innych rzeczy,
na szczęście niejednocześnie.
Złapana w sepii piękność, żyła w cieniu lasu,
pomiędzy amboną a kłusownikami.
Rebejki
Żyli na nieurodzajnym wzgórzu, tak biednie,
że pożyczali nawet koromysło do noszenia wody.
Z daleka, ta od sąsiada bogacza,
zimą nie nadawała się na odrobek.
Kiedy umarł, wytrysnęła z wykopanej mogiły.
Rodzina dołożyła do nietonącej trumny kamieni.
Przez wyborowane otwory, zabrał ze sobą studnię
z dziesięciodniowym stężeniem pośmiertnym.
Wtedy nad Łubowem domknęło się niebo i przestało padać.
Łajka
Babka zbierała śmietanę i skapujący z bimbru grosz do słoika.
Jej jedynaczka za wszystkim latałaby w kosmos, nie rozumiejąc,
że po sąsiedzku łatwiej zdejmuje się spodnie niż urok.
Którejś zimy pod dzieciarnią na rzece załamał się lód.
Ojciec wyciągnął mnie pierwszą, bliższą brzegu
i skoczył w główny nurt za drugim dzieckiem z inną.
Moja biedna matka, jedyna z tłumu, nie rzuciła mu nawet słowa,
nie warknęła.
Butla
Licytował jeden bez atu i grał to przez całe życie z dziadkiem.
Wykopał większość mogił, kolegom zawsze za darmo.
Najlepszego wzięła do siebie matka rok później, po targach z niebem.
Dla kogoś, kto nigdy nie stracił dziecka, nie był trudny.
Nie wiadomo, na który gest czekał dłużej.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania