Przebiśnieg (opowieść wigilijna)
Nie wiem, jaki jest kolor tego deszczu i jaki on jest.
Świąteczny na pewno, choć w kontekście Bożego Narodzenia, głupio to brzmi.
W zasadzie powinien być biały i wolno spadać. Zamarznięty w kryształach.
Zakrywać szarość, psie kupy na trawnikach i przynieść jakąś ulgę skołowanemu światu.
Mnie też.
A on jest na początku czarny.
Bo jest noc, więc zlewa się z barwą tego czasu.
Później przezroczysty, kiedy spotyka się z szybą samochodu.
Taki kameleon mojej egzystencji i sam już nie wiem, jakim jestem deszczem.
Pukanie w drzwi samochodu budzi mnie z drzemki. Jedynej przyjaciółki, która zaprasza mnie w najpiękniejszy świat nieobecności.
Dobrze, że zgasiłem silnik po dogrzaniu się.
- Dokumenty proszę. – Policjant ma znudzoną minę i pewnie szlag go trafia na dyżur w wigilię. - Dlaczego pan tu śpi w samochodzie? Święta są. Ludzie zgłosili sytuację.
Oczy mam zaropiałe i trochę cuchnę. Mój dom jest dwieście metrów stąd, ale nie mam prawa wstępu.
Nawet umyć się nie mogę. Taki los kataryniarza w poście, który pomylił zapusty z czasem popiołu.
Chyba święta mi się pomyliły, choć pogoda podobna.
- Mieliśmy informację, że od kilku dni stoi w lesie samochód z przebywającą tam osobą. Pan pozwoli z nami.
Deszcz pada nieustannie. Nie umiem go rozszyfrować.
Co chcesz mi powiedzieć?
Znany mi szpital, choć wspomnienia o nim łaskoczą mój brzuch, jak motyle w czasie burdelowych wariacji.
Psychiczna perwersja i wyuzdanie. Osobowościowy pornos
- Proszę tu podpisać. Tu dmuchnąć. Tam stanąć. Dotąd przejść. Się zatrzymać...
-Piotr Winczycki?
- Tak, mogę do kibla?
Wymykam się poza teren szpitala i biegnę na rynek miasteczka.
Jest ostatni bus do K.
Super.
Długo i czujnie obserwowałem samochód. Czy gdzieś się nie czają.
Pewnie im się nie chciało.
Odpalam i przestawiam auto bardziej w głąb lasu.
`Schody do nieba`. /Dźwięk mojego telefonu./
Cholera, kto mnie znowu budzi?! Jestem wściekły, bo sen jest moją najwyższą wartością. Oszukańczy i nie przynoszący wypoczynku, ale zawsze sen. Takie małe nieistnienie.
Natrętny dźwięk dzwonka telefonu, nie pozwala się zapaść. Ta melodia „Schody do nieba”...
Szalenie symptomatyczny kawałek.
- Synu, tak się martwimy, co się z tobą dzieje. Tata prosi o opamiętanie. Da się, a przecież wiesz, że jemu można wierzyć.
- Mama?
- A kto? Nie poznajesz?
Chrząkam, aby odwlec odpowiedź. Doskonale wiem, że ona. Ale nie mam pojęcia, co mam odpowiedzieć.
Mam nieodparte wrażenie, że ona wszystko wie. Nawet dalej widzi, niż teraźniejszość.
- Mamo, będzie dobrze. Nie przejmuj się... Halo... halo... coś przerywa...
To najprostszy sposób wybrnięcia.
- Halo... synu... jesteśmy.
Z ulgą rozłączam się.
I nagle uświadamiam sobie, że obydwoje nie żyją już od dwudziestu lat.
Patrzę na telefon, gorączkowo przeglądam historię połączeń i nie ma tam nic.
Czas zamienia się w biały deszcz.
Nareszcie.
Ukryty głęboko w lesie mogę czasami wyjść i patrzeć na wirujące kłębki mojego zapomnienia.
Tu mnie jeszcze nie znaleźli, albo nie chcą znaleźć.
Nawet Morfeusz mnie opuścił i rzuca jakieś ochłapy powidoków, nie dających czegokolwiek, poza kolejnymi telefonami.
Przyjaciół i wrogów.
Sami są czasami nieświadomi swojej roli.
Klękam w białym puchu i nacieram twarz. Potem rozsuwam bluzę i doświadczam ciało, zimnem.
Pomaga na chwilę.
"Schody do nieba`".
- Dlaczego dzwonisz? Jesteś ukrytym demonem mnie samego. Nikt nie lubi własnych demonów.
- Bo Cię kocham.
Wcieram kolejną porcję śniegu.
- Chcesz mnie zabić?
- Jeśli będzie trzeba...?
Nawet widzę ten nierozumiejący uśmiech.
Chce mnie. Mojego, chorego, ja.
Nie mogę oddać tej resztki. Tylko tyle mi zostało.
Dlatego nie istniejesz, choć jesteś.
- Połączenie zakończone – mówi mechaniczny głos w słuchawce.
Ale laskę przyjęli w „Groszku”!
Wysoka, kształtna i wzbudza chęci (chuci).
Nawet pyszczycho ma ładne. Cud mniemany w pańskim Jeruzalem.
I pogadać można.
Po natarciu śniegiem, wytarciu ręcznikiem, dezodorancie „Old Spice” i jeszcze kilku sztuczkom, odważam się wyjść do ludzi, drugiego dnia świąt.
Zresztą muszę, bo..., trzeba się kontaktować z przedstawicielami swojego gatunku.
Ileż można żyć w lesie?
Dziewczę jest trochę głupie, ale nie to stanowi o istocie jej atrakcyjności.
A powinno.
"Schody do nieba"`
- Dlaczego jesteś? Dlaczego to robisz? Dlaczego cierpię i tak niewiele mogę?
- Nie wiem. Nieba bym ci przychylił, a daję piekło.
- Dajesz.
Cisza w słuchawce. Zbyt długa i boję się, że jej już tam nie ma.
Że rozłączyła się i powiedziała „Dość”.
- Jesteś?
- Jestem.
Z ogromną ulgą wyłączam się.
Mam letnie opony, a tu śnieg. Szykuje się taniec pingwina na szkle, ale coś muszę zrobić.
Gdzieś jechać, coś powiedzieć, kogoś oszukać.
Najlepiej siebie.
Powiedzieć, że może będzie dobrze, że się ogarnę.
Wyjdę z tej leśnej głuszy, ominę policajów i dojadę do jakiegoś miejsca w przestrzeni i czasie.
"Schody do nieba"`.
- Skrzywdziłeś nas. Mnie, dzieci i własny świat.
- Wiem, ale nie dało się inaczej go urządzić. Nie rządzę sobą i własnymi uczuciami.
One są. Przypływają jak nieuchronny prąd morza. Są niezmienne.
Otaczają mnie i mówią: Jesteś mały. Leśny ludek, który walczy o przetrwanie.
Rąbie drwa, aby wydobyć z nich trochę ciepła.
Ucieka przed władzą, a ona ma rację ze swoim prawem.
Odbiera telefony, choć nie korzysta z rad mądrzejszych.
Mówi: Mogłeś mieć wiele, a masz tylko drwa.
Spłoną.
- Ale teraz są. Teraz płynie Golfsztrom.
- Jak chcesz.
Odpaliłem maszynę.
Będzie znowu kolejny seans z psychoterapią bezradną.
Strasznie ciężko zatankować samochód, gadając półgębkiem z pracownikiem stacji.
Kierować oddech na ścianę, trzęsąc się ze strachu, że wykona jakiś telefon.
Podobno mam farta. Kiedy widać już dno, jakaś łapka wyciąga mnie z otchłani i mówi, że jeszcze nie czas.
Zobaczymy.
Na razie trzeba ci dużo świątecznego śniegu, Piotrze.
Komentarze (34)
Nawet nie wiem, co napisać. Wrażenie piorunujące.
Ponoć tu jesteśmy w tym najlepsi.
Z rozbuchanym ego.
"Oszukańczy i nie przynoszący wypoczynku, ale zawsze sen. Takie małe nieistnienie." – nieprzynoszący
Do tych dywizów już nie będę się dopierdalał, bo najwyraźniej tak już masz ze swoim pisaniem. Twgl. nie chodzi o czepianie się, ale przynajmniej widać – że przeczytałem z uwagą...
Bardzo dobry tekst, może nieadekwatny z aurą i cyklem planetarnym w obecnym czasie obecności (bo wklejasz), jednak kręci fajnie :) Pzdr
Też robię błędy, ale nie robię z nich cnoty.
Dzięki.
Jestem takim samym amatorem, jak wszyscy tutaj, ale się nie godzę na robienie z portalu literackiego, ścieku.
Kiedyś też zaczynałem źle, dostawałem po głowie od lepszych, rzucałem się, ale też uczyłem i myślałem.
Jestem w tym miejscu mojego pisania nie dlatego, że się rzucałem, tylko dlatego, że myślałem i przyswajałem uwagi.
A bywały brutalne i bezwzględne.
Fenks.
Wystarczą mi opinie ludzi, do których ciebie nie zaliczam.
Ale fajnie wiedzieć, że zrobiono wielkie wietrzenie sal w szpitalach psychiatrycznych oto jesteś.
Cześć.
Norma
Wiesz jaka jest zasadnicza cecha polaków.
Równanie w dół.
Tego miernota strasznie potrzebuje.
Sam nie wiem, co tu publikowałem.
Kreski już wcześniej wyjaśniałem
To zdecyduj się, czy czytałeś, czy nie.
Dzięki za ocenę.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania