Przekleństwo mięsa I/III
Arctur Vox
Przekleństwo mięsa
Alpaca Offal zdecydował, iż stanowczo ma już dosyć, kiedy z ust rudowłosej klientki, zamiast prośby o podwójne espresso z mlekiem, usłyszał: „Ty śmierdząca, żałosna kreaturo. Popatrz na swoje przegrane życie. Pracujesz nocami w całodobowej kawiarni na rogu Calle Descanso i El Carmen. Twoje rozczochrane, łojowate, czarne włosy są wiecznie przetłuszczone. Szczurzą twarz pokrywają obrzydliwe, ropiejące pryszcze. Pocisz się niemiłosiernie i nie zamaskujesz tego tanim dezodorantem. Nosisz to, co uda ci się okazyjnie dostać, szlajając się po Centro Plaza w dzień targowy. Pomimo dwudziestu pięciu lat na karku, nigdy nawet nie trzymałeś dziewczyny za rękę. Może dlatego, że sama myśl o rozmowie z osobą płci przeciwnej przyprawia cię o mały atak paniki. Jesteś cichy, zdziwaczały, nietowarzyski. Często mamroczesz do samego siebie pod nosem, czym zwracasz uwagę przechodniów. Brak ci podstawowych umiejętności społecznych. Nie masz żadnych bliskich znajomości. Chodzisz sfrustrowany i nieszczęśliwy. Od miesiąca nie zamieniłeś z nikim więcej, niż paru zdań. Wynajmujesz pokój bez łazienki w bloku przy Sanabrii, bo własna rodzina wyrzuciła cię z domu, nie mogąc znieść widoku takiego nieudacznika. Prócz snu, wolny czas schodzi ci na samogwałcie i opróżnianiu kolejnych butelek piwa Polar. Wszystkie puste flaszki odnosisz potem do skupu, bo tak skrzętnie musisz liczyć boliwary, żeby do pierwszego mieć za co jeść. Brzydzę się tobą, Alpaco. Nie różnisz się od dziwadła, które można by pokazywać w zoologu. Z mężczyzną masz niewiele wspólnego, ba! nawet z człowiekiem. Po co w ogóle żyjesz? Świat byłby bez ciebie znacznie piękniejszym miejscem.”
Alpaca zagryzł wargi i podał rudej kartonowy kubek wypełniony kawą. Gdy odeszła, kołysząc biodrami, jakby mechanicznie zasłonił roletą okienko, z którego co noc przyjmował i wydawał zamówienia, zgasił lampę, po czym całe dwie godziny przed końcem zmiany opuścił miejsce pracy, nawet nie ryglując za sobą drzwi.
Ulicami Karakas powlókł się do domu, ze zwieszoną głową i włócząc nogami. Czarne myśli wypełniały jego umysł. Przechodząc wiaduktem Puente Ayacucho, przystanął na chwilę i wychylił się przez barierkę. Połać czarnego asfaltu widniejąca w dole wydała mu się nagle bardzo kusząca… Jednak ruszył dalej.
Niedaleko Sanabrii zszedł w betonowe przejście otoczone krzewami. Jakiś przedmiot leżał pośrodku ścieżki. Alpaca chwilowo rozchmurzył się trochę. Z ciekawości obejrzał ciemny, kwadratowy obiekt. Oblepiały go luźno szczepione kawałki czegoś różowego i krwistego. Obrzydzony, kopnął znalezisko czubkiem rozklejającego się trampka, usuwając odpadki. Następnie wziął je do ręki. To była tylko zwyczajna dyskietka. Na białej metce ktoś wypisał markerem słowa Doktryna Szol . Alpaca schował ją do kieszeni. W tym mrocznym stanie wykonywał różne czynności bez istotnego celu.
Wjechał windą na siódme piętro, dostał się do pokoju, pochłonął kilka zimnych empanadas zgarniętych ze stolika, popił chichą i legł na dziurawym tapczanie. Wkrótce już spał.
***
Przebudziwszy się o brzasku, był ospały i apatyczny. Zjadł nędzne śniadanie. Jak co dzień, wylegiwał się pod kocem, słuchając Kanału Pierwszego na tranzystorowym radiu, sącząc piwo i leniwie wertując wyświechtany numer „Pechos Grandes”. O znalezionej dyskietce przypominał sobie dopiero, gdy zaczęła uwierać go w udo. Z nudy postanowił zbadać zawartość porzuconego dysku. Uruchomił zatem swój zdezelowany komplet cyfrowy. Dobra chwila upłynęła, nim maszyna rozgrzała się do stanu używalności.
Alpaca Offal nie należał do ludzi od razu realizujących różne plany. Być może właśnie dlatego jego losy wyglądały tak, a nie inaczej. Zasiadłszy przed kompletem, sprawdził najpierw pocztę cyfrową, za pomocą której wymieniał pesymistyczne wypowiedzi z nielicznymi pokrewnymi duszami. Przejrzał promocje sklepów spożywczych, by dowiedzieć się, gdzie najtaniej w tym tygodniu dostanie plátanos, olej słonecznikowy i sześciopak Polar. Pograł trochę w kierki i piłkarzy.
Wreszcie włożył dyskietkę do szpary napędu. Zazgrzytało, zaszumiało w trzewiach urządzenia i umilkło. Alpaca uznał zatem, że nośnik jest nieodwracalnie uszkodzony. Już miał wcisnąć przycisk wysunięcia dysku, kiedy jednostka centralna ożyła, wywołując na ekran okno jakiegoś programu. Zaskoczony Offal przyjrzał mu się. Aplikacja ta była napisana w bardzo siermiężny sposób. Składała się z pokaźnego, szarego bloku, wewnątrz którego niedbale wkomponowano białe pole tekstowe, mięsistej barwy przycisk i jedno pytanie stalowosinymi kapitalikami: „Kogo chciałbyś dziś zrobić?”.
Alpaca musiał się dobrze nagłowić, zanim zrozumiał zamierzony sens zdania. Wówczas wybuchnął głośnym śmiechem, szydząc w głowie z naiwnych żartownisiów, liczących zapewne, że posłusznie wklepie tam najbardziej kompromitujące fantazje, by wirus, który tymczasem zainstalował się był ukradkiem, mógł wysłać je na ogólnodostępną stronę sieciową i opatrzyć nazwiskiem Offala, ku uciesze gawiedzi. Albo nie – to raczej robota przeklętych socjologów z pobliskiego Uniwersytetu Santa Maria! Oni wciąż zajmują się takimi zboczonymi degeneracjami. Studenci w poważaniu mają higienę osobistą: nie piorą ubrań, nie myją rąk, co wyjaśniałoby paskudną substancję pokrywającą dyskietkę na ścieżce. Wszystko, co Alpaca napisze, trafi prosto do ich bazy danych. Chytrą wymyślili metodę prowadzenia badań. Któż chciałby biegać po ulicy z anonimową ankietą, skoro można przy świetle księżyca rozrzucić parę setek poręcznych nośników i wrócić do akademika na libację?
„Nikt nie będzie sobie tak ze mną poczynał” – zadecydował Alpaca Offal po męsku. Zanurkował pod biurko, pogrzebał w plątaninie kabli, schwycił ten łączący komplet z modemem i pociągnął. Dioda sygnalizująca dostęp do sieci powszechnej zgasła. Zrestartował program, wyciągając i wkładając dysk. Dziwna rzecz – nie miało to żadnego wpływu na zachowanie aplikacji. Ona niczego nie wysyłała? Ależ w takim razie jaki miała sens? Stosując zasady myślenia krytycznego, Alpaca wywnioskował, iż albo była bardzo wcześnie porzuconym szkicem większego projektu, albo niezwykle oryginalnym sposobem na uporządkowanie osób, które ktoś, cóż, chciałby zrobić. Rodzajem uniwersalnego terminarza dla podrywacza lub onanisty, w zależności od talentów społecznych użytkownika. Offal z rozgoryczeniem skonstatował , że na zawsze będzie należeć do tej drugiej grupy.
„Kogo chciałbyś dziś zrobić?” – nie przestawały zapytywać stalowe litery. Alpaca postanowił udzielić odpowiedzi. Upewnił się przecież, że nic mu to nie zaszkodzi. Do zadania podszedł wyjątkowo rzetelnie. Zastanowił się solidnie i uważnie wystukał nazwiska trzech obiektów, wokół których najczęściej krążyły jego nieczyste myśli. Uszeregował je według osobistych kryteriów atrakcyjności, w kolejności malejącej. Były to, jak następuje: Vittoria Fuerze, tragiczna, bo nieodwzajemniona miłość Alpaki z czasów liceum, Celestina Villafane, prezenterka stolicznej telewizji, przez którą nie przegapił ani jednego wydania wiadomości lokalnych oraz Serafina Trillo, śliczna blondyneczka zastępująca go zazwyczaj w kawiarni na poranną zmianę. Lekko rozmarzony, „kliknął” mięsisty prostokąt. Tak jak przypuszczał, nie zdziałał tym kompletnie nic. Jedynie pole tekstowe wyczyściło się. Rzeczywistość ponownie rozczarowała go. Z westchnieniem wstał od kompletu, żeby pocieszyć się kolejnym piwem.
Vittoria Fuerze, Celestina Villafane i Serafina Trillo, całkiem nagusieńkie, stały przed nim w rzędzie na zbutwiałym dywanie, wszystkimi ruchami sugerując ochotę do podjęcia czynności seksualnych.
Gdyby jeden z socjologów Uniwersytetu Santa Maria zapukał po całej sprawie do drzwi Alpaki Offala i zapytał go, który moment owego doświadczenia przeżył najsilniej, co by mu odpowiedział? Widział on kiedyś reportaż o atlantyckim narkotyku zwanym metamfetaminą, którego czyste sole doprowadzały do całkowitej utraty kontroli nad odruchami kopulacyjnymi. Otóż okazuje się, że dokładnie taki sam efekt wywołuje rzucenie człowieka gnijącego w otchłani samotności od kilkunastu lat, w sytuację jednoznacznie stymulującą najpierwotniejsze ośrodki zwycięstwa społecznego. Taka socjalna metamfetamina ma efekt bodaj czy nie intensywniejszy, niż jej chemiczna odmiana.
Spiesząc się, nim piękny miraż zniknie, w mgnieniu oka Alpaca stanął nagi, rozgorączkowany przed dziewczętami, prezentując swe wzwiedzione i, po prawdzie, niezbyt imponujących wymiarów berło. Z ich gardeł wydostał się jednak zbiorowy pomruk zachwytu. Co działo się potem, zapamiętał wyłącznie jako barwne, ekstatyczne strzępy.
Czubkiem nabrzmiałej knażki ocierał pośladki i piersi Serafiny, stymulując się, aż obficie nie wyejakulował na jej brzuch, co nastąpiło niezaskakująco szybko. Serafina cały czas nie przestawała błagać go o więcej. Wycieńczony, padł do jej nóg, ale prędko odzyskał siły witalne. Znów podniecony, zabrał się z kolei za Celestinę, pieszcząc językiem ciało atrakcyjnej dziennikarki, ze szczególną uwagą pochylając się nad sutkami, częściami rodnymi oraz podeszwami stóp. Panna Villafane sięgała ekstazy, ilekroć choćby ją tknął. Ten seans miłosny trwał, aż usta Alpaki zdrętwiały całkiem.
Na koniec pozostawił sobie tę, której pożądał najdłużej. Vittoria wyprężyła się na obrzydliwym barłogu i rozłożyła perfekcyjne uda. Wszedł w nią, owszem – co z tego, że penetracja trwała może siedem sekund, nim zaszczytował, gdy raz na zawsze odegnała zeń palące piętno prawictwa? Zresztą pięknej Fuerze to nie przeszkadzało. Alpaca owinął się wokół niej, uniesiony szepcząc:
– Vittorio, Vittorio, moja Viki, po co mi tamte dwie? Tylko ciebie potrzebuję, ukochane serce moje! Ty i ja, na zawsze nierozdzielni!
Vittoria wdzięczyła się ponad ludzkie możliwości, przyjmując ów potok adoracji. Przykryli się dziurawym kocem, zapadając w ciepły stan postkoitalnej jedności.
Ale co to za zjednoczenie, jeśli w jego trakcie twa wybranka rozpływa się jak kamfora, a wraz z nią dwie towarzyszki erotycznych igraszek?
Zdezorientowany Offal kręcił głową na wszystkie strony. Po kobietach ani śladu. Czyliż to wszystko przywidziało mu się w delirium spowodowanym nadużywaniem kiepskiego alkoholu, jak od początku przeczuwał? Musiał się upewnić. Pędem dopadł kompletu cyfrowego. A jednak ciągle wyświetlał on okno Doktryny Szol. Drżącymi palcami wbił nazwisko Vittori, przywołując piękność mięsnym guzikiem.
– Zrób mnie, zrób! – rozległ się namiętny, orgazmiczny szept przy lewym uchu niedawnego chorobliwego onanisty, zakompleksionego prawiczka i abnegata.
Szaleńczy uśmiech wykrzywił poznaczone opryszczką usta Alpaki Offala.
***

Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania