Przeszłe frykasy

Harlan Roben miał wiele wad. Pierwszą podstawową był sam fakt, że się urodził, ale oprócz tego na podium wskoczył cały wachlarz uzależnień. Facet kilka razy otarł się Hades albo inną Valhalle, ale zawsze wracał i ryzykował dalej, bo jak mawiał: W końcu jakiś kanar mnie wyhaczy i na zawsze zostanę tutaj.

W piątki Harlana zwykle dopadał głód mięsny. Opętany żądzą krwistej karkówki wieprzowej w zębach już od rana chodził niespokojny, nakręcony jak tykająca bomba zegarowa. Wiedział jednak, że do południa z mięsa nici, a te kilka godzin ciągnęło się za nim jak ciężkie łańcuchy. Około jedenastej, kiedy słońce nieśmiało zerkało zza chmur Harlan nie wytrzymał. Godzina w te czy wewte, żadna różnica, pomyślał. Zajrzał do starej, wzmocnionej sznurami szafy, gdzie wisiała śliwkowa marynarka, jedyna rzecz, którą utrzymywał w stanie zdatności z największą troską. Była kluczem. Pośród zwałów gruzu pustostanu, gdzie mieszkał od dekady, nie było to proste zadanie. Nieproszeni absztyfikanci zauroczeni w potencjalnych banknotach, które by dostali za ów ciuszek nie raz pukali nieproszeni w gołe ściany, co z jednej strony było głupie, zdradzali tym swą obecność, ale z drugiej mogłem wcześniej napisać, że to tylko metafora.

Jego celem był opuszczony sklep mięsny, znajdujący się kilka metrów dalej, ziejący porównywalną pustką i beznadzieją co wspomniany pustostan. Wybite szyby, brak drzwi, szczątkowe elementy poszycia dachowego. Malował tam się obrazek zwykłego, dogorywającego reliktu przeszłości. Ale tylko dla niewtajemniczonych. Harlan był jednym z nielicznych, którzy wiedzieli więcej. Opowiedział mi o tym podczas naszego ostatniego spotkania. Zajadaliśmy szynkę rocznik osiemdziesiąty trzeci. Doskonały wybór, według Harlana, choć osiemdziesiąty szósty też był niczego sobie.

Stanął przed wejściem i poprawił marynarkę. Przylizał siwiejący pukiel włosów zakrywając łysinę, po czym wszedł do środka.

— To jak, pomożecie? — wypowiedział wyraźnie hasło aktywujące i w tym samym momencie obdrapane ściany, sufit, wybite okna, wszystko prysnęło jak bańka. Siła niczym połączenie Dowbor i Flasha zamieniła pustą, pełną gruzu przestrzeń w sklep mięsny sprzed trzydziestu kilku lat.

— Dzień dobry, Harlanie. To co zwykle? — spytała ekspedientka, która pojawiła się za nowiuśką ladą.

Harlan podszedł do oszklonej gabloty, przyjrzał się bogatemu asortymentowi. Wybrał szynkę, rocznik osiemdziesiąty.

— Będzie najlepsza, spodziewam się gości — rzekł, uśmiechając się szeroko. Ekspedientka odwzajemniła uśmiech, potrząsając rytmicznie biustem. Robiła to za każdym razem gdy ktoś obdarzył ją blaskiem swego uzębienia.

— Czy to znowu...

— Nie, tym razem to stary znajomy ze szkoły. Chciałbym go zaskoczyć — puścił sygnałowe oko w kierunku kobiety. Ta od razu zorientowała się, o co chodzi i pobiegła szybko na zaplecze, powtarzając: mamy coś specjalnego, mamy coś specjalnego.

Po dwóch może trzech minutach wróciła, trzymając w dłoniach katalog.

— Almanach mięsny z lat tysiąc od pięćdziesiątego trzeciego do osiemdziesiątego. Na tak ważną okazję polecam nereczki działacza partyjnego PZPR, doskonały siedemdziesiąty szósty rocznik. Mamy też nogi w galarecie radzieckiej baleriny z sześćdziesiątego drugiego i jej siostry bliźniaczki, rocznik pięćdziesiąty ósmy.

Harlan zadumał się nad katalogiem dłuższą chwilę. Kątek oka spostrzegł, że kobieta rumieni się na policzkach i nie spuszcza z niego oka.

— Naprawdę trudny wybór. Nogi w galarecie są naprawdę kuszące, ale te nerki, zawsze rozpływają się w ustach.

— A są może... mózgi?

— Tylko radzieckie. Na pana miejscu nie brałabym. Dużo powietrza, mało smaku.

— Niech będą nogi baleriny i... nerki. Do tego może jakiś bimber. Rocznik cztery siedem, albo cztery osiem.

Ekspedientka znowu zniknęła na zapleczu, po czym wróciła z pięciolitrowym słojem bimbru z nalepką: Spożyć do dwa tysiące dwudziestego siódmego roku.

Harlan zawsze brał na krechę. Tym razem nie było inaczej. Miał już tych kresek koło dwudziestu, ale za każdym razem obiecywał, to już ostatni raz.

— Do dwudziestu iluś razy sztuka — rzekł i zniknął za drzwiami. Kiedy się odwrócił opakowany smakołykami, ujrzał ponownie zgliszcza sklepu. W miejscu gdzie przed chwilą stała ekspedientka leżała czaszka z dziurą na samym środku. Mógłby przysiąc, że nie było jej wcześniej. Szybko zrozumiał, że kolejny klient nie mógł się zdecydować.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania