Przydrożny bar
Razem z przyjaciółmi jechałem na coroczny koncert naszego ulubionego zespołu. Po drodze ja zawsze zatrzymaliśmy na obiad w małym przydrożnym barze. Tym razem knajpa świeciła pustkami, co nigdy od pięciu lat jak jeździmy na koncerty się nie zdarzało. Było nam to jednak na rękę, bo jako jedyni klienci mogliśmy liczyć na szybką obsługę. Nie pomyliliśmy się. Gdy tylko jedna z kelnerek zobaczyła nas w progu wejścia od razu podbiegła i nie ukrywając swojego zadowolenia, spytała nas o zamówienia. Z tym większego problemu, bo niezmiennie od lat braliśmy te same dania, czyli cztery kebaby. Usiedliśmy na naszych, można by rzec stałych miejscach w rogu baru i niecierpliwie czekaliśmy. Mijały kolejne minuty, a kebaby nadal nie zostały przyniesione. Po mniej więcej trzydziestu moja cierpliwość się wyczerpała. Byłem mocno poirytowany, bo pomimo że byliśmy jedynymi klientami to i tak czekaliśmy trzy razy więcej niż w godzinach szczytu, kiedy knajpa pękała w szwach. Postanowiłem więc osobiście iść do kuchni i wprost powiedzieć całemu personelowi co myślę o ich podejściu do klienta. Wszedłem do środka i zobaczyłem tuż przed moimi stopami kałuże krwi a w niej martwe ciało kelnerki, która jeszcze kilkadziesiąt minut temu z entuzjazmem spisywała nasze zamówienia. Za nią leżały kolejne ciała w sumie wszyscy pracownicy baru. Każde z nich miało na prawej ręce wycięty kawałek skóry w kształcie trójkąta. Cała złość na brak obiadu minęła i zmieniła się w strach o własne życie. Mój lęk był uzasadniony w pewnej chwili usłyszałem krzyk wybiegłem z kuchni, a moim oczom ukazał się zamaskowany mężczyzna, w podartym płaszczu, trzymający odciętą głowę mojej przyjaciółki. Obok leżały zwłoki reszty. Spanikowałem i w popłochu wbiegłem z powrotem do kuchni kompletnie zapominając o krwawej kałuży na podłodze. Poślizgnąłem się i z całą siłą upadłem, uderzając głową o jedną z szuflad. Na wpół przytomny złapałem leżący obok nóż i schowałem go pod bluzę. Gdy mężczyzna wszedł do środka zaczekałem, jak wejdzie w kałuże i szybko pociągnąłem go za nogawkę. Gdy upadał wyciągnąłem nóż i wbiłem go prosto w pierś, po czym ze wściekłości dobiłem drania wbijając w jego krtań tasak. Wiedziałem, że jeśli zadzwonię po policję i pogotowie to znajdą ślady na to się, że mimo że mordercą moich przyjaciół był on, to ja zabiłem jego i to nie on a ja trafię za kraty. Myślenie racjonalne i przewidywanie skutków nie miało sensu. Zauważyłem w suficie w kuchni wejście na strych. Wysunąłem schody i szybko tam wszedłem. Na górze panował straszny bałagan, jednak w tym syfie udało mi się dostrzec starą śrutówkę, do tego załadowaną. Ręce zaczęły mi się trząść. Przystawiłem sobie ją do czoła i mając w myślach koncert, na który czekałem cały rok pociągnąłem za spust.
Komentarze (5)
("z całą siłą upadłem" trochę mi zgrzyta, zresztą tego jest więcej)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania