Przygody Pana Johnsona #2
Każdego wtorku razem z Panem Johnsonem chodziliśmy do restauracji na kolacje. Jak na ironie nosiła ona nazwę „Tu i teraz”. Wystrój restauracji bardzo mi odpowiadał, ze względu na jej elegancki wygląd i panujący tam spokój. Nasze spotkania w tym miejscu były jak wspólny rytuał, który ja osobiście bardzo lubiłem, ponieważ każdy taki wieczór oznaczał ciekawą rozmowę przy dobrym jedzeniu. Jak co tydzień umówiliśmy się na 20:00. Akurat w we wtorki zawsze miałem dużo pracy i kończyłem pracę o godzinie 19:00 cały dzień myśląc o tym żeby jak najszybciej spotkać się z Panem Johnsonem. On jak zwykle przybył do lokalu wcześniej i czekał na mnie. Zawsze zadbał o to żeby karty z menu leżały już na naszym stole. Nigdy nie wybierał niczego beze mnie tłumacząc, że posiłek w restauracji należy wybierać w tym samym czasie. Tego wieczoru miałem ochotę na coś mięsnego a Pan Johnson jak zawsze wziął danie lekkie nie obciążające jego żołądka. Tym razem wybór padł na owoce morza, które bardzo lubił.
- Aleksandrze jak Ci miną dzisiejszy dzień? – zapytał.
- Wie Pan, że całkiem znośnie. Nie wydarzyło się nic spektakularnego choć miałem trochę pracy.
- Hmmm… to chyba dobrze? - odparł Pan Johnson.
- Tak – odparłem. I w tym momencie przypomniało mi się, że jednak jedna sytuacja zbudził dziś we mnie pewne emocje, którymi warto byłoby się podzielić. Zawsze kiedy miałem ciekawe spostrzeżenie, dzieliłem się z nim. Szanowałem jego wiedze i byłem ciekawy co on o tym myśli. Zdaje się, że wyczuł moją reakcje na przypomniany fakt gdyż jego wyraz twarzy zmienił się.
-Jednak jest coś co było dziś intrygujące. Rozmawiałem dziś z pewną kobietą, która na oko miała 35 lat. Była bardzo piękną kobietą, lecz w jej twarzy było coś z trudów życia. W pewnym momencie powiedziała – „a co gdyby nie trzeba było szukać sensu życia”. Ta myśl, w jednej sekundzie wryła się mi głęboko w umysł i kiedy chciałem już pociągnąć tą rozmowę dalej, zadzwonił telefon który musiałem odebrać. Kobieta widząc moje zainteresowanie wcześniej wypowiedzianym stwierdzeniem, może z zakłopotania a może ze strachu, że zadam jej pytanie co to znaczy nagle wstała i wyszła życząc mi dobrego dnia.
- Co w tym jest niesamowitego Aleksandrze? – zapytał z niebudzącym zachwytu wyrazem twarzy.
- To znaczy? – odparłem.
- Co cię tak poruszyło? Na twarz Pana Johnsona zarysował się lekki uśmiech.
- Jak to co? Czy to stwierdzenie nie jest wystarczające przewrotne, żeby już samo w sobie nie prowokowało naszych myśli i emocji?
- Nie widzę w tym nic co miałoby mnie zaskoczyć .
- Z całym szacunkiem, ale jak można nie szukać sensu życia? Przecież to pierwszy krok do chaosu.
- Czyżby Aleksandrze? Proszę pomyśl przez chwilę nad tym stwierdzeniem. Co ono Ci mówi ?
Przez chwilę musiałem zebrać myśli i zacząć „gryźć” to stwierdzenie. Pierwszy wniosek jaki przyszedł mi do głowy brzmiał następująco - pytanie „Po co nam sens?” przedstawia człowieka w całkiem innej płaszczyźnie, dla mnie w płaszczyźnie nigdy wcześniej nie osiągalnej.
Od razu podzieliłem się tym wnioskiem Z Panem Johnsonem
- Samo postawienie pytania „Po co nam sens życia?” jest już rewolucyjne Panie J. Nie sądzi Pan?
- I tak i nie mój przyjacielu. To zależy w jakiej części życia sobie je zadasza.
- Ale co mam zrobić z tym pytaniem? Nie da się ot tak na nie odpowiedzieć.
- Tak Aleksandrze zgodzę się z tobą, na pewno gdy pierwszy raz odpowiadamy na nie może być nam trudno uzyskać szybką odpowiedź.
Znów zaległa cisza, która została przerwana przez kelnera przybywającego ze sztućcami i darmową przystawką.
W głowie stawiałem sobie pytanie „po co mi sens życia?”, powoli przyzwyczajając swój umysł do nowej perspektywy. Po kilku ładnych minutach, w których Pan Johnson czytał o historii lokalu w ulotce, która leżała na każdym stoliku w lokalu powiedziałem.
- Myślę, że sens życia ludziom potrzebny jest żeby wstać rano z łóżka i po raz kolejny wykonywać swoje codzienne obowiązki.
- Poniekąd tak – choć widziałem że moja odpowiedz była dla Pana J. trochę banalna, lecz nie chciał mnie pewnie zawstydzać - ale chyba czuje pan, że kryje się tam coś jeszcze.
- Nie do końca rozumiejąc co właściwie Pan J. ma na myśli powiedziałem - a Pan jaki ma sens w życiu, czy może powinien powiedzieć, po co panu sens?
- Aleksandrze, patrząc na ciebie widzę własną osobę z przed kilku lat kiedy sam mierzyłem się z dokładnie takim samym dylematem. Wtedy tak jak tobie teraz, to pytanie było jak przewrót kopernikański w mojej głowie. Od małego mówią nam, że życie ma sens. Religie mówią, że życie ma sens bo żyjemy dla Boga. Rodzina powie Ci, że życie ma sens bo jesteśmy razem. Twoje dziecko powie Ci, że życie ma sens bo jesteś dla niego całym światem. Ale co w przypadku kiedy nie mam sensu. Co się stanie kiedy wstanę rano i powiem dziś nie mam żadnego sensu, i nie będzie to wcale myśl depresyjna tylko myśl o wadze zerowej, ani pozytywna ani negatywna. Miałeś kiedyś taki poranek ?
- Nie nigdy, zawsze staram się mieć swoje cele w głowie i planować kolejne ruchy żeby je osiągnąć. I chyba zawsze podświadomie bałem się dnia kiedy wstanę i powiem że nie ma żadnego sensu.
- Oj chwila, Aleksandrze, tu przeszedłeś już do niebezpiecznej granicy poczucia bezsensu a to trochę inna sprawa. W momencie kiedy łapie nas bezsens, sytuacja jest zgoła inna, niż wtedy kiedy czujemy brak sensu.
Te słowa wydały mi się niezwykle przemyślane i doskonale ułożone w głowie Pana J.
- Panie J. to prawda to chyba coś innego. Ale wciąż jak mogę wstać z łóżka nie mając sensu?
- Aleksandrze a kto każe mieć nam sens w każdej minucie życia. Przecież to istna tortura. Myślę, że można to porównać do uzależnienia wyrażającego się np. pracoholizmem.
I tu co raz bardziej rozumiałem co ma na myśli Pan Johnson.
- Faktycznie chyba trafnie Pan to określił. Rozumiem, że mówi pan o tym, że w życiu człowiek nie musi posiadać w każdym momencie sensu, że możemy przeżyć dzień nie myśląc po co go przeżywamy, skupiając się na tym żeby po prostu być.
- Nawet nie tyle myśląc o tym żeby po prostu być bo to też jest zadanie wymagające woli, tylko mimowolnie być nie zastanawiając się nad tym. Po prostu Aleksandrze przeżyć dzień, tydzień, miesiąc, rok na tym żeby żyć dla samego życia.
-Przyszło mi do głowy słowo błogosławieństwo.
W tej chwili Pan J. bardzo się ucieszył bo zauważył, że zrozumiałem co miał mi do powiedzenia.
- Oj tak Aleksandrze to prawdziwe błogosławieństwo.
- Chyba zrozumiałem co Pan ma na myśli Pani J. A ile czasu w taki sposób Pan stara się żyć?
- Drogi Aleksandrze z wiekiem co raz częściej.
W tym momencie kelner przyniósł nam nasze posiłki, ale ja już chyba zjadłem w swoje głowie główne danie. Z perspektywy czasu wiem, że właśnie podczas tych kolacji najbardziej zbliżaliśmy się do siebie. Ja chłonąłem przemyślenia Pana J. a on czerpał satysfakcje z tego, że może obdarowywać mnie swoim potencjałem intelektualnym, który pada na podatny grunt.
Ten angielski intelektualista stawał się dla mnie kimś wyjątkowym. Kto wie może najważniejszą osobą w moim duchowym życiu.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania