Przygody Pana Johnsona #3
Pewnego dnia, kiedy piłem poranną kawę, zastanawiałem się jak to jest, że ludzie tak bardzo różnią się od siebie. Dlaczego jedni są bardziej dojrzali a inni nie? Jakże by inaczej - od razu przyszło mi porównanie mojej osoby do Pana Johnsona. Przez chwile przestraszyłem się, że tak często myślę o nim i że stał się w pewien sposób centralną postacią w moim życiu.
Z drugiej strony, co jakiś czas pojawiają się przecież w naszym życiu nowe osoby, które inspirują nas i pozwalają spojrzeć na pewne rzeczy z innej perspektywy.
Rozwijając myśl dalej, zadałem sobie pytanie, w czym różnie się od Pana J.? Bardzo często myślę o sobie jako o intelektualiście z warstwy robotniczej. Dlaczego intelektualistę? Cóż pracuje umysłowo, staram się być oczytany, dbam o język wypowiedzi i uwielbiam abstrakcyjne dysputy o świecie i ludziach. Myślę, że te przymioty wprowadzają mnie w świat drobnych intelektualistów jakich wielu na tym świecie. Pana J. to jednak zupełnie inna sprawa.
To intelektualista przez duże “I” - majętny arystokrata, podróżnik, piewca idei, który zasiewa swoje myśli w rozmówcach i czeka aż wykiełkują by potem je pielęgnować i zmieniać ludzką duszę. Tak wiem trochę płytkie i poetyckie są te moje porównania, ale gdybyście znali Pana J. przekonalibyście się, że jest to wyjątkowa osoba.
Tuż po swoich rozważaniach dokończyłem kawę i wróciłem do swoich obowiązków. Dzień nie zapowiadał się pracowicie, więc powolutku przystąpiłem do zadań, które sobie wyznaczyłem. Kiedy wybiła godzina końca mojej pracy, wyszedłem z budynku i poszedłem prosto do kawiarni gdzie liczyłem, że spotkam Pana J. z książką w ręku. Nie pomyliłem się.
Poszedłem do lady, gdzie zamówiłem cappuccino i przysiadłem się do niego.
-Witaj, Aleksandrze - powiedział z uśmiechem.
-Witaj, Johnsonie.
-Wiesz, że wczoraj grali koncert….
-Nie czekając, aż dokończy zdanie, przerwałem mu:
-Czym tak naprawdę różnią się ludzie między sobą? - spytałem.
J. trochę zdziwiony, że nie mógł dokończyć zdania, zapytał:
-W jakim sensie Aleksandrze?
-Dlaczego jednych nazywamy dojrzałymi emocjonalnie a innych nie? I nie chodzi mi tutaj o to, że ktoś ma większe IQ albo, że ma więcej pieniędzy, pytam o ten aspekt emocjonalny. Dlaczego my wiemy, że jesteśmy dorosłymi ludźmi a niekiedy nie możesz powiedzieć tego o innych ludziach?
-Pytasz, kiedy człowiek staje się dorosły?
-Chyba tak, kiedy człowiek może czuć się dorosły i o tym wie?
-Widzisz Aleksandrze, jak się domyślasz nie ma jednego określonego punktu. Dojrzewanie to proces, który trwa w przestrzeni świadomej i nieświadomej. Stajemy się dorośli przez nasze doświadczenia i decyzje, które podejmujemy. Ale moim zdaniem największym przełomem jest czas, w którym wyrzekamy się swojej rodziny.
-Słucham ?! - odrzekłem podnosząc lekko głos.
W tej chwili kelnerka podała mi moją filiżankę kawy, ale ja nie zwróciłem prawie na nią uwagi, czekając na dalszy część wywodu J.
-Nie chodzi mi oczywiście o to, że masz porzucić swoją rodzinę i się do niej nie przyznawać. Nie o to chodzi. Przez wyrzeknięcie się rodziny miałem na myśl proces, w którym zdajesz sobie sprawę, że jesteś gotów i potrzebujesz stanowić sam o sobie,
na płaszczyźnie swoich przekonań dotyczących spojrzenia na świat, innych ludzi, a także na samego siebie. To czas, kiedy rodzinne przekazy nie są już obowiązkiem a stają sie propozycją, którą możesz przyjąć lub nie - propozycją, która jest sprawdzona i znana, ale która już, nie musi być zgodna z tobą.
-Dobrze, chyba rozumiem.
-Ten proces nie zachodzi w jeden dzień. Może trwać miesiące, a nawet lat. To indywidualne usposobienie decyduje o czasie, ale proces ten wydaje mi się niezbędny, do tego aby stawać się osobą dorosłą i dojrzałą. Dopiero wtedy możesz powiedzieć, że stanowisz sam o sobie, podejmując bardziej świadome decyzje. Jesteś jednostką, która wybrała rozwój na własnych warunkach. A chyba tylko taki rozwój może popchnąć nas dalej.
-Wiesz - ciągnął dalej - ostatnio rozmawiałem z jedną ze swoich przyjaciółek i analizowaliśmy pewną kobietę w wieku 30 lat. Przyglądaliśmy się jej pod kątem własnych potrzeb i pragnień. Podczas tej rozmowy padła metafora wyspy, na którą możemy wysiąść i eksplorować ją ale jest jeden warunek - musimy zrobić to sami bez niczyjej pomocy. Zdajesz sobie pewnie sprawę, że budzi to w tobie niepokój i strach ale nigdy nie dowiesz się co tam jest, jeśli nie zaryzykujesz i się nie odważysz. I wydaje mi się to dobrą metaforą dorastania. W pewnym momencie musimy wysiąść ze statku zwanego rodziną i udać się na bezludną wyspę gdzie poznamy samych siebie.
W tym momencie zaległa cisza, jakby Pan J. potrzebował chwili, żeby przeanalizować własne słowa. Ja, wpatrując się w filiżankę kawy, pomyślałem o swojej rodzinie i o tym, w jakim momencie życia jestem. Czy wciąż jestem na statku? Czy może w szalupie płynę na bezludną wyspę? A może już tam dotarłem i poznaję nowe przestrzenie samodzielnie?
Zaległa cisza, która wydawała się pełna niewypowiedzianych myśli.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania