Przyjaciele
Czesio patrzył na zbliżającego się nieco chwiejnym krokiem Wieśka.
– Zrobione? – Chwycił kolegę za rękę, gdy ten był już wystarczająco blisko.
– Tak, raczej tak – odpowiedział, jednak z jego twarzy nie można było wyczytać żadnych uczuć.
– Znaczy?
– No jest trup, jeżeli o to ci chodzi – odpowiedział na odwal, wyraźnie unikając zgłębienia tematu.
– Robert?
– A kto niby do cholery? – obruszył się. – Oczywiście, że on.
– Co kurwa się idiotycznie uśmiechasz? Coś poszło nie tak?
– Mormona spotkałem. – odpowiedział zręcznie zmieniając temat. – Znaczy Mormonkę, w sumie nie wiem, czy mogą same chodzić, ale siedziała przy barze, w ustach miała peta, znaczy fajkę, a w ręce szklankę.
– Moroni nie piją. – Czesio bezwiednie podchwycił temat. – I nie palą – dodał mniej pewnie.
– Kurwa, wiem, co widziałem!
Reakcja Wieśka była wzrokowa, a oburzenie tak prawdziwe, jak przesłana mu przez Julię fotka królika.
– Może nie była Mormonką? – Czesio nieśmiało podsunął logiczne wytłumaczenie.
– Wiesz, śniła się mi Monika Bellucci i ona…
– Ja pierdolę, co ona?
– Ostrzegła mnie, że przy barze będzie siedziała Mormonka. Wyszeptała mi to do ucha i odeszła, a ja patrzyłem na jej kołyszące się biodra. Wspaniały widok… – Wiesio uśmiechnął się rozanielony.
– W sumie nieważne. – Wzruszył ramionami Czesio. – A co zrobiłeś z ciałem?
– Z jej ciałem zrobiłbym wszystko. Tylko to był sen. Niestety. – Ten wciąż odtwarzał w pamięci szept Moniki i jej perfumy, które zamknęły ich w prywatnym kokonie szczęścia.
– Z ciałem Roberta?
– A to – skrzywił się Czesio. – Zostawiłem w kiblu.
– W lokalu?
– Niestety – westchnął. – Wiem, miało to wszystko wyglądać na wypadek, podałem mu truciznę, ale…
– Ale co? – przerwał mu kolega. – Coś nie wypaliło? Spierdoliłeś sprawę? Dobrze mówię? Napierdoliło się? – Czesio zadał kilka chaotycznych pytań, a jego twarz wyraźnie pobladła.
– Królik.
– Co?
– Królik. Muszę napisać Juli, że się nie zgadzam. One podobno warczą na gołe stopy i sikają na koty. A my mamy kota.
– A co z ciałem?
– Czekaj. – Wiesiek wyciągnął telefon i odpisał Julii, starając się nie patrzeć na zdjęcie ślicznego króliczka. Po chwili wrócił do rozmowy. – A Roberta usadowiłem na kibelku, zdejmując mu oczywiście spodnie i majtki, żeby nie podpadało. Tylko ta jego mokra czupryna może wszystko zepsuć. Chyba, że go późno znajdą, to wyschnie i nie będzie wtopy. Niestety co godzinę sprzątają toalety. Wywiesili tam taką kartkę. Pewnie ich też kontrolują.
– W kiblu go topiłeś?
– Niestety – westchnął Wiesiek. – Ledwo się zmieścił.
– Jak będzie sekcja zwłok i tak stwierdzą wodę w płucach. Spierdoliłeś.
– Wiem – zgodził się z zarzutem. – Tylko skąd mogłem przypuszczać, że się dowie, o truciźnie w drinku.
– A niby skąd wiedział? Od kogo?
– Od twojej żony – jęknął Wiesiek. – Szepnęła mu do ucha, a on spojrzał na mnie i kiwnął głową byśmy poszli do toalety.
– Może powiedziała mu, że jesteś gejem?
– Nie to nie to.
– I co poszedłeś?
– Tak – mówiąc to, jego twarz wykrzywiła się niemiłosiernie.
– W sumie, też bym tak zrobił.
– Właśnie, no i w kiblu wyjaśniliśmy sobie wszystko. – Na Wieśka twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. – Wygrałem, ale jakie to zwycięstwo? – Bezradnie machnął ręką.
– Pyrrusowe – dopowiedział Czesio. – A skąd tam była Izka?
– Chyba Agata – zaprzeczył Wiesio. – Tak się do niej zwrócił barman.
– Blondynka o pięknych, brązowych oczach i seksownej pupie?
– Tak, ona. Wiesz, nie chciałem, by byli świadkowie i poprosiłem ją na rozmowę na zewnątrz. – Wiesio spojrzał zaniepokojony na kolegę. – A coś ty tak zbladł, jeszcze przecież nie skończyłem.
– Kropnąłeś ją? – wydusił Czesio.
– No tak, sam mówiłeś, że miałeś dość już tej zołzy.
Czesio niespodziewanie wyprowadził lewy prosty, Wiesio zachwiał się, jednak nie upadł. Nie na darmo ćwiczył kiedyś boks.
– Kurwa, czy ty wiesz, że zabiłeś moją ukochaną – krzyknął Czesio i ponownie przyłożył koledze, tym razem sprowadzając go na ziemię.
– Ale to przecież była zołza – wybełkotał Wiesiek.
– Żona tak, ale nie Agata.
– A kto ona? – spytał Wiesiek i ignorując morderczy wzrok Czesia, dodał. – Znajdziesz inną, każda się w końcu znudzi.
– Znajdę!? – wrzasnął oburzony i niespodziewanie zmienił ton wypowiedzi. – Chyba masz rację, ale przywalić ci musiałem – dopowiedział z rezygnacją.
– Tak. Na twoim miejscu zrobiłbym dokładnie to samo. Szkoda, że nie wiedziałem, jak wygląda twoja żona.
– Szkoda, a mogłem cię kiedyś zaprosić do domu lub chociaż pokazać zdjęcie – powiedział Czesio i zamyślił się.
– Mogłeś – zgodził się Wiesiek.
Atmosfera zrobiła się depresyjna, a panowie usiedli na chodniku i nie odzywając się do siebie, podawali sobie butelkę zakamuflowaną w papierowej torebce. Była to prawdopodobnie wódka, lub inny wysokoprocentowy trunek, o czym świadczyły ich skrzywione miny po każdorazowym spożyciu niewielkiej ilości napoju. Czy można powiedzieć, że zaczęła się stypa?
Komentarze (4)
Pozdr
Pozdr
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania