Przyjęcie w nowym domu.

- Boże, jak ja Ci zazdroszczę tego domu, mam nadzieję, że teraz nie będzie przeszkód, aby Tom mógł odwiedzać Roba. - typowa Rosalie Stones, wkręci się na prywatkę, wypije najdroższego szampana, a później wprosi swoje dziecko do twojego domu, aby mieć je z głowy i w tym czasie puszczać się trenerem fitnessu, o czym wiedziało już całe sąsiedztwo.

- Dziękuję. Na pewno nie będzie, wraz z żoną zakończyliśmy remont, rozpakowaliśmy bagaże i...

- To o dwunastej przywiozę Toma, bo o trzynastej mam zajęcia z fitnessu.

- Ale...

- Poczekaj, przywitam się z Kendrą. - posłała mi nonszalancki uśmiech, a chwilę później zniknęła, gdzieś pośród tłumu. Kto w ogóle zaprosił Kendrę? Przecież ona mieszka z trzy ulice dalej, a znana jest mi jedynie z plotek, w dodatku podobnych do tych, co chodzą o jej przyjaciółeczce Rosalie.

Tak to jest urządzić skromne przyjęcie - zawsze przerodzi się w kilkudziesto osobową uga-bugę, pełną dubstepu i zdzirowatego sąsiedztwa. Jednak było co uczcić, gdyż wreszcie, po kilku latach prób ratowania naszego upadłego, poprzedniego mieszkania, nie wiele większego od kawalerki, udało nam się znaleźć duży i tylko odrobinę zniszczony dom (który i tak już wyremontowaliśmy), a na dodatek w bardzo przyzwoitej cenie.

Obok mnie przemknęła moja żona. Zatrzymałem ją.

- Ja doprawdy rozumiem, że Tom i Rob chodzą do tej samej klasy i mają prawo się lubić, a nawet u nas spotykać, ale nie siedem razy w tygodniu!

- Czyżby Rosalie znów wepchnęła nam Toma? - powiedziała pogodnym, wręcz rozbawionym tonem i nabrała kolejnego łyku szampana. Widać, że poniósł ją wir zabawy i alkoholu.

- Tak!

- Nie martw się, jeszcze jakieś dwa tygodnie i jej mąż wraca z delegacji, a wtedy przestanie chodzić na "fitness".

- Eh, no dobra. Zresztą, czym ja się przejmuję? - uśmiechnąłem się i wzruszyłem ramionami.

- No właśnie, wracaj zabawiać gości. - zaczerpnęła ostatniego łyka, po czym spojrzała w puste dno kieliszka — Iii dokup szampana, jeśli możesz, bo zaczyna go brakować.

- Spokojnie, gdzieś tam w schowku jest zapas, ale przystopuj z nim trochę. - w odpowiedzi wymamrotała coś w stylu "oj tam, oj tam" i niezdarnie przekołysała się na szpilkach w stronę jakieś latynoski. Odwróciłem się na pięcie, a następnie skierowałem ku schodom. Powoli zszedłem, wymieniając przy tym spojrzenia z kolejnymi sąsiadami. W końcu znalazłem schowek, trochę długo mi to zajęło, gdyż zawsze zapominałem jego położenie, mieszkaliśmy tu zaledwie kilka tygodni. Znajdował się w nim stojak z szampanem i konfiturami od Babci Gerdy. Jako, że jestem ogromną niezdarą, biorąc kilka butelek, kopnąłem nogą mebel. Upadł i stukł wszystkie słoiki i butelki mieszając się ze sobą, przez co dżemy Babci Gerdy przybrały na procentach. Tylko te butelki, co aktualnie trzymałem w dłoniach, przetrwały. Postawiłem je na korytarzu i zająłem się sprzątaniem tego syfu. Próbując podnieść mebel, zauważyłem coś szczególnego. Tapeta za nim była trochę uwypuklona w pewnych miejscach, jak gdyby coś znajdowało się za nią. Zdarłem jej kawałek, ukazało mi się nieco spróchniałe drewno, coś na wzór drzwi. Zdarłem jeszcze więcej. Tak, to były drzwi. Chwilę mocowałem się z otwarciem ich, ale wygrałem, jakoś się udało. Po drugiej stronie panowała ciemność. Trochę straszna. Nie odważyłem się wejść, mimo że ciekawość błagała mnie o to. Usłyszałem szelest dobiegający z dołu. Okej, bardzo straszna. Wybiegłem ze schowka, nie pamiętałem nawet o butelkach na korytarzu, wbiegłem na pierwsze piętro w poszukiwaniu żony, chciałem jej to jak najszybciej pokazać. Przeszukałem łazienkę, przedpokój, pokój gościnny... Dopiero w kuchni ujrzałem znajomą postać — Roba. Najwyraźniej nie przejmował się sporą ilością osób i ubrany w tęczową piżamkę, szykował sobie kanapki.

- Widziałeś gdzieś mamę? - spytałem się go.

- Poszła z ciocią Rosalie na papierosa przed dom. O nie, nie ma już dżemu od Babci Gerdy. Pójdę po niego. - nie zwróciłem uwagi na to, co mówił, całkowicie zignorowałem go. Pobiegłem przed dom. Znalazłem ją, mocno chwyciłem za rękę i zaprowadziłem w stronę schowka.

- No spokojnie, spokojnie. O co chodzi? - w jej głosie dało się odczuć powagę.

- Popatrz. - wskazałem na otwarte drzwi.

- Dorian... Co to za bałagan!? Czy to twoja robota?

- Kyrie eleison, patrz na drzwi!

- No drzwi, jak drzwi.

- Ich tu wcześniej nie było! Były ukryte pod warstwą tapety niczym pierdolona Barbie!

- Pewnie poprzedni lokatorzy je ukryli, wielkie halo.

- Podaj telefon. - posłusznie wypełniła rozkaz, a ja włączyłem opcję latarki. Zbliżyłem się do drzwi, rozświetliłem znajdującą się za nimi przestrzeń. Ujrzałem schody. Zeszliśmy na sam dół. Czekał na nas kolejny, otwarty pokój. Emanował z niego dziwny chłód. Weszliśmy do środka. To, co w nim znalazłem przeraziłoby nawet najtwardszego każdego górala rodem ze Śląska. Naprzeciw nas było okno, otwarte na oścież. Zasłaniało je, rząd żywopłotów, przez które nigdy wcześniej owego okna nie zobaczyliśmy, mimo że już wiele razy przebywaliśmy w ogródku. W blasku latarki słabo było widać cokolwiek, jednak w pewnym momencie, Kathy znalazła włącznik światła. Nacisnęła go. Wtedy było widać już wszystko, niestety. Dookoła wszędzie widniała krew, gdzie nie gdzie leżały strzępki tęczowej piżamki Roba. W kącie pokoju leżał materac, a na nim puszki i sterty opakowań po jedzeniu. Na ich szczycie widniała gazetka, Kathy nalegała, abyśmy uciekali stąd, jak najprędzej się da, zignorowałem to. W głębi duszy byłem tak samo przerażony jak ona, ale nie okazałem tego, z resztą zbyt zaintrygowała mnie gazetka. Pochwyciłem ją i odczytałem artykuł, zaznaczony pętelką.

- W dniu 23-01-1998 brutalnie zamordowano Georgię King (34l.), jednym z głównych podejrzanych jest jej mąż, Lucas King (35l.), który odmówił zeznawania w sądzie. Ponadto, w ciągu kilku ostatnich dni, Lucas zaginął bez śladu. Prawdopodobnie mężczyzna ukrywa się, gdzieś na terenie miejscowości Hunterwride.

- Boże, przestań. Wróćmy na górę, zakończmy imprezę i odszukajmy Roba! - rozpłakała się, ściskając w pięści strzępek piżamki.

Nagle usłyszeli podmuch wiatru, a później kroki i marudne, starcze posapywanie dochodzące z okna. Ktoś dołączył się do przyjęcia... Nie odwrócili się, sparaliżował ich strach. Nieznajomy przemówił najniższym tonem, takim jaki posiadają emerytowani rzeźnicy z najbrutalniejszych horrorów z lat osiemdziesiątych:

- Wy też przyszliście po dżem?

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • NataliaO 28.02.2015
    Przejrzyste i ładne opowiadanie. 4:)
  • KarolaKorman 28.02.2015
    Ono było mroczne. Nawet słodycz dżemu babci Gerdy nie pobije tego niesmaku jaki został po przeczytaniu hi, hi. Lubię takie historyjki, trochę horroru, trochę komedii, a na koniec niespodzianka, zostawiam 5 :D
  • Prue 28.02.2015
    Zgadzam się z komentarzami powyżej ale taka mieszanka jakoś wielce nie przypadła mi do gustu, choć ciekawy styl i otoczke tworzysz. Dam 4

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania