Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Przynudzanka pod tytułem "Chce się żyć!"

Ostatnimi czasy czuł się paskudnie, jak obrabowany, zdradzony, istny muł i nieokrzesaniec, którego teleportowano z buszu prosto na światła rozpędzonej ulicy. Stał na niej sam, głupi i opuszczony, zagubiony pośród mętliku skrzyżowań, zaułków i wieżowców gwarnej metropolii, ogłuszony klaksonami, z włócznią w pozłotku, w plugawej sukni, z walkmanem na Irokezie.

 

Osobiście nie znosił mieć się z pyszna, robić za wała na lipnej gwarancji, być branym za światowca z kurnej chaty: zżerała go zazdrość. Miał dosyć upokorzeń. Nie chciał być ubogim krewnym. Miał niewiele ochoty na odstawianie muskularnego chojraka, bo wiedział, że jest słabeuszem i nie wzdychał do tupania, wrzeszczenia, pouczania, jak się powinien miewać.

 

Obawiał się tylko, czy po męsku zniesie cios, gdy zrozumie, że nic mu nie jest, a nawet, że jest gorzej niż przypuszczał, bo na szczegółowych badaniach wylazło szydło z wora i okazało się, że to tylko przeziębienie, w zasadzie ma końskie zdrowie i na próżno usiłował cienko prząść.

 

Dręczyły go wątpliwości: zastanawiał się, czy ujedzie bez narzekania, czy choć z godzinę uda mu się wytrzymać bez zbolałej miny. Jeszcze mu zostały w pamięci pokazowe strzykania, tiki, łupanie w stawach. Jeszcze pamiętał swoje artystyczne skrzywienia, nieśmiałe załamania rąk, wznoszenie i zamykanie oczu z kataraktą.

 

W domu, gdzie mógł cierpieć bez przeszkód, gdzie był otoczony markotną troskliwością, gdzie byle łachudra nie utrudniała mu chlipania w mankiet i stale wybaczano mu nieznośne nastroje, gdzie, do woli i do przesady posługiwał się taranem swojej choroby i lubił patrzeć, podglądać, jak ich skręca, jak międlą w sobie obsceniczne wyrazy na jego temat, stwierdził naraz, że stracił wszelkie specjalne prawa i nikt mu nie schodzi z drogi, a przeciwnie, popychają go na niewinną szafę, trącają łokciem i dają sójkę w bok. A gdy szedł, ludzie pryskają na boki, zaczynają przestawiać go po kątach i ośmielają się drwić z niego prosto w nos, ośmielają się komentować, wykpiwać i podważać każdy jego krok i każde posunięcie.

 

Z niego, co było niesłychane, nie do przyjęcia!

 

Ale dzisiaj wstaje wypoczęty i od razu gotowy do podjęcia kieratowej pracy. Żwawym truchtem podąża w stronę umiłowanej wygódki. Nie trapią go daremne rozważania. W życzliwej scenerii secesyjnych rur, nucąc ogryzki przebojów, doprowadza się do dziarskiej formy: zmywa nocne zacieki i goli chytrą mordkę śledziennika.

 

Nienawykły do żmudnej schludności, unicestwia natarczywy kudełek tkwiący nad miejscem przewidzianym na czoło. Konwaliowo rozpachniony, ubrany w czyściutką włosiennicę, udaje się do kuchni. Spóźnionym duszkiem chłepcze lurę o bezkofeinowym smaku, chowa do teczki drugie śniadanko i zbiega ze swojego terrarium na parking.

 

Tam warczy na niego i przestępuje z koła na koło - podstawiony pojazd. Punktualnie i bezszelestnie zawozi go pod bramę Zakładu.

Przed wejściem na teren wita go cierpka oferma nosząca ksywę "szef", a na murze dozorcówki wisi tablica ogłoszeń. Jej słowa ostrzegają: „z powodu braku nafty, a także ze względu na turbulencję narastających problemów, tarapatów oraz pozostałych rozrywek, publiczne strzępienie ozora na temat indywidualnych trosk jest surowo wzbronione i wstrzymane do kolejnego odwołania.”

 

Czyta, że jeżeli już jakaś awanturnicza pierdoła nie może za siebie, nie umie powstrzymać się od głośnego wyrażania myśli, ma moralne wapory i ciśnie ją, by się z nimi podzielić, to siła wyższa, niech sobie warcholi do woli, lecz tylko i wyłącznie po godzinach wydajnej pracy, w miejscach rzadko uczęszczanych, zadaszonych i wyznaczonych przez Wysoką Komisję. Na koniec tablica poinformowała go, że manifestacyjne obnoszenie się z frustracją jest nawykiem szkodliwym.

 

Po zapoznaniu się z odezwą, nie wie, co robić, jak się zachować. Z emocji zapomina przystroić twarz we właściwy i pożądany grymas powagi. Zamiast niego wykwita mu na obliczu mimowolna, lecz ostentacyjna radość, co zmusza go do korekty wyglądu. Szef jednak udaje, że nie dostrzega nagannej miny i na stronie zawiązuje but.

 

Po okazaniu dowodu tożsamości, przechodzi przez strażniczą dziurę na drzwi i w ten oto sposób jest w środku Zakładu. Szef prowadzi go do hali z taśmociągiem, skąd wypływa strumień haftek do balowych sukien.

*

Gdy stwierdza, że po latach bijatyki z losem, przyjdzie mu dorobić się uznania i być może dadzą mu pozażywać odrobiny szczęścia, roznosi go nagła i nieprzerwana duma. Wydaje mu się, że chwycił Pana Boga za nogi, a haftki są jego skarbem, znalezioną, obrzmiałą skrzynką wymoszczoną perspektywami, alternatywami, złotem i bezlikiem wspaniałości.

 

Czuje, jak życie puszcza do niego zajączki i przestaje go nękać podpuchami. Obiecująca myśl o skarbie stepuje mu po głowie, toteż bez ceregieli rozpoczyna ksiuty z fantazją.

 

Na wstępie postanawia, że choćby się waliło i paliło, nie będzie sobie kutwić na marzeniach i nie da się wpędzić w smutek. Solennie przyrzeka sobie, że od tej pory będą w nim istnieć bez ograniczeń powodujących wzdęcia, przy otwartej kurtynie, na pełen regulator.

Dostrzega namiętne stado wystrzałowych kobiet, zwiewną płeć z biustami sprężynującymi od silikonowych możliwości. Na myśl o tym, że wkrótce będą mu leżeć u wyniosłych stóp, z obleśnych ust na transmisyjny pas cieknie mu oskoma, a po plecach tupią miłosne ciarki. Poczuł w sobie moc, a na twarzy pojawia mu się optymistyczna zgorzel.

 

Idzie za ciosem i rzuca się w stronę upojnych wizji: wyobraża sobie, że zamiast być tu i teraz, w świecie wybrakowanych dążeń, jest tam, gdzie nigdy nie był, a rozpędzona rzewność fabrykuje mu dalsze profity, te mianowicie, że niebawem ujrzy się w jeszcze ciekawszych otoczeniach i wkrótce zacznie lśnić od niespotykanego szacunku.

 

Nieoczekiwanie, jak spod ziemi, na jego zwiędłe oblicze wyborykał się dawno nie używany i od nowa promienny uśmiech człowieka, który wprawdzie wie, co to obciach i plucha w głowie, ale że nie pozwolił się zabiadolić i zredukować do mało ważnego bycia w niebycie, może teraz, ze skarbem na dłoni, zamiast z ręką pod kościołem, być zadowolonym do ostatniej kropli krwi.

 

Oto nareszcie, jako finansowy ozdrowieniec, łaskawca gotowy do otrzymywania rzęsistych splendorów, stanie w rzędzie ludzi, którym się powiodło, odkuje się za wszystkie chude lata i ofiaruje swoim prześladowcom wdowi grosz niespodzianego majątku, będzie ich spróchniałą deską ratunku, zmieni im poharatany i ziewający byt w tarantelę karnawałowych podskoków.

 

Już widział się obryzganym atencjami i upaćkanym nagrodami oraz owacjami na stojąco; już dostrzegał siebie na wszelkich możebnych i niemożebnych piedestałach, i patrzył, jak się na nich rozpościera, wierci, nadyma, już zobaczył, że wataha domokrążnych poetów zmawia się, by ułożyć o nim szaszłykową piosenkę do wycia przy grillu, a on odbiera należne ordery, aplauzy i dostojeństwa, już zachłannym okiem imaginacji dostrzegał, że jest uhonorowany estymą i został nominowany na człowieka stulecia.

 

Już niemal tak było, gdy przyturlała się do niego nad wyraz upierdliwa myśl, że czego by nie dokonał, i tak nie doigra się uznania u Anny, potulny więc i rozgoryczony, do cna wyczerpany swoimi wizjami, zdezorientowany i przerażony, postanawia spakować manatki i wypiąć się na sterczenie przy taśmie, wyjechać w nieznane, gdzie można być sobą, a na upartego, gdzie można być nikim.

 

Schodzi więc z obłoków, a kiedy wraca do domu, nie mówiąc za dużo, wkłada do kufra swoje zgrywne miny, łzy i cierpienia, nostalgie i rekwizyty, dekoracje i przyklejane wąsy. Bez żalu, zrównoważonym krokiem opuszcza rodzinny rezerwat, udaje się w stronę dworca, by najbliższym osobowym z przesiadką pojechać do diabła.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • betti 26.07.2019
    Dobry tekst. Czyta się jednym tchem... Super!
  • nerwinka 26.07.2019
    Bóg zapłać, dobra kobieto!
  • refluks 27.07.2019
    Ten utwór to do bibliotek, a nie na forum.
    Swoją drogą dawno na forum literackim nie skosztowałam tak dobrego dania.
  • piliery 12.08.2019
    Klasyka i klasa. Ostatnie zdanie z przyjemnością zacytuję w rodzinnych rozmowach. :)
  • kalaallisut 30.08.2019
    Zachwycona :) Tekst jak kłębek włóczki, przędza o największych grubościach, wytwarzana z włókien o najwyższej jakości, toczy się swobodnie po ziemi, a czytelnik podąża za jej pasmem.
    Ps Co Ty czytasz/ czytałeś? Jaka i czyja literatura najbardziej zagnieździła się w Twoim sercu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania