Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Przysięgam

CV Edka

 

Edziu Skowron całe życie mieszkał tylko z kobietami. O ile dobrze pamiętał, to chyba nigdy nie został w domu z żadnym mężczyzną. Nie żeby mu się to nie podobało, nawet cenił sobie, że zawsze mógł się oprzeć na kobiecej wrażliwości, czy litości. Dużo mu przez te 80 lat życia zresztą przebaczono. Właśnie dzięki temu, że nikt nie wymagał od niego męskości i tego nie egzekwował. Wystarczyło parę zdań o złym samopoczuciu albo parę płytkich wywodów o braku sensu tu i tam, żeby jedna z drugą zaraz objęły, ucałowały…Głównie przez to w pewnym momencie zrozumiał, że tak naprawdę nie wykonał - i raczej mu się to już nie uda – życiowej misji. Urodził się mężczyzną, by cechować się odwagą i odpowiedzialnością. Może nawet siłą, zdecydowaniem…Ale nie tchórzostwem, prawda? Ani nie nadmierną wrażliwością. Tymczasem dla Edzia każdy moment wart był kontemplacji i wzruszenia, żaden grzech nie wymagał spowiedzi, a jedynie zrzucenia za niego winy na kogoś innego. To Edziowi przychodziło z pozoru z łatwością. Problem zaczynał się później, kiedy o tym myślał i przekładał to sobie na dialog ze zmarłą matką. Co by powiedziała? Zganiła. Pewnie, że by zganiła. Kajał się więc we własnym sobie, nie pozwalając żadnej z zauroczonych nim kochanek poznać źródła siedzącej w nim goryczy i żalu. Edziu święty nie był, to wiedział na pewno, a jak już się w tym utwierdził, to nawet nie próbował zawieszać sobie nad głową aureoli. Dlatego konfesjonał był dla niego, jak i cały kościół, rzeczą zbędną. Inaczej było z wiarą, od zawsze uważał, że w coś wierzyć musi. Tego uczyła go przez lata matka, ciągając po domach i dołączając do dyskusji o świecie przez pryzmat religii. Edziu nauczył się tam przesłaniać świat Bogiem, dzięki czemu potrafił czasem poradzić sobie z wyrzutami sumienia. Ale nie nauczył się modlić; na dobrą sprawę nie znał nawet podstawowego Ojcze Nasz, więc nie za bardzo mógł sobie z Bogiem porozmawiać i dowiedzieć się, co powinien robić, z czego zrezygnować, co doceniać, a co potępiać. W życiu wszystko mu pasowało i do niczego nie miał wątpliwości. Ktoś kiedyś powiedział, że świat stworzono dla ciekawskich. Tak że na pewno nie dla Edka.

Z tych jego wielu romansów zrodziła się kolejna kobieta. Zosia, co ustalił czytając o „szczęśliwych imionach” w poniedziałkowym wydaniu „Sedna”, była dla niego oczkiem w głowie. Jej matka Daria, nie była ulubioną partnerką Edka. W zasadzie należała do ścisłej czołówki tych, z których gdyby tylko mógł, to od razu by zrezygnował. Ale cóż, jak się zdecydowali, to muszą iść za ciosem. Do tego stopnia, żeby to później zatwierdzić na ślubnym kobiercu. Właśnie tak – Edek jest zamężny. Żona Klaudia. Jeśli komuś o niej opowiada to właśnie w ten sposób, dokładając przed imieniem „żonę”, jakby był to jakiś stopień wojskowy albo inny tytuł. Odkąd nałożył na palec obrączkę coś się w jego życiu zmieniło – postanowił pourywać większość kontaktów z dawnych lat albo jeszcze sprzed wczorajszego wieczora. Tych kontaktów oczywiście, które mogłyby go w jakiś sposób wodzić na pokuszenie. Z niektórymi wiadomo, pozostańmy przyjaciółmi itepe. Ale w sumie to się okazało dla niego korzystne, bo miał kogo zapraszać kiedy z „żoną Klaudią” trudno im się było dogadać. Nie zapraszał dlatego, żeby mu jakoś w tej materii miały pomóc, przynajmniej nie w doprowadzaniu do zgody między nim a żoną, ale by się zwyczajnie posilić miłym towarzystwem – żartami, czy filmami (byle nie wspominać!). A w dodatku czasem pojawiali się też partnerzy tamtych miłych dziewczyn, więc było mniej niezręcznie na jednej kanapie albo przy jednym stole, bo wszystkim zaproszonym kobietom momentalnie odechciewało się rozpamiętywać jak to pięknie było z Edkiem i na odwrót. No i Zosia, czyli urok sam w sobie. Jak się pojawiała, to wieczór był ustawiony, a następny dzień zaczynał się od pocałunku z Klaudią. Gdyby nie dziewczynka, życie Edka rozpadłoby się już milion razy.

Dziwnie się więc czuł z myślą, że to wszystko może się zakończyć. Tym bardziej, że miało się to stać właśnie Dziś.

 

Dzisiaj

 

Na zewnątrz zimno. Zosia stoi pod oberwaną ścianą 10 – piętrowego budynku z papierosem w ustach. Ma na sobie za długi czarny płaszcz, a na głowę zarzucony beret tego samego koloru. Sprawia wrażenie, jakby zaraz miał zsunąć jej się z głowy. Nad nim wiszą ciężkie, ołowiane chmury, które z minuty na minutę widać coraz lepiej. Ulewa w końcu ustała.

Dziewczyna na ekranie przegląda Instagrama, wodząc kciukiem w tę i we w tę, jakby próbowała coś namierzyć. Robi to machinalnie już od godziny, czekając aż na ekranie 10 zastąpi 9, a obok pojawią się dwa zera. Musi być punktualna. Często porusza stopą, gdzie wisi brązowy koturn. Ma już dosyć stania i bolą ją mięśnie nóg. Regularnie klnie; raz na pogodę, innym razem na autora głupiego wpisu. I wciąż czeka. Pół godziny temu kupiła w cukierni drożdżówkę z czekoladą, ale była czerstwa, więc połowę wyrzuciła do najbliższego kosza. Do upragnionej 10 zostały trzy minuty. Stresuje się, pocierając wolną dłonią sprane dżinsy. Za chwilę zrzuca papierosa i przydeptuje go parokrotnie. Patrzy jeszcze, jak z naprzeciwka blok opuszcza zmizerniała matka z dzieckiem w wózku, które drze się wniebogłosy. W oknie widzi jak mężczyzna koło 50 przygląda jej się z zaciekawieniem. Jego ręka wędruje coraz niżej.

Kobieta obraca się i kieruje w stronę klatki.

- Zboczeniec – spluwa na chodnik obok.

W tym samym momencie z telefonu schowanego do kieszeni wydobywa się pikanie – dziesiąta. Zosia staje przed białymi drzwiami, obok których znajduje się domofon bez paru guzików. Przyciska ten przy nazwisku Skowron. Stamtąd akurat się nie oderwał. Czeka dwie sekundy, aż dochodzi ją kobiecy głos:

- Halo?

- To ja, mamo.

Teraz odgłos otwieranych drzwi. Dziewczyna pokonuje parter, a na pierwszym piętrzą puka do tych oznaczonych numerem 11; są na wprost schodów. Po chwili staje w nich kobieta w podeszłym wieku, ubrana w czarną suknię i z nałożonym na włosy ciemnym kapeluszem, zwieńczonym u góry różą tego samego koloru. Widząc dziewczynę, zamyka drzwi i wychodzi do niej na korytarz.

- Jak ty się ubrałaś? No jak?

Chwyta w dłoń materiał jej płaszcza i puszcza z pogardą.

- Ty wiesz, gdzie przyjechałaś? I z jakiej okazji?

Zosia wzdycha głośno.

- Ważne, że jestem, nie?

Jej matka kręci głową z niedowierzania, ponownie otwiera wejście do mieszkania i jako pierwsza przestępuje próg. Za nią wślizguje się Zosia, od razu spostrzegając ojca leżącego na sofie – jego brudne stopy wystają za oparcie. Zamyka za sobą, ostrożnie zdejmuje płaszcz, a potem zsuwa buty i kładzie obok niebieskich klapków. Zapewne mężczyzny. Z wąskiego przedpokoju przechodzi do salonu. W kącie dostrzega teraz niewielką figurkę, jakiegoś krasnoluda, który wlepia w nią zaciekle wzrok. Podchodzi do ojca.

- Zosiu… - mężczyzna podnosi się z łóżka, a w jego głosie słychać troskę. Ma na sobie kratkowaną, czerwono - niebieską koszulę i brązowe spodnie. Na nosie wiszą mu duże, czarne okulary. Mężczyzna obejmuje córkę. – Zosiu, jesteś. Cieszę się.

W między czasie matka kładzie na stole trzy miski i tyle samo łyżek, a potem donosi nieco zarysowaną wazę z zupą pomidorową. Zapach unosi się z niej na kilometr.

- Ja też się cieszę tato.

Oddalają się od siebie i podchodzą do stołu. Siadają na swoich krzesłach, a zaraz po nich żona mężczyzny wraca z łazienki i siada obok nich. Edek przysuwa do siebie wazę i bierze do ręki chochlę.

- Modlitwa, Edek – niemal szepcze Daria i podnosi się z krzesła. Po chwili robi to również Zosia, a na końcu wstaje mężczyzna. Wszyscy trzymają dłonie złożone, a modlitwę intonuje starsza z kobiet, którą przez cały czas słychać najbardziej. Zarówno Edek jak i jego córka prawie nie otwierają ust. Kiedy kończą, machinalnie wracają na miejsca. Daria wykonuje jeszcze znak krzyża. Potem nakładają sobie zupy – najwięcej mężczyzna, najmniej Zosia. Zabierają się do jedzenia. Od Edka słychać niemrawe „smacznego”, a od zegara zawieszonego na ścianie, jeszcze cichsze „tik – tak”.

- Świetna, bardzo mi smakuje – odzywa się mężczyzna, choć nie słychać u niego przekonania. Za oknem znów leje. Deszcz znęca się nad szybami, aż Darią wstrząsają nagłe dreszcze. Podobnie u Zosi.

- Cieszę się, że ci smakuje. A tobie? – spogląda na Zosię, mieszającą gęstą zupę.

- Mi również.

Zapada kilkusekundowa cisza, wśród której wyróżnia się parę grzmotów. Edka zadziwiają trzy błyski, następujące po sobie bardzo szybko. Z jego twarzy znikają resztki uśmiechu.

- Co u ciebie? – Daria dmucha na zupę, patrząc na córkę.

- U mnie? Dobrze, przycisnęli nas trochę teraz, wiecie jak to jest na studiach.

Nikt z nich nie ukończył studiów.

- Nie wiemy – uśmiecha się Edek – ale chętnie się dowiemy.

Zosia poprawia się na krześle. Zza drzwi dobiega ich odgłos potrząsanych kluczy. Ktoś wychodzi z mieszkania, nucąc pod nosem melodię z Ojca Chrzestnego. Nie fałszuje.

- No więc, jak jest? – mężczyzna wsuwa do ust resztkę zupy. Potem unosi miskę i przygląda się jej przez chwilę. - Daria, chyba się trochę porysowało.

Kobieta nawet nie patrzy w jego stronę. Wstaje, bierze swoją i jego miskę, a potem zanosi je do kuchni. Zosia wstaje za nią i stawia przy zlewie prawie pełne naczynie.

- To się nie dowiemy – Edek odchyla się na swoim krześle. Boli go żołądek. – A ja się położę.

Kładzie się na sofie obok. Daria stawia na blacie trzy szklanki i sok pomarańczowy. Zosia w osłupieniu przygląda się przedszkolu za oknem.

- Nic się tu nie zmieniło – wzdycha i podchodzi do ojca. Kuca przy nim i kładzie swoją dłoń na jego palcu. Potem dotyka czoła – jest zimne.

- Zosiu, usiądziesz? – matka dziewczyny poprawia jeszcze ostatnią serwetkę tak, by pasowała do reszty – jest teraz białą gwiazdą. Zosia odsuwa krzesło, nalewa sobie soku i wraca do ojca. Daria z kwaśną miną robi to samo.

Siedzą w ciszy.

Obok sofy przemyka mała mysz, ale żaden ze Skowronów jej nie zauważa. Gdzieś na zewnątrz słychać poszczekiwanie psa, a nieco dalej parę przejeżdżających ulicą skuterów. Edek nie lubi tego odgłosu – wzdryga się i kasła dwukrotnie. Parę metrów nad nim, po ścianie spaceruje gruba mucha, która po chwili zaczyna chaotycznie latać po pokoju, aż siada na ramieniu Zosi. Wyczuwa, że ono się trzęsie.

- To powiesz nam, jak na tych studiach? – Edek powstrzymuje się przed kolejnym atakiem kaszlu. Zosia zaczesuje krótkie blond – włosy; odsłania cienko naszkicowanego na skroni motyla.

- Ładny, nie? – dziewczyna kieruje wzrok na swój tatuaż.

- Bardzo, Zosiu. Bardzo – mężczyzna wyszczerza żółtawe zęby.

Darii kamienieje twarz. Nikt tego nie zauważa.

- Dziękuję tato – u niej też widać teraz rząd zębów. W tym wypadku nieskazitelnie białych. - A na studiach jest tak, że ważne to się niczym nie przejmować. Bo każdemu częściej tam nie idzie, niż wychodzi dobrze, rozumiecie? Najlepsze jest, wiadomo, imprezowanie, jakaś taka wolność. Wcześniej tego nie czułam. Aż tak mi tego nie było trzeba. Może to odpowiedzialność ma taki skutek, nie? Jak pilnujesz swoich spraw, to oczekujesz jednocześnie nieco luzu. Pedanci to liberaliści. Bez dwóch zdań.

- No dobrze, a jak stopnie? – Daria utrzymuje opanowany ton. Jej usta wykrzywiają się z obrzydzenia, kiedy patrzy na skroń córki. Najchętniej by ją teraz udusiła.

- Stopnie mamo, na tyle dobrze, że nie musisz się przejmować. Za rok robię magistra, a potem wiu… - zakreśla w powietrzu małe kółko palcem. – Wylatuję.

- Jak to?

- Tak to. Wylatuję do Stanów. Tam artyści zarabiają trochę więcej.

- Artyści?

- Yhm.

- Będziesz artystą?

- Artystką – poprawia ją. – O ile już nią nie jestem. Cały czas fotografuję, więc…

- Artystką… - Daria poważnie marnieje. Na czole tworzą jej się dwie rozległe zmarszczki. Zosi chce się śmiać, bo te przypominają dziewczynie lecące smużki dymu. Zawsze ją to rozbawiało.

- Kontynuując – dziewczyna rzuca na matkę ostatnie, wymowne spojrzenie. – nie jest źle. Mam paru fajnych znajomych, zdjęcia też w miarę mi wychodzą. Za kilka miesięcy robię prawko. Chyba czuję się…dobrze. Tak myślę.

- Cieszy mnie to, Zosiu – z twarzy Edka nie schodzi uśmiech. Nagle ma wrażenie, że jego nogi zaczynają się trząść. Bierze dwa głębokie wdechy i na chwilę poważnieje, po czym znów unoszą mu się kąciki ust. Córka też wydaje się wesoła . Przygnębiająca jest natomiast pogoda. I Daria. – Masz, no wiesz, chłopaka?

- Nie mam – ucina szybko i nerwowo wsadza dłoń do kieszeni. Ma nadzieję, że natrafi tam na paczkę papierosów, ale ta została w jednej z kieszeni płaszcza. A gdyby tak…nie, i tak tutaj nie zapali. – I na razie nie będę mieć.

Znów cisza. W szybę uderza mały skowronek, chcący wlecieć do mieszkania. Za nim przelatuje duży sokół, chwyta go za szyję i dusi. Kiedy ląduje z nim w dziobie na chodniku, kilkadziesiąt sekund później, pożera go w całości. Edek to przewidział, dlatego zmizerniał na chwilę. Po dachu chodzą dwaj mężczyźni i starają się naprawić antenę. Deszcz powoli ustaje. Spośród chmur wyłania się tęcza. Sokół przeżuwa ostatni mięsień skowronka i odlatuje na kolejne polowanie. Z Kościoła przecznicę dalej słychać dwa uderzenia ogromnego dzwonu. Zosia wyobraża sobie, jak ten przechyla się z lewej do prawej. Przypomina sobie, jak kiedyś powiedziała koleżance, że to obraz wszystkich nieszczęść na świecie – chwiejący się uśmiech, którego nie da się ustabilizować. Wcale tak nie uważała, ale to dobrze brzmiało. Tata nazwał ją po tym poetką i geniuszem.

Daria wstaje, odkłada szklankę na jedno z krzeseł i idzie do łazienki. Zosia kładzie głowę na brzuchu ojca. Edkowi zapiera dech w piersi. Chce powiedzieć, że kocha, ale jak zwykle mu trudno. Przerzuca wzrok na krasnoluda w rogu pokoju – siedzi tam i gapi się na nich, uśmiechając się od ucha do ucha. Pomyśleć, że dała im go ta szuja z UB. W prezencie na lepszą drogę życia.

- Musisz dzisiaj, tato? – dziewczyna zmienia pozę i wpatruje się teraz w błądzące oczy swojego ojca.

- Wiesz, że tak.

- Ale skąd w ogóle… - już stoi. – Skąd w ogóle sobie wymyśliłeś, że to właśnie dziś?

- Rozmawialiśmy o tym.

Trzask drzwiami od łazienki. Przybiega Daria. Pomrukiwanie kota na balkonie obok.

- Ile razy tata ci o tym mówił, co? Ile? – zbliża się do niej. Zosia czuje jej oddech. Skażony tytoniem. – Przyjeżdżasz tu, ubierasz się jak jakaś dziwka, malujesz sobie na skroni motyle i jeszcze śmiesz…

- Dosyć tego! – Edek nieruchomo spogląda na sufit. Zauważa pająka w rogu z wielkim odwłokiem. Takiego jeszcze nigdy nie widział. – Przyjechała, żeby mnie, kurwa, pożegnać, rozumiesz? Nie ważne jak, nie ważne, że nie rozumie, ale jest.

- Chcę zrozumieć do cholery! – dziewczyna nachyla się do ucha mężczyzny. – Chcę!

- Czemu umieram? Sam tego nie rozumiem….

- Czemu właśnie dzisiaj. Kto ci to powiedział?

- Wiesz, Zosiu, niektórych rzeczy domyślamy się sami. Dedukcja, tak to się nazywa.

- Wiecie jakie to jest wszystko popieprzone. Czekamy tu w trójkę, aż umrzesz. Jak to brzmi?

Pająkowi udaje się schwytać muchę. Stara się dotrzeć do okna. Daria ściąga ze stopy klapka i miażdży go w jednej sekundzie. Po ścianie rozbryzguje się krew – muchy i pająka.

- To brzmi jak lojalność.

- Nie, to brzmi jak jakaś dziwna historia, którą ktoś sobie wymyślił, żeby się pośmiać. Nie wiesz, czy dzisiaj umrzesz, rozumiesz, nie wiesz!

- Zamknij się! – Daria mówi to niepewnie. – Dzisiaj jest 24 marca, tak? Tata i ja, liczyliśmy w dwójkę, po trzy razy i zawsze wychodził ten dzień. Co możemy zrobić? Pomodlić się, Zosiu, pomodlić się za jego duszę.

Kobieta klęka. Zosi z bezsilności spływa po policzku kilka łez. Ociera je szybko, niezauważalnie. Edek przymyka oczy. Daria zaczyna po cichu modlitwę Zdrowaś Maryjo.

- Pieprzcie się, popaprańcy! – Zosia kieruje w ich stronę środkowy palec i biegnie w stronę drzwi wejściowych. Zaraz przed nimi skręca do kuchni. Wyciąga spod zlewu dwa garnki i wraca do salonu. Najpierw rzuca jednym w krasnoluda, a potem drugim w ścianę. Mija Edka o milimetry. Daria wstaje z klęczek.

- Teraz przesadziłaś… - chwyta ją za szyję i powala na ziemię. Obie biją się po twarzy. Edek chwyta garnek, który odbił się od ściany i rzuca w półkę nad nimi.

- Spokój!

Zalega cisza. Przez okno patrzy na nich słońce. Krasnolud mimo uderzenia wciąż szczerzy się w najlepsze. Jako jedyny w pokoju. Mężczyzna z trudem siada na skraju łóżka. Trzęsą mu się ręce. Kobiety kończą wymianę ciosów i obie klęczą teraz na środku pokoju. Za ich głową z gwoździa spada prawie Ostatnia wieczerza.

- To mój ostatni dzień – Zaczyna Edek, skubiąc paznokcie. – Jesteście tu ze mną jako najważniejsze osoby na świecie. Czemu umieram, Zosiu? Nie wiem, naprawdę tego nie wiem. Czemu to właśnie mi musiał wylać się na pieprzony wzgórek mózgowy jakiś wirus? Czemu nie pozwoli mi już nigdy…

Przerywa mu szloch.

- Nigdy usiąść z wami do stołu.

- Całe życia uganiałeś się za kobietami. Miałeś mnóstwo kochanek. Jak mamy ci uwierzyć, że to właśnie na nas zawsze czekałeś, co? No jak? – Zosia wystawia w jego stronę, nakryty pierścieniem palec wskazujący.

- Ruchałeś się z trzema w tydzień, upijałeś 5 razy w miesiącu. Robiłeś wszystko przez przypadek. Wszystko. – Żona Edka w międzyczasie czuje zapach miodu. Nie wie skąd.

- Ja was kocham… - chowa twarz w dłoniach. Robi mu się zimno. Płacz bierze górę – teraz słychać go już w całym pokoju. Gdzieś za oceanem wybierają właśnie na prezydenta Donalda Trumpa. Tam płacze kilkadziesiąt milionów ludzi. Jednak w mieszkaniu Skowronów jedynym jest Edek. Kobiety zachowują kamienną twarz. Zegar wyrazistym gongiem podpowiada, że jest już jedenasta.

- Styczeń, a śniegu nadal nie ma. – Daria powstaje i nalewa sobie soku. Zosia przygląda się ojcu. – Trzeba iść do kościoła na wpół do. Idziesz ze mną, Zosiu?

- Idę – dziewczyna poprawia spodnie. Edek nieruchomieje. Patrzy na wieczerzę i spotyka się wzrokiem z Chrystusem. Nie chce mu się już płakać. Nie chce mu się być nawet złym. Po prostu patrzy, a potem z powrotem się kładzie. – Pójdę jeszcze do łazienki.

Daria stoi w przedpokoju. Spodziewa się, że Edek zaraz się do niej odezwie. Czuje napięcie, choć nie wie dlaczego. Z dachu dobiega: Kurwa. Mężczyznom po raz kolejny nie udało się prawidłowo ustawić anteny.

- Czemu mi to robicie? – Edek mówi z zamkniętymi oczyma. – Czemu akurat jak odchodzę? Najpierw się lejecie jak psychopatki, a potem coś takiego…

- Biłam się, bo o ciebie walczyłam, rozumiesz? Chciałam, żeby pożegnano cię godnie – Zbliża się do niego i chwyta za szyję. – Ale Zosia miała rację – ty nigdy nie chciałeś ze mną być. Ani nie chciałeś jej. Dla ciebie życie to tylko… - przerywa, bo widzi, że Edkowi ciężko oddychać. Puszcza. – To tylko zabawa. Więc odejdź. Odejdź, żeby się nauczyć pracować.

Otwierają się drzwi od łazienki. Daria już wychodzi. Zosia rzuca ojcu ostatnie spojrzenie, ale prędko przerzuca je na pusty korytarz. Słychać przekręcony w zamku klucz. Robi się coraz duszniej. Powietrze gęstnieje. Edek zasypia.

Kiedy kobiety wychodzą z bloku, splatają się w uścisku. W jednym momencie wybuchają głośnym płaczem.

 

Śmierć

 

Godzinę później mężczyzna wybudza się ze snu. Jeszcze nieco rozespany wstaje i kieruje się w stronę lodówki. Miał nadzieję, że już nie będzie musiał tego robić – jeść, sikać…tylko nastąpi sąd. Przeszedł mu żal, odeszła gorycz. Tylko czekał. Nawet nieco obojętnie.

W momencie, w którym otwierał lodówkę na ścianie w salonie wiatr szturchnął kartkę kalendarza. Odsłoniła się wtedy inna, pokryta dużym nagłówkiem: Kwiecień, a pod spodem zakreśloną liczbą 24.

Edek sięgnął po mleko, ale wcześniej upadł. Zatrzymało mu się serce. Umarł.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania