Przyszłość

Ojciec narodu Ya-Ro w swojej komnacie oddawał się swemu najprzyjemniejszemu zajęciu, wyrabianiu ciasta. Najpierw ugniatał z całych sił do pierwszego zmęczenia, kiedy odpoczął znowu ugniatał. Z całych sił i wściekłości. Potem uniósł i rzucił na deskę. Wziął wałek w ręce i zaczął wałkować. Potem nożykiem przyciął ciasto tu i tam, aż wyszedł kształt ojczyzny, której był ojcem.

- No i co, nie podoba ci się, że na wiele ci nie pozwalam – powiedział robiąc kwaśną minę. – Buntujesz się jak smarkula. Co! Ograniczam ci wolność? Wszystko dla twojego dobra. Nasłuchałaś się zachodnich głupot i zaczęło ci odbijać. Zobaczysz… tych twoich przyjaciół w kolorowych sukienkach, co do jednego pozamykam! – Otarł pot z czoła, zwinął ciasto w kulę i znowu zaczął ugniatać.

- Wolałem cię biedną, opuszczoną, czekającą na swego…

Jego krewkie wywody przerwało pukanie do drzwi. Ya-Ro lekko poddenerwowany ruszył w ich stronę.

W drzwiach ukazał się Sa-Si- Yin, jego prawa ręka.

- Czego chcesz! Wyrabiam właśnie ciasto na uszka prezesa.

- Bardzo przepraszam wodzu, ale chciałeś zobaczyć młodych gniewnych.

- A tak, ostatnio jakoś zaniedbuję młodzież.

Wyszedł na korytarz spojrzał na nich, miał mieszane uczucia. Byli jacyś tacy niemrawi, żadnego błysku w oku ani poczucia misji. Wziął na stronę Sa-Si- Yina.

- Słuchaj oni są jacyś kiepscy, a w szczególności ten w garniturku i okularach. Wygląda jak Hary Potter, a nie jak bojownik o wielkość mojego kraju, przepraszam! Naszego – poprawił się Ya-Ro.

- To rekomendowany przez Antona-Re, powiedział, że wyczuwa w nim duży potencjał.

- No skoro on to powiedział, to niech już będzie, ale trzeba ich wszystkich poddać szkoleniu u Kiełbasicy.

- Tak, rozumiem – odpowiedział Sa-S-Yin.

 

Od razu wziął ich do państwowych limuzyn i udali się na ulicę Zimnego Lecha. Po kilku drogowych stłuczkach dojechali do siedziby Kiełbasicy.

- Czego? – odezwała się na widok Sa-Si-Yina.

- Przywiozłem ci młodych adeptów, wódz powiedział, że masz ich podszkolić w tworzeniu wewnętrznej nienawiści.

- No dobra, zaprowadź ich na salę szkoleń.

- Już się robi – odpowiedział z zadowoleniem Sa- Si-Yin.

 

- No i co młodzieży wszechwielka! – krzyknęła Kiełbasica, wchodząc na salę. Spojrzała na nich i pokręciła głową.

– Oj nie tak panowie, nie tak. Nie patrzcie się na mnie jakbyście czekali na podwieczorek. Trzeba coś odpowiedzieć niemrawcy!

- A co mamy odpowiedzieć proszę pani? – zapytał protegowany Antona-Re

Spojrzała na niego lekko poddenerwowana.

- Ja się nazywasz?

- Yie-Ding

- O matko! Co ty tu robisz, bardziej byś się nadawał na osiołka do Szopki Betlejemskiej.

- Jestem ulubieńcem Antona-Re – odpowiedział z dumą.

- Jakoś trudno mi w to uwierzyć, ale skoro on coś w tobie dostrzegł...? No przecież, nikt jak on, nie potrafi stworzyć, tak wielkich bzdur, z których czas tworzy prawdy objawione.

- A teraz do dzieła! – krzyknęła Kiełbasica. – Podejdźcie do stołów, tam na każdego czeka ciasto do ugniatania.

Wszyscy podeszli do stołów i zaczęli ugniatać.

- A czy wiecie coś o naszym wielkim wodzu? – zapytała donośnym głosem.

- To wielki mały człowiek – wykrzyknęli młodzieńcy.

- E tam, to wiadomo, a tego małego można sobie darować. A czy słyszeliście, że przeszył mieczem obosiecznym wielkiego Wartburga z Reichstanu?

- Nie!!! - odpowiedzieli młodzieńcy.

- Ten drań chciał go zniewolić. Zaprosił na swój dwór, następnie próbował upić wykwintnym alkoholem. A nasz wódz na to „Nie ze mną te numery Bruner, ja piję tylko czyściochę” i ciach go.

- Jaaa!!! – odpowiedzieli młodzieńcy.

- A wiecie, że przepłynął wpław Atlantyk?

- Nie!!!

- To co wy wiecie!?

- Że był pierwszym astronautą, który wylądował na słońcu – odpowiedział Yie-Ding.

- Co?! – Zdębiała słysząc jego słowa. – Cholera, może to prowokacja? – pomyślała lekko przestraszona.

- Dobra wystarczy, widzę, że coś tam wiecie, przejdźmy do ugniatania ciasta - powiedziała opanowanym głosem.

- Musicie robić przy tym straszne miny, by dojrzewała w was agresja, kiedy ktoś poczuje w sobie dzikość, niech ciśnie ciastem o ścianę.

No i wszyscy wzięli się do roboty, gnietli, robili kretyńskie miny, ale do wyzwolenia dzikości było jeszcze daleko. Wreszcie Yie- Ding z ledwo słyszalnym okrzykiem hai! Rzucił ciastem o ścianę, ledwie doleciało po czym ześliznęło się na podłogę.

Kiełbasica z wściekłości zawyła.

- AAA!!! Co za niedojdy, bezcześcicie ten gmach, cienkie fiuty. Biedny ten kraj, jak ma takich patriotów.

Podeszła do Yie-Dinga i złapała za ucho.

- Słuchaj wypierdku działasz mi na nerwy, nie wiem co dostrzegł w tobie Anton -Re, ale najwyraźniej wzrok mu się pogorszył. - Puściła go i zwróciła się do reszty.

- Zaraz wam pokażę jak to się robi!

Wzięła głęboki oddech, potem trzy krótsze i znowu głęboki. Zaczęła jakby coś mruczeć pod nosem.

- Mmmm… – napięcie coraz bardziej narastało. Sprawiała wrażenie jakby się rozrastała. Zaczęła wydawać z siebie coraz dziwniejsze dźwięki – hm…hm… hm… aż w końcu wybuchł z niej wulkan furii.

- Nienawidzę!!!

Zaraz po tym zatrzęsła się ziemia, wszystko zaczęło się walić. Cała stolica legła w gruzach, a rezonans który się wytworzył, zniszczył inne miasta. Państwo legło w gruzach.

Ya-Ro szybko wygrzebał się spod gruzów i zaczął krzyczeć z radości.

- Nareszcie nabrałaś sensu, teraz będziesz wstawać z kolan i wspinać się w górę. Znikąd pomocy, sama opuszczona. Teraz tworzyć cię będą od nowa prawdziwi patrioci. Cały ten gorszy sort wywieziemy na taczkach. Nie będzie zaśmiecał naszych ulic. Kto poznał tajemnice naszej ojczyzny, to wie, że jej istotą jest wieczne dążenie, nigdy osiąganie.

Po tych słowach runął na niego meteoryt, który jakimś trafem, tak po prostu, bez przepowiedni i znaków na niebie, spadł.

I stał się koniec.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania