Poprzednie częściPseudo Morderczyni

Pseudo Morderczyni

#1

- Mialas nie plakac. Slyszysz?! - James potrzasal mymi ramionami. - Ell mialas nie plakac!

Nie mialam sil przestac. Łzy spływały po mych czerwonych policzkach całych od nerwów. Nie bylam w stanie co kolwiek zrobic. Czułam jak ściska mi się gardło, usta niezdolne nic wypowiedzieć.

- El! Do cholery! Przestan! Mowilas, ze...

Nie dalam mu skonczyc. Podnioslam dlon do gory by sie uciszyl. Nie moglam, a raczej nie chcialam tego sluchac. Mialam nie plakac, ale to jedyna rzecz, ktora tak naprawde robie w zyciu dobrze. Reszta to nic.

- El obiecalas. - objal mnie swoim silnym ramieniem, a ja chowajac twarz w jego piersi szlochalam jak mala dziewczynka.

Cos mnie tknelo. Cos lub ktos kazal mi isc. Wyrwalam sie z jego uscisku, spojrzalam w jego niebieskoszare oczy przepraszajacym wzrokiem i cicho wyszeptalam.

- Wybacz mi James. Przepraszam.

Rzucilam sie w bieg slyszac za soba glosne

- El! Wracaj do cholery!

Bylam kompletnie rozbita bieglam przed siebie nie patrzac w jakim kierunku sie udaje. W mojej glowie szumialy slowa Jamesa.

- Obiecalas. Mialas nie plakac.

Weszlam na sam szczyt jednego z wiezowcow. Moja twarz byla mokra od lez. Stojac na dachu spojrzalam w gore, a potem w dol. Bylo naprawde wysoko. Moglam spasc. Mialam ochote wrzeszczec. Nic mnie przed tym nie powstrzymywalo. Bylam sama.

- James! Przepraszam!

Stanelam na skrawku dachu. Od upadku dzielily mnie zaledwie centymetry.

- Przepraszam James. - cicho wyszeptalam.

Zrobilam krok do przodu i ...

Przepadlam w przepasci slyszac gdzies w przestrzeni trzepot skrzydel.

 

#2

Ciemnosc ogarnela moje cialo i dusze. Czulam, ze spadam. Lecialam caly czas w dol... Konca nie bylo. Spadalam w rozpacz nicosci. Trzepot skrzydel ucichl na chwile. Ta cisza mnie przeraza. Ona jest jak cichy morderca skradajacy sie na palcach za moimi plecami. Znowu slysze ten sam znajomy trzepot skrzydel. Ktos lub cos ujmuje moje ramiona. W tej ciemnosci nic nie widze. Nie wiem kim jest moj wybawca. Bezpiecznie to cos usadowilo mnie na ziemi.

- Dzieki. - wyszeptalam ze strachem w glosie.

Balam sie tego czegos. Strach targal ma dusza jak wiatr liscmi na drzewach w burzliwy dzien. Otworzylam oczy. Ciemnosc... Przetarlam je, ale nadal wszystko wokol mnie bylo czarne. Serce zaczelo mi walic jak glupie, gdy poczulam na swym ramieniu czyjs przyspieszony oddech. Probowalam sie wziasc w garsc, ale nie potrafilam. Przerazona krzyknelam

- Kim jestes?!

Nie tak wyobrazalam sobie smierc. Nie tak mialo wygladac Niebo. Gdzie ja do cholery jestem? Ktos dotyka mego ramienia, a moje cale cialo sie spina. Czyjas dlon wodzi palcem po mym karku i policzku. W oczach wzbieraja mi lzy. Boje sie.

- Nie boj sie. - ten glos jest tak hipnotyzujaco anielsko spokojny i slodki, ze moglabym sie nim upajac, ale ma w sobie nutke grozy, ktorej tak sie balam.

 

#3

Serce podchodzilo mi do gardla. Jak mialam sie nie bac skoro nic nie widzialam. Zamknelam oczy, a gdy je otworzylam wszystko zdawalo sie byc inne. Siedzialam na jakies polanie. Wokol mnie byly drzewa. Znajdowalam sie w lesie. Bylo w nim chlodno. Odruchowo zaczelam sie trzasc. Podciagnelam kolana pod brode i przez chwile wpatrywalam sie w jakis martwy punkt przedemna.

- Kim jestes?

Za plecami znow uslyszalam ten sam anielski glos. Odwrocilam sie. Nikogo za mna nie bylo. To przestalo byc smieszne. Jak poparzona podnioslam sie z ziemi i nerwowo szukalam wzrokiem istoty, ktora do mnie przemawiala. Na prozno.

- Kim jestes? - uslyszalam po raz kolejny. Juz nie slychac bylo slodkiego glosiku lecz stanowczy, podniesiony glos, ktory do mnie przemawial.

Balam sie tego kogos. Szelest. Ze strachu az podskoczylam. Obejrzalam sie w tyl i jedyne co zauwazylam to biegnaca, przestraszona sarne.

- Ell. - wyszeptalam.

Czulam na sobie czyjs wzrok ale nie potrafilam okreslic skad on pochodzi. Chcialam stamtad uciec jak najdalej, ale nie potrafilam. Moje nogi uginaly sie pod kazdym cichym szelestem. Wokol mnie byl ciemny las. Dokad bym dotarla? Spojrzalam w gore. Przez konary drzew przebijalo sie blade swiatlo ksiezyca.

- Auuuu!!!

Zaczelam sie trzasc. Tym razem nie z zimna, ale ze strachu. Z oczu poplynela mi fala lez. Gdzie ja jestem? Mialam tylko umrzec do cholery! Czy tak wyglada zycie po smierci w ciaglym strachu i niepewnosci, ze cos za chwile moze sie zlego stac. Ta cala sceneria w ktorej sie znajdowalam nie pozwalala mi racjonalnie myslec. Czulam wilgoc, wszedzie byly drzewa, a jedynym zrodlem swiatla byl strumien ksiezyca przebijajcy przez korony drzew.

- To tylko wilk. - mialam wrazenie, ze ktos za mna stoi.

Zapewne znow sie odwroce i nikogo nie bedzie. Moje cialo przekrecilo sie o 90 stopni i wtedy zobaczylam to. Ciemna postac stala ubrana na czarno tylem do mnie. Miala duze rozpostarte skrzydla, ktore oswietlal blask ksiezyca.

- Masz sie nie bac. - brzmi to jak rozkaz. Jej stanowczy glos przyprawial mnie o kolejne dreszcze.

- Kim jestes? - zapytala.

Przeciez dopiero co jej odpowiedzialam.

- Ell. - balam sie jej reakcji.

- Kim jestes? - to juz przestalo byc smieszne. Jej stanowczosc i groza w glosie tego sie najbardziej balam.

Mialam ochote biec, ale nogi odmowily mi posluszenstwa. Istota stala odwrocona w moja strone. Serce podeszlo mi do gardla. Jedyne co uslyszalam to cichy jek...

 

#4

Postac wbila we mnie wzrok. Przez chwile nic nie mowila. Patrzyla na mnie jakbym byla jakims dziwnym zjawiskiem. Blade swiatlo nie pozwolilo mi nic o niej sie dowiedziec.

- Nie spodziewalem sie, ze bedziesz tak nieziemsko piekna. - gdyby wokol nas nie bylo gluchej ciszy zapewne bym tego nie uslyszala.

- Co? - zapytalam, ale nie otrzymalam odpowiedzi.

Teraz widze istote bardzo wyraznie. Rysy twarzy mowia, ze ma ze dwadziescia pare lat, ma duze,orzechowe oczy i krotkie, kruczoczarne wlosy. Jego wyraz twarzy zlagodnial, ale szybko powrocil ten sam stanowczy glos.

- Kim jestes?

Mial w sobie cos czego sie balam. Ale to juz przestalo mnie bawic. Z wyrzutem krzyknelam.

- Jestem Ell! Ell! Rozumiesz?!

Szybkim krokiem podszedl do mnie, zlapal mnie za ramiona. Czulam jego przyspieszony oddech.

- Nie jestes zadna tam Ell! Morderco!

Ja i morderca? O co mu chodzi?

- Zabilas kogos kto mial przed soba cale zycie. Odebralas mu szanse na lepsze jutro. Jestes morderczynia!

Zszokowana patrzylam na niego nie wierzac w zadne z jego slow. O czym on do cholery do mnie mowi?

- Nie wiesz pewnie co do ciebie powiedzialem, co?

Na dodatek czyta mi w myslach. Przystojniaczek, ktory ma skrzydla.

Spuscilam wzrok. Zlapal mnie za reke. Bolalo, ale nie tak bardzo.

- Chodz pokaze ci cos.

Stalismy przed wiezowcem z ktorego nie dawno skoczylam. Znow poczulam dreszcze strachu. Po co on mnie tu przyprowadzil? Nic z tego nie rozumialam.

- Skocz! - krzyknal.

Nie wykonalam jego rozkazu.

- Skocz! Nie slyszysz co do ciebie mowie?! Skacz!

Nie potrafilam zlapac oddechu. Dlaczego kaze mi sie zrzucac z wiezowca?

- Nie chcesz tego robic? - zapytał z przebiegłym uśmieszkiem, po czym szarpnal mnie za reke. - To skoczymy razem.

Probowalam sie wyszarpac lecz na prozno. Trzymal mocno moja dlon i skoczyl w przepasc.

- Nieeeee!!! - zaczelam krzyczec, ale na nic to sie nie zdalo.

Na dole lezalo martwe cialo.

- Juz prawie swit. - szepnal.

Faktycznie dzien budzil sie do zycia tylko martwe cialo lezalo w bezruchu.

Podskoczylam do gory. Cholera to ja. Bylam w szoku. Nie spodziewalam sie, ze zobaczenie mnie martwej wzbudzi we mnie tyle emocji. Usta mialam sine, dotknelam swojego policzka. Bylo lodowato zimne. Lzy splywaly po mojej twarzy jedna po drugiej.

- Mordercy podobno nie maja uczuc. - skrzydlaty probowal mnie wkurzyć i udalo to mu sie.

- Nie jestem morderca do cholery! - wrzasnelam.

- Zwazaj na slowa morderczyni.

Zacisnelam dlonie w piesci i walnelam w mur wiezowca.

- Nie jestem mordercą!

- Tak? A to ci niespodzianka. Ciekawe kto zabił tą dziewczynę?

Wzrokiem wskazal na moje martwe cialo.

- Sama się zabiła. - nie wiedzialam co mam odpowiedziec.

- Nic samo sie nie robi.

- O czym ty do mnie mowisz? Prosze przestan mnie dreczyc. - oparlam glowe o mur. Bylam calkowicie bezsilna.

- Mowie o tym, że popelnilas wlasne morderstwo. Zabilas sie.

- Tak. No i co z tego?!

- Co z tego?! Czy ty wogole myslalas co robisz?! Samobojstwo bylo dla ciebie rozrywka?!

Jego slowa wzbudzily we mnie poczucie winy. I nagle ktos wybiegl z wiezowca.

- O cholera co to jest?!...

 

#5

To bylam tylko ja. Tyle, ze w tym przypadku martwa.

Mezczyzna mna szarpnal, a gdy zorientowal sie, ze nie zyje jak poparzony odskoczyl od ciala. W jednej chwili dobiegla do niego jakas kobieta.

- O Boze. - szepnela.

Bog tu juz nic nie pomoze. Umarlam zanim swit ogarnal cale miasto.

- To nie koniec filmu.

Skrzydlaty zlapal mnie za reke i przyciagnal blizej siebie gdy juz chcialam stamtad odejsc.

- Zgon okolo godziny dwudziestej trzeciej. Podejrzewam samobojstwo. - powiedzial jeden z policjantow, po czym moje cialo zostalo spakowane w czarny worek.

Mialam ochote powiedziec

- Widzisz to bylo samobojstwo nie jakies tam twoje morderstwo.

Jedyne na co mnie bylo stac to zakryc twarz w dloniach. Nie moglam, a raczej nie chcialam na to patrzec.

- Ej powiedzialem, ze to nie koniec. - Skrzydlaty zabral mi dlonie z twarzy.

Czy pastwienie sie nade mna sprawia mu do cholery przyjemnosc?

- Tak dla twojej wiadomosci nie znecam sie nad toba.

Co?! Cholera czy on czyta mi w myslach. Az boje sie co kolwiek pomyslec.

Suwak pomalu sie zamyka i w tej samej chwili...

 

#6

...czuje jak osuwa sie pode mna ziemia. Trace rownowage. Stoje w progu drzwi swojego domu. Mama wlasnie rozmawia z dwoma policjantami.

- Przykro nam, ale pani corka nie zyje.

Te slowa sa niczym wyrok z ust starszego policjanta.

- Niech pan powie, ze to nieprawda.

Policjant kreci przeczaco glowa.

- Nieeeee!

Ten krzyk powoduje, ze az cala podskakuje do gory. Widze, ze mama z trudem lapie powietrze, a z jej oczu plyna lzy. Po wyjsciu policjantow zamyka drzwi. Wyjmuje z szuflady album i przeglada moje zdjecia. Wyjmuje jedno z nich i sciska je mocno do serca szlochajac. Przez zacisniete zeby ze smutkiem w glosie szepcze

- Moja coreczko powiedz, ze to tylko sen. Coreczko wroc. Kocham cie.

Patrzac na to mam ochote cofnac czas. Nie spodziewalam sie, ze az tak to wszystko bedzie wygladalo. Myslalam, ze jako dusza nie bede odczuwala niczego, a jednak grubo sie mylilam. Z zalem patrzylam na moja biedna mame ubolewajaca nad strata swojej jedynej corki. Za życia mało mnie obchodził jej los. Ja byłam jej dzieckiem, a do jej pieprzonych obowiazków było danie mi tego czego chcę. A może i nie?

- Widzisz morderczyni do czego doprowadzilas.

Skrzydlaty wprawia mnie w poczucie winy. Siadam obok mamy na kanapie udajac, ze go nie slysze.

- Mamusiu ja... - glos mi sie zalamuje i wszystko wokol znika. Cholera!

- Co robisz?! - wrzasnelam na skrzydlatego.

- Pol tonu nizej morderczyni.

- Przestan mnie tak nazywac! Nie jestem jakas morderczynia. Nazywam sie Ell! - mialam tego dosc.

- Ell. - wypowiedzial to tak tkliwie pieszczac to slowo po czym cicho wyszeptal - Morderczyni.

- Przestan! - zaczelam plakac. Lzy laly sie falami po moich policzkach. - Blagam przestan wprawiac mnie w poczucie winy. Prosze... - przy kazdym slowie lamal mi sie glos. Czulam sie winna.

- Przestan. Prosze.

To co zrobil Skrzydlaty bylo dla mnie zaskoczeniem.

- Chodz. - zlapal mnie za dlon. - Masz zimne dlonie. - stwierdzil po czym sciagnal z siebie granatowa marynarke okrywajac nia moje ramiona po czym zabral mnie w kolejne miejsce.

Dzwony bily marsza zalobnego. Ludzie poubierani byli cali na czarno. Na samym koncu stal mlodzieniec sciskajacy w dloni biala roze.

- James. - wyszeptalam.

 

#7

W jego oczach kryl sie smutek. Stal wpatrujac sie w martwy punkt przed siebie. Widze jak moja mama wspiera sie o jakiegos mezczyzne, ktory wyprowadza ja z cmentarza.

- Coreczko prosze.

Jej szept, jej zaplakane oczy. Nie moge patrzec na to wszystko. Chce stad uciec, ale Skrzydlaty obejmuje moja dlon i mocno ja sciska.

- Patrz. - nakazuje.

Wszedzie jest pusto. Widze, ze James zbiera w sobie resztki odwagi i podchodzi do mojego grobu. Na marmurowej plycie kladzie biala roze i ...

Nie! James prosze nie. Kleczy nad mym grobem kryjac twarz w dloniach. Zaczyna plakac. Nigdy nie widzialam go w takim stanie. Zawsze staral sie byc silny, nie pokazywal swoich uczuc. Usiadlam na marmurowej plycie, wierzchem dloni dotknelam jego policzka.

- James ja tu jestem. Prosze nie placz.

Wzdrygnal sie, rozejrzal wkolo, ale nikogo nie bylo. Byl sam.

- Ell. - wyszeptal - Dlaczego? Powiedz mi dlaczego to zrobilas?

W jego glosie slychac bylo zal i rozczarowanie.

- James ja sama nie wiem. To wszystko mnie przygniotlo nie potrafilam juz swobodnie oddychac.

- Obiecalas.

Z oczu poplynela mi fala lez.

- Obiecalam. - wykrztusilam.

Dlonia pogladzil moje zdjecie i lamiacym sie glosem wyszeptal.

- Obiecalas nie plakac. Oszukalas mnie.

- Nie James prosze...

Przeciez on mnie nie slyszy.

- Ell jak moglas mi to zrobic? Jak moglas zostawic mnie tu samego. Przeciez obiecalas. Czy naprawde nic dla ciebie nie znacze?

- James przestan.

- Kocham cie Ell. - to wyznanie wzbudzilo we mnie po raz kolejny poczucie winy. Jego glos brzmial bardzo tajemniczo. Czulam, ze po jego glowie chodza jakies dziwne mysli, ale nie potrafilam odkryc jakie. Boje sie o niego. Boje sie tego co moze za chwile sie stac.

Wstal, chwile popatrzyl na moj grob i odszedl znikajac w ciemnosci.

- James! - nie slyszal mojego krzyku. Nie wiedzial, ze jestem. - James!

- Twoje wolanie jest daremne.

Skrzydlaty wiedzial jak wprawic mnie w jeszcze gorsza dezorientacje.

- Ja... Ja... - nie moglam dokonczyc.

- Wiem. - wyszeptal skrzydlaty po czym mocno mnie przytylil.

Plakalam w jego ramionach jak mala, zagubiona dziewczynka. Tak bardzo chcialam wszystko odkrecic. Nie potrafilam cofnac czasu.

 

#8

- Musimy go znalezc! - rzucilam ocierajac twarz z lez i odrywajac sie od Skrzydlatego.

Stal wpatrzony we mnie, ale nic nie odpowiedzial. Serce walilo mi coraz mocniej. Strach przeszywal mnie na wskros. Przeczuwalam, ze na Jamsa czycha jakies niebezpieczenstwo.

- Slyszysz?! Chodzmy!

Do jasnej cholery czemu on nie reaguje na moje slowa tylko glupio sie gapi.

- Nie to nie. - mruknelam pod nosem i zaczelam biec. Zdziwilo mnie, ze Skrzydlaty mnie nie zatrzymal tylko pozwolil mi sie oddalic.

Pomimo, iz bylam juz tylko martwa dusza balam sie biec w ciemnosci po cmentarzu mijajac nieznane mi groby. To bylo jak jakis horror. Kazdy szelest byl dla mnie meczarnia, ktorej sie balam. Wybieglam na ruchliwa ulice.

- Nieee!!!

Stalam na srodku ulicy, a w moim kierunku pedzil samochod z szybka predkoscia. Nogi mialam jak z waty. Chcialam odskoczyc na bok ale nie potrafilam. Zamknelam oczy i probowalam sie pogodzic z minuta mojej smierci. Czekalam, az umre.

Poczulam zimny powiew, a gdy juz otworzylam oczy nadal zylam.

- Ell jakas ty glupia przeciez ty juz nie zyjesz. - skarcilam sie.

Chcialam wolac Jamesa, ale przeciez on i tak by mnie nie uslyszal. Minelam jakis cholerny park.

- Cholera jak mam znalezc sie tam gdzie on jest?

Jedyne co mi przyszlo do glowy to skupic sie na moim ukochanym. Jak idiotka myslalam, ze to cos da. Na marne.

- James. - wykrztusilam przez lzy osuwajac sie na ziemie - Nie rob glupot. Prosze.

Bylam bezradna. Nie potrafilam juz racjonalnie myslec. Jedyne czego pragnelam to uratowac Jamesa od popelnienia glupstwa. Po mojej glowie chodzily najczarniejsze scenariusze wszedzie bylo duzo krwi, spadajacy czlowiek z osmego pietra, ostra zyletka.

Z drzew zerwal sie silny wiatr. Jak przez mgle uslyszalam

- Cholerna Ell!

 

#9

- James ty żyjesz!

Zerwałam się na równe nogi podekscytowana, szczęśliwa i podbiegłam do ukochanego. Chciałam go przytulić, pocałować, ale on mnie nie widział. Byłam dla niego tylko mgłą.

- Oszukałaś mnie. Zostawiłaś jak bezdomnego psa. Do niczego ci nie byłem potrzebny. Do niczego!- wściekły kopnął kosz na śmieci tak, że ten się przewrócił.

- Czy tak bardzo mnie nienawidziłaś? Co ja ci do cholery takiego zrobiłem?!

- James co ty wygadujesz? - próbowałam uciszyć jego słowa.

- Cholera! Ell! Jak mogłaś mi to zrobić?

Słowa bardziej bolą niż czyny. Nie chciałam tego słuchać. Nie wiedziałam, że on tak bardzo będzie cierpiał.

Zaczął iść w przeciwnym kierunku. Czułam, że coś jest z nim nie tak. Przeczuwałam co za chwilę może się wydarzyć.

- James gdzie idziesz!? Stój!

Próbowałam go zatrzymać, szarpnąć i wybić mu z głowy to co chce zrobić. Niestety jestem tylko cholernym duchem samobójczyni.

Szłam do tyłu wpatrzona w jego smutne, nic nie mówiące, szare oczy. Na chwilę zamknęłam powieki. Przed oczami ukazał mi się film. Krótki seans z mojego życia. Dziewczyna siedząca sama w pokoju. W tle głośna, smutna muzyka. Na stoliku leżą chusteczki, a obok nich ostre narzędzie. Żyletka, która miała rozwiązać wszelkie problemy. Z zielonych oczu dziewczyny płyną rzewne łzy. Zanosi się płaczem jak małe dziecko, które starło kolano. Bierze do trzęsącej się dłoni ostrą przyjaciółkę, przykłada ją do skóry i w powietrzu rysuje kreski. Teraz zimna, metalowa końcówka dotyka skóry dziewczyny. Robi małe, delikatne kreseczki. Serce wali jak oszalałe.

- Muszę to zrobić. Muszę. - wykrztusiła przez łzy dziewczyna i szybkim precyzyjnym ruchem mocno przejechała kilka razy po swoim ciele jak po kartce. Krew kapała na podłogę. Chusteczką próbowała wchłonąć resztki cieknącej purpurowej farby. W jej oczach nie było niczego. Zupełnie niczego. Może tylko ból zmieszany z radością, że w końcu to zrobiła. Była na siebie wściekła. Nienawidziła samej siebie. Otarła wierzchem dłoni łzy cieknące po zaczerwienionych policzkach. Wstała, podeszła do toaletki, poprawiła makijaż

- Cholerna, pieprzona suka! - wrzasnęła na siebie pod nosem po czym walnęła pięścią o drzwi, zarzuciła na siebie kurtkę, naciągnęła buty i wyszła na spotkanie z nim. Ze swoją miłością, którą kochała bezgranicznie...

- Kurwa!

Ze snu wyrwał ją krzyk. Ujrzała swojego ukochanego wbiegającego po schodach jakiegoś starego pustostanu. Wszędzie było głucho i ciemno przez co jego głos był bardzo wyraźny.

- Ell! Jak mogłaś mi to zrobić?! Kurwa! Powiedz mi czemu mnie nie kochasz?!

- Kocham cię James! - krzyknęłam widząc go stojącego na krawędzi dachu. - Nie rób tego do cholery!

- Jeśli ty mogłaś to ja też! - wrzasnął

- Co za miła niespodzianka Ell morderczyni. Wreszcie się spotykamy. - słodkim głosem wodził za mną... Właśnie kto? Kto za mną stoi?

 

#10

Pomału zaczęłam się odwracać.

- Skrzydlaty? - wyszeptałam w nadziei, że to on, ale ten głos... Kompletnie mi do niego nie pasował.

- Tutaj. - ktoś próbował mnie naprowadzić na swój ślad.

Rozglądałam się wkoło, ale po tajemniczej postaci nie było widać, ani jednego śladu.

- I jeszcze nie tu.

Ten słodki, przeklęty głosik wprawiał mnie w jakiś amok.

Odwróciłam się po raz kolejny.

- Ell jak mogłaś! - usłyszałam krzyk z góry. - Jak mogłaś?! Przecież ja cię nadal kocham! Kocham cię Ell do cholery!

- Kurwa. - wyszeptałam.

- No proszę jaka pyskata.

Tajemnicza postać chciała się bawić ze mną w kotka i myszkę.

- James błagam nie rób głupstw! - moje krzyki w jego stronę były nadaremne. On mnie w końcu nie słyszał. Jestem już tylko martwą duszą niewidoczną dla jego oczu.

- Morderczyni. Morderczyni. Morderczyni. - ten szept mnie ogłuszył. Zasłoniłam uszy dłońmi, ale nadal słyszałam ten okropny głos.

- Morderczyniiii! - Kurwa mać! Pomimo, że nie żyłam głos małego krzyczącego dziecka wprawił mnie o dreszcze. Brzmiał tak przerażająco jakbym znajdowała się w jakimś horrorze.

Czas jakby się zatrzymał. Znajduje się na jakimś cholernie przyciemnionym dziedzińcu na którym jest pełno posągów przedstawiających nagie kobiety i mężczyzn. Wszystko było w stylu barokowym. Całą sceneria była chłodna, zimna i wprawiająca o dreszcze emocji. Tych najgorszych emocji. Nie wiedziałam co robić. Za wszelką cenę chciałam uratować Jamesa. Zaczęłam biec przed siebie jak opętana, a dziedziniec nie miał końca. Potknęłam się o schodek i upadłam.

- Morderczyni. - znów ten głuchy, słodki, przeraźliwy głos. Strach przeszywał mnie na wskroś. W duszy się modliłam, by James nie popełnij głupstwa. Nie chciałam żeby coś mu się stało, a tym bardziej z mojej winy.

- Boże błagam jeśli istniejesz, a wiem, że tak jest. Proszę uchroń mojego Jamesa. Błagam Boże. Zrobię wszystko co zechcesz. Tylko proszę. Błagam. Pomóż mu. Niech tego nie robi. Proszę. - z oczu popłynęła mi fala łez. Jeszcze nigdy tak szczerze o nic nikogo nie prosiłam.

- Bóg tu nic nie pomoże. Jesteś pusta, a Bóg istnieje tylko w głupich bajkach śmiertelników. Gdyby tu był już dawno by ci pomógł, a jak widzisz ma cię w dupie.

- Nie prawda! - nie potrafiłam już opanować swoich emocji.

Bóg istnieje. Ja to wiem. Tylko niech sprawi, by James żył.

- Morderczyni odwróć się.

Szybkim ruchem wykonałam obrót o 90 stopni, ale nikogo nie widziałam. Z drzew, których wcześniej nie zauważyłam zaczęły spadać kolorowe liście i zerwał się wiatr. Wszędzie było mokro jak to w jesienną, smutną pogodę.

- Morderczyni nie tutaj.

Cholera gdzie jest ta cholerna postać. Rozglądałam się wszędzie gdzie tylko mogłam. Jedyne co słyszałam to głupkowaty śmiech, którego najwidoczniej bawiły moje nieudolne poszukiwania.

- Oj morderczyni, morderczyni. Jakaś ty ślepa.

- Mam dość! - krzyknęłam.

- Stawiasz się? - ten pieprzony sarkastyczny śmiech sprawił, że gdybym widziała tego popieprzeńca strzeliła bym mu prosto w pysk.

- Nie mam zamiaru bawić się w kotka i myszkę...

Tajemnicza postać nie dała mi dokończyć.

- Przecież to nie zabawa.

- To nie jest już śmieszne! - krzyknęłam, a mój głos odbił się echem po całym dziedzińcu.

- A czy kiedykolwiek było?

Jego łapanie za słówka zaczęło mnie denerwować.

- Jeśli masz choć trochę odwagi ukaż mi się! - krzyknęłam.

- Oto jestem. - czując na ramionach czyjś oddech odwróciłam się i ujrzałam to coś...

 

#11

Teraz stoję oko w oko z dwumetrowym potworem. Wyglądem przypomina wilkołaka. Jego gruba, czarna sierść powiewa na wietrze, a czerwone oczy przeszywają mnie na wylot co wzbudza we mnie dreszcze. Monstrum ma tak parszywy, ogromny pysk, że na sam widok chce uciec gdzie pieprz rośnie. Nie jestem teraz w stanie wydusić z siebie, ani jednego słowa.

- Ahh co za niespodzianka. Jak się miewasz morderczyni?

Z jego pyska wyłaniają się ogromne kły, które szczerzy jak głupi. Włochatą łapą łapie mnie za ramię i popycha o mur dziedzińca.

- Zaniemówiłaś z wrażenia?!

Ma rację oniemiałam. Pomimo, że byłam już tylko duchem i nie mógł by mnie po raz drugi zabić to i tak bałam się tej dziwnej istoty. Kim on w ogóle jest?

- Czyżby ktoś uciął język morderczyni?

- Nie jestem mordercą! - krzyknęłam plując mu w twarz.

Schylił łeb, wbił ostre pazury w mój bok. Poczułam przeszywający ból, ale tylko przez chwilę.

- Ty mała suko! - wrzasnął.

Pięścią walnęłam go między oczy i zaczęłam biec w przeciwnym kierunku.

- Gdzie się wybierasz? - wyrósł przede mną jak spod ziemi.

Próbowałam mu uciec, ale na nic to się nie zdało. Złapał mnie jedną łapą w talii i rzucił o mur tak, że z hukiem opadłam na ziemię. Moje kości były połamane. Próbowałam wstać, ale nadaremnie.

- I co teraz morderco?

Przykucnął, a ja znów plunęłam mu w twarz na co się zaczął śmiać.

- Tylko na tyle cię stać?

Z przeszywającego bólu ścisnęłam mocno zęby i czułam jak moje kości pomału się składają.

- Kurwa co jest?! - wrzasnął potwór, gdy w mgnieniu oka znalazłam się za nim.

- Jak widzisz szybko się regeneruje.

Jego zdziwiona mina była bezcenna, aż żałuje, że nie mam aparatu.

- Posłuchaj sobie głupia panienko. Jesteś tylko mordercą.

- Czyżby? - zapytałam z głupim uśmieszkiem.

Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale poczułam się bardziej odważna i silniejsza niż przedtem.

Złapał moją szyję wbijając w nią swój szpon.

- Morderca! - krzyknął, a ja znów przywaliłam mu z pięści. Tyle, że tym razem trafiłam w jego pysk.

Zachwiał się po czym upadł. Podnosząc się splunął krwią na ziemię i rzucił się na mnie. Przygwoździł mnie do chłodnej posadzki i zaczął dusić. Próbowałam się spod niego wydostać, ale moje starania poszły na marne.

- Wiesz czemu nazywają cię morderczynią? - prychnął.

Kurna czy on wie jak wygląda szczoteczka i pasta do zębów.

- No wiesz?! - powtórzył.

- Nie. - wykrztusiłam resztkami sił.

- Biedactwo naprawdę nie wiesz? - miał tak obrzydliwie słodki głosik, że aż wzbierało mi się na wymioty.

Powoli ogarniała mnie ciemność. Próbowałam zaczerpnąć powietrza, ale silna łapa potwora utrudniała mi to.

Chwilę potem leżałam znów na tej samej zimnej posadzce, ale nigdzie nie było czegoś co wyglądem przypominało wilkołaka.

Podniosłam się, otrzepałam resztki kurzu z jasnoniebieskiej koszulki i chwiejącymi się nogami podeszłam do jednej z rzeźb, która przedstawiała jakiegoś rycerza na koniu.

- Twój rycerzyk umiera. - wodził za mną głos potwora.

Gdzie on do cholery jest? Znowu bawi się ze mną w kotka i myszkę.

- Zamknij się do cholery!

- Morderczyni. Morderczyni. Morderczyni. - zaczął cicho szeptać śmiejąc się między każdym słowem.

- Nie jestem żadną cholerną morderczynią! - wrzasnęłam.

Miałam już dość wysłuchiwania tego. Przecież nikogo do cholery nie zabiłam.

- Jesteś! - rzucił. - A teraz opowiem ci dlaczego.

- No słucham?

Nie minęła sekunda, a przede mną znalazła się jego postać. Pojawia się i znika jak duch.

- Wszystko zaczęło się w dniu kiedy postanowiłaś zabić młodą dziewczynę...

- Co?! - wrzasnęłam. - Jaką kurwa dziewczynę?

- Chcesz wiedzieć więcej to zamknij się i słuchaj.

Przysiadłam na fontannie, w której pływały kolorowe, jesienne liście, a potwór kontynuował dalej.

- Dziewczyna ta miała wiele planów, kochała chłopaka. W głowie roiło jej się od pomysłów na ich przyszłe życie. Tylko wiesz ona była tak popieprzona, że z byle powodu brała żyletkę do dłoni i cieła się co wieczór. Co mnie bardzo cieszy, bo uwielbiałem patrzeć co wieczór na krew cieknącą po jej nogach i rękach. Wyglądała tak apetycznie... - potwór przymrużył oczy. Wyglądał na bardzo rozmarzonego. - Pewnego dnia idiotka nie wytrzymała. Miała rację nazywając się suką, bo kto normalny zadaje sobie świadomie nocą rany.

Kurwa! On mówi o mnie. Chciałam mu przerwać. Zakazać tak mnie nazywać, ale ciekawość czemu nazywają mnie morderczynią była silniejsza od bronienia mego mienia..

- Morderczyni spotkała się z rycerzykiem i jak głupia zaczęła ryczeć. Chyba sobie za dużo wyobrażała. Patrząc na to czułem się jak w kabarecie. Od śmiechu rozbolał mnie brzuch. Ale nie o tym miałem mówić. Krzyknęła, że go kocha. Przecież nic takiego jak miłość nie istnieje, ale to już inna bajka. Po czym poszła rzucić się z wieżowca. Już miałem nadzieje, że trafi do mego świata, ale ta popieprzona dziewucha miała w sobie tyle tej niby miłości, że była na dobrej drodze do Nieba, ale na szczęście przejście do niego dla niej zablokowano. Morderczyni...

- Lucyfer nie zbliżaj się do niej ! - potworowi przerwał Skrzydlaty.

Co on tu do cholery robi? Nie! Nie w tym momencie. Przez niego nie dowiem się czemu nazywają mnie mordercą. Jak był potrzebny to go nie było, ale jak już się nie przydaje to wyłania się jak cień.

 

#12

 

- Odejdź!

Pochłonięta słowami potwora nie zauważam jak próbuje mnie podejść i zgładzić.

- Auu!

Otarłam kostki, gdy Skrzydlaty odepchnął mnie na bok. Co jak co ale ma facet siłę.

- Ona jest moja! - wrzasnął potwór. - Należy do Lucyfera! Moja!

Cholera! Przez cały ten czas spędziłam każdą chwilę z nikim innym jak z samym szatanem. Faktycznie jego wygląd nie był jakiś naturalny, ale nigdy w życiu nie spodziewałabym się, że będę mieć do czynienia z nieczystą siłą jaką okazał się być on.

Z ukrycia przypatrywałąm się walce dwóch światów. Dobra i zła. Moje rany po upadku szybko się zagoiły. Teraz widzę jak Skrzydlaty przelatuje przez cały dziedziniec i ląduje na mokrej posadzce. Szybko się podnosi i rzuca na przeciwnika. Cios za ciosem. Lucyfer opada pozostawiajac po sobie kałużę krwi.

- I co kurwa?! Myślisz, że mnie to boli. - jego szyderczy smiech odbija sie echem. Nakłada na palec trochę krwi rozkoszując się jej smakiem i wonią.

Widok nie do wytrzymania na który wzbiera mnie poraz kolejny na wymioty.

Skrzydlaty wyjmuje srebrny miecz, z którego bije mocne, oślepiajace światło. Na sekundę oślepia cały dziedziniec, ale nadal nie gaśnie. Przeszywa brzuch Lucyfera. Na co on wyje z bólu i skręca się na posadzce.

- Uciekamy! - krzyczy do mnie Skrzydlaty. Łapie mnie za rękę i ciągnie w niewiadomym kierunku.

- A ty gdzie morderco?! - za drugą rękę ciagnie mnie Lucyfer.

Mam dziwne wrażenie jakbym była rozrywana na strzępy. Ściskam usta w cienką linię i syczę z bólu.

- Puść ją! - krzyczy Skrzydlaty próbując mnie wyrwać z mocnego uścisku potwora.

- Sam ją pusć!

-Aaaaa!!! - nie wytrzymuje. Cała energia ze mnie emanuje odrzucając obie istoty na bok.

W ręku mam złoty, mosiężny miecz. Na jego pozłacanej rękojeści widnieje napis "Talitha kum". Znam go. Opowiada pewna historię jak to Jezus pobudził do życia dziewczynką kierując do niej właśnie te słowa, które oznaczają "Mówię ci dziewczynko wstań".

Po chwili wraca do mnie okrutna rzeczywistosć. Wojna między Lucyferem, a Skrzydlatym nadal trwa. Poraz kolejny Anioł przelatuje przez dziedziniec, ale tym razem nie podnosi się. Jego ciało przeszył gruby drut zwisający z muru.

- Nie! - poczułam dziwne ukłucie w brzuchu. Jakbym to ja, a nie on tam sterczała. Z oczu popłynęła mi fala łez.

Jestem zła. Okropnie wściekła. Nie potrafię opanować emocji jakie w tej chwili mną targają.

- Ty pieprzony sukinsynie! - z mieczem rzucam się na potwora słysząc za sobą ciche jeknięcie.

- Ell uciekaj!

Po raz pierwszy zamiast "Morderczyni" Skrzydlaty powiedział do mnie po imieniu. Nawet w tak okropnych okolicznościach to imię brzmi tak tkliwie i piesczotliwie. Postanowiłam go nie słuchać. Nie dam mu zginąć przeze mnie. Nie teraz. Nigdy.

- Co mała zabawimy się?

- Nie! - wrzasnęłam celując w ramię diabła.

- Pudło. - śmieje się ze mnie.

Tym razem udaje mi się go trafić w ogromną, włochatą łapę. Odruchowo cofa ją do tyłu. Odwraca się i ucieka. Wyprowadza mnie to z równowagi. Nagle cofa się i z rozbiegu rzuca się na mnie całym swoim ciężarem przyciskając mnie za ramiona do muru.

Spogladam w górę widzę jak Skrzydlaty nadaremno próbuje się wydostać. Z trudnością powstrzymuję się od płaczu. Muszę być silna. Muszę. Ściskam zęby i odpycham całą swoja siłą Lucyfera. Nie wiedziałam, że mam tyle siły. Znika gdzieś za pomnikami. Nie jestem w stanie go ujrzeć.

- Ell uciekaj!

- Nie! - krzycze do Skrzydlatego. - Nie tym razem! Gdzie jesteś?! - tym razem ostatnie słowa kieruje do potwora.

Nagle wszystko ucicha, wiatr porywa leżące kolorowe liscie z posadzki, które wirują w koło, a zza pomnika rycerza na koniu wyłania się...

- To nie możliwe. - szepczę sama do siebie. - Nieee - z moich oczu polewa się fala łez, gdy widzę zmierzajacego w moim kierunku Jamesa.

- Ell kochanie. - idzie w moim kierunku. Jest jakiś dziwny, jakby przygaszony.

- Ell zwiewaj! To pułapka!

Spogladam w kierunku Skrzydlatego. Co on wogóle do mnie gada?

- Widzisz opłacała się moja śmierć znowu możemy być razem. - James łapie mnie za dłonie i patrzy mi w oczy. - Chodź ze mną.

- Ell nie rób tego!

- Daj spokój pzrecież to James! - po moich policzkach spływa fala łez, gdy ukochany bierze mnie w ramiona mocno tuląc do swojej piersi.

Ten uścisk jest dziwny. Nieco inaczej pamietam jak to robił James w tamtym świecie. Może w świecie mroku wszystko wydaje się inne.

- Poczekaj James muszę mu pomóc. - kieruje wzrok na Skrzydlatego, a on szybko odwraca mnie tyłem, przytrzymuje za ramiona i woła. - Ell jeśli stąd jak najszybciej nie uciekniemy zginiemy.

Patrzę na niego z niedowierzaniem. O czym on do cholery mówi?

- Za chwilę cały dziedziniec runie, a nasze dusze zostaną przygniecione toną gruzu i już nigdy nie bedziemy mogli się odnaleźć. Chodźmy!

To brzmi jak jakieś saction fiction. Jak dusze mogą zostać przygniecione, przecież są pozbawione ciała. Są martwe. W tej chwili jestem w stanie uwierzyć w każde jego słowa. Nadal jesetm chyba w szoku i nie potrafie myśleć trzeźwo.

- Ale on!

- Wolisz go ode mnie?!

To pytanie wprowadza mnie w dziwny stan. James jest mi tak bardzo bliski. To on wyprowadzał najczęściej mnie ze stanu, którego nie jestem w stanie opisać. Kiedy wszystko traciło znaczenie i miałam ochotę pójść spać i nie obudzić się już więcej. Kochałam go i wiedziałam, czułam, że on mnie też. Z drugiej strony pomimo, że Skrzydlaty nieraz dał mi psychicznie w kość darzyłam go uczuciem, które zdaje się dziwne pomimo tak krótkiego czasu. Nie wyorażam sobie stracić ich obojga.

- Słyszysz? - James skinieniem głowy wskazuje w górę.

- Ell to pułapka!

- Zamknij się!

- James on jest dobry! - próbuję przekrzyczeć hałas spadającego gruzu. - Pomógł mi!

- Mam to gdzieś!

Co?! Nie znałam Jamesa z tej strony. Wiedziałam, że gdy chodzi o mnie potrafi być stanowczy i porywczy, ale dlaczego reaguje tak na Skrzydlatego. Coś mi tu nie pasuje. Nagle słyszę jak jakieś gruzy spadają na ziemię.

- Mówiłem? - James patrzy na mnie wzrokiem jakby właśnie wygrał z kimś zakład. -Uciekamy! - łapie mnie za ręke i ciagnie za sobą.

Ma tak silny uścisk, że nie mogę się z niego wyrwać.

- James puść mnie! - ze łzami w oczach spogladam w stronę Skrzydlatego przepraszajacym wzrokiem.

- Ell nie! To nie jest James! - te słowa uderzają we mnie jak z procy. Spogladam szybko na potencjalnego Jamesa.

Jak to może byc nie on skoro wygląda jak on. I nagle coś we mnie pęka. Widok spadajacych cegieł, dym kurzu, widok zwisajacego go z drutu i świadomość, że nie mogę mu pomóc. Wołanie Skrzydlatego

- Ell jeśli to zrobisz zginiesz! Ell!

- Puść mnie! - wrzescze i cudem udaje mi się wydostać z uścisku Jamesa.

- Co ty kurwa robisz?! - wrzeszczy za mną.

Jestem kilka metrów za nim. W mgnieniu oka pojawia się przy moim boku, rzuca mnie o mur, który pęka i wtedy uświadamiam sobie, że to nie jest on. To nie osoba w której się zakochałam. To...

- Lucyfer morderczyni! - z jego ust wydobywa się cichy pomruk.

 

#13

Nieudolnie próbuje się uwolnić z jego mocnego uścisku.

- Puść mnie ty poczwaro!

W odpowiedzi słyszę tylko głupi śmiech.

- Może się zmierzymy co?

Zdziwiły mnie jego slowa. Chcę ze mną walczyć? To wszystko zaczyna mnie wkurzać. W odpowiedzi rzucam krótkie

- Czemu nie.

- Zabij mnie. Zabij. - szepcze.

Stoję wpatrzona w niebieskoszare oczy, w rozwiane na wietrze ciemne włosy. Czuje ukłucie w brzuchu jakby ktoś przewiercał w nim dziurę. Pustka ogarna moją duszę.

- Nie potrafię. - opadam z sił, zalana łzami.

Lucyfer tylko się śmieje.

- Nie możesz bo co?! Bo jestem w ciele twojego chłoptasia?!

- Czemu nie zabijesz mnie od razu? - szepcze.

- Bo lubię walczyć, a walka z morderczynią sprawi mi wiele przyjemności. No wstawaj mała. Nie tak to miało wyglądać. To tylko durne przebranie tego cholernego śmiertelnika.

- Mojego śmiertelnika. - moja dusza obumiera, a ja czuję się jak przegrany skazaniec.

Do tego to uczucie pustki. Nie potrafię walczyć z kimś kto wyglada jak James. To tak jakbym musiała zabić jego. To...

- Co?! - nagle wstaję oszołomiona tym co do mnie dotarło. - Czyli to tak?!

- Czyli jak? - słyszę za mną miły, pełen troski głos.

- Aniele! - rzucam mu się na szyję, co go bardzo dziwi, ale czuję, że po chwili wahania obejmuje mnie w pasie. - Tak bardzo się bałam. - zalewam łzami jego białą koszulkę.

Cieszę się na widok orzechowych oczu, które są zaskoczone moją reakcją.

- Ell nie płacz. Nie jestem, aż tak słaby. Moc Lucyfera mnie nie pokona. Nigdy. - ostatnie słowo podkreślił tak, aby nadać mu większy sens.

- Przepraszam. - cały czas z moich powiek wypływają coraz to nowsze łzy. - Przepraszam za wszystko.

- Co za wzruszające spotkanie. - Lucyfer naśmiewa się nie odrywajac od nas wzroku. - Tak sie wzruszyłem, że mam ochotę kogoś zniszczyć. - po tych słowach kieruje zimny wzrok na moją postać.

Z szybkoscią światła rzuca się na mnie rozrywając skrawek mojej bladoniebieskiej koszulki. Na szczęście Skrzydlaty był szybszy. Wyciagnął swój miecz, który natychmiastowo zabłysnął jasnym, oślepiającym światłem. Lucyfer opadł na ziemię, a na jego głowę spadł stos gruzu. Tak jak się spodziewałam nawet w ciele człowieka przeżył. Szybko powracały mu siły. Pokonałam sama siebie. Wiedziałam, że jeśli nie zabiję Lucyfera James w każdej chwili może skoczyć. A co jeśli już skoczył? Nie chce nawet o tym myśleć.

- Dwoje na jednego? To nie równa walka!

- I tu zaczyna się twój problem Lucyferze. - z sarkastycznym uśmiechem rzucił Skrzydlaty.

Teraz czuję jak na wylot przeszywa mnie nóż, który nie wiadomo skąd wytrzasnął potwór. Zanim zamknęłam oczy ujrzałam rozbawioną, rozśwścieczoną twarz Jamesa, ale to nie był on. To nie mój ukochany chciał mnie zniszczyć, a sam Lucyfer. Po chwili rana się zasklepiła, a ja podnosząc się z zimnej posadzki, zalanej krwią podbiegam do potwora, by wbić mu w plecy mój złoty miecz. Zaczyna wyć. Przekręcam ostrze czując jak rozrywam wnętrzności potwora.

- Musisz wbić ostrze w serce! - daje mi wskazówkę Skrzydlaty, który z bólem w oczach próbuję wydostać się z zakleszczeń, które przygwożdzają jego śnieżnobiałe skrzydła do muru.

- Nie dasz rady ty mała dziwko! - Lucyfer stoi przedemną oko w oko. Nie przejmując się cieknącą krwią.

Te oczy. Niebieskoszare. Na chwilę odleciałam w świat przeszłosci, kiedy jeszcze zaledwie jakiś czas temu patrzyły na mnie z troską i miłością.

- Auu! - mój przeraźliwy krzyk nawet mnie przestraszył. Miecz wylądował za mną, a potwór trzymał mocno mnie za nadgarstki. Rzucił o mur. Poślizgnęłam się na kałuży krwi i z hukiem upadłam. Podbiegł do mnie, gdy chciałam się podnieść i zaczął kopać z całych sił w mój brzuch. Czułam ból jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyłam, kiedy parę ostrzy wbijało się w moje ciało.

- Nie pogrywaj ze mną mała szmato! - szarpnął mnie z całych sił za włosy, podniósł do góry. Byłam bez siły. Gdy mnie puścił od razu runęłam na ziemię. Poczułam jak wbija w moją szyję coś ostrego. Nie wiem co to jest. Obraz przed oczami mam rozmyty. Nic nie widzę poza ciemnością.

Cisza. Lucyfer nic mi nie robi. Co sie dzieje? Nic nie widzę. Cholera co jest?

- I co myślałeś, że jak ty mi przebijesz serce to przepadnę? Jakiś ty głupi Aniele! Cholernie głupi!

Skrzydlaty. On tu jest. Próbuje się skupić na znalezieniu miecza. Dłonią szukam go na klęczakach. Jest. Znalazłam go. Ostatkami sił podnoszę się najciszej jak mogę. Otwieram oczy. Widzę jak potwór dusi Skrzydlatego, który próbuje sie wydostać z jego silnych dłoni. Dłoni mojego ukochanego. Muszę go zabić. Teraz albo nigdy.

- Ell dasz radę. - myślę głęboko w duszy. Małymi krokami zbliżam się do parszywego potwora. Chciałabym pobiegnąć, ale jeszcze nie mam wystarczajaco sił.

- Lucyferze to twój koniec. - ostatkami sił mamrotam parę słów. Odwraca się oszołomiony, a ja długo nie myśląc wbijam mu ostrze prosto w serce, przekręcajac w prawą stronę. Widzę jak na moich oczach zamienia się znów w tego samego, przeraźliwego, włochateho wilkołaka. Udaje mu się wbić jeszcze szpon w mój brzuch, rozrywając na strzępy jasnoniebieską koszulkę. Na mokrej posadzce leży martwy Lucyfer. Jednym szybkim, precyzyjnym ruchem wyjmuję miecz z jego piersi, a na ostrzu pozostaje jego czarne jak noc serce. Ciało potwora zamienia sie w popiół, a jego serce w pył, który rozlatuje się po całym dziedzińcu. Chociaż już go nie przypomina. Całe to miejsce wygląda jak jakieś pobojowisko.

- Chodź. Na nas czas. - Skrzydlaty bierze mnie za rękę i zanjdujemy się na jakieś plaży nad lazurowym oceanem.

 

#14

Kucam biorąc garść złotego piasku i przesypuję go z dłoni na dłoń. Na chwilę spogladam na ocean. Rozświetla go blask księżyca. Jest bardzo piękny. Gdybym znajdowała się w innych okolicznościach szum fal uderzajacych o plażę uśpiłby mnie jak najpiękniejsza kołysanka.

- Która godzina? - pytam jakby nie miało już to znaczenia.

- Chwilę po północy. - odpowiada cicho Skrzydlaty.

Siada obok mnie, bierze do dłoni patyk i rysuję na piasku jakieś mazgroły.

- Mhm.

- Ell powiedz mi co zrozumiałaś wtedy?

- Wtedy czyli kiedy? - rzucam.

- Wtedy kiedy byłaś blisko upadkowi i ... - przerwałam mu. Przecież wiedziałam o co mu chodzi, ale nawyk ciągłego dopytywania został mi nawet w świecie umarłych.

- Heh. - zaśmiałam się. - Czemu nie nazywasz już mnie morderczynią? - zapytałam.

- Ja pierwszy zadałem ci pytanie.

- No i co z tego. - obojętnie rzuciłam.

- Wiesz teraz już sama. - szepnął dorysowując kolejną kreskę na swoich bazgrołach.

- Wiem! - mój podniesiony ton spowodował, że aż podskoczył. - Wiem czemu tak mnie nazywałeś i to coś też. - mówiąc "to coś" miałam na myśli Lucyfera. Mój ton złagodniał. - W chwili gdy ujrzałam Jamesa ucieszyłam się, że jest. Pomimo, że umarł, ale gdy doszło do mnie, że to nie jest mój James, a Lucyfer poczułam, że nie chcę żeby umierał. Ma przed sobą życie...

- Tak jak ty. - przerwał mi Skrzydlaty. Nie wiedziałam co miał przez to do powiedzenia. Ja juz nie żyłam. Nie zwróciłam na to uwagi i kontynuowałam dalej.

- Mam wrażenie, że tak jakby już go zabiłam. Walcząc z potworem, który wyglada jak on wszystko mi sie przypomniało. Miłość, której nigdy się nie wyrzeknę. Mam odczucie, że go zabiłam. Zamordowałam go w chwili, gdy sama uśmierciłam siebie... - nie mogłam dalej mówić. Dusiłam sie własnymi łzami.

- Już dobrze Ell. - Skrzydlaty objął mnie swoim opiekuńczym ramieniem i pozwolił się wypłakać.

- Czy on już nie żyje? - wykrztusiłam z trudem to pytanie. Modląc się by Skrzydlaty nie potwierdzał moich słów.

Patrzył na mnie swoim troskliwym wzrokiem, a ja czułam jak świat ucieka mi spod stóp.

- Zabiorę cię tam. - szepnął Skrzydlaty i w jednej chwili byłam przed tym samym pustostanem co wcześniej.

Ale nigdzie nie widziałam Jamesa.

- Nieeee!!! - opadłam na kolana zanosząc się płaczem. - Nieee!!!! Tylko nie to!

Mój krzyk odbijał się echem. I wtedy podniosłam wzrok...

 

#15

Na dachu pustostanu nadal stał James wykrzykując wszystkie słowa, co wcześniej. Czas jakby stanął w miejscu.

- Ell jak mogłaś mnie zabić! - krzyknął.

Poczułam mocne wyrzuty sumienia. Podszedł bliżej krawędzi, a ja długo nie myśląc rzuciłam się biegiem w jego stronę zostawiajac na dole Skrzydlatego.

- James nie rób tego! Proszę!

Biegłam krętymi schodami w górę. Nie mogłam pozwolić, by coś mu się stało. I to jeszcze z mojej winy.

- James nie!!!

Zdyszana znalazłam się na samej górze. James stał odwrócony plecami do mnie. Wpatrywał sie w przepaść.

- Ty pierdolona suko! Ty pieprzona morderczyni! - krzyczałam na siebie krocząc najszybciej jak mogłam ku Jamesowi. Nie nawidziłam siebie. Nigdy siebie nie lubiałam. Sama dla siebie byłam największym wrogiem.

- Ell tak bardzo cię kocham. Czemu mi to zrobiłaś?

Dzieliło mnie do niego zaledwie kilka metrów.

- Proszę nie rób tego. - płakałam, ale on mnie nie słyszał.

Nim dobiegłam usłyszałam ciche.

- Kocham cię Ell. Zawsze będę cię kochał.

- Nieeeeeee!!! - mój wrzask był tak przeraźliwy jakby zdzierali ze mnie skórę.

Widziałam jak skoczył. Widziałam to. Zabiłam go. Zabiłam mojego Jamesa. Z chwilą, gdy skoczył świat stracił wszystko, co miało dotychczasowy sens. Nastał mrok. Rzuciłam się po raz kolejny w przepaść za nim. Znowu ogarnęła mnie ciemność, a ja czułam, że spadam i spadam. W głowie słyszałam tylko szept.

- Ell to koniec. - to był Skrzydlaty. - Masz to czego chciałaś.

Co? O czym on mówi? Przecież nie chciałam zabić Jamesa. Kto jak kto, ale on wiedział o tym najlepiej.

- Nie chciałam. - szepnęłam.

Co teraz bedzie ze mną? Gdzie trafię? Co nastąpi teraz?

- Skrzydlaty - prosiłam, błagałam, a w odpowiedzi usłyszałam krótkie

- Wystarczy po prostu Stróżu.

- Stróżu ja nie chcę umierać! - czułam jak z moich powiek znów lecą łzy, a ja ciągle spadam. Otwieram oczy, ale nigdzie nie widzę tego pieprzonego końca.

Nie jestem w stanie naliczyć czasu, w którym moja dusza leciała w dół. Wiem tylko tyle, że był bardzo długi.

 

#16

- Ell! Panie doktorze ona otworzyła oczy!

- Wie pani gdzie jest? Jestem doktor Marck. Jestem pani lekarzem prowadzącym. Jeśli mnie pani słyszy proszę mrugnąć dwa razy.

Posłusznie wykonuje polecenie.

- Dobrze. Czy jest pani wstanie podnieść rękę? Jeśli nie proszę mrugnąć raz, jeśli tak dwa razy.

Nie jestem wystarczajaca silna, by unieśc jakąkolwiek kończynę.

- Poznajesz mnie? Ell kochanie. Poznajesz? - patrzę na mężczyznę, który nachyla się ku mnie. Trzyma moją dłoń. Ma bardzo zimne dłonie, które drgają. Jego niebieskoszare, kochające oczy, ciemne włosy. Ten uśmiech przez łzy. - Ell wiesz kim jestem?

Mrugam raz. Na jego twarzy maluje sie cień smutku. Puszcza moją dłoń, odwraca się, idzie w kierunku drzwi. Przekręcam głowę, by widzieć go lepiej. Pięścią uderza o szybę, widzę jak wyciera oczy. Odwraca się i szybkim krokiem udaje się w moja stronę.

- Naprawde nie wiesz kim jestem? Nie?!

W jego oczach kryją się iskierki smutku, gniewu, miłosci, troski. Wszystko jest pomieszane. Nie jestem w stanie rozpoznać co naprawdę czuje.

- Uspokój się. - jakaś kobieta szarpie go za ramię do tyłu. - Przestań. Ona sobie przypomni.

Podchodzi do mnie.

- Córeczko musisz sobie przypomnieć.

Nie chcę żeby widziałą mnie w takim stanie. Nie chce obarczać jej niczym. Najważniejszą osobą dla mnie jest ten mężczyzna.

- Wiem. - szepczę, a na mojej twarzy pojawia się coś na kształt uśmiechu.

W mgnieniu oka znowu pojawia się ten sam chłopak.

- Ell co wiesz? - pierwszy raz widzę jak naprawdę płacze. I to prawdziwymi łzami.

- James. - szepczę.

Uśmiecha się do mnie, bierzę moją dłoń, całuję ją.

- Ell kochanie. Tak bardzo się bałem.

Nadal jestem zdezorientowana pomimo, że pomału powracała mi pamięć i świadomość. Co się ze mną stało? Dopiero stałam na jakimś pieprzonym wieżowcu i umierałam, a teraz leżę w szpitalnym łóżku podłączona pod monitor. Na dłoni mam wenflon podłączony do kroplówki. O co chodzi? Czy to wszystko było snem? Może, gdy biegłam się zabić upadłam i straciłam świadomosć. O co chodzi do cholery? Dostałam nową szansę. To o tym mówił Stróż.

- Masz to czego chciałaś. - to są jego słowa. Oddał mi znowu życie? Tak czy nie?

Pogubiłam się w tym wszystkim. Czy to był sen? Dla pewności przetarłam oczy. Faktycznie żyłam.

- Talitha kum. Mówię ci dziewczynko wstań. - zamykając na chwilę oczy usłyszalam w głowie czyjś głos. Skądś go kojarzyłam. To Stróż. To jego słowa.

- Jak? - wyszeptałam.

- Co? - usłyszałam Jamesa.

- Nie nic. - szybko rzuciłam.

Te słowa zapamietam do końca życia. Tylko oby ten koniec już tak szybko nie przyszedł.

- Kocham cię James. - wyszeptałam.

- Ja ciebie też Ell. Obiecaj mi jedno.

Znowu obietnice?

- Co mam ci obiecać?

- Że nigdy już tego nie zrobisz. - wskazał na moje pocięte żyletką nadgarstki. W jego oczach znowu pojawiły się świeczki.

- Nie płacz. - wyszeptałam wierzchem dłoni pozbywając się błąkającej łzy z jego policzka.

- Obiecaj Ell. Obiecaj mi to. Tylko tym razem naprawdę obiecaj.

Przez chwilę milczałam wpatrując się w jego szare, błagalne oczy. Bałam się, że znowu nie dotrzymam słowa.

- Ja ci pomogę. Kocham cię Ell.

Spojrzałam w kierunku drzwi. Za szybą stała moja mama, która wycierając chusteczką własne łzy wpatrywała się we mnie z matczyną miłością. Widocznie nas zostawiła, żebyśmy mogli zostać sami. I bardzo dobrze bo nie chcę, żeby słyszała moją rozmowę z nim. Na moment przymknęłam powieki.

- Niee!! - wrzasnełam.

- Ell co ci jest?! Ell?! Nie obiecujesz?

- Nie. - wykrztusiłam przez łzy. Widok spdającego Jamesa. Jego śmierć. To wspomnienie wydawało się tak realne, że poczułam się jakbym tam znowu stała.

- Ell dlaczego?

- Nie James. Nie o to chodzi. Tak bardzo cię kocham.

- A wiec obiecujesz?

Nie mam wystarczajaco sił, by wstać. Chciałabym ująć jego twarz w dłoniach i pocałować. Z moich ust wydostaje się dźwięczne, szczere, ciche

- Obiecuję James.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania