Radom 1505 Nihil Novi

Marcin zacisnął usta, patrząc na tłum szlachty zgromadzonej przed zamkiem królewskim w Radomiu. Był tu jako poseł z ziemi sandomierskiej, wybrany przez swoich rodaków do reprezentowania ich interesów na sejmie walnym. Wiedział, że to wielka odpowiedzialność i zaszczyt, ale też niebezpieczeństwo. Nie wszyscy byli zadowoleni z jego obecności i poglądów.

 

- Co się gapisz, Marcinie? - zapytał go sąsiad z ławy poselskiej, Jan z Opatowa. - Nie widziałeś nigdy tylu szlachciców w jednym miejscu?

 

- Widziałem, ale nie takich - odparł Marcin. - Nie takich, którzy chcą się sprzedać królowi za parę groszy i pozwolić mu rządzić jak mu się podoba.

 

- A co ty chcesz? - spytał Jan. - Żebyśmy my rządzili?

 

- Nie my - odpowiedział Marcin. - Ale nasi przedstawiciele. Żeby król nie mógł niczego uchwalić bez naszej zgody. Żeby szanował nasze prawa i wolności.

 

- To pięknie brzmi - przyznał Jan. - Ale czy to możliwe?

 

- Możliwe i konieczne - powiedział Marcin. - Inaczej będziemy niewolnikami na własnej ziemi.

 

- A co z tym projektem konstytucji, który ma być dziś przedstawiony? - zapytał Jan. - Słyszałeś coś o nim?

 

- Słyszałem - przytaknął Marcin. - I mam nadzieję, że zostanie przyjęty.

 

- A co on zawiera? - dopytywał Jan.

 

- Zawiera to, co powinno być oczywiste dla każdego szlachcica - wyjaśnił Marcin. - Że nic nowego nie będzie ustanowione bez zgody sejmu i senatu. Że król nie będzie mógł zmieniać praw ani nakładać podatków bez naszej woli. Że będziemy mieli prawo do obrony naszych swobód i dobra wspólnego.

 

- To brzmi jak marzenie - westchnął Jan.

 

- To brzmi jak sprawiedliwość - poprawił go Marcin.

 

Wtedy rozległ się dzwon z wieży zamkowej, oznajmiając rozpoczęcie obrad sejmu. Tłum szlachty ruszył w kierunku sali posiedzeń, gdzie czekał na nich król Aleksander Jagiellończyk i jego doradcy. Marcin i Jan poszli za nimi, trzymając się razem.

 

W sali panował gwar i zamieszanie. Posłowie zajmowali swoje miejsca na ławach według prowincji, a senatorowie siedzieli na podwyższeniu po obu stronach tronu królewskiego. Król był blady i zmęczony, a jego wzrok błądził po twarzach zebranych. Wiedział, że nie ma ich przychylności i że musi się liczyć z ich żądaniami.

 

Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, król podniósł się i zwrócił do zgromadzonych:

 

- Szanowni panowie! Witam was na tym sejmie walnym i dziękuję za waszą obecność. Zwołałem was tu z ważnego powodu, który dotyczy naszego państwa i jego przyszłości.

 

Za nim stanął kanclerz Jan Łaski, trzymając w ręku pergamin.

 

- Szanowni panowie! Przedstawię wam teraz projekt konstytucji, który został opracowany przez komisję sejmową na podstawie waszych postulatów i uwag. Jest to dokument ważny i doniosły, który ma na celu uregulować stosunki między królem a stanami oraz zapewnić pokój i porządek w naszym kraju.

 

Kanclerz odczytał głośno treść konstytucji, która składała się z kilku artykułów:

 

- I artykuł: Król nie będzie mógł niczego ustanowić bez zgody sejmu i senatu ani zmieniać praw ani nakładać podatków bez ich woli.

- II artykuł: Sejm będzie się zbierać co dwa lata lub częściej według potrzeby i będzie miał prawo do uchwalania praw i rozstrzygania sporów.

- III artykuł: Senatorowie będą wybierani przez sejm spośród szlachty lub duchowieństwa i będą mieli prawo do głosowania i doradzania królowi.

- IV artykuł: Szlachta będzie miała prawo do obrony swoich swobód i dobra wspólnego przed królem lub innymi osobami lub urzędami.

- V artykuł: Król będzie szanował prawa kościoła i jego wolność oraz dbał o sprawiedliwość i bezpieczeństwo swoich poddanych.

 

Po odczytaniu konstytucji kanclerz poprosił o głosowanie nad jej przyjęciem lub odrzuceniem. W sali zapadła cisza, a potem rozległy się okrzyki:

 

- Przyjmujemy! Przyjmujemy!

 

Większość posłów poparła projekt konstytucji, podnosząc ręce lub maczugując ławy. Tylko nieliczni byli przeciwni lub wstrzymali się od głosu.

 

Król patrzył na to wszystko ze smutkiem i rezygnacją. Wiedział, że nie ma wyboru i że musi zaakceptować wolę szlachty. Podpisał więc konstytucję własnoręcznie i przekazał ją kanclerzowi.

 

- Niech będzie po waszej myśli - powiedział cicho. - Niech Bóg błogosławi naszemu państwu.

 

Za nim rozległy się oklaski i wiwaty:

 

- Niech żyje król! Niech żyje konstytucja!

 

Marcin patrzył na to wszystko z radością i dumą. Uczestniczył właśnie w historycznym wydarzeniu, które miało zapewnić wolność i sprawiedliwość dla jego stanu. Pomyślał o swojej rodzinie i przyjaciołach w Sandomierzu, którzy będą cieszyć się z tego sukcesu.

 

Spojrzał na Jana z Opatowa, który siedział obok niego.

 

- Cóż to za dzień! - zawołał Marcin. - Cóż to za dzień dla naszej ojczyzny!

 

Jan uśmiechnął się do niego.

 

- Tak jest! - odpowiedział Jan. - Cóż to za dzień dla naszej dumnej szlachty!

 

Po zakończeniu obrad sejmu, Marcin i Jan wyszli z sali posiedzeń i udali się na dziedziniec zamkowy. Tam spotkali się z innymi posłami z ziemi sandomierskiej, którzy dzielili ich radość i entuzjazm.

 

- To wielki dzień dla naszej ojczyzny! - powiedział jeden z nich. - To wielki dzień dla naszej szlachty!

 

- Tak jest! - potwierdził inny. - Dziś ustanowiliśmy prawo, które będzie nas chronić przed samowolą króla i jego urzędników!

 

- Dziś pokazaliśmy, że jesteśmy prawdziwymi obywatelami tego państwa i że mamy głos w jego sprawach! - dodał kolejny.

 

- Dziś stworzyliśmy fundament demokracji szlacheckiej! - podsumował Marcin.

 

Wszyscy się zgodzili i przytaknęli.

 

- A co teraz? - zapytał Jan. - Co zrobimy, gdy wrócimy do domu?

 

- Będziemy głosić tę dobrą nowinę po całej ziemi! - odpowiedział Marcin. - Będziemy uczyć naszych synów i braci o tej konstytucji i jej znaczeniu!

 

- Będziemy pilnować, żeby była przestrzegana i szanowana! - dodał Jan.

 

- Będziemy bronić naszych praw i wolności przed każdym, kto by chciał je zagrozić! - zawołał Marcin.

 

- Tak jest! - przyklepali wszyscy.

 

Wtedy usłyszeli trąbki i bębny. To król wychodził ze swoimi dworzanami z zamku. Szlachta ustąpiła mu miejsca, ale nie okazała mu szacunku ani sympatii. Król spojrzał na nich ze smutkiem i zmęczeniem. Wiedział, że stracił ich zaufanie i poparcie. Wiedział, że musi się liczyć z ich siłą i niezależnością.

 

Wsiadł do swojej karety i odjechał w towarzystwie swojej świty. Za nim podążyły inne karety z senatorami i dostojnikami kościelnymi. Szlachta patrzyła na nich bez emocji.

 

Marcin spojrzał na odjeżdżającego króla i pomyślał:

 

- Niech żyje król, ale niech żyje też konstytucja!

 

Po odjeździe króla i jego świty, szlachta zaczęła się rozchodzić. Niektórzy udali się do swoich kwater, inni do pobliskich karczm i zajazdów. Marcin i Jan postanowili pójść do jednej z nich, aby napić się piwa i porozmawiać o tym, co się wydarzyło.

 

Weszli do niewielkiej karczmy przy ulicy Sienkiewicza, gdzie zastali kilku innych posłów z różnych prowincji. Zamówili dwa kufle piwa i usiedli przy wolnym stoliku.

 

- No i co, panowie? - zapytał ich jeden z posłów. - Jak się czujecie po tym historycznym sejmie?

 

- Czujemy się dobrze - odpowiedział Marcin. - Czujemy się dumni i szczęśliwi.

 

- A ja czuję się niepewnie - przyznał Jan. - Nie wiem, co będzie dalej.

 

- Co masz na myśli? - spytał Marcin.

 

- Mam na myśli to, że nie wiem, czy ta konstytucja będzie naprawdę przestrzegana i szanowana - wyjaśnił Jan. - Nie wiem, czy król nie będzie próbował jej obejść lub zmienić. Nie wiem, czy nie spotkamy się z oporem ze strony innych stanów lub państw.

 

- Nie martw się tak - pocieszył go Marcin. - Ta konstytucja jest naszym prawem i naszą gwarancją. Jeśli król będzie chciał ją złamać lub zmienić, to będziemy mieli prawo do oporu i obrony. Jeśli inni będą chcieli nam zagrozić lub namieszać, to będziemy mieli sojuszników i przyjaciół.

 

- A kto to tacy? - zapytał Jan.

 

- Tacy jak my - odpowiedział Marcin. - Tacy jak szlachta polska. Tacy jak obywatele tego państwa.

 

- A czy to wystarczy? - wątpił Jan.

 

- Musi wystarczyć - powiedział Marcin. - Inaczej nie ma sensu nasza walka i nasze zwycięstwo.

 

Wtedy do karczmy wszedł mężczyzna ubrany w skórzany kaftan i kapelusz z piórem. Miał brodę i długie włosy. W ręku trzymał lirę korbową. Był to wędrowny pieśniarz, który przyszedł tu szukać klientów i napiwków.

 

- Witajcie, szanowni panowie! - zawołał głośno. - Jestem tu po to, aby umilić wam wieczór moimi pieśniami i opowieściami!

 

- A co ty masz do opowiedzenia? - spytał go jeden z posłów.

 

- Mam wiele do opowiedzenia! - odpowiedział pieśniarz. - Mam pieśni o miłości i wojnie, o bohaterach i złoczyńcach, o cudach i klęskach!

 

- A masz coś o Radomiu? - zapytał go Marcin.

 

- O Radomiu? - powtórzył pieśniarz. - Oczywiście, że mam! Mam pieśń o tym, co się tu wydarzyło dziś!

 

- No to śpiewaj! - zachęcił go Marcin.

 

Pieśniarz uśmiechnął się i podszedł do środka karczmy. Rozstawił swoją lirę korbową i zaczął grać i śpiewać:

 

---

 

**Pieśń o Radomiu**

 

W Radomiu na zamku sejm był walny,

Szlachta zjechała się licznie,

Król Aleksander był tam panem,

Ale nie miał on łatwiej.

 

Bo szlachta chciała mieć swoje prawa,

Nie dać się rządzić królowi,

Chciała mieć głos w sprawach państwa,

Nie być niewolnikiem bożym.

 

Więc uchwalili konstytucję,

Która była im gwarancją,

Że nic nowego nie będzie ustanowione

Bez zgody sejmu i senatu.

 

Król musiał podpisać ten dokument,

Choć nie był z tego zadowolony,

Bo wiedział, że stracił swą władzę

I musi liczyć się ze szlachtą.

 

A szlachta była dumna i szczęśliwa,

Bo wywalczyła sobie wolność,

Bo pokazała królowi i światu,

Że jest prawdziwym obywatelem.

 

I tak powstała demokracja szlachecka,

Która była wzorem dla innych,

I tak powstało prawo Nihil novi,

Które było fundamentem dla naszych.

 

---

 

Pieśniarz skończył śpiewać i ukłonił się zebranym. W karczmie rozległy się oklaski i wiwaty. Szlachta podziwiała jego talent i umiejętność opisania tego historycznego wydarzenia w prostych słowach i melodyjnej muzyce.

 

Marcin rzucił mu kilka groszy na znak uznania.

 

- Dziękuję ci za tę pieśń! - powiedział mu Marcin. - To piękna pieśń o naszej ojczyźnie!

 

Pieśniarz podziękował mu uśmiechem.

 

- Nie ma za co! - odpowiedział pieśniarz. - To moja praca i moja pasja!

 

Jan spojrzał na Marcina i na pieśniarza.

 

- Może masz rację, Marcinie - powiedział Jan. - Może ta konstytucja jest naprawdę ważna i wartościowa. Może ona będzie żyć nie tylko w naszych sercach, ale też w naszych pieśniach.

 

Marcin uśmiechnął się do niego.

 

- Tak jest, Janie! - odpowiedział Marcin. - Tak jest!

 

Po wysłuchaniu pieśniarza, Marcin i Jan postanowili wrócić do swojej kwatery. Byli zmęczeni i głodni po całym dniu obrad i emocji. Po drodze zatrzymali się w piekarni, gdzie kupili chleb i ciastka. Następnie udali się do domu, gdzie wynajęli pokój na czas sejmu.

 

Weszli do swojego pokoju i usiedli przy niewielkim stoliku. Rozpakowali swoje zakupy i zaczęli jeść.

 

- Nieźle nam poszło dziś - powiedział Marcin, odgryzając kawałek chleba.

 

- Tak - przytaknął Jan, biorąc ciastko. - Udało nam się uchwalić tę konstytucję.

 

- Nie tylko nam - poprawił go Marcin. - Udało się nam wszystkim. Wszystkim szlachcicom, którzy chcieli mieć swoje prawa i wolności.

 

- Tak - zgodził się Jan. - Wszystkim szlachcicom.

 

Zjedli w milczeniu resztę swojego posiłku. Potem położyli się na swoich łóżkach i zgasili światło.

 

- Dobranoc, Marcinie - powiedział Jan.

 

- Dobranoc, Janie - odpowiedział Marcin.

 

Zasnęli szybko i spokojnie. Śnili o Radomiu i o konstytucji. O tym, co się tu wydarzyło i co będzie dalej. O tym, co znaczy być szlachcicem i obywatelem.

 

Koniec opowiadania o Radomiu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania