Radość [piszę będąc w Krakowie]

Radość

 

Chodzę po świecie z radosną duszą i wciąż, i wciąż znajduję, nie wiadomo co. Czas płynie, zbliżając mnie do nieuniknionego, a ja wiem, że każda chwila jest cenna. A może odkryję coś nowego i pięknego lub też znajome będzie na tyle fascynujące, że zachwycę się wielością widocznych możliwości? Czy tam od nowa, tak jak po narodzinach, czekać mnie będzie kolejna przygoda, która być może będzie cudowna i wprowadzi mnie w byt?

 

Być może kluczem do czegoś więcej niż kilkudziesięciu lat świadomości jest bezgraniczna miłość do wszystkiego wokół, do oddania światu, co mam najlepsze i do ciągłej pracy nad talentami, które nie przez przypadek otrzymałem? A świat? Czy muszę iść utartymi ścieżkami nienawiści do inaczej myślących i gonić za iluzją materialną? A może powinienem podążać za mirażem duchowości?

 

Ciepła krew, a nie zimna głowa,

 

sztuka, bo to o niej mowa

 

buduje system,

 

lecz ten mój twórczy

 

teraz mi do szczęścia

 

wystarczy papier kreślarski

 

Wydaje się, że każdy wybór jest pewną szansą i stanę się gwiazdą tak jak wielu przede mną i za mną. Chciałbym zostawić moje dzieła, tylko czy to ma sens? Jesteśmy tym samym, niemal identyczni, a nie rozumiemy się, jakbyśmy żyli lata świetlne od siebie. Ale chyba tak właśnie jest. Gonieni, biegniemy byle prędzej, bo przecież tyle rzeczy musimy zrobić, bo przecież inaczej… Co inaczej? A przecież też biegnę, gdyż tak trzeba i nie wyrwę się z tego, bo czyż jest lepsza alternatywa?

 

Jestem tu, a przecież powinienem

 

oddać córce ciepły uśmiech

 

i by w mych oczach

 

dostrzegła coś więcej niż pustkę

 

jestem tu, a jeszcze tyle czasu zostało

 

by podzielić się miłością

 

ale jak, gdy nogi poniosły mnie

 

na sam szczyt, a serce podpowiedziało

 

to będzie piękny lot.

 

Słowa wylewam na papier, część nawet przeze mnie nie zostanie przeczytana, a reszta zginie, niczego nie zmieniając. Tyle ludzi przewinęło się przez świat, a tak mało zostawiliśmy po sobie i wciąż nie wiemy, czy nasz byt jest mgnieniem oka, czy też wiecznością? Żyjemy bez podstaw, ale tak tego nie odbieramy. Na każdym etapie jest ktoś z nami i pewnie często od tych ludzi chcielibyśmy uciec, ale przecież to nie od nich a od siebie pragniemy czmychnąć.

 

Pragnąłem czegoś więcej

 

i wylądowałem na szczycie

 

teraz już wiem

 

i chcę wszystko.

 

Pozostało trzymać głowę wysoko uniesioną na ustach mieć przyklejony uśmiech i mieć dystans do kretyńskiej roli którą przyszło mi zagrać w plastikowym świecie prawdziwych ludzi.

 

W Krakowie zawsze towarzyszą mi trzej przyjaciele: Jan Matejko, Lajkonik i Smok Wawelski. Oni dodają mi siły i inspiracji do życia. Jan Matejko uczy mnie historii i sztuki swoimi obrazami pełnymi dramatyzmu i patriotyzmu. Lajkonik pokazuje mi radość i zabawę swoim pochodem pełnym muzyki i tańca. Smok Wawelski przypomina mi o legendzie i magii swoim ziejącym ogniem i smoczą jamą. Razem tworzą moją krakowską rodzinę która nigdy mnie nie opuszcza.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania