Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Dystans do (nie)woli (Rozdział 1 "Rakker")

11:00 dolina Mirburg

 

Około 16 km od miasta Mirburg

 

— Miły dzień, a my siedzimy puszce — skwitował Mash, poprawiając w ustach nieodpalonego papierosa. Delikatnie westchnął i rozciągnął się na fotelu celowniczego. – Teraz to by sobie człowiek zapalił i położył się na hamaku.

 

– No, trochę – odparłem, spoglądając na tył jego głowy ozdobionej szczodrze przez gęsty las czarnych włosów.

 

— Bawisz się w szefa? — zapytał celowniczy, nieco odchylając twarz od peryskopu.

 

– Nie – odparłem, do siedzącego przede mną celowniczego – Nie bawię się w szefa, Mash.

 

– To powiedz, tak też bym się położył i miał...

 

Nagle Mash przerwał, spoglądając na dowódcę siedzącego równolegle do niego. Pomiędzy nimi stał zamek armaty, który dzielił wieże czołgu na dwie części. Jedna część była dowódcy, a druga celowniczego. W sumie to na trzy, bo jeszcze było moje stanowisko, a dokładniej ładowniczego. Z którego miałem dostęp, by podejść do dowódcy, jaki i do celowniczego. Przy okazji, gdy nie byliśmy w walce, a potrzebny był kontakt z bazą. To ja opuszczałem swoje miejsce i schodziłem niżej do kadłuba, by obsługiwać radio. Po chwili ciszy Mash chciał ponownie zacząć mówić. Nie zdążył jednak, gdyż w słowo wpadł mu już dowódca maszyny, Chaff.

 

– Cisza – warknął, wciąż obserwujący teren przy pomocy peryskopu.

 

– Dobra – Mash gwałtownie podniósł ręce nad głowę i uderzając nimi o strop wieży – au.

 

– Za nisko – zapytałem, bo sam, gdy wchodziłem do środka naszego nowego czołgu. O mały włos nie stuknąłem głową od jego dach.

 

– Nie – uśmiechał się ponownie, ale znacznie szerzej, co oznaczało, że na coś wpadł. Po chwili słychać było delikatne stuknięcia o strop wieży i nucącego Masha. Piosenka była znajoma, ale nie jestem znawcą. Więc nie wiedziałem, jak nazywa się ten kawałem.

 

– Dylan, Knockin' On Heaven's Door – dość energicznie oznajmił Ali siedzący w kadłubie jako kierowca czołgu.

 

– O wiedzę, że nie tylko umiesz prowadzić – zaśmiał się celowniczy, nie przestając stukać o strop wieży.

 

– Mało o mnie wiesz, Mash. – brodaty kierowca, nieco odwrócił głowę. Nie jakoś bardzo, ale na tyle, że można było zobaczyć jego czarną brodę, ciemnobrązowe tęczówki oraz lekki uśmieszek.

 

– Pewnie, tak. A ty, Grizz, co słuchasz? – Mash zwrócił się do mnie.

 

– Ja? – nie zdążyłem powiedzieć, gdy coś, a raczej ktoś mi przerwał.

 

– Mash! – głos Chaff rozniósł się po całej maszynie.

 

– Tak, szefie, po prostu tu ponuro – ciągnął powoli, niespiesznie – więc chciałem dodać tu trochę muzyki.

 

Szef tylko zmierzył go wzrokiem, następnie otworzył właz i zwrócił się w moją stronę.

 

– Grizz, weź lornetkę – po czym, schylił się nieco – a ty, Ali, zatrzymaj się na tym wzgórzu.

 

– Rozkaz, szefie. – kierowca delikatnie zatrzymał pojazd.

 

Twarde rysy twarzy, garbaty nos i wielkie usta. Może nie miał powodzenia u kobiet, ale Chaff był najlepszym dowódcą, jakiego widziałem. Zawsze oschły i stanowczy, trzymający się zasad jak kotwica statku. Niekiedy mógłby przestać być dowódcą, może nie na misjach, ale w bazie to co innego. Chociaż w sumie może i lepiej, bo nie raz wyłaziliśmy z największego bagna tylko dzięki niemu. Zimny, oschły, przy tym opanowany tak, że z nim to i do piekła mógłby człowiek zejść i wrócić.

 

– Grizz do góry – dowódca podniósł nieco swoje stanowisko i wstał, wychylając się z wieży. Czekał tak chwilę, gdy ja walczyłem z upartą lornetką, która za wszelką cenę nie chciała wyjść z torby – Pospiesz się, Grizz.

 

– Już, szefie, tylko to.

 

W końcu, po szamotaniu się z upartym urządzeniem, również wychyliłem się przez swój właz i zobaczyłem niebo. Oczy w końcu uwolnione do tej zatęchłej puszki napawały się błękitem, a nos kojony był świeżym powietrzem. Powoli zwróciłem się przed siebie. Na wprost nas rozciągała się polana, która biegła aż po sam horyzont. Nie licząc paru większych pagórków, zdawała się niemal idealnie płaska. Przynajmniej tak mi się zdawało.

 

– Daj – rozległ się twardy głos Chaffa, który z miejsca wyrwał mnie z refleksji – Grizz, lornetka.

 

Dowódca nie patrzył na mnie, jedynie wystawiał rękę w moją stronę i dalej oberwał teren przed nami. Gdy dostał narzędzie, od razu skupił się na czymś, co zwróciło jego uwagę. Gdy on tak patrzył na równinę, ja próbowałem rozejrzeć się wokół maszyny. Rakker był na wzniesieniu przechylony do przodu, z działem lekko obniżonym, tak jakby chciało dotknąć pokrywy silnika. Z zewnątrz Rakker jest raczej mały, ma ze dwa pół metra wysokość. Na szerokość, tak z dwa metry sześćdziesiąt, może siedemdziesiąt. A długością przekracza siedem i pół metra. Zakładam więc, że z perspektywy równiny naprzeciw, byliśmy widziani jako zaledwie duży kamień i dwa patyki wbite za nim. Z grubsza byliśmy bardzo małym celem. Po chwili czekania na rozkaz i bezskutecznej pomocy w szukaniu wroga ponownie usłyszałem jego głos.

 

– Grizz, widzisz ten nasyp? – zapytał, jakby sam nie będąc pewien odpowiedzi. Wytężałem wzrok i z trudem odnalazłem ten tajemniczy pas ziemi. Po tym jakże znaczącym sukcesie odparłem, nie siląc się na kłamstwo.

 

– No, trochę. Znaczy, widzę, ale niewyraźnie. Szef znów podniósł lornetkę, skupił się na nasypie. Wreszcie po chwili podniósł pokładowy telefon, który czekał od początku w spokoju w jego lewej ręce. Słuchawka na kablu pięła się do góry jak wąż wspinający się po drzewie.

 

– Dobrze, na stanowiska – krótko oznajmił, następnie zwrócił się do mnie – ty, Grizz, poczekaj, aż powiem. Ponownie zwrócił swoje usta ku słuchawce.

 

– Mash, obiekt. Sektor 1,7,4, dystans 2000, włącz termowizję – liczby wypowiedziane z takim pietyzmem, który mi, zwykłemu szeregowemu, wydawał się jak nieznany język.

 

– Rozkaz – Mash powoli obrócił wieżę, tak byśmy mieli cały czas widok na tajemniczo wyglądającą kupę ziemi.

 

– Ile mamy pocisków? – zapytał Chaff, nie przestając trzymać lornetkę przy oczach.

 

– Obecnie 12 przeciwpancernych i jakieś 8 odłamkowych.

 

– Trochę mało – powiedział jakby do siebie.

 

– Mam cel – głos Masha rozniósł się w słuchawkach.

 

– Jak sygnatura?

 

— Bez rewelacji, zwykła ziemia. — powiedział Mash, kręcąc przy tym papierosem w ustach.

 

– Grizz, odłamkowy ładuj – powiedział, nie odwracając.

 

– Robi się – krzyknąłem i znów byłem w środku wieży, wyciągając ciężki jak cholera pocisk kalibru 102 mm.

 

– Za ciężki? – zapytał Mash, święcąc na mnie fioletowymi tęczówkami.

 

– Nie, po prostu zły chwyt – odparłem, oglądając, jak jego twarz, nabiera poważnego wyrazu.

 

– Zdurniał – warknął celowniczy, wyciągając z ust papierosa – a ty Ali, co myślisz.

 

Kierowca, oparty o kierownice. Sam próbował dostrzec to, co widział dowódca. Jednak optyka kierowcy w Rakkerach nigdy nie miała dobrej opinii. A z uwagi, iż byliśmy na górce. To Ali widział jednie niebo i czubki drzew.

 

– Nie zaszkodzi sprawdzić – odparł, czekając na rozkazy.

 

– Sprawdzimy to, młody co tak długo?

 

– Gotowe! – krzyknąłem, wpychając do zamka pocisk i zamykając go we wnętrzu. Nagle dowódca, schylił się nieco, tak by móc zapytać się bezpośrednio celowniczego.

 

– Mash zaczekaj, jaki dystans?

 

– Dalmierz mówi 1800.

 

– Daj pięćdziesiąt więcej.

 

– Jak nie trafimy, stawiasz piwo.

 

Chaffer uśmiechnął się jedynie pod wąsem i znów górował nad nami z wieży. Mash czekał skupiony, Ali również nic nie mówił. Gdy nagle, krzyk.

 

– Ognia!

 

Rakker delikatnie podskoczył i cofnął się o parę centymetrów. Stu dwumilimetrowe działo, miało w sobie trochę mocy, jak na niespełna 29-tonową maszynę. Odrzut był dość mocny. Czekaliśmy mniej niż sekundę, gdy nagle Mash zaczął się wydzierać.

 

– Trafiony – widać było, że był bardziej zdziwiony niż ci na dole.

 

– Meldować, co to było?

 

– G4 albo G3 – oznajmił, próbując dojrzeć, co w zasadzie trafiliśmy. Gigantyczny pióropusz ognia wydobył się z trafionej maszyny, tak że nawet Ali zobaczył płomienie.

 

– Mash, to ty stawiasz piwo – kierowca zaśmiał się, klepiąc celowniczego po bucie. – Dobra, ale na spółkę z Grizzem, bo nie miał zdania.

 

– Dość, odłamkowy ładuj! Tym razem pocisk szybko wysunął się z magazynu i wsunął się do zamka.

 

– Gotowe!

 

– Mash, Cel 1,7,9 dystans 1950. Wieża delikatnie się obróciła.

 

– Mam cel!

 

– Ognia! Znów wystrzał wstrząsnął maszyną, nieco ją cofając. I nagle poczuliśmy potężną eksplozję, a następnie krzyczącego Masha.

 

– Zasrańce, miały tam działo! Ja pieprzę, Chaff ty sukinsynu miałeś nosa! — celowniczy krzyknął, kierując wzrok na dowódcę, a przynajmniej na jego nogi. Sam chciałem się wychylić i zobaczyć, ale coś sobie przypomniałem. Dowódca, nie słuchając radosnych okrzyków, od razu krzyknął do słuchawki.

 

– Ali do tyłu!

 

Kierowca bez zastanowienia cofnął gwałtownie maszynę, tym samym, ratując nas. Choć niemal wszystkie pociski były niecelne, jeden mógł zrobić problem. Mianowicie, trafił on w antenę będącą zaraz za włazem ładowniczego. Za moim włazem.

 

Gdy byliśmy już za wzgórzem, w końcu dowódca sam znalazł się we wnętrzu maszyny. Chaff siadł na swym fotelu i zamknął właz. Wydawał się wciąż skoncentrowany, ale jednocześnie na jego twarzy malował się obraz zwycięzcy. Jednak nie trwało to długo, dosłownie sekundę później. Wrócił do swej standardowej miny, ponuraka bez poczucia humoru. Gdy westchnął, poinformował kierowcę o nowym celu.

 

– Ali zabieraj nas, stąd, cel zlokalizowany. Wracaj do pułku.

 

– Rozkaz!

 

– Grizz bierzesz radio, Mash obserwuj.

 

Natychmiast, gdy tylko dostałem zadanie. Byłem już przy radiu, które znajdowało się w dolnej części ViV, zaraz pod nogami Masha i Chaffa. Gdy włączyłem radio, poczułem małe puknięcie na lewym barku, był to szef.

 

– Słuchaj, masz tu koordynaty, wyślij je do bazy – podał mi niewielką, żółtą kartkę, najpewniej pochodzącą z jego notesu, który zawsze miał na szyi. Akurat radio w przeciwieństwie do pocisków jakoś zawsze się mnie słuchało. Wtedy było podobnie, przynajmniej tak mi się wydawało. Współrzędnie szybko wrzuciłem do radia, po czym wróciłem na miejsce. Akurat w momencie, gdy rozmowa między Mashem i Chaffem nabierała rumieńców.

 

– Ja pierdolę, mogłeś mówić od razu, że widziałeś ślady.

 

– Mogłem, ale nie byłem pewien, czy dalej tam są.

 

– To armaty nie jakieś kurwa ptaszki.

 

– Nie przeklinaj – Ali odezwał się z wnętrza swego stanowiska.

 

- Pfff, baba. — po chwili namysłu, Mash krzyknął — czekaj, a jak wcześniej rzuciłem wiązankę, to nic się nie odezwałeś.

 

Ali, choć był do nas odwrócony tyłem. To czuć było, że się zaśmiał.

 

- Dobre, święty myślał to samo, co ja.

 

- Zamknij się, Mash — skwitował kierowca.

 

- Pogaduszki później. — powiedział Chaff i zwrócił się do mnie — Grizz i co, koordynaty dotarły?

 

- Tak, zrobione. — odparłem, ustawiając się na swoim stanowisku.

 

- Dobrze. Ali, kierować cię do bazy? — zapytał dowódca, schylając się nieco.

 

- Nie, szefie. Trafie. — kierowca odparł z pewnością siebie.

 

Powrót do bazy był raczej nudny. Choć przyznaje niebywale przyjemny. W sumie rzadko kiedy mieliśmy tak ciekawe patrole. Gdy Viv w końcu mogła się zatrzymać, czuliśmy ulgę. Mash otworzył właz i odpalił papierosa. Ali zamknął oczy i siedział, tak przez chwilę. Chaff sprawdzał wszystkie elementy, tylko ja szybko opuściłem maszynę.

 

- Viv oberwała — zaśmiał się Shelton, oglądając to, co zostało z anteny.

 

- Co — zapytałem, odwracając się w stronę czołgu.

 

- Urwali wam antenę. — Mężczyzna podszedł bliżej mnie i maszyny.

 

Dopiero wtedy dotarło do mnie, że gdybym podczas strzału wychylił głowę, jak kiedyś zrobiłem. Musieliby mnie wynosić z Viv w dwóch częściach. Dobrze nie kiedy dostać ochrzan za głupie zachowania, co by nie mówić to pomaga.

 

- Odpuść, Shell — odparłem, czekając na resztę. Ali i Mash, po chwili wyszli z maszyny.

 

- Fajka zwycięzcy — zapytał Shelton, spoglądając na bladego mężczyznę o czarnych włosach.

 

- Dwóch — Mash uśmiechnął się, palcami pokazując dwójkę.

 

- Lepiej go zgaś. — opowiedział Ali, idący za nim.

 

- Cholerne zasady — odparł i zdeptał papierosa pod butem.

 

Ostatni z włazy wychylił się Chaff i od razu, zauważając uszkodzoną antenę. Zamknął oczy i powiedział.

 

- Grizz, mogłeś mówić, że nie ma sygnału.

 

- Tak — barwa mojej twarzy najpewniej przypominała pomidora.

 

Westchnął — Nieważne, masz tę kartkę?

 

- Tak, szefie tutaj — zmierzył mnie wzrokiem — no to teraz biegnij do pana porucznika.

 

- Rozkaz — krzyczałem, słysząc za sobą jedynie gromki śmiech Masha.

 

- No misiek, teraz to czas na Jogging.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania