Ratunku.
Pękło na ente odłamki.
Powpadało pod komodę i łóżko tak,
że ktoś mógłby je pomylić z wazonem
I niepotrzebne wyrzucić do śmieci.
Na szufelkę zgarnąć z grubsza co większe części,
te mniejsze zostawiając żeby wsiąkły w podłogę
I wbijały się w podeszwy kapci.
Na wieki wieków. Amen.
Ileż cierpliwości musiało kosztować to,
żeby z penceta i szkłem powiększającym,
na kolanach przebrnąć przez kurz i alergeny,
nie przejmować się kotem,
a potem zebrać każdy atom, każde żebro
I na nowo poskładać w całość.
Inaczej.
Mocniej.
Może zmienić kolejność lub niektóre
zostawić na pastwę drewna,
niech kiełkuje i innym daje radość czy nieszczęście.
To już nie do nas należy, nie do ciebie.
Ileż odwagi musiał kosztować fakt,
że tych drzazg nie da się podważyć igła,
ze gdybyś chciała je komuś pokazać,
nie zrozumieją. Nazwą wariactwem.
A jednak istnieje.
Mieści się w twojej torebce, choć równocześnie
mogłoby pomieścić kilka sekwoi.
I tylko ty wiesz, ile to cię musiało kosztować.
I tylko my.
.
Z cyklu: Karma.
Marcin Lenartowicz.
Październik, 2021.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania