Recepta

„Życie można przedłużać w nieskończoność” – Mikołaj napisał tytuł, popatrzył na niego krytycznym okiem i zmienił na „Wiem, jak żyć w nieskończoność”, ale ten też nie przypadł mu do gustu, więc przeredagował go kilka razy, i ostatecznie pozostawił „Nie trzeba maszyn, żeby żyć w nieskończoność”.

Lekko zirytowany, wciąż patrząc w ekran, wziął kubek z gorącą czekoladą, i upił z niego kilka łyków. Kojące ciepło rozpłynęło się po całym ciele, i na tyle uspokoiło skołataną głowę, że mógł się skupić, dokładnie przeczytać cały tekst, a nawet zrobić kilka drobnych poprawek.

Tak wyglądał wstęp do jednej z długich, samotnych nocy, gdy odchodził od zmysłów i miał dosyć życia. Wiedział, że nic więcej z siebie nie wykrzesze. Chwilę walczył sam ze sobą, potem kliknął „Wyślij” i z trzaskiem zamknął pokrywę czarnego, eleganckiego laptopa.

Smutny wyjrzał przez okno. Przypomniał sobie, jak miesiącami szukał mieszkania, żeby górowało nad okolicą. Wspomniał szok, jaki przeżył, gdy pierwszy raz zobaczył tu zachód słońca. Jak niegdyś podziwiał fioletowe niebo, potem wzruszył ramionami, zupełnie, jakby chciał podkreślić, że tamte chwile nie wrócą. Tu nie miał większych złudzeń. Widok zza okna się opatrzył, a on zgorzkniał, i miał dosyć wszystkiego i wszystkich.

Choć tego nie chciał, dłoń sama sięgnęła po telefon. Na przekór sobie włączył jeden z licznych portali, gdzie pokazywano miejsca, w których masowo popełniano ludobójstwa.

Ciężki transporter, rozjeżdżający osobowe auto. Czołg na ruchliwym skrzyżowaniu i hamujący przed nim autobus, i to tak gwałtownie, aż wpada w poślizg. Cywil na drodze w szczerym polu, który wbiega pod koła ciężarówek, a te, wbrew wojennej logice, omijają go szerokim łukiem. Skromnie ubrana kobieta na ulicy przez blokiem, klnąca jak szewc przed obcym żołnierzem, który nie wie, co zrobić, i zażenowany błaga, żeby odeszła. Zwyczajny, normalny obraz miasta w nocy, i dziwne odgłosy, które milkną, gdy ktoś zamyka okno.

Kolejne nagrania pokazywały ulice, bloki, auta, pociągi i inne rzeczy, jakich pełno na świecie, i śmieszne iskierki, niespodziewane eksplozje, i czasem uderzanie grochem o ścianę, a czasem pękanie popcornu na patelni.

Pyk, pyk, pyk.

Mikołaj przypomniał sobie, że kiedyś, w innym życiu, czytał o czterech pancernych i psie, oglądał setki zdjęć z wielkimi okrętami, samolotami na niebie i ludźmi w dziwnych ubraniach. Tamte obrazki często kolorowano, i to dało się zauważyć. Były i filmy ze świata, ale równie nienaturalne, bo zamazane, nieostre czy z przeskokami między kadrami.

Tym razem nic się nie działo w dziwnym, dalekim miejscu przed jego urodzeniem, tylko tuż obok. Ciekawe, że cały czas był tam internet, a ludzie załatwiali swoje zwykłe, codzienne sprawy. Niektórzy mówili wprost, że godzą się ze śmiercią, albo wręcz przeciwnie, gorliwie zapewniali, że chcą żyć. Nawałnica wojny przepływała tuż obok nich, i jedni wygrywali, a inni nie, co jednak przerażające, jakość nagrań nie różniła się od tego, co Mikołaj znał od lat, i wiele wyglądało jak sesje paintballa lub gry na ekranie komputera.

Pyk, pyk, pyk.

Ludzie w ochraniaczach, kamizelkach i hełmach biegają w świetle dnia, i wychylają się zza ścian, bojąc się nie wiadomo czego.

Pyk. Pyk. Pyk.

Ekran w kabinie transportera i salwy z działka, do tego syk hamulców, gdy pojazd przystaje.

Pyk. Pyk. Pyk.

Widok z drona, wybuchy, eksplozje, i małe, zielone ludziki, pojedyncze piksele, kropki, które rozbiegają się na wszystkie strony świata.

I po to wszystko? Czy mały kraj przystawił komuś pistolet do głowy? Czy to był tylko pretekst? Czy car rozpoczął festiwal śmierci, bo mógł? Bo chciał? Bo realizował chorą wizję?

Bo to, że jest chora, nikt nie miał wątpliwości. Ludzie pokazywali szczątki, i czarne trupy z flakami na wierzchu. Śmiali się ze zmrożonych zwłok, przykutych łańcuchem do drzewa. I bili dywersantów, których przyklejono taśmą do słupa.

Po co to wszystko? O co wszyscy walczyli? Czy wiedzieli, czy nie chcieli wiedzieć? Czy tylko chcieli przeżyć, i strzelali do każdego, kto się napatoszył?

Najgorsza dla Mikołaja była pewność, że to, co jest człowiekiem, za chwilę może być kupką popiołów. Ale nie tylko to go przerażało. Piękne i trwałe dzieła rąk ludzkich spotkał ten sam los, i choć nie można porównywać ludzi do przedmiotów, to bolał widok złośliwie spalonych zabytków, szpitali i domów, bolał widok największego samolotu świata, i tego wszystkiego, co dotąd cieszyło oczy.

Wiedział, że emocje nie dadzą mu spać. Siedział w miejscu, gdzie nie brakło dachu nad głową, wody w kranie i jedzenia w sklepie. Nie musiał się martwić o przyziemne rzeczy, takie jak rata kredytu, i choć ta stabilizacja była złudna, to miał sporo czasu na myślenie.

Można powiedzieć, że życie mężczyzny przypominało sinusoidę. Gdy się urodził, to wszystko działo się szybko i dynamicznie. Rósł jak na drożdżach, osiągając kolejne levele, i do bólu poznając okolice łóżka, pokoju i ławek przed blokiem. Potem wszystko zwolniło, i znowu przyspieszyło, gdy z przedszkola przeniósł się do szkoły. Ta stała się ciasna po kilku latach, i miał wtedy czas dla siebie, i przede wszystkim dla siebie. Liceum z początku było ciekawe, na końcu jednak sprowadzało się do tych samych rytuałów. Studia wyglądały podobnie, po nich rozpoczęła się jedna wielka jazda bez trzymanki. Na nic nie było czasu, i choć nie miał szczęścia do kobiet, to zdecydowanie nie narzekał. Imprezy, zaszczyty i podróże. Odhaczał kolejne punkty na liście, i nie myślał, co dalej. I wtedy natura zdecydowała, że czas założyć rodzinę. Wpadka spowodowała, że kolejne miesiące zabrały mu lata życia… aż do momentu, gdy dzieci podrosły i zaczęły dbać o siebie.

Nie był już potrzebny. Czas znowu zwolnił, i odtąd każdy dzień był jak rok, minuta jak dzień, sekunda niczym godzina. Mikołaj na powrót zaczął czerpać radość z drobnych przyjemności. Dokładnie wtedy zrezygnował ze śmietnika, jaki dał ludziom zgniły zachód. Przestały go interesować stopy procentowe, inflacja, czy wybryki kolejnych polityków. Mniej pracował, i o dziwo, robił więcej. Nie zarywał nocek, nie gryzł się, czy wszystko jest perfekcyjne, albo, co pomyślą inni. Ze zdziwieniem zauważył, że zwykły, normalny spacer jest taki relaksujący. Odkrył, że nie musi kolekcjonować kolejnych telefonów, ani ekscytować biciem rekordów prędkości. Doszedł do wniosku, że najważniejsza jest natura, medytacja i spokój.

To poniekąd przynosiło rezultaty. Od dłuższego czasu łapał się na tym, że coraz mocniej łączy się z kobietami. To nie było prostackie „łup, łup, pyk”, tylko długie, rozkoszne seanse, w których po wielokroć celebrował każdy milimetr ich ciała i duszy. Był kochankiem doskonałym, a one same pragnęły, żeby zaspokajał je bez końca.

Spojrzał na kolejne wideo, zrobione z okna jakiegoś domu. Wystrzał z czołgu na ulicy był... taki zwykły, taki normalny. Choć wszystko działo się krótką chwilę, to miał wrażenie, że widzi drobinki falującego powietrza, że dostrzega pocisk. Coś w nim się zmieniło, ponownie zresztą. Miał wrażenie, że przebija barierę czasu i przestrzeni. Że wchodzi na kolejny poziom, gdziekolwiek by nie był.

Chciał znowu wykrzyczeć, że cały zgiełk i śmietnik świata to dzieło złego, który nie chce, żeby ludzie dostąpili oświecenia. Ta myśl nawiedzała go od tygodni. Wojny, zamachy, tragedie i złe rzeczy były przecież zawsze gwałtowne i szybkie.

Pamiętał, jak czytał kiedyś książki o nowym, sowieckim człowieku. A człowiek zachodu nie był budowany na nową modłę? Nie miał żłopać coli, zajadać się chipsami, hamburgerami i frytkami, pizzą i kebabem? Nie miał żyć sam i ciągle kupować kolejnych śmieci, a po pracy chodzić do psychoanalityka i łykać srogie piguły? I nie miał stać się sprzedajną dziwką i upubliczniać życia na fejsbuku, tik-toku i instagramie?

Stopy procentowe, kursy walut, i inne śmieci. To śmieszne, że ludzie zrobili z tego religię. Wymyślili pieniądze bez pokrycia, tokeny i inne cuda, które były tylko numerkami w komputerze. Chcieli zarobić, żeby się nie narobić, skończyli na tym, że mieli budynki, mieszkania i różne przepiękne rzeczy, ale każdego dnia wszystko miało zupełnie inną wartość. Dopadła ich chciwość, i ciężko to było zmienić.

Mikołaj przez lata gonił tego króliczka, i masę czasu spędzał nad dokumentami, i przebijaniem szklanego sufitu, którego przebić nie można było, bo ktoś tak ustalił. Z perspektywy czasu wiedział, że cały system, podobnie jak w wojsku, zakładał, że jak ktoś jest na jakimś stanowisku, to ma być taki jak inni. Wielkie firmy mamiły pracowników paciorkami, i tłumiły w nich talent, a właściwie korzystały z niego bez granic, ale nie dawały szansy, żeby ktoś, coś, gdzieś, kiedyś osiągnął.

– Niektórzy mówią, że Cyganie ukradli czołg. To nieprawda. My. Go. Zaje-bali. Ha. Ha. Ha. – Słowa i śmiech mężczyzny z ekranu wyrwały Mikołaja z pułapki rozmyślań.

A te ostatnio były bardzo niewesołe. Patrzył na świat z boku, i widział, że ten zmienił się nie do poznania. Zamykano wszystkich w domach. Wmawiano, że ktoś ma liczyć słupki w excelu i decydować, czy chorują czy nie. Zabraniano pracować, ale cały czas ściągano podatki. Problemy dotknęły wielu ludzi, i na koniec nie było trzech mocarstw, tylko dwa. Wszyscy rzucili się, żeby zniszczyć dyktatora, ale tak jakoś bez przekonania. Dopóki był potrzebny, to go tolerowali. A gdy się znudził, to podobno stał się wrogiem numer jeden. I oczywiście, że dokonał niebywałych zbrodni, z drugiej strony dokonał, bo mógł, bo wcześniej nie grożono mu nawet palcem.

Mikołaj nie miał złudzeń, że po nim przyjdą inni. Wszystkiemu winna była władza, i to, że jedni chcą rządzić innymi. A najgorsze, że ci, którzy dostali najmniej, potrafili najbardziej uprzykrzać życie. Mąż chciał kontrolować żonę, a żona męża. Szefowie nadzorowali pracowników, a ci patrzyli, czy koledzy i koleżanki nie mają lepiej. Choć to bez sensu, walczono nawet o to, żeby wszyscy wrócili do biur. Wyścig szczurów trwał w najlepsze, i ludzie się śmiali, ale cały czas wchodzili w to samo bagno, z uporem maniaka twierdząc, że tym razem będzie lepiej.

A sama wojna to był doskonały sposób na zarobek. Na pozbycie się starego sprzętu. Zdobycie kontraktów. Podwyżkę cen. Tu nie było miejsca na sentymenty, humanitarność czy litość. Po jakimś czasie nikogo nie obchodziło, ile osób zginęło, albo kto co stracił. Bo historię pisali zwycięzcy, i oni zawsze wspominali o słusznej sprawie. Zawsze.

W sumie we wszystkim ważna była perspektywa.

Mikołaj z wiekiem też wszystko widział inaczej. Przypomniały mu się stare reklamy, gdzie staruszkowie odpoczywali pod palmami. Im więcej czasu mieli dla siebie, tym bardziej dłużyły się im dni. A co może być gorszego, gdy wszystko wydłuża się w nieskończoność? Czy dlatego większość z nich traciła wolę życia? Czy dlatego chciała umrzeć? Czy dlatego ich mózgi poddawały się, bo były przepracowane ponad miarę? Albo wyłączały się, gdy organizm nie mógł dostarczyć energii? Bo chciały za dużo? Może i tak. Starsi ludzie nie ćwiczyli, i brakowało równowagi w ich organizmach. A jak wszechświat coś daje, to coś zabiera.

I właśnie dlatego mężczyzna zamknął oczy i postanowił, że będzie żył pełnią życia, jak za młodu… ale lepiej.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Narrator dwa lata temu
    Niezłe, ale gdyby skrócić byłoby znakomite.

    Dobrze się czyta o drobiazgach ilustrujących rozwój osobowości bohatera, już mniej zachwycają górnolotne, moralizatorskie prawdy życiowe w dalszej części tekstu, rzucane jak do ciemnego ludu z ambony. Epizod z kobietami raczej powierzchowny, dobrze byłoby go rozwinąć i czymś przyprawić.

    Pomimo tych drobnych usterek tekst wyróżnia się obrazowością myśli i znakomitą budową zdań, dlatego daję 5.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania