REDO 1/2
Bardzo chciał wierzyć, że to co usłyszał, było niegroźnym szczekaniem jakiegoś kundla. Ale wokoło miał tylko las. Ostatnie zabudowania, łącznie z nieszczęsnym budynkiem OSP Bździągwy, zostawił za sobą kilkadziesiąt minut temu. A te odgłosy dochodziły z niedaleka, zza drzew w promieniu parudziesięciu metrów. Przez moment miał wrażenie, że jest otoczony. Ale mimo wszystko biegł, ile sił w nogach. Jasna tarcza księżyca wisiała na nocnym niebie ponad koronami nagich drzew. Szelest liści pod stopami doprowadzał go do szaleństwa, ale biegł, dalej i dalej. Koszula kleiła się do spoconego ciała, po skroniach strużki potu rozgałęziały się i łączyły ze sobą, a potem skapywały po brodzie. Czy kiedykolwiek widział tyle krwi? Nigdy, na pewno nie należącej do człowieka. Kiedyś, w zamierzchłych czasach, u dziadków na świniobiciu. Miał przed oczami obraz pewnej ręki rzeźnika, w której lekko wstawiony brodacz trzymał zakrwawioną siekierę dziadka. Ale świńska krew jest jak czerwona woda. Nie boisz się jej, przynajmniej on się nie bał. Co innego ludzka, pomiędzy stosami trupów wbijających martwe spojrzenia w sufit remizy.
***
Nazywali się REDO. Nazwa nieznacząca zupełnie nic. On był Rafał, reszta to: Darek, Bartek i Kacper. Zgadzały się dwie litery od imion. Nie pamiętał już nawet, jak doszli do tej nazwy, ale przyjęła się i została. Zresztą i tak nie miał w tej materii wiele do gadania, bo za większość spraw odpowiadał Kacper, ich frontman. On wychodził przed szereg tylko, kiedy grał solówki na basie – nie było ich wiele, a z większością miał spore problemy, choć ćwiczył je mozolnie od lat.
Czy byli popularni? Absolutnie nie, jeśli chodzi nawet o rangę województwa. Ale w powiecie grywali regularnie na imprezach masowych jak dożynki czy dni poszczególnych miasteczek. Byli kapelą rockową, ale kogo to obchodziło? Kiedyś marzyli o wielkiej scenie, ale tamte dni dawno minęły. Jak tłuszcza chciała „Jesteś szalona” to grali, wiele razy nawet bisowali. A potem trochę kasy do ręki, na otarcie łez. Nie było jej dużo, jednak nie narzekali. Nie bali się też żadnych wyzwań, więc kiedy otrzymali telefon od sołtysa wsi Bździągwy, Kacper nawet nie zastanawiał się. Przyjął propozycję.
***
Nie zauważył przewróconego konara. Zdążył jeszcze jęknąć, zanim świat drastycznie zmienił perspektywę, a w ustach oprócz metalicznego posmaku krwi Rafał poczuł zgniliznę rozkładających się liści. Instynktownie obmacał językiem zęby. Były wszystkie, nie licząc wyrwanej siódemki i żaden nie chybotał się pod naporem. Otarł krew z rozciętej wargi, a potem zaczął nasłuchiwać. Szczekanie ustało, ale cisza była jeszcze bardziej przerażająca. Księżyc na dłuższą chwilę skrył się za chmurami i las zaczął ciemnieć, tonąć w mroku, który smyrgał Rafała swoimi niewidzialnymi mackami.
Czy jeszcze tam jest? Jakieś ptaszysko wzbiło się w niebo, trzepocząc upiornie skrzydłami. Poczuł, że blednie. Chciał zapaść się pod ziemię, byle tylko nie musieć już uciekać. Im głębiej brnął w leśną głuszę, tym więcej nadziei tracił.
***
Pomarańczowy, lekko przegniły na progach Żuk zaparkował na piaszczystym parkingu obok budynku OSP Bździągwy. Dźwięk starego diesla niósł się w eter razem z niebieskim dymem z dziurawego tłumika. Mieli jeszcze prawie dwie godziny do rozpoczęcia imprezy. Idealnie, pomyślał Kacper, wychodząc z busa. Zwykle robili jedną próbę przed oficjalnym występem.
Zabrali sprzęt i wnieśli tylnymi drzwiami na salę. Scena znajdowała się na drewnianym podeście w rogu. Po drugiej stronie ustawiono dwa rzędy stołów i krzeseł, a na środku wyłożono dodatkowe linoleum mające służyć za solidny parkiet.
– Tej nocy się nieźle obłowimy – powiedział Kacper, kiedy byli w połowie przygotowywania sprzętu.
Rafał też wiedział, że to wyjątkowa okazja. Wszyscy z nich wiedzieli. Imprezę organizowało Koło Gospodyń Wiejskich z pomocą Wójta Gminy. Mieli dostać naprawdę pokaźną sumkę za umilanie gościom nocy w budynku OSP. Do tego zapewnione przekąski i ciepłe posiłki i schłodzona czysta.
– Zagramy coś mocniejszego? – zapytał w pewnej chwili Bartek. Wyglądał na podminowanego. Z zapałem zaspanego leniwca przygotowywał perkusję.
Kacper posłał mu karcące spojrzenie.
– Obgadaliśmy już temat – stwierdził stanowczo. – Gramy to, co każą. Za to nam płacą.
– Jesteśmy pierdoloną kapelą rockową – odparł od razu Bartek, uderzając w jeden z talerzy.
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Nigdy nie okazywał złości tak dosadnie. Był z nich wszystkich, przynajmniej do teraz, najbardziej ugodowy i wyciszony. O ironio był też perkusistą, ale rola sceniczna to co innego.
– W dupie to mam stary. Jesteśmy zespołem i gramy muzę. Rock nam nie wyszedł, a tutaj można nieźle zarobić. Więc nie truj dupska, tylko składaj perkusję.
Zapadła cisza, która utrzymała się do próby generalnej, kiedy Kacper zaczął śpiewać pierwsze słowa przeboju „Jesteś szalona”.
***
Teraz już wiedział, dlaczego ludzie w kryzysowych sytuacjach ciągle pieprzą o tym cofaniu czasu. Przecież wiadomo, że należy przewidywać i dbać o przyszłość, nie spoczywać na laurach. To niech mu teraz, kurwa, jeden z drugim, powie, jak miał przewidzieć to, przed czym teraz uciekał?
Nie chciał już tych zasranych pieniędzy. Marzył, żeby obudzić się rano, a potem zadzwonić do chłopaków z kapeli i powiedzieć, że on rezygnuje, odchodzi. Byliby wkurwieni, ale tylko do wieczora. Przecież nie powiedziałby im prawdy. Tego, co naprawdę ich czeka tej nocy. I tak by nie uwierzyli.
Poczuł kłucie po lewym żebrem. Spojrzał za siebie, a potem stanął za pniem potężnego dębu i osunął się, czując, jak traci wszelkie siły. Musiał odpocząć. Serce waliło jak młotem, pot spływał słonym wodospadem z czoła i skroni. Zamknął na moment oczy i znowu zobaczył głowę Kacpra turlającą się pod jego nogi.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania