Rejs

Przed tymi wakacjami myślałam, że takie historie mają miejsce tylko w filmach

przygodowych. Niebawem przekonałam się, że w życiu, też się zdarzają. Był sobotni,

czerwcowy poranek. Biegłam po schodach rozentuzjazmowana, by zadzwonić do mojej

najlepszej przyjaciółki Katie.

- Halo- usłyszałam zaspany głos.

- Właśnie się dowiedziałam, że moi rodzice zaplanowali dla nas wspaniały, dwutygodniowy

rejs. Wypływamy w lipcu!- Wykrzyczałam podekscytowana do słuchawki, nie łapiąc nawet

oddechu.

Dwa tygodnie później, w pierwszy tydzień wakacji ja i Katie stałyśmy w porcie

żegnając się z rodzicami. Krajobraz był tak malowniczy, że nie mogłam skupić się

na przebiegu rozmowy.

- Za dwa tygodnie widzimy się ponownie. Uważajcie na siebie!- Tata mojej przyjaciółki

już piąty raz prosił nas o ostrożność. Ja nie wytrzymałabym z tak opiekuńczymi rodzicami.

Moja buntownicza żyłka, która wciąż gnała mnie do przeżywania przygód i pakowania się

w kłopoty zapewne by się im nie spodobała. Na szczęście moi rodzice byli o wiele bardziej

wyrozumiali. Dzięki temu byłam szesnastolatką, która zwiedziła już pół świata i częściej

bywała na morzu, niż w domu. Po ostrzeżeniach naszych rodziców i wylewnych pożegnaniach

szłyśmy w stronę pokładu, ciągnąc po dwie walizki.

Statek był przepiękny. Zbudowano go z jasnego drewna. Główny maszt wznosił się

na około pięć metrów i niemal tonął w błękitnych obłoczkach lipcowego nieba. Dało się

zauważyć po pięć dział wystających po obu rufach statku. Na maszcie widniała bandera

z godłem firmy transportowej założonej przez kapitana statku towarowego, którym mieliśmy

się udać na wyspę Buang. Żagle naszej ,,Rozpustnicy” lśniły tak niesamowitą bielą, że od

patrzenia na nie, aż rozbolały mnie oczy.

Odkąd lodowce w zastraszającym tempie zaczęły coraz bardziej topnieć, zawłaszczając

sobie coraz większą powierzchnię naszej drogocennej Ziemi, żeglarstwo i życie na morzu

stawały się coraz popularniejsze. Niestety, z rozwojem transportu wodnego zaczynało

rozwijać się również piractwo, więc u boku każdego żeglarza można było zauważyć

dwururkę. Zaczerpując głęboko powietrzę poczułam smak wilgotnej soli na podniebieniu.

Na moją twarz wypłynął błogi uśmiech. Morze- mój wieloletni druh, zawsze pachniało tak

samo.

By nas przywitać wyszedł sam kapitan. Był to mężczyzna po piędziesiątce, z długą

brodą i włosami, które kiedyś zapewne były czarne, lecz pod ciężarem upływającego czasu

przemieniły się w siwe i kruche pasma. Jego oczy były intensywnie zielone. Patrzyły

z sympatią i łagodnością, jednak nie dało wyczytać się z nich wieku. Kapitan miał na sobie

białą koszulę, brązowe spodnie i płaszcz z zielonego jedwabiu. Jego strój dopełniały długie,

czarne, skórzane buty i zielony kapelusz. Mimo, iż dowódca nie był wysoki, biła od niego siła

i autorytet. Z jego rękawa niespodziewanie zaczęło wynurzać się jakieś dziwne stworzenie.

Po chwili zasłaniania oczu przed niemiłosiernym blaskiem słońca spostrzegłam, że to

tajemnicze stworzenie, to wąż. Jego skóra mieniła się milionami odcieni zieleni, a wąski język

wysuwał się i chował do paszczy zdobionej przez wypełnione jadem zęby.

- Witajcie. Jestem kapitanem na naszej pięknej ,,Rozpustnicy”. Mam nadzieje, że kochacie

morze, bo rejs będzie długi i jego przebieg zależy przede wszystkim od pogody. Jako nasi

goście możecie mówić mi Flint i ze wszystkimi problemami zwracajcie się do mnie. A to

mój pupil Scrimshaw- Gdy Flint mówił do nas tak radosnym i krzepkim głosem można by

wziąć go za pirata. Teorii tej nie podważał również syczący Scrimshaw owinięty wokół

nadgarstka właściciela. Kolejno zastępca kapitana- John przedstawił się nam i oprowadzał

nas po statku. Poznaliśmy wszystkich członków załogi. Wszyscy byli równie mili jak kapitan,

no może z wyjątkiem Johna, który dziwnym trafem nie przypadł mi do gustu. Moją uwagę

najbardziej przyciągnął tajemniczy brunet, lecz gdy szliśmy w jego kierunku umknął

dyskretnie pod pokład obrzucając mnie ostatnim, zaciekawionym spojrzeniem.

Rejs był wspaniały! Każdego dnia czułyśmy się coraz bardziej wypoczęte

i zrelaksowane. Bez żadnych przeszkód, pruliśmy do przodu, chłonąc piękne widoki.

Szóstego wieczoru wspaniałej żeglugi podeszłam do burty statku, by obejrzeć

zachód słońca. Widok był cudowny: tarcza słońca na wpół schowana za widnokręgiem rzucała

niemal krwawy blask na taflę spokojnie falującej wody. Chciałam zrobić zdjęcie tej

wspaniałej scenie, gdyż zawsze przywożę pamiątkową fotografię z każdej podróży

i umieszczam ją w specjalnie przystosowanym do tego albumie. Wyjęłam więc mój ukochany

telefon, na którego obudowie widniał motyw lekko wzburzonej wody i delikatnie wystawiłam

go za burtę. Wtedy z nie wiadomo z kąd pojawił się delfin i w swym hipnotyzującym skoku

rozchlapał wodę, która wylądowała wprost na mnie. Zaskoczona upuściłam telefon, który

natychmiast zatonął.

- Szlag- krzyknęłam trochę zbyt głośno.

- Spoko, znajdziesz go, wysuszysz, pozbędziesz się wodorostów i będzie okej.- Za mną stał

ten tajemniczy brunet i z głupim uśmieszkiem udzielał mi tych ,,wspaniałych” rad.

- Jasne.- Odpowiedziałam ze słodkim uśmiechem.- Najlepiej rzuć się do morza i mi go

przynieś.- Mój głos był przesłodzony i ociekał ironią. Nie lubię, kiedy ktoś ze mnie drwi.

Kąciki ust bruneta uniosły się jeszcze wyżej. Próbując nie wybuchnąć śmiechem rzekł:

- Dla ciebie wszystko- i mrugnął do mnie.

- Jak wyłowisz mi telefon to daj znać- odburknęłam. Zdenerwowana odwróciłam się na

pięcie i odeszłam.

Siódmego dnia rejsu niebo było bure, a słońce nie mogło przebić swymi promieniami

ogromnych, czarnych warstw chmur. Od razu, gdy wstałam i wybiegłam na pokład,

zrozumiałam, że niedługo wylądujemy w paszczy żarłocznego sztormu. Po południu

potwierdziły się moje przypuszczenia. Woda była strasznie wzburzona, a fale wpadały na nasz

pokład, po czym nie zostawiły na nas nawet suchej nitki. Nasz stateczek transportowy ledwie

utrzymywał się na tak nieprzychylnej wodzie. Wczesnym wieczorem sztorm zaczął stawać się

naprawdę niebezpieczny. Wszyscy członkowie załogi, oraz ja i Katie obwiązali się linami,

których drugi koniec przywiązywali do masztów. Sytuacja z każdą chwila stawała się bardziej

niebezpieczna. Coraz więcej fal wpadało na pokład próbując zawlec do morza wszystko, co

nie było mocno przymocowane. Nad naszymi głowami dął wiatr, a załoga usilnie starała się

ciasno zwinąć wszystkie żagle. Deszcz ciął jak miliony igieł zrzucanych prosto na nasze

twarze, i mimo, że ubrani byliśmy bardzo ciepło nasze przemoczone ubrania nie ogrzewały

nas w ogóle. Z oczu wszystkich pasażerów ,,Rozpustnicy” bił ogromny lęk, a zarazem

szacunek dla tego niebezpiecznego żywiołu jakim jest morze. Nagle z nieba spłynął niebiesko-

fioletowy błysk tak naelektryzowany, że gdyby dało się go ujarzmić mógłby zasilić prądem

elektrycznym jakieś mało miasteczko przez, co najmniej tydzień. Uderzył on prosto w główny

maszt paląc naszą banderę. Poleciały na nas duże odłamki drewna. Każdy próbował zasłonić

głowę. Na dłoniach i głowach niektórych osób pojawiły się jasnoczerwone ślady, z których

małymi strużkami spływały niewielkie kropelki krwi. Na szczęście silny wiatr i deszcz ugasiły

płomień na banderze, a teraz nadwęglone jej resztki odstawały od nieodłamanej części masztu

niczym złowieszczy kikut. Nagle przed nami ukazała się gigantyczna fala. Aż westchnęłam z

wrażenia. Gdyby nie to, że za chwilę nas zaleje i będzie próbowała przerwać nasze liny i

wciągnąć nas wprost do morza, na pewno zachwyciłoby mnie jej surowe piękno i potęga

natury, która nadal ma nad nami władzę. Fala uderzyła o pokład w kompaniamencie cichych

pisków, westchnięć i rozdzierających krzyków. Po chwili dało się słyszeć głośny łomot, jakby

jednoczesny wystrzał z połowy dział naszego statku. Teraz pozostawała tylko walka o oddech.

Od słonej wody piekły mnie oczy, nabierałam jej coraz więcej do ust, a moje płuca wprost

eksplodowały z braku życiodajnego powietrza.Nagle fala opadła. Dużymi haustami łapałam

powietrze, mimo iż wiedziałam, że małe, powolne oddechy działają lepiej. Nie mogłam

opanować ziarenka radości kiełkującego w mojej duszy. Czułam się tak, jakbym wyrwała się

śmierci spod kosy, i właśnie tak było! Sztorm zaczynał powoli słabnąć, a po jakimś czasie

ustał. Rozwiązując moje zabezpieczenie poprzez lekką mżawkę dostrzegłam, że jedna lina jest

zerwana. Na moment wpadłam w histerię ,,Uspokój się, uspokój- myślałam gorączkowo,

przecież to jeszcze nic nie znaczy.” Wtedy zobaczyłam stojącego nieopodal Johna, który

szarpał w zapamiętaniu węzeł własnego zabezpieczenia. Podbiegłam do niego szybko i

walcząc o oddech krzyknęłam:

- Jedna z lin jest urwana!- John spojrzał na mnie spod lekko przymrużonych powiek, jakby

próbując stwierdzić czy nie żartuję. Nie wiem co wyczytał z mojej twarzy, ale skinął lekko

głową i rzekł:

- Zaraz zarządzę zbiórkę i sprawdzimy, czy nikt nie ucierpiał. Odwrócił głowę w stronę

reszty załogi i ryknął głośno:

- Zbiórka!

Na zbiórce ustawiliśmy się wszyscy w dwuszeregu i czekaliśmy na rozkaz kapitana,

by zaczynać liczenie. Lecz Flinta nigdzie nie było, a urwana lina nadal przywiązana jeszcze

do masztu kołysał się złowieszczo pędzona delikatnymi podmuchami wiatru. Po kilku

minutach załoga była bardzo zaniepokojona nieobecnością przywódcy. John jako zastępca

kapitana przejął dowództwo i to on przeliczył załogę. Okazało się, że brakuje tylko kapitana.

Moja do tej pory tłumiona panika zaczęła narastać. Gdy spojrzałam na urwane zabezpieczenie,

którego jeszcze nikt nie odwiązał, moje serce skurczyło się, a płuca pozostawały

niewzruszone mimo narastających błagań mózgu o odrobinę morskiego powietrza. Próbując

się uspokoić wzięłam kilka głębokich oddechów i chwiejnie podeszłam do burty. Gdy

zobaczyłam unoszący się na powierzchni falującego morza zielony kapelusz, moje serce na

chwilę przestało bić. To nie możliwe,- krzyczałam w myślach- nie możliwe, nie!

- John…!- Zawołałam resztką sił jakie miałam, lecz mój głos stał się piskliwy i drżący.

John widząc moją bladą twarz podbiegł szybko i stanął u mego boku. Zdobyłam się

jedynie na wskazanie palcem zielonego kapelusza znoszonego przez morze coraz dalej od

burty.

Gdy ogłoszono druzgocącą nowinę twarze pasażerów i załogi ,,Rozpustnicy” pobladły,

a oczy zaczęły wilgotnieć. Wszyscy bardzo kochali i szanowali kapitana, a żal jaki ścisnął

nasze serca po jego śmierci był nie do wytrzymania. Łzy lały się po moich policzkach, a wiatr

zapierał mi dech. Kapitan był szkolnym kolegą mojego taty. Tylko dlatego ja i Katie

mogłyśmy wziąć udział w rejsie. W końcu zarządzono minutę ciszy na cześć ukochanego

dowódcy, a potem poświęciliśmy chwilę na wspomnienia jego bohaterskich wyczynów. Wraz

z moją przyjaciółką szybko udałyśmy się do własnych kajut, a załoga na naradę z nowym

dowódcą- Johnem.

Po około dwudziestu minutach po rozstaniu się ze współtowarzyszami podróży

usłyszałam przerażający krzyk. Zrozumiałam, że to zły znak i szybko pobiegłam do kajuty

Katie. Wpadłam akurat w punkcie kulminacyjnym całego zdarzenia. Na środku niewielkiego

pomieszczenia ujrzałam szamoczącą się z załogą Katie. Nie zdążyłam nawet dokładniej

przyjrzeć się sytuacji, gdy podbiegł do mnie ten tajemniczy brunet i chwycił mnie z siłą

imadła za nadgarstki. Nawet się nie broniłam, byłam na to zbyt zdezorientowana. Gdy już

byłyśmy ubezwłasnowolnione związano nam mocno nadgarstki i zaprowadzono nas pod

pokład do spiżarni. Tu brunet związał mi również kostki i położył mnie przy beczce z rumem.

W tym momencie poczułam na piersi otarcie jakiegoś przedmiotu. No tak! Jak mogłam

zapomnieć? Przecież w kieszeni mojej koszuli, na którą miałam narzuconą bluzę bezpiecznie

spoczywał mój zapasowy telefon.

- Hej. Jestem Nick- zagadnął mnie pilnujący nas chłopak, który dzień wcześniej śmiał się z

mojej niezdarności przy robieniu zdjęcia. Jego ton głosu i mimika sugerowały, że nic

wielkiego się nie stało. Gdybym miała teraz wolne ręce nic nie powstrzymałoby mnie

przed uduszeniem tego irytującego strażnika. On zaś po chwili zrozumiał, że nie

odpowiem i usiadł nieopodal rozparty na krześle. I nagle w mojej głowię wszystkie

elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Statek przewoził przecież kruszce

do pracowni jubilerskiej. John prawdopodobnie chciał przejąć ,,Rozpustnicę”, a my

byłyśmy tylko przeszkodą. Musiał wcześniej przekupić lub namówić załogę do tego planu,

gdyż na statku nie było widać ani jednego buntownika. Z zamyślenia wyrwał mnie głos

Katie.

- Lucy, żyjesz?- Pytała zatroskana.

- T... t... tak- odpowiedziałam, jakby niepewna własnych słów. Potem przez długi czas nic

nie zakłócało panującej pod pokładem ponurej ciszy. Następnym co pamiętam jest chwila,

gdy Nick rozwiązał nas i dał nam coś do jedzenia. Teraz zawartość mojej kieszeni zaczęła

być jakby cięższa, a moje czoło zalało się potem. Powoli rozsunęłam bluzę. Nick spojrzał

na mnie podejrzliwie, ale ja usiadłam z rękami splecionymi na kolanach i odwróciłam wzrok.

Po chwili jego spojrzenie znowu spoczęło na przyrządzonym przez kucharza okrętowego

łososiu. Wtedy dyskretnie wyciągnęłam z kieszeni telefon i zaczęłam pisać sms- a. Brzmiał on

tak: ,,Ratunku! Mamy bunt na po...”. Nagle ktoś wyrwał mi telefon. Nade mną stał

rozzłoszczony Nick i już po chwili poczułam piekący policzek wymierzony w moją twarz.

Wściekłam się. Wymierzyłam sierpowego w jego szczękę. Napotkałam blokadę rąk, więc

szybko spróbowałam wykonać ten sam cios lewą ręką. Nick znowu go zablokował. Teraz

skorzystałam z okazji i wymierzyłam kopniaka w jego nogę, ale on zrobił unik. Rozzłościłam

go, uderzył mnie w głowę, a ja padłam ogłuszona.

Gdy się obudziłam czułam tylko spokojne kołysanie statku. W następnej sekundzie

usłyszałam błagalne szlochanie Katie, żebym się obudziła. Otworzyłam oczy. Znowu byłam

związana, moja towarzyszka niedoli również. Nagle poczułam ostry ból potylicy. To guz

po przegranej walce dawał o sobie znać. Nick podszedł do mnie i zapytał:

- Masz jeszcze jakiś telefon?

- Nie. Trzeciego niestety nie wzięłam. Gdybym wiedziała jaka nienormalna będzie

sytuacja postąpiłabym inaczej. Chyba rozjuszanie go, to nie był zbyt dobry pomysł, ale za

późno.

- A masz może kartkę, długopis, gołębia pocztowego?- Zapytał.

- Nie. Zostaje mi tylko telepatia- odburknęłam i odwróciłam się na znak, że zakończyłam

rozmowę. Nick odszedł a ja po kilkunastu minutach zasnęłam.

Następnego dnia obudziły mnie czyjeś krzyki. Na początku myślałam, że to tylko sen,

lecz po chwili rozległy się jeszcze wyraźniej. Nasz strażnik właśnie rozwiązał Katie

i rozpoczynał rozwiązywanie mnie. Już po chwili cała nasza trójka wybiegła na pokład.

Zobaczyłam, że mimo błękitnego nieba bez żadnej chmurki na większą część pokładu pada

ogromny cień. Spojrzałam w górę. To co tam ujrzałam wydawało mi się tylko sennym

koszmarem. Chodź nawet, jak na sen było zbyt straszne. Ponad naszym statkiem górował

gigantyczny... Potwór! Jego ciało mierzyło około czterech metrów, było całe fioletowe i

pokryte dziwnym śluzem, w którym promienie słońca odbijały się pod tak dziwnym kątem, iż

wydawało się, że potwór migocze. Jego wyłupiaste, żółte oczy patrzyły na nas z taką

nienawiścią, aż po kręgosłupie przebiegł mnie dreszcz. Ujrzałam dwanaście macek, które

wyciągały się w stronę członków naszej załogi. Oni zaś wałczyli z potworem strzelając z

dwururek i tnąc zakrzywionymi szablami w jego ogromne macki. Stwór w ogóle na to nie

zważał i porywał coraz więcej pasażerów naszego statku transportowego. W końcu

zauważyłam, że mamy dziurę w burcie i pokazałam ją Nickowi.

- Do szalupy- rozkazał głosem nie cierpiącym sprzeciwu, mimo, że jego twarz wyrażała

ogromny strach. Biegliśmy ile sił w nogach. Szybko wskoczyliśmy do malutkiej łódeczki i

wtedy zobaczyłam coś co przepełniło czarę goryczy. Statek wraz z załogą zatonął.

Chciałam płynąć im na ratunek, więc wstałam, lecz pod natłokiem tylu emocji

poślizgnęłam się, uderzyłam czołem o burtę i zemdlałam.

Obudziła mnie rozmowa:

- Ciekawe czy jest tam ktoś, kto może nam pomóc- mówił głos, którego jeszcze nie byłam

w stanie zidentyfikować.

- Ale dlaczego Lucy się jeszcze nie ocknęła? Na pewno wszystko z nią okej?- usłyszałam

zatroskany głos i wtedy uświadomiłam sobie, że jego właścicielką jest Katie. Jej troska mnie

wzruszyła, więc do oczu napłynęły mi łzy. Podniosłam się na kolana i zobaczyłam zwrócone

w moją stronę twarze moich dwóch współpasażerów, czyli mojej przyjaciółki

i niebieskookiego bruneta. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie kim on jest i szarpnęłam

się mocno chcąc stanąć na nogach, lecz ból, który pulsował uparcie w skroniach rzucił mnie

z powrotem na ziemię. Wtedy spróbowałam znowu podnieść się powoli na kolana. Potem

ogarnęłam wzrokiem szeroki pas błękitu i wśród niego zobaczyłam wyspę, w kierunku której

dryfowaliśmy.

- Wszystko okej?- Zapytała Katie kładąc rękę na moim ramieniu. To pytanie mnie

zastanowiło. Na początku umarł kapitan Flint- myślałam- potem zostałyśmy związane, a ja

zostałam ogłuszona, kolejno spotkaliśmy potwora morskiego, nasz statek zatonął, przed

chwilą ocknęłam się z kolejnego omdlenia, a teraz dryfuje w szalupie z tobą i chłopakiem,

który nie zawaha się nas uderzyć, jeżeli będziemy się mu sprzeciwiać i w dodatku nie wiemy

gdzie jesteśmy. Kurczę, nie, nie okej! Ale mimo wszystko byłam jej wdzięczna za troskę

o mnie, więc nie chcąc jej martwić odparłam:

- Jasne. Wszystko w porządku. Orientujecie się gdzie jesteśmy i co to za wyspa?-

Zapytałampokazując palcem na pasek lądu rozciągający się przed nami. Oni wymienili

porozumiewawcze spojrzenia i Nick powiedział:

- Nie. Niestety nie wiemy, ale jest już niedaleko, więc zaraz się przekonamy co to za

miejsce.

- Czy nikt oprócz nas się nie uratował?- Zapytałam znając już odpowiedź. Twarz Nicka

spochmurniała.

- Nie. Przeżyliśmy tylko my. Przykro mi- widziałam, że mówił szczerzę i naprawdę mu

przykro. Mnie też było smutno i jakieś dziwne uczucie ściskało mnie za gardło, gdy

pomyślałam, że razem z resztą załogi mogliśmy zostać wiecznymi mieszkańcami morza.

Po jakimś czasie dopłynęliśmy do wyspy. Była bardzo piękna i malownicza, lecz

pusta. Zastaliśmy na niej bardzo bujną roślinność, ale jak okiem sięgnąć nie widzieliśmy

żadnych oznak cywilizacji ludzkiej. Wszyscy byliśmy bardzo głodni. Po chwili

znaleźliśmy kilka drzew pomarańczowych, lecz musieliśmy jakoś zerwać owoce i tu

pojawił się problem, bo nie wiedzieliśmy jak mamy to zrobić.

- Może wespniemy się na drzewa o grubszych kanarach. Mam pomysł, ja i Lucy będziemy

wspinać się i zbierać owoce. A ty Katie poszukaj trzech bardzo ostrych kamieni, by dało

się przeciąć nimi pomarańcze- mówił Nick patrząc łakomie na owoce obficie zwisające z

drzew. Nie podobało mi się to, że będę musiała zostać z nim sama, ale plan był dobry. Ja i

Nick byliśmy bardziej sprawni niż Katie, więc razem powinniśmy bardzo szybko poradzić

sobie ze zbiorami. A kamienie też były potrzebne. Więc nie czekając na dalszy ciąg

rozmowy podeszłam do jednego z drzew i sięgnęłam po jedną z gałęzi. Następnie oparłam

stopy na pniu i podciągnęłam się mocno. Po chwili byłam już coraz wyżej szukając

możliwie najgrubszych gałęzi do podpierania się. Kiedy sięgałam po pierwszy owoc Nick

zaczął wdrapywać się na drzewo obok. Starałam się zabrać jak największą ilość owoców

na raz, więc zrobiłam prowizoryczny ,,koszyk” z bluzy. Kilka minut później schodziłam

już z ośmioma owocami, a na dole czekał już na mnie ten sam brunet, który zaciekawił

mnie pierwszego dnia rejsu. Zdawało mi się, że to było całe wieki temu.

- Jak tam zbiory? Ile zerwałaś owoców?- Dopytywał Nick. Pokazałam mu zawartość mojej

bluzy. Uśmiechnął się.

- Katie jeszcze nie wróciła?- Zapytałam.- Może znalazła coś ciekawego skoro tak długo jej

nie ma.

- Może. Jeżeli nie wróci za chwile powinniśmy zacząć jej szukać. Jak myślisz, czy tu są

ludzie?- To samo pytanie dręczyło mnie, gdy byłam na drzewie.

- Nie wiem. Nic na to nie wskazuje. Po posiłku powinniśmy rozejrzeć się po okolicy-

mówiłam.- A właściwie jak długo tu płynęliśmy?

- Dzień. Martwiliśmy się o ciebie, bo bardzo długo nie odzyskiwałaś przytomności. W

nocy trzymaliśmy straż na zmianę, w razie gdyby pojawił się jakiś morski potwór-

powiedział ze smutnym uśmiechem.

- To znaczy, że byłam nieprzytomna przez około dwadzieścia cztery godziny?- pytałam

zdumiona. Skinął lekko głową w ramach potwierdzenia. Spojrzałam na niebo. Miejsce nad

widnokręgiem, w którym znajdowało się słońce sugerowało, że właśnie nastało południe.

Moje obserwacje przerwało nadejście Katie.

- Czemu nie było cię tak długo?- spytałam.

- Próbowałam rozejrzeć się choć trochę po okolicy- opowiadała ożywiona.- Tu jest

pięknie! Jedynym problemem jest to, że nigdzie nie mogłam znaleźć ludzi.

- Ustaliliśmy z Nickiem, że po posiłku wyruszymy na zwiedzanie wyspy,

poinformowałam. Mam nadzieję, że nie jest bezludna, bo nie chciałabym mieszkać do

końca życia z dala od cywilizacji. Poza tym jeśli to miejsce nie jest zamieszkałe mogą żyć

tu dzikie zwierzęta, więc musielibyśmy pilnować czy przy zbieraniu owoców nie czai się

gdzieś za nami dziki kiciuś.

- Masz rację- stwierdziła Katie.- Więc zabierajmy się do jedzenia- mówiąc to pokazała

nam trzy ostro zakończone kamienie. Pomarańcze były pyszne- słodkie i soczyste. Gdy

wszyscy najedliśmy się do syta postanowiliśmy wyruszyć na zwiedzanie okolicy.

Ruszyliśmy na wschód. Kierunki geograficzne określaliśmy z ,,wędrówki” słońca po

pięknym, niczym niezmąconym błękitnym niebie.

Długo szliśmy w milczeniu podziwiając piękny krajobraz i bacznie wypatrując

jakiegokolwiek śladu ludzi, lecz nic nie mogliśmy dostrzec.

- Dzisiaj już chyba nic nie znajdziemy- stwierdził Nick. Słońce powoli chyli się ku

zachodowi. Może już czas pomyśleć o jakimś miejscu na nocleg. Po chwili dodał: Macie

może jakiś pomysł? Zbudujemy szałas czy jakieś legowisko z liści?

- Możemy postarać się zrobić szałas. W nocy będziemy trzymać wartę na zmianę, a

ognisko spróbujmy rozpalić już teraz. Musimy również znaleźć jakieś owoce na kolację-

mówiłam.

- Jak myślicie czy ta wyspa jest bezludna?- Zapytała Katie z jawnym smutkiem i lękiem w

głosie.

- Nie wiem. Może. Musimy ją obejść. W zasadzie nie wydaje się duża. Jak sobie

wyobrażacie nasze życie tu, w trójkę?- Zapytałam. Katie i Nick spojrzeli na siebie

zdziwieni, potem przenieśli wzrok na mnie i pytająco unieśli brwi.

- Chcę po prostu wiedzieć, bo na razie nic nie wskazuje na to żebyśmy mieli znaleźć tu

kogoś.

- Najważniejsze, że nie jesteśmy tu sami. Dopóki będziemy razem jakoś sobie poradzimy-

pocieszał nas Nick. Pokiwałam głową i powiedziałam:

- Chyba powinniśmy jakoś rozdzielić obowiązki- stwierdziła moja przyjaciółka.

- Ok. Ja proponuje- mówił samozwańczy przywódca- żeby Katie poszukała jakiś patyków

na szałasy, a my w tym czasie znajdziemy drzewa owocowe.

- Robi się- krzyknęła Katie i już jej nie było. Ja i Nick wyruszyliśmy ramię w ramię na

poszukiwania.

W drodze myślałam o domu, o moich rodzicach i o naszych wspólnych, niedzielnych

obiadach. O wszystkich rejsach, które ze mną odbyli, o wypadach do kina i na zakupy.

Pytałam siebie czy kiedykolwiek uda mi się do nich wrócić.

- Czy nadal jesteś na mnie zła o to związanie i ogłuszenie- zapytał Nick przerywając moje

rozmyślania.

- A ty byś nie był?- zapytałam. Przecież na początku mnie związałeś, a potem

spoliczkowałeś i uderzyłeś.

- To wszystko dlatego, że załoga wraz z Johnem postanowiła przejąć statek. Pojawił się też

pomysł podrobienia testament kapitana Flinta, w którym miało być zapisane, że całą firmę

po śmierci przekazuje Johnowi. Chcieliśmy również powiedzieć, że dał mu ten testament,

a potem skoczył do morza. John zagrałby zrozpaczonego, przez co nie padłyby na niego

żadne podejrzenia. Wiesz przecież, że Flint nie miał żadnej rodziny, więc nic nie stało na

przeszkodzie. Was musieliśmy jakoś się pozbyć, bo byłyście świadkami prawdziwych

wydarzeń i byliśmy pewni, że nie będziecie chciały z nami współpracować. Więc do

czasu aż coś wymyślimy postanowiliśmy was związać i wrzucić pod pokład- tłumaczył.

- Ach, tak. To wszystko wyjaśnia- prychnęłam. Od razu mi ulżyło.

- Chodzi mi o to, że nigdy nie uderzyłbym cię bez powodu, a wtedy nie miałem wyjścia,

bo nie mogłem cię uspokoić- mówił.

- Dobrze. Mniejsza z tym. Są drzewa- mówiąc to pokazałam na kilka drzew

pomarańczowych stojących przed nami. Niestety, były tak samo wysokie jak poprzednie,

więc znowu musieliśmy się wspinać. Po chwili zeszliśmy już, każde z kilkoma

pomarańczami.

- Myślę, że wystarczy- powiedziałam i ruszyliśmy w drogę powrotną. Gdy doszliśmy na

miejsce, gdzie rozstaliśmy się z Katie moja przyjaciółka czekała tam na nas ze sporą

gromadką patyków rozłożonych u stóp. Teraz postanowiliśmy rozpalić ogień, więc każde z

nas ruszyło na poszukiwanie chrustu. Po chwili każdy wrócił z naręczem kruchych gałązek i

Nick rozpalił ogień harcerskim sposobem, który polegał na szybkim pocieraniu dwóch

suchych patyków. Linę do związywania patyków na szałas spletliśmy z bluszczu. I gdy już

wszystko było gotowe zapadła noc. Zasiedliśmy do kolacji i ustaliliśmy kolejność wart:

Katie miała pierwszą, ja drugą, a Nick ostatnią. Postanowiliśmy, że zmiany będą

następować, gdy poprzedni wartownik będzie padał ze zmęczenia. Więc po kolacji ja i Nick

weszliśmy do szałasu i położyliśmy się możliwie najdalej od siebie. Mimo to i tak cały czas

ocieraliśmy się o siebie, bo szałas był bardzo mały. Po kilku minutach każde z nas zapadło

w głęboki sen.

Obudziłam się potem nawiedzana przez koszmarny sen, w który wraz z resztą załogi,

Katie i Nickiem lądowałam na dnie lodowatego morza. Wstałam powoli i wyszłam przed

namiot. Znalazłam tam zmęczoną Katie usilnie starającą się podtrzymać płomień, by ogień

na wszelki wypadek odstraszał dzikie bestie. Jeszcze żadnej nie spotkaliśmy, ale

woleliśmy nie ryzykować.

- Możesz iść spać. Zmienię cię- oznajmiłam stając za plecami mojej przyjaciółki.

- Obudziłaś się już?- zapytała. Jeżeli chcesz, to idź się jeszcze zdrzemnąć a ja tu trochę

zostanę.

- Przecież widzę, że jesteś zmęczona- powiedziałam.- Idź odpocząć.

- Dzięki- powiedziała tłumiąc ziewnięcie. Nadal jesteś zła na Nicka?- zapytała

nieoczekiwanie.

- Trochę- odparłam. Dlaczego pytasz?

- Bo nie widziałaś jak on na ciebie patrzy. Kiedy się wspinałaś na drzewo, z jego oczu biło

istne uwielbienie. Chyba boli go to, że nadal się gniewasz.

- Nie ważne. Porozmawiamy o tym jutro, a na razie idź spać. Jutro jest przed nami długa

wędrówka- powiedziałam, a Katie wślizgnęła się do namiotu i położyła obok Nicka.

Noc minęła bez żadnych niespodzianek. Kilka godzin przed świtem obudziłam Nicka,

by przejął wartę. Rano po śniadaniu złożonych z pomarańczy ruszyliśmy dalej w drogę.

Przez kilka godzin krajobraz pozostawał bez zmian, lecz po południ zobaczyliśmy

pierwszy dom. Nie mogliśmy powstrzymać wybuchów radości. Miejsce, do którego

trafiliśmy wyglądało na małe miasteczko. W oddali ujrzeliśmy sklep.

- Och, co za szczęście, że mam w kieszeni trochę biżuterii, którą przewoziliśmy. Powinno

dać się ją zapłacić- krzyknął Nick. Chodźcie! Kupimy coś do jedzenia.

- Ja nie jestem głodna- skłamałam. Nie chciałam niczego przyjmować od Nicka.

- Proszę, chodź z nami coś zjeść, a noc spędzimy w hotelu. Przy okazji dowiemy się gdzie

jesteśmy i jak stąd trafić do domu. Chciałbym zrekompensować ci to uderzenie w głowę.

Powoli skinęłam głową i ruszyliśmy w stronę sklepu.

Gdy skończyliśmy opowiadać ekspedientce naszą historię (oczywiście pomijając chęć

podrobienia testamentu Flinta i to, że byłyśmy związane), uśmiechnęła się i rzekła:

- To wyspa Guankaciamo. Część, do której dopłynęliście jest nietknięta ręką ludzką, lecz

nie ma tam dzikich zwierząt. Pewnie chcielibyście wrócić do domu. Powiedzcie mi, skąd

jesteście?

- Ja i Katie jesteśmy z Makai- powiedziałam.

- Ja też- krzyknął zadowolony Nick.

- Jutro odpływa stąd statek towarowy do Inko, a stamtąd bez problemu dojedziecie do

Makai.

- Wiemy jak stamtąd trafić- powiedziałam rozpromieniona.

- Dziękujemy- powiedzieliśmy wszyscy jednocześnie i zaśmialiśmy się na całe gardło.

Nasza przygoda nareszcie dobiegała końca. Co lepsze- kończyła się szczęśliwie. Poszliśmy

wziąć jakieś produkty spożywcze. Kupiliśmy to, czego brakowało nam najbardziej z dala

od cywilizacji, czyli: batoniki zbożowe, soki, jogurty i czekoladę. Płacąc za zakupy

zapytaliśmy ekspedientkę, jak dotrzeć do hotelu. Gdy wytłumaczyła nam drogę ruszyliśmy

w tamtą stronę jedząc, pijąc i śmiejąc się. Gdy dotarliśmy wynajęliśmy

jeden dwuosobowy pokój dla mnie i Katie i jeden jednoosobowy dla Nicka. Następnie

wypytaliśmy dokładnie, o której i skąd wypływa statek do Inko. Potem poszliśmy na

kolację do restauracji hotelowej, a następnie zadowoleni wzięliśmy kąpiel i poszliśmy

spać.

Nazajutrz o 10 rano byliśmy już w porcie. Potem rozmówiliśmy się z kapitanem

,,Żagla” i już po dwóch dniach byliśmy w Inko. Przyszedł czas pożegnania. Byłam nieco

oschła dla Nicka, bo wciąż pamiętałam jak bolał mnie zadany przez niego cios. Mimo to

byłam mu wdzięczna za całą pomoc. Pojechaliśmy jedną taksówką do Makai. Najpierw

postanowili odwieźć mnie, następna w kolejności była Katie, a na końcu Nick.

Rodzice przywitali mnie z nieco zdziwionymi minami, gdyż pojawiłam się trochę za

wcześnie i bez bagażów. Opowiedziałam im wszystko, prosząc by przekazali to mecenasowi

Flinta. Błagałam, by nie wspominali nic o związaniu nas i chęci podrobienia testamentu, gdyż

nie chciałam narobić Nickowi kłopotów.

Po miesiącu okazało się, że Flint miał daleką kuzynkę, o której prawdopodobnie sam nie

wiedział, więc firma przypadła mnie. Była nam niezwykle wdzięczna za zrelacjonowanie wszystkiego przed sądem, więc powiedziała, że będziemy mile widziani,

na każdym organizowanym przez nią rejsie. Cała przygoda skończyła się szczęśliwie, a co

do Nicka- mam nadzieję, że już nigdy go nie zobaczę.

 

Selene (15 lat)

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Karo 25.08.2016
    AKAPITY!!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania