Remember me - Rozdział 1
Jęczenie starego mężczyzny przerwało się, w momencie, gdy kula przeszyła jego głowę na wylot. Ciało z łoskotem upadło na ziemię, tworząc lepką plamę szkarłatnej cieczy, a trzymający broń, dwudziestosześcioletni Aiden Whishaw, zaklął siarczyście. Że też musiał zmarnować tak cenny pocisk na tak bezwartościowego śmiecia. Z obrzydzeniem przyglądał się temu, co pozostało z ofiary. Wiedział, że nie było innego wyjścia. Los tego człowieka został już wcześniej przesądzony, co wynikało wyłącznie z winy owego mężczyzny. Przez swoje działania w końcu przykuł Ich uwagę, a to się zwykle kończy w jeden i ten sam sposób. Aiden westchnął, rozglądając się po skąpanym w półmroku zaułku, do którego wcześniej zaciągnął niczego się nie spodziewającego czterdziestolatka. Znalazł go przy barze, gdzie z szerokim uśmiechem wypijał kolejny kieliszek wódki. Zwrócenie jego uwagi było dziecinnie proste. Ten idiota rzeczywiście pomyślał, że mu się spodobał. Że też takie osoby jeszcze żyją w ich społeczeństwie.
Chował właśnie broń z powrotem za pasek, gdy w jego uchu rozległo się znajome pikanie, dochodzące z umieszczonego w nim niewielkiego urządzenia komunikacyjnego. Jak zwykle w samą porę, przeszło mu przez myśl. Niedbałym ruchem poprawiając swoje nieco przydługie, czarne włosy, nacisnął guzik, by zaraz mógł usłyszeć znany mu już, nieco zbyt piskliwy głosik drugiej osoby:
- Godzina osiemnasta trzydzieści. Sprawdzam, czy wyrobił się pan z założonym przez siebie wcześniej czasem - rzekła stanowczo, będąca po drugiej stronie przedstawicielka płci żeńskiej.
- Zlecenie zostało wykonane. Obiekt został wyeliminowany - poinformował kobietę głosem kompletnie pozbawionym emocji. - Ciało będzie tam, gdzie wcześniej ustaliliśmy, a teraz jeśli możemy przejść do kwestii zapłaty..
- Czy przeszukał go pan? - przerwała mu, co wystarczyło, żeby przez ciało Aidena przebiegła fala irytacji. Bardzo, ale to bardzo nienawidził, jak mu się przerywało. W szczególności przy tak ważnych kwestiach. Jednak tym razem postanowił się powstrzymać od komentarzy ze swojej strony, a jedynie odpowiedzieć na wcześniej zadane pytanie:
- Oczywiście, że nie. Serio uważasz, że zechciałbym dotknąć tego czegoś?
- Proszę pana... - zaczęła nieco niepewnie kobieta. - Potrzebne nam są informacje. Dlatego wręcz wymaganie jest, by ciało pana Tylera zostało przeszukane. Niech pan nie zapomina, że umowę można zmienić.
- Wiesz, że dzisiaj nieco zbyt sobie pozwalasz, Amando? - wymruczał do słuchawki Aiden, niechętnie klękając przed ciałem mężczyzny. Zaczął szybkim ruchem przeszukiwać każdą kieszeń, na jaką zdołał się natknąć, każde miejsce, w którym dałoby się co ukryć. Parę minut później mógł już się opowiedzieć kobiecie o swoich znaleziskach: - Nie jest tego wiele. Trochę drobnych, zgnieciony papieros, dokumenty, zdjęcie jego żony... hm, a to co? - z jednej kieszonki portfela wystawał niewielki kawałek papieru. Aiden wyjął go, by mu się nieco przyjrzeć. - Chyba coś znalazłem. Na małym skrawku ktoś narysował znak. Znak nieskończoności. Czy może to być coś istotnego?
- Nie mogę tego stuprocentowo potwierdzić, jednakże jest to wysoce prawdopodobne. W każdym razie dziękuję za dzisiejszą współpracę, panie Whishaw. A teraz radziłabym już powrócić do centrum. - rzekła kobieta, na co mężczyzna zmarszczył lekko brwi.
- A niby czemu?
- Chcą się z panem spotkać.
- W jakiej to znowu sprawie? Czy nie wiedzą, że nawet wysoko wykwalifikowany zabójca potrzebuje odpoczynku?
- Nie znam szczegółów, jednak z tego, co mogę wywnioskować, nie chodzi tutaj o typowe zlecenie. Dobrze byłoby, gdyby zjawił się pan w centrali za nie dłużej niż pół godziny. - po tych słowach, rozległo się ciche piknięcie i połączenie zostało przerwane. Powoli zaczęły docierać do niego odgłosy dobiegające z jednej z pobliskich ulic.
A mówi się, że nie samą pracą żyje człowiek.
Na twarzy Aidena zaczął pojawiać się grymas, który później przekształcił się w coś w rodzaju krzywego uśmiechu.
Jednakże to przysłowie widocznie Błękitnookiej Bestii nie obejmuje.
*
Jego dziesięciogodzinna zmiana zaraz miała się zakończyć. Koniec tej duchoty, która nieustannie panowała w środku fabryki, koniec z pochłanianiem zapachu spoconego ciała i swojego i kolegów, pracujących obok. Koniec tej ciasnoty, jaka z każdą chwilą wydaje się być coraz bardziej przytłaczająca. Koniec z wlepianiem wzroku na taśmę, gdzie przewijają się jakby bez końca metalowe części, koniec ze sprawdzaniem każdej z nich, czy aby na sto procent nadaje się do użytku.
Zaraz będzie koniec... Zaraz...
- Daniel! - Rozległ się głos za jego plecami, a on, wysoki, barczysty mężczyzna o bujnej, brązowej brodzie, zwarł gwałtownie zęby, by parę sekund później móc zdobyć się na obejrzenie się za siebie. Jego zmęczony wzrok napotkał twarz Thomasa, młodzika, co nawet można wywnioskować po twarzy, na której nie zdążyło się jeszcze odbić piętno ciężkiej pracy. Stał, przyglądając się sylwetce Daniela, a z jego oczu wręcz emanowało... szczęście? Jakie znowu szczęście? Taki młody, a już rozum postradał? Dopiero po chwili zauważył, że chłopak chował coś za swoimi plecami.
- Coś tam znowuż przytachał? - zapytał się podejrzliwie, powracając jak gdyby nigdy nic do sprawdzania kolejnych części, które sunęły po taśmie.
- Coś bardzo ważnego! - odpowiedział Thomas, stając obok bruneta.
- A cóż to takiego ważnego jest? I dlaczego przychodzisz z tym do mnie?
- Znaczy się... chłopcy jednomyślnie ogłosili, że tylko ty jeden nadajesz się, by jej używać!- na te słowa, Daniel spojrzał zaskoczony, by w krótkim momencie poblednąć cały na twarzy.
- Wy chyba nie...
- Właśnie tak! - i to mówiąc, młodzieniec wyciągnął zza pleców niewielkie zawiniątko, zrobione z jakichś starych szmat. Z każdym następnym, opadającym skrawkiem materiału, Daniel mógł wyczuć rosnące w nim napięcie. Błagam, niech mu ktoś powie, że to nie jest to, o czym myśli. Błagam, niech ktoś mu powie, że ci debile nie chcą mu powierzyć...
- Wspaniała, prawda?! Poszło na to większość naszej tygodniówki!- to, co trzymał chłopak było zwykłą bronią, no dobrze, nie taką zwykłą, gdyż ten rodzaj potrafił przysmażyć swój cel z odległości nawet do dwustu metrów, czyli o podobnym dystansie, co starej daty karabin maszynowy.
- Czy...czy wy wszyscy powariowaliście, do cholery?! - nie wytrzymał Daniel, rzucając z głośnym hukiem trzymaną część na taśmę. Thomas cofnął się parę kroków, będąc kompletnie nieprzygotowany na taką reakcję z jego strony. - Przestańcie mnie mieszać w wasze zwariowane plany! Czy zapomnieliście, że jestem jedynym żywicielem dla swojej rodziny? Laurissa sobie by beze mnie nie poradziła! Dlatego skończcie z tym, jasne? I błagam cię schowaj to gdzieś, zanim któryś ze strażników się tutaj przypałęta! - tylko dzięki swojej silnej woli zdołał się powstrzymać od wykrzyknięcia tego na cały głos, mimo to podniósł go na tyle, że zwrócił uwagę paru osób pracujących w pobliżu. Nikt jednak się nie odezwał. Młodzieniec wciąż wlepiał w niego wzrok, z delikatnie rozchylonymi ustami, jakby zaraz miał coś powiedzieć, przyciskając do siebie broń, kształtem przypominającą zwykły rewolwer.
Chwili. Daniel potrzebował tej jednej chwili, zanim zdał sobie sprawę z tego, co właśnie palnął.
- Thomas, ja- - zaczął, ale zanim zdążył rzec cokolwiek sensownego, z głośników dobiegł zachrypnięty głos:
- Koniec zmiany!
Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że jego koledzy na niego patrzą. Ich wzrok wręcz wywoływał dreszcze na jego plecach, gdy zdejmował kombinezon, czy nawet później, gdy opuszczał fabrykę. Oni po prostu nie byli w stanie tego pojąć. Już się nie może w mieszać w ten ich mały bunt. Czasy się zmieniły. Teraz ma na utrzymaniu swoją siostrę i dwójkę jej brzdąców, a zdecydowanie nie chciał, żeby te dzieciaki doznały podobnych cierpień, przez jakie on i Laurissa przeszli w dzieciństwie. Dlatego teraz tak tyrał dla nich jak wół.
Bunt?
Tak, istotnie angażował się w to kiedyś.
Rebelia.
Próba zmienienia obecnego porządku.
Ale to było kiedyś. Teraz nadszedł czas na rzeczywistość.
,,Ciekawe, czy byś dalej tak myślał, gdyby On był u twego boku..." podsunął mu nieoczekiwanie umysł. To wystarczyło, żeby doznał silnego ukłucia w sercu.
- Tak... gdybyś był...- cicho szeptał łamliwym głosem, nie przestając iść przed siebie. - Wszystko wyglądało...wyglądałoby inaczej...Gdybyś tylko...tutaj był...Aiden. Och, Aiden.
_____
By lepiej zrozumieć ten rozdział, radzę przeczytać wcześniej tutaj dodany prolog.
Tekst nie powala, wiem, można to zwalić na godzinę lub po prostu na brak umiejętności. Jestem wręcz stuprocentowo przekonana, że gdzieś zeżarło mi literki lub są jakieś powtórzenia, mimo to chciałam się podzielić wami swoją pracą i liczę na szczere oceny z waszej strony.
Komentarze (2)
"26-letni" - piszemy liczby słownie - dwudziestosześcioletni
"Żeby też musiał zmarnować tak cenny pocisk" - wydaje mi się, że powinno być "Że też musiał..."
"Godzina 18: 30" - jak wyżej, godzinę też słownie
"Sprawdzam, czy wyrobił się pan z założonym przez siebie wcześniej czasem. - odparła" - bez kropki, o czym pisałam wyżej, no i raczej powiedziała albo rzekła, a nie odparła, bowiem nie miała na co odpowiedzieć, gdyż bohater chyba nic do niej wcześniej nie powiedział :)
"każde miejsce, w którym dałoby się co ukryć. Parę minut później mógł się podzielić z kobietą ze swoimi znaleziskami" - "w którym dałoby się coś ukryć", "mógł podzielić się z kobietą swoimi znaleziskami", albo lepiej "mógł opowiedzieć kobiecie o swoich znaleziskach" - brzmiałoby sensowniej
"W każdym bądź razie dziękuje" - powinno być "w każdym razie", wyrażenie "w każdym bądź razie" jest niepoprawne, no i "dziękuję"
"jednak z tego(,) co mogę wywnioskować"
"przekształcił się w coś (w) rodzaju krzywego uśmiechu"
"a on, wysoki, barczysty, z bujną, brązową brodą na twarzy mężczyzna zwarł gwałtownie zęby" - trochę bym pozmieniała szyk dla lepszego brzmienia - "wysoki, barczysty mężczyzna z bujną, brązową brodą na twarzy zwarł gwałtownie zęby"
"Jego podkrążony wzrok napotkał twarz Thomasa" - podkrążone oczy, albo zmęczony wzrok, jako że moim zdaniem wzrok raczej podkrążony być nie może ;)
"w jego oczach wręcz emanowało... szczęście?" - z jego oczu wręcz emanowało szczęście, albo w jego oczach widać było szczęście
"kolejnych to części" - "to" moim zdaniem można wyrzucić
"zrobione z jakiś starych szmat" - jakichś
"do 200 m" - słownie dwustu metrów
"co starej daty, karabin maszynowy" - bez przecinka
"Laurissa sobie beze mnie by nie poradziła!" - lepiej zmienić szyk - Laurissa by sobie beze mnie nie poradziła
"od wydarcia (się) na cały głos" - choć może to "wydarcie" dałoby się czymś zastąpić?
"jakby zaraz miał co powiedzieć" - coś powiedzieć
"przyciskając do siebie broń, kształtem przypominający zwykły rewolwer" - przypominającą
"teraz nieco spuszczonych wzrokiem" - spuszczonym
"Thomas, ja-" - raczej wielokropek zamiast myślnika
Tyle "czepiania się błędów, w sumie nie było z nimi aż tak źle :) Błędy zawsze można poprawić, a im więcej będziesz pisać, tym lepiej będzie Ci szło. Historia mnie zainteresowała już po przeczytaniu prologu i myślę, że chętnie i z przyjemnością będę czytać dalej. Zostawię 4 na zachętę i życzę weny! Pozdrawiam :)
"po skąpanym w półmroku, zaułku" - bez przecinka
"Chował właśnie broń z powrotem za swój pasek" - tutaj podobnie, bez "swój". Raczej wiadomo, że chował za swój pas, nie cudzy ;)
"i swojego, i kolegów" - bez przecinka
"chłopak wyraźnie coś chował za swoimi plecami." - oksymoron. Chował wyraźnie. W tym wypadku akurat niezbyt dobrze to brzmi.
"Chwili. Daniel potrzebował tej jednej chwili" - Chwila*. Daniel...
"może w mieszać" - bez "w" ;)
Znalazłam jeszcze te parę drobnostek, choć części z nich nawet nie zaliczałabym do błędów. To po prostu taka moja wskazówka. Przyznam szczerze, że bardzo podobała mi się kontynuacja. Ciekawi mnie i widzę poprawę :) Zostawiam 4,5 za błędy czyli 5 :) Pozdrawiam i czekam na kolejną część :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania