Reprymenda i bilans

Martusia wyjeżdżała z nimi do lasu, pchała ich wózki na świąteczne spacery, pokazywała im drzewa, kierowała uwagę na kwiaty, a kiedy jechali wpatrzeni w chmury, gdy zwierzali się, że jest im ciężko, że nie potrafią się odnaleźć, kręciła się nerwowo i poważniała starając się nie dostrzegać ich ułomności.

Nie dawała im poznać, że odbiegają od normy. Zapewniała, że choć rozumie, dlaczego nagromadziło się w nich tyle malkontenctwa, to jest zniesmaczona ich nonszalancją w przedstawianiu opinii o czymś, o czym nie mają pojęcia.

Choć wiedzą, że trzeba trzymać się razem i warto się wspierać, jakkolwiek nadal wierzą w powrót do zdrowia i są jeszcze przed nimi jakieś wyjścia, bodaj światełka w tunelu, jakieś nadzieje i widoki, to przecież w codziennym życiu za prędko się zniechęcali do podejmowania walki. Według niej prezentowane przez nich opowiastki są nie na miejscu, wyraża więc kategoryczną dezaprobatę wobec żartów z nieszczęścia, sprzeciwia się im, ponieważ ich przesadnie manifestowane cierpienie jest drwiną z autentycznego.

Właściwie nie należałoby nazywać tego rodzaju wynurzeń drwiną. Prędzej sondą. Sposobem sprawdzenia jej reakcji, tego, czy uda się ją nabrać i czy jest podatna na łatwowierność. Więc z przykrością zawiadamia, że nic z tych rzeczy. Bogu dzięki ma jeszcze zdrowy rozsądek pozwalający jej odróżnić szczere zwierzenia od pozerstwa. Niniejszym oświadcza, że zaczyna ją drażnić lekkość, z jaką przychodzi im użalanie się na zły los, fatum, czy inne usprawiedliwianie własnej bezradności. Sądzi, że ich wyobrażenia o własnych tragediach są durne, prymitywne i krzywdzące jak wszelkie uogólnienia.

Co prawda znajdują się w nietowarzyskim nastroju, wprawdzie nauki i nawyki wysnuwane z poprzedniego życia prowadzą ich odmiennymi drogami, ale powinni zrozumieć, że czy chcą tego, czy nie, tu, w tym szczególnym miejscu odosobnienia skazani są tylko na siebie, bo pomoc ludzi „wyzutych z niepełnosprawności”, nigdy nie jest zgodna z ich oczekiwaniami.

Wie, że świat potraktował ich nie tak, jak by chcieli. Nie dał im tylu zabawek, ilu pragnęli. Zlekceważył ich wpędzając w żale i smętne rozważania. Zdaje sobie sprawę, że nie chodzą i pewnie część z nich już nigdy nie będzie, ale niech zaobserwują, że prócz ich zgryzot są na świecie ludzie, którym powiodło się jeszcze mniej. Dostali gorsze przytulanki, mają większe ograniczenia, słońce znają tylko z bajek, sukcesem jest, gdy mogą samodzielnie odwrócić się na drugi bok i wiele by dali, by choć w ten wózkowy sposób być w lesie.

Toteż radzi im większego zachowania miary w wyrażaniu opinii. Egoizm bólu przesłania odkrycie tej prawdy, że jakiekolwiek zwyrodnienie jest sprawą indywidualną, bo liczą się proporcje, warunkowe traktowanie rozmiaru swoich przeżyć, dystans do własnych odczuć.

Przeważnie sądzi się, że choroba wzbogaca, dostarcza intensywniejszych doznań. Przeżycia te jednak niczego nie przysparzają. Oczywiście poza wyolbrzymieniem usterek i przejaskrawieniem ich oddziaływania. Prócz zniekształcenia jej rzeczywistych rozmiarów.

Choroba ma swoje zwiastuny i epilogi. Czasami wygląda niewinnie, na przejściowy katar, którym nie warto się martwić. Chrypkę tłumaczoną przeciągami. Ale niby rozdział książki, który miał być jej zwieńczeniem, a nieoczekiwanie przeradza się w jej ciąg dalszy i okazuje się, iż pointa będzie w odcinkach, rozłożona w czasie, że to, co miała do powiedzenia, było zaledwie wstępem, próbą pióra, zajawką, szkicem, bo dopiero od tego momentu zaczyna się właściwa, że zostanie poszerzona o nowe wątki, wzbogacona o dzisiejsze odczytania i oświetlenia, tak chrypka, lub katar, są forpocztą grypy z powikłaniami: wieszczą zapalenie płuc, lub wadę serca.

Mimo to z chorobą żyć się da. Lecz jak, sprawa to indywidualna. Można się turlać po zawiściach, szlajać po pieniactwach i bzdurnych roszczeniach, trawić czas na szukaniu winnych, zamykać się w pretensjach do garbatego i mieć wymagania wobec całego świata, ale to niedobry styl. Dobry polega na rozumnym pogodzeniu się z postępującymi nieuchronnościami. Z biologią narastających ograniczeń. Z tym, czego nie potrafi się zmienić.

Byłoby więc dobrze, gdyby zrobili zestawienie. Prywatny bilans zalet i wad. Zamiast bredzić o nieszczęściach, mogliby sporządzić listę miejsc, w których byli, książek, które czytali, powiesić ją na widoku i codziennie konfrontować z listą chorego bez histerycznych reakcji. A wtedy okaże się, że ich narzekania są niedorzeczne.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Niezły psychol dwa lata temu
    Jak nie jesteś taki nachalny w prawieniu komunałów, rodem z początku XX wieku, to potrafię znaleźć smaczki w twoim tekście
    "Bogu dzięki ma jeszcze zdrowy rozsądek pozwalający jej odróżnić szczere zwierzenia od pozerstwa" , też mam ten dar i pozera na kilometr wyczuję :)

    pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania