Rheon

Rheon

1.

W wiosce Araneos, w przeddzień letniego przesilenia każdy mieszkaniec szykował się do mającego nastąpić nazajutrz święta Asida, mającego upamiętniać tych którzy zmarli nie osiągając nic. Upamiętniano zarówno tych zmarłych przedwcześnie, nie osiągnąwszy wieku dwudziestu wiosen, tych którzy odeszli nie założywszy rodziny, jak i tych którzy wedle mniemania rodziny nie osiągnęli niczego. Mieszkańcy ozdabiali wejścia do domostw czarnymi tkaninami, mającymi symbolizować smutek z powodu porażki swych najbliższych. Ważną tradycją było też referowanie przez jedno dziecko z każdego domu swoich planów na przyszłość, w celu pokazania przodkom że ich śmierć nie była nadaremna, i przyszłe pokolenia osiągną jeszcze więcej, jeszcze wcześniej. Naturalnie opresyjna natura tego zwyczaju powodowała że dzień ten nie był specjalnie lubiany wśród najmłodszych. Szczególnie nie lubił go młody pan Darnas, kończący w tym roku dziewiętnaście lat. Darnasa bardzo interesowało czytanie, znał niemal każdą księgę zgromadzoną w niezbyt rozległych zbiorach miejscowej świątyni. Nie były to czasy powszechnego dostępu do pras drukarskich toteż mniejsze wioski nie mogły dysponować bogatym księgozbiorem. Innym źródłem wiedzy młodego pana Darnasa były zbiory jego dziadka, pana Hedrena, sędziwego starca kończącego w tym roku siedemdziesiąt jeden lat.

Pan Hedren, głowa rodziny, przed śmiercią żony uchodził za jednego z bardziej sympatycznych jak i mądrych mieszkańców Araneos. Niegdyś, w każdą niedzielę, po modłach odprawianych ku czci Boga plonów, jako pierwszy zachodził do gospody, i jako jeden z ostatnich z niej wychodził. Dusza towarzystwa, jakby to powiedzieli młodsi wiekiem, pan Hedren bawił zabawnymi żartami i anegdotami każdego ze współbiesiadników. Gdy skończył się czas żartów, zwykł opowiadać historie starożytnych władców i herosów, wojen toczonych daleko poza granicami Królestwa, a także dzieje najbliższej okolicy; posiadał, można powiedzieć, kaznodziejskie talenty, i tylko przywiązanie do ziemi sprawiło że nie wybrał ścieżki kapłańskiej. Wszystkich zdumiewała wielka wiedza owego, w gruncie rzeczy prostego rolnika, który zapewne nigdy nie oddalił się bardziej niż na kilka mil od wsi.

Niegdyś gospodarzył on wespół ze swoją żoną, poczciwą starą Fotyną, zmarłą w nietypowych, acz bardzo tragicznych okolicznościach. Otóż gdy pan Hedren, jej mąż smacznie jeszcze spał, Fotyna wstała z łóżka przed nim, gdy słońce jeszcze nie wzeszło, i chcąc ulżyć mężowi w jego chłopskich obowiązkach, ubrała się i poszła do obory nakarmić krowy. Był to środek zimy, panował wtedy znaczny mróz, a z dachu siedliska zwisały groźne, długie sople przypominające o panującej wówczas niegościnnej porze roku. Żona pana Hedrena ubrała się ciepło, zakładając na siebie sweter, i watowany kożuch, zwykłe ubranie prostej wieśniaczki. Dotarła do obory, pobrała wiadro paszy, i nakarmiwszy bydło, udała się do wyjścia. Niefortunnie jednak przy wyjściu natrafiła na niepokryty śniegiem śliski lód. Upadła na nim i zwichnęła biodro. Z racji podeszłego wieku nie potrafiła już wstać, a nawet doczołgać się z powrotem do obory, gdzie mogła liczyć na choć odrobinę ciepła. Jej mąż wstał chwilę przed wschodem słońca, i zaniepokojony brakiem żony w łożu, począł jej szukać. Nie znalazwszy jej w domu, wyszedł na podwórko, i dokonał tam strasznego odkrycia. Pani Fotyna leżała martwa przed oborą. Jej ciało dawno już wyziębiło się całkowicie, mimo ciepłego okrycia jakie miała na sobie. Przeraźliwy krzyk obudził wszystkich domowników którzy wybiegli przed domostwo i zobaczyli jak stary gospodarz tuli w objęciach swoją martwą żonę. Nigdy wcześniej nie widzieli tego twardego człowieka w takiej sytuacji. Grozy sytuacji dodawał wygląd żony, nie tyle bladej, co praktycznie białej, zupełnie już sztywnej. Dwóch synów pana Hedrena odciągnęło go od żony, a jedyna córka przykryła matkę beżowym kocem zabranym z domu. Następnie zawezwała zarządcę wsi, ówcześnie był nim podstarzały, i żyjący daleko ponad stan arystokrata z Rheonu, pan Edaris, z rodu Hartosów. Ubrawszy ciepłe szaty, dość drogie lisie futro, i z rzadka wysadzany rubinami skórzany pas, udał się na miejsce tragedii i orzekł śmierć pani Fotyny, uznał też że nie nastąpiła z niczyjej winy. Następnie zwołał dwóch mężczyzn którzy razem z synami zmarłej mieli zanieść jej zwłoki do drewnianej kostnicy, znajdującej się przy kaplicy Bogów. Odwiedził też wdowca, i, w desperackiej próbie pocieszenia go wspomniał o dobrym życiu jego żony, i braku winy pana Hedrena. Na nic się to zdało. Pana Hedrena dręczyły wyrzuty sumienia, męczyła myśl że mógł wstać wcześniej i zapobiec tej tragedii. Targany tymi myślami już następnego dnia po śmierci żony, targnął się na swoje życie, zawiązując sznur wokół belki w stodole. W chwili gdy wiązał go sobie na szyi znalazł go jego starszy syn, i siłą wyciągnął na zewnątrz, licząc na to że chłodne powietrze oczyści jego myśli. Faktycznie, pan Hedren nie próbował więcej odebrać sobie życia, niemniej jednak nigdy już nie wrócił do stanu sprzed tej tragedii. Gospodę odwiedził od tego momentu tylko dwa razy, raz żeby poinformować sąsiadów o śmierci swej małżonki, a drugi raz by wyprawić uroczystość na jej cześć. Raz tylko odwiedził świątynię, po to by wziąć udział w ceremonii pogrzebowej, i przekląć Bogów, uznając ich współwinę za swe nieszczęście.

Stary wdowiec zaczął od tego czasu pilnie studiować stare zapiski swego ojca, a zwłaszcza dziada, który to był pierwszym tego rodu który osiedlił się na tych niegościnnych terenach, zbudował dom który stoi do dziś, i dumnie zapisywał wszystkie swe dokonania. Pan Hedren kompletnie nie pamiętał swego dziadka, trudno się wszakże dziwić, ten zmarł gdy młody Hedren miał ledwie cztery latka. Pamiętał za to dużo opowieści Ojca o dziadku, a szczególnie to jak wyrażał się o nim, z mieszaniną szacunku, jak i strachu. Łącząc opowieści słyszane w dzieciństwie, jak i zapiski swego przodka doszedł do wniosku że jego dziadek uciekł z Królestwa Rheonu, w obawie przed zemstą jednej z srebrno-krwistych rodzin, spokrewnionych z dynastią Raheden, panującą w Królestwie. Płynął z tego wniosek że również dziadek pana Hedrena był możnym z Rheonu, a co za tym idzie także i sam Hedren. W najstarszej części zapisków dało się odczytać tylko jedno słowo które można by uznać za nazwę rodu i brzmiało ono “Uterlis”, co, wedle objaśnień kapłana wsi Araneos, można tłumaczyć jako “Pod Blaskiem Księżyca”. Nigdzie jednak nie udało się znaleźć innych informacji na temat tej rodziny, nie przeszkadzało to jednak panu Hedrenowi dowartościowywać, i szczycić się tą informacją przy każdej napotkanej okazji, jak i przy każdej napotkanej osobistości. Tylko stary pan Hedren przywiązywał do swego odkrycia jakąkolwiek wagę, jego dzieci były co do swego, rzekomo arystokratycznego pochodzenia, bardziej sceptyczne.

Państwo Hedren i Fotyna mieli czwórkę dzieci. Najstarsza córka, Ekrype, rok po śmierci matki wyszła za mąż za wędrownego handlarza błyskotkami, Mesyra. Poznała go w trakcie jego podróży na północ z Rheonu, do Księstwa Burhi, skąd skupował on drogocenne kruszce, które następnie transportował na południe, do znajomych jubilerów pracujących w stolicy Rheonu, Sinhatri. Po ożenku przeprowadziła się wraz z mężem do odległej o kilkanaście mil wioski, o nazwie Etrenes. Żyli tam dostatnio i szczęśliwie, aczkolwiek Ekrype nigdy nie urodziła dzieci, na jaw wyszły też sekrety męża który okazało się był zadłużony u swych dostawców, w kilka lat po ślubie musieli znacznie ograniczyć swe wydatki, ku niezadowoleniu Ekrype. Nigdy jednak nie powiedziała o tym swemu ojcu który wciąż cieszył się z szczęścia swej jedynej córki. Raz do roku odwiedzała swoje rodzinne strony i przywoziła drobne podarki, by ulżyć w ubóstwie swej rodziny. Pierwszy syn starego małżeństwa urodził się w dwa lata po starszej siostrze, nazwano go Alkyp. Najmężniejszy, i najbardziej zaradny z całej czwórki jako pierwszy pojął za żonę córkę jednego z bogatszych gospodarzy Araneosu, imieniem Pelenia. Po śmierci teścia zamieszkali u niego w domu, i Pelenia urodziła mu tam trójkę dzieci, dwie córki, i syna którego nazwał Lapeis, po swoim dziadku, a ojcu pana Hedrena. Kolejnym synem był Seltenes, ze względu na zamiłowanie do alkoholu, i lenistwa najmniej cieszył się względami ojca. Rzadko pomagał ojcu na roli, preferując dorywcze prace budowlane u różnych gospodarzy we wsi. Nigdy się nie ożenił i nie przejawiał takiego zamiaru, acz różnorakie plotki głosiły że był ojcem co najmniej dwójki dzieci, urodzonych przez zamężne kobiety zamieszkałe we wsi.

Najmłodszym synem i oczkiem w głowie pana Hedrena był Ernode, pomagał ojcu we wszystkim w czym umiał i przejawiał straszliwy głód wiedzy. Już w wieku lat pięciu nauczył się czytać, i pilnie słuchał opowieści swego ojca o dawnych bohaterach, i różnorakich krainach. Ożenił się z córką ubogiego gospodarza, mieszkającego dwa domy od swego rodzinnego siedliska, jego żona nazywała się Haroma. Po ślubie nadal mieszkali u pana Hedrena, ku zadowoleniu tegoż. Dorobili się dwójki dzieci: córki Ormeli i syna Darnasa. Mimo ubóstwa młode małżeństwo było bardzo szczęśliwe, cieszyli się zarówno sobą jak i swoimi dziećmi, robili wszystko by wiedli lepsze życie niż oni. Zarówno córka jak i syn bardzo szybko nauczyli się czytać, i uważnie słuchali opowieści swego dziadka. Mimo śmierci babki, dziadek nadal przychodził do ich niewielkiego pokoiku, opowiadał różnorakie historie, znacznie jednak mroczniejsze. Opowiedział im także o swoim pochodzeniu, o starym rodzie Uterlis, do którego należeli, a także o ich praszczurze wygnanym za nieznaną zbrodnię z Królestwa Rheos, który sam, od podstaw zbudował wszystko co widzą. Rozbudził ich ambicję zrobienia czegoś wielkiego, a także zasiał marzenie o potężnych krainach w których życie nie polega na uprawie roli, od brzasku do zmierzchu, i coniedzielnych modłach do niewidocznych bóstw. Ojciec rodzeństwa często nie zgadzał się z panem Hedrenem, i próbował wpłynąć na niego by oszczędził swym wnukom opowiadania o krajach w których nigdy się nie znajdą, a także wymysłach o życiu którego wieść nie będą. Kołatał się w jego umyśle szalony pomysł zabronienia dziadkowi kontaktów z wnukami, poza tymi najbardziej niezbędnymi. Na nic to się jednak zdało, Ormelia i Darnas zbyt lubili swego dziadka by posłuchać ojcowskiego zalecenia, i przestać słuchać jego historii.

Ormelia, jak każda dziewczynka wsi Araneos, w roku ukończenia lat jedenastu mogła uczęszczać na nauki przekazywane przez kapłana wsi, Kersena. Duchowny ten, ukończywszy studia z zakresu teologii, a także mając dużą wiedzę z Arytmetyki, i nauk przyrodniczych był zaiste jedną z bardziej światłych postaci tej niewielkiej miejscowości. Następcą pana Edarisa na stanowisku zarządcy wsi, został młody szlachcic z Księstwa Gurhany, pan Keher, wywodzący się z prastarego rodu Kolkeris, podobno pamiętającego czasy wielkiej wojny z Imperium Wschodu. Pana Kehera, na swoje stanowisko mianował namiestnik królewski, odpowiedzialny za całą prowincję przygraniczną Królestwa Rheos. Szlachta z Księstwa Gurhany, jako ponad stuletniego wasala Królestwa, i wiernego sojusznika, miała przywilej obejmowania wielu stanowisk w Królestwie, któremu czasem zwyczajnie brakowało ludzi do obsady każdej funkcji. Jednym z pierwszych pomysłów pana Kehera, było nauczanie podstaw nauki przez kapłana Kersena. Trafił on w punkt gdyż również ów kapłan nosił się z podobnym zamiarem, a dodatkowo był, ze względu na swe szerokie horyzonty, idealną personą na stanowisko nauczyciela. Od kilku lat każdy chłopiec który ukończy dziesięć lat, i każda dziewczyna po swoich jedenastych urodzinach uczęszczały na nauki mądrego kapłana. Prowadzone były w każdą niedzielę, po modłach do Bogów, w niewielkiej, murowanej salki, która wcześniej służyła za kostnicę, a którą przeniesiono do innego drewnianego budynku, postawionego tuż obok, a którego jedną z pierwszych pensjonariuszek była pani Fotyna. W skład świątyni wchodził jeszcze jeden murowany budynek, nieco większy od salki przeznaczonej na nauki, w którym to zamieszkiwał Kapłan. Wszystkie te trzy budynki stały w jednym rzędzie oddzielone od siebie wąską, brukowaną dróżką. Samo miejsce modłów stanowił spory, wybrukowany plac, położony naprzeciwko rzędu budynków, i oddzielony od nich niewielkim, kamiennym murkiem. Zasady religii praktykowanej w Araneos nakazują by modły odbywały się pod gołym niebem, deszcz, śnieg, lub palące słońce kapłan mógł odczytywać jako wyraz zadowolenia, lub niezadowolenia Bogów. Pośrodku placu, na niewielkim cokole znajdował się palenisko, na którym kapłan, w momencie rozpoczęcia obrzędów rozpalał ogień. Jego zgaśnięcie oznaczało koniec modłów, a wielkość płomienia miała oznaczać żarliwość i wiarę wyznawców zgromadzonych w świątyni.

Po zakończeniu liturgii dorośli, i najmłodsze z pociech oddalili się do swych domów, tymczasem starsze z dzieci przeszły wraz ze swym nauczycielem do budynku w którym miały oddać się nauce matematyki, i podstaw praw rządzących światem doczesnym. Była wśród nich i Ormelia, uważana za najpilniejszą z uczennic, a która chciała w przyszłości wyjechać na południe, do Sinhatri, gdzie liczyła na możliwość studiów w jednej z tamtejszych uczelni. Królestwo było bardzo nowoczesne jeśli chodzi o kształcenie kobiet, stawiało to Rheos w skrajnej opozycji do swego największego rywala, mianowicie królestwa Ascen, gdzie kwestie nauki były nierzadko traktowane na równi z herezją. Ormelia jednak, żyjąc na obszarze podległym Królowi Rheos mogła liczyć, a przynajmniej marzyć o dobrym wykształceniu, i lepszej przyszłości, niżli jej rodzice, którzy do końca życia skazani są na uprawę kilkunastu morg niezbyt urodzajnej ziemi. Z tym większym zapałem słuchała oczytanego kapłana wykładającego akurat skomplikowane zasady rządzące obliczaniem pola trójkąta.

Gdy sedno problemu zdawało się być w zasięgu ręki, z grubych dębowych drzwi dało się usłyszeć trzy, dość mocne uderzenia. Oczy całej sali skierowały się w ich stronę, nawet kapłan Kersen, przerwał swój wywód, i z zaciekawieniem spojrzał w ich kierunku. Ciężkie, słabo spasowane drzwi, najpierw przeraźliwie skrzypnęły, a następnie otworzyły się całkowicie. W drzwiach stanął wysoki, acz chudy młodzieniec, ubrany w strój robotnika najemnego który od razu zdradził jego imigranckie pochodzenie. Długie, tłuste włosy, krzywo, niechlujnie obcięty młodzieńczy zarost, obgryzione, czarne paznokcie, i krzywy, niejednokrotnie zapewne złamany nos, wszystko to sprawiało że dzieci, a także ich nauczyciel spojrzały na dziwnego gościa z niemałą odrazą, tym bardziej iż przerwał lekcję w kluczowym momencie. Gość wszedł do sali, pobieżnie zmierzył dzieci wzrokiem, który następnie wlepił w kapłana prowadzącego zajęcia. W końcu po dłuższej chwili, nieśmiało zagaił:

-Przepraszam kapłanie że przerywam - zrobił przerwę jak gdyby spodziewał się wybaczenia. - Z polecenia pana Ernode przyszedłem po jego córkę, Ormelię, jej ojciec mówi że sprawa jest gardłowa, niemniej nie mógł stawić się po córkę osobiście także posłał mnie - dokończył.

Imigranci w ostatnich czasach licznie przybywają do prowincji przygranicznej, czasem uciekając przed prawem, a czasem z chęci przeżycia przygody. To co zastają zazwyczaj jest dalekie od ich wyobrażeń; niegościnna, dość zimna kraina, porośnięta dzikimi lasami, z zamkniętymi na obcych mieszkańcami zamieszkującymi rozrzucone po całej prowincji wsie. Dla wielu nie ma jednak powrotu, i jako imigranci bez grosza przy duchy zamieszkują najgorsze rudery, i najmują się do najbardziej uwłaczających zadań, byle tylko przeżyć do następnego lata. Zazwyczaj mają opinie złodziei, i bezbożników, także miejscowi odnoszą się do nich z dużą rezerwą, i niechęcią, acz świadomi są że za najdrobniejszą nawet zapłatę są w stanie zrobić wiele. Kapłan Kersen doskonale znał ten typ ludzi, także nie dziwiło go zadanie które zlecił mu pan Ernode, mający większy szacunek do swojego czasu niż pieniędzy, i wolący posłać biednego imigranta, niż samemu przejść całą wieś by przyprowadzić córkę do domu.

-Po co panu Ernode potrzebna teraz jego córka? - zapytał kapłan.

-Nie wiem panie - odparł Imigrant. - Zostało mi obiecane ćwierć bochna chleba jeśli przyprowadzę jego córkę.

-Niewiele wiesz - stwierdził lekceważąco kapłan. - Wiesz chociaż jak się nazywasz?

-Jestem Ferken panie.

-Skąd pochodzisz chłopcze?

-Przybyłem do wsi późnią zimą, ze wschodniego Rheonu. - odparł.

-Ponoć sami tam bezbożnicy? - spytał szyderczo Kapłan, na co część sali złośliwie się uśmiechnęła.

-Ja wierzę w bogów, kapłanie. Moi bogowie słuchają mnie w zagajniku, zaraz za wsią, modlę się do nich tak jak nauczyła mnie moja Matka. Nie umiem się modlić po waszemu - wyjaśnił Ferken.

-Wystarczy. Zabierz dziewczynkę do Ojca, jak zostało ci nakazane. -Powiedział Kapłan - Gdy zechcesz poznać naszych bogów po prostu przyjdź do mnie. - Troskliwie oznajmił Kapłan.

Ormelia wstała z drewnianej ławy, spojrzała w stronę Kersena, następnie skierowała wzrok w stronę Ferkena, przeszła przez otwarte drzwi, i znikła wszystkim z wzroku. Ferken spojrzał na nią, a następnie przeszedł przez próg, i zamknął za sobą drzwi.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania