Rheon cz.2

2.

Niedzielne popołudnia młodzi rodzice Ormelii i Darnasa zwykli spędzać siadając przy niewielkim kominku w centralnej części domostwa. Był to stary dom, wybudowany jeszcze przez dziadka pana Hedrena, domniemanego szlachcica, i uciekiniera z Rheosu. Centralna izba domu zbudowana była z białego kamienia, reszta domu była drewniana, niejako “dobudowana” do części środkowej. W kamiennej izbie znajdował się stary piec kaflowy, który służył jako główne źródło ciepła, zainstalował go jednak dopiero Lapeis, ojciec pana Hedrena. Wcześniej, zarówno w celu ogrzewania jak i gotowania, używano paleniska, stojącego pod zachodnią ścianą izby. W czasach teraźniejszych w celu gotowania potraw używano średniej wielkości kuchenki żeliwnej, sprowadzonej przez pana Hedrena z dalekich zakątków Rheos, podobno kosztowała majątek, jednak wszelkie plotki na ten temat były szybko ucinane przez pana Hedrena, który nie chciał by zbyt dużo mówiono o jego nagłym wydatku. W główniej izbie znajdowało się czworo drzwi, jedne, porządne, dębowe wrota, sprawiające wrażenie najcięższych, i najsolidniej wykonanych znajdowało się w środku południowej ściany domu, były to drzwi wejściowe do siedliska, po przekroczeniu ich wychodziło się na niewielki drewniany ganek, kryty sosnowymi deskami, i czymś w rodzaju trzciny, dach miał tyle lat co dom, dziwne aż że nadal wyglądał dość świeżo. Schody zbudowano z tych samych kamieni co główna izba, nie były to schody wysokie, wejście do domu bowiem znajdowało się nie wyżej niż biodra przeciętnego wzrostem mężczyzny, niemniej jednak w czasie budowy musiały robić wrażenie swoją bielą; później kamień stracił pierwotny wygląd, stał się szary, skruszały i nijaki; zważywszy jednak na wiek domu i tak sprawiały wrażenie bardzo trwałych. Pozostałe drzwi znajdujące się w rdzeniu domostwa prowadziły do zbudowanych w późniejszych latach drewnianych dobudówek. W jednym mieszkał pan Ernode z małżonką i dziećmi, drugie pomieszczenie zajmował marnotrawny syn pan Hedrena, Seltenes. Trzecie zaś przez długi czas pozostawało puste, bądź służyło jako swego rodzaju składzik na żywność i potrzebne narzędzia, pan Hedren przeniósł się do ostatniej izby po śmierci swej małżonki, chcąc zapewne w ostatnich latach swego życia zaznać odrobinę spokoju, i skupić się na analizowaniu zapisków swych przodków.

Niedzielne popołudnia wyglądały dość przygnębiająco: pan Hedren przebywał w ciszy w swoim pomieszczeniu, sporadycznie tylko wydając znaki życia. Pani Haroma przygotowywała zazwyczaj posiłek dla reszty domowników, wprowadzając przy okazji córkę w tajniki gotowania, a jej mąż, pan Ernode uczył swego syna alfabetu, i podstaw matematyki. Nieraz pan Ernode dokonywał tego dnia najpilniejszych napraw i remontów, bowiem w tygodniu zwyczajnie nie miał na to czasu, pracując cały dzień na polu. Seltenesa w prawie żadną niedzielę nie było w domu, wracał tylko na noc, a i to też nie zawsze, preferując spędzanie czasu w gospodzie, a czasem i z jakąś niewiastą w stodole.

Wszystko tego dnia i tej pory byłoby jak zawsze gdyby nie fakt nieobecności najmłodszej panny w domu, Ormelii. Wysłana na nauki do kapłana, powinna była już być w domu, nie wróciła jednak przed zachodem słońca. Pan Ernode zaczął się powoli niepokoić, ubrał więc lnianą, cienką koszulę, proste, brązowe spodnie, i udał się do świątyni w poszukiwaniu swej córki. Była to późna wiosna, na dworze, mimo wieczorowej pory nadal było bardzo ciepło, nie istniała więc potrzeba założenia na siebie czegoś grubszego. Swojej żonie pan Ernode nakazał zostać w domu i oczekiwać powrotu dziecka, istniała bowiem możliwość że córka po prostu zawieruszyła się gdzieś z innymi dziewczynkami i to był powód jej nieobecności. Pan Ernode ruszył w kierunku świątyni, nie było to daleko, musiał minąć zaledwie osiem posesji swych sąsiadów, w istocie z pewnego punktu podwórka widać było plac modlitewny. Po chwili ojciec Ormelii dotarł na miejsce, lecz w budynku w którym odbywały się nauki było zupełnie ciemno, nic nie wskazywało na to by przebywał w nim ktokolwiek. Jednak w domostwie kapłana Kersena tliło się światło, więc pan Ernode energicznie zapukał do jego drzwi, nie zważając na późną porę. Po chwili wrota uchyliły się, i stanął w nich kapłan Kersen, po zwiewnej koszuli można było wnosić że powoli kładł się już spać. Kapłan spojrzał zdziwiony na pana Ernode, i cicho, niemalże szeptem, zapytał:

-Co pana do mnie sprowadza Ernode? Już ciemno, kładłem się spać.

-Przepraszam że niepokoję kapłanie - powiedział Ernode lekko zalęknionym głosem. - Szukam swojej córki Ormelii, nie wie kapłan gdzie może być? - Zapytał.

-Myślałem że z panem. - odparł kapłan. - W środku zajęć przyszedł po nią młody imigrant, mówił że posłał pan po nią - Wyjaśnił.

-Nikogo nie posyłałem, nie miałem po co - odparł Ernode.

-Mówił że obiecał mu pan trochę chleba za przyprowadzenie jego córki, podobno sprawa była pilna, dlatego uciekł się pan do jego pomocy - zdziwiony wytłumaczył kapłan.

-Mówiłem kapłanie że nikogo nie wysyłałem - odpowiedział. - Nie jesteśmy zbyt zamożni, nie na tyle by darować chleb jakimś imigrantom - lekko zdenerwowany odpowiedział Ernode. - Miałbym mu płacić za to żeby przyprowadził moją córkę, mimo że mieszkam kilka domów dalej? To głupstwo!

-Mówię tylko co powiedział - tłumaczył się kapłan.

-Powiedz kapłanie kim był ten człowiek? Gdzie go szukać? - Już bardzo zdenerwowany zapytał.

Kapłan zmarszczył brwi, zamyślił się, i dopiero po chwili powiedział:

-Mówił że nazywał się Fankar. Nie, przepraszam, Ferken. - powiedział. - Był młody, z wyglądu przypominał ubogiego budowlańca, poszarpane ubrania, nieświeży wygląd - dodał kapłan.

-Gdzie go szukać? - Zapytał Ernode.

-Tam gdzie wszystkich tych przybyszów - kapłan mocno zaakcentował ostatnie słowo, wypowiadając je jakby z obrzydzeniem. - Teraz jak pan o tym mówi to przypominam sobie że źle mu z oczu patrzyło. Nie wiem czemu zaufałem jego opowieści - Kersen jakby próbował się tłumaczyć panu Ernode. - Ubiorę się, i idę tam z panem - dodał. - Pamiętam twarz tego człowieka, wskażę go panu. - Zaproponował.

-Dobrze, pospiesz się kapłanie.

Drzwi się zamknęły, i dosłownie po paru chwilach stanął w nich kapłan, ubrany tym razem w długi szary habit bez kaptura, opasany brązowym, znoszonym sznurem, do którego przywiązany był z boku krótki nóż.

-Po co ta broń? - Zapytał Ernode wskazując na nóż.

-Te łotry mogą nie chcieć rozmawiać - odparł kapłan. - Znam ich, to bandyci, i oszuści, nie wydadzą swojego człowieka, może istnieć konieczność użycia siły.

-Rozumiem kapłanie - odpowiedział Ernode, po czym spojrzał w stronę swojego domu. - W takim razem wróćmy na chwilę do mnie, nie pójdę z gołymi rękoma.

Dom rodziny Ernode znajdował się w przeciwnym kierunku niż chata imigrantów, która leżała kilka mil na wschód od wioski, w kierunku starej puszczy, jednej z ostatnich ostoi dzikiej przyrody w tej okolicy, las ten podobno rósł za czasów starego, upadłego królestwa które niegdyś rozciągało się na tych terenach. Ponure opowieści na temat tych prastarych drzew sprawiły że żaden gospodarz nigdy nie zapragnął osiedlić się na ich terenie, mimo że zajmowały obszar setek łanów, po wypaleniu i wykarczowaniu mogła zesłać na swego właściciela wielkie bogactwo, chłopskie przesądy musiały być jednak silniejsze niż domniemane dochody, także jedynymi który mieszkali w jej pobliżu byli biedni imigranci.

Pan Ernode poszedł do domu, i po chwili powrócił do kapłana, uzbrojony w widły, i prostą pochodnię, która jarzyła się dość dużym płomieniem. We dwóch udali się na wschód, najpierw krocząc solidnie ubitą, i całkiem szeroką drogą ulokowaną między pogrążonymi w mroku drewnianymi domostwami, w niektórych paliło się światło emitowane z ognia palenisk, i podpalonych łuczyw. Jak minęli ostatnie domostwo, tak droga szybko przeobraziła się w wąską ścieżkę, wydeptaną już przez samych ludzi, bez udziału zwierząt. Dróżka była tak wątła że kapłan i pan Ernode musieli kroczyć w ciemnościach gęsiego, z racji posiadanej pochodni prowadził pan Ernode. Z pozoru mocny ogień pochodni dawał znacznie mniej światła niż było potrzeba, także obaj mężczyźni co raz potykali się o wystające korzenie, bądź kępę trawy. Po obu stronach ścieżki zamiast domów dało się widzieć średniej wysokości drzewa, posępnie spoglądające na wędrowców, każde z nich było zapewne świadkiem niejednej historii, w mroku nocy wyglądały cokolwiek złowrogo. Po jakimś czasie poszukiwacze młodej Ormelii spostrzegli z dużej odległości czarny, całkowicie ciemny pas, blokujący widok na horyzont, była to owa tajemna puszcza, na skraju której widać było nikłe, migające jakby światło. Obaj podróżniczy stwierdzili że jest to siedziba owych uchodźców, którzy mimo późno wieczorowej pory bawią się widać w najlepsze w świetle słabego ognia. Podchodząc bliżej stwierdzili jednak że owe światło pochodzi z ogniska palącego się przed budynkiem, niemniej sam budynek był również oświetlony w środku słabym światłem kilku zapewne łuczyw.

Struktura gnieżdżąca biednych przybyszów, w najlepszym razie, odzwierciedlała bogactwo jej osiedleńców. Przypominała dużą stodołę, zbudowana była w całości z drewna, i wysoka, na dwie kondygnacje. Sprawiała także wrażenie starszej niż jakikolwiek budynek stojący w Araneos. Dało się nawet pomyśleć że jest to pozostałość jakiegoś starego gospodarstwa, z czasów upadłego królestwa, którego właściciel dawno już nie żyje, a wszyscy spadkobiercy zaginęli. Kapłan Kersen zdawał się wręcz zszokowany, nigdy wcześniej nie był w tym miejscu, i przez myśl mu nie przeszło odnaleźć w tym miejscu takie konstrukcje.

Twarzą pana Ernode zawładnął raczej strach niż zdziwienie, budynek był na tyle duży że mógłby pomieścić i setkę ludzi, raczej nie skorych do zdradzania informacji na temat swojego współmieszkańca, i to na pewno nie w obliczu dwóch, słabo uzbrojonych ludzi, z których jednym był stary kapłan, nigdy nie pracujący fizycznie, co zdradzała jego wątłość. Tym niemniej w myślach pana Ernode pojawiła się nadzieja na znalezienie córki.

Po cóż jednak któryś z imigrantów miałby porywać Ormelię? Jej rodzina nie była bogata, najdroższym przedmiotem posiadanym przez nią był stary żeliwny piec; ale jacyż to zdesperowani porywacze mieli by żądać z zamian za wolność swojej ofiary starego złomu? Ród pana Ernode nie był w też w żadnym stopniu wpływowy. Owszem, pana Hedrena powszechnie poważano za jego mądrość, nawet wówczas kiedy zmienił się w odludka po tragicznej śmierci żony, a nawet wtedy gdy rozpoczął głoszenie swoich tez o pochodzeniu swojego dziadka z tajemnej dynastii Uterlis. W żadnym razie nie dawało to jednak możliwości wpłynięcia na najbardziej błahą sprawę wsi Araneos, o większych krainach nie wspominając. Córka pana Ernode nie posiadała też żadnych niezwykłych talentów, przydatnych domniemanym porywaczom; była całkowicie zwykłym dzieckiem, przypominała każdą inną dziewczynę zamieszkałą w tej miejscowości. Za kilka miesięcy miała osiągnąć wiek dwunastu lat, jednak dzień w którym miało to nastąpić nie oznaczał absolutnie nic, żaden z członków jej rodziny nie przykładał jednak do tego najmniejszej wagi. Cóż więc skłoniło tajemniczego Ferkena do podstępnego wywabienia, a następnie uprowadzenia przeciętnej dziewczynki imieniem Ormelia? W głowie pana Ernode kołatały dziesiątki myśli, a im bardziej zbliżali się do płonącego przed budynkiem ogniska, tym bardziej na przód wysuwał się jeden problem: “Co mam zrobić?”

Gdy dwóch poszukiwaczy znajdowało się już całkiem blisko, dostrzegli że przy szalejącym ogniu przebywa, siedząc w pozycji kucającej, jeden człowiek, opierający się na czymś przypominającym kij. Przyglądając się bliżej tajemniczemu przedmiotowi, kapłan stwierdził że jest to włócznia, zakończona metalowym grotem. Mężczyzna oparty na niej zdawał się drzemać; miał zamknięte oczy, ale gdy wędrowcy dotarli do niego naprawę blisko, człowiek ów podniósł głowę, zdradzając wiekowe rysy twarzy, następnie otworzył oczy i spojrzał najpierw na starszego kapłana, a potem na młodszego pana Ernode. Mimo że dostrzegł uzbrojenie obu mężczyzn to nie zdawał się tym przejmować, przeciwnie, wyglądał na dosyć przyjaźnie nastawionego.

Gdy nieznajomy mężczyzna spoglądał w stronę dwóch poszukiwaczy, ci zatrzymali się, pan Ernode stanął jeden mały krok przed kapłanem, i począł oglądać nieznajomego strażnika. Jego wygląd mógł zdradzić ugodowe nastawienie, toteż Ernode zagaił spokojnym głosem:

-Dobry wieczór - zaczął. - Jestem Ernode, gospodarz z Araneos, syn Hedrena, a to czcigodny Kersen, kapłan naszej wsi. Przybywamy o tak później porze z powodu mojej córki Ormelii, która dziś, podczas nauk wykładanych w naszej świątyni została podstępem wyprowadzona przez jednego z imigrantów - wyjaśnił Ernode.

Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, spokojny Ernode, nie słysząc od razu odpowiedzi tajemnego mężczyzny lekko się zląkł, mocniej chwytając widły, jak gdyby spodziewał się konieczności użycia siły. Strażnik słuchając pana Ernode patrzył tępo w ognisko, nawet po tym gdy ten skończył mówić. Po chwili jednak podniósł głowę i powiedział:

-Witam panów - rozpoczął przyjaźnie strażnik, a następnie przedstawił się. - Jestem Watilas, pochodzę z Królestwa Ascen - powiedział. - Znam pana ojca, pana Hedrena, kilka lat temu remontowałem podłogę w tej kamiennej izbie po środku domu - wyjaśnił.

Pan Ernode zmarszczył brwi, i powiedział:

-No tak, pamiętam - przerwał mu Ernode. - Ojciec był zadowolony z pańskiej pracy - dodał.

-Miło mi to słyszeć - odpowiedział mu Watilas. - Pilnuję tego oto budynku, ze wszystkich mieszkających w nim ludzi przebywam w tej okolicy najdłużej, to już prawie dziesięć lat jak przybyłem na te ziemie - dodał. - Dlaczego, panie Ernode, podejrzewa pan nas o tak niecny czyn?

Ernode powoli denerwował się przeciąganiem rozmowy, nie mógł jednak zbytnio naciskać na Watilasa, by ten nie stracił nadziei na pokojowe rozwiązanie konfliktu z niespodziewanymi gośćmi, w przeciwnym razie sprawa odnalezienia Ormelii mogła by nie posunąć się do przodu.

-Szanowny kapłan Kersen, którego tu przyprowadziłem był świadkiem całego zajścia - powiedział Ernode, i skierował głowę w jego stronę. - Kapłanie, opowie pan o człowieku którego szukamy?

Kapłan wystąpił kilka krótkich kroków do przodu:

-Przedstawił się jako Ferken, mówił że przybył na te ziemie niedawno, mówił z obcym akcentem, był młody, ale zaniedbany, jak przystało na ten typ ludzi - objaśnił kapłan, mówiąc o porywaczu z niekrytym obrzydzeniem.

Watilas patrzył przez chwilę na kapłana, przestał zdawać się już tak przyjaźnie nastawiony jak do tej pory, następnie odwrócił głowę by spojrzeć na mieszkalny barak, który miał za sobą, i dopiero wtedy odpowiedział:

-Nie znam człowieka którego szukacie...a nawet jakbym znał, to nie wydam go dwóm zdesperowanym ludziom, jeden nie umie upilnować córki, a drugi mieni się kapłanem, a nie ma w nim krzty człowieczeństwa! - Agresywnym głosem odpowiedział Watilas.

-Słuchaj człowieku - powiedział już naprawdę zdenerwowany Ernode. - Możesz nam go nie wydać, i my stąd odejdziemy. Ale daję ci słowo że jeszcze tej nocy wrócimy, i nie będzie nas dwóch, a czterdziestu! Zarządca, pan Keher, podziela zdanie czcigodnego o was, gdy usłyszy o Ormeli każe rozebrać tą ruderę, a każdego który utrudnia poszukiwania powiesi na najbliższym drzewie! Wie pan od kogo zacznie? Od pana panie Watilas! Mów człowieku gdzie ten Ferken, bo nie dożyjesz wschodu słońca!

-Pomyliłem się co do was - powiedział Watilas. - Ale i wy mylicie się co do nas. Nie jesteśmy złodziejami, bandytami, ani tym bardziej porywaczami których szukacie. Uczciwie u was pracujemy. Za psi grosz! I co nas za to spotyka? Dwóch wieśniaków machających widłami, i grożących starcowi śmiercią! Precz stąd! Nikt nie będzie oskarżał nas o tak niecne czyny. Możecie mnie powiesić, ale umrę jako człowiek uczciwy, w przeciwieństwie do was, kanalie! Precz! - Wykrzyczał Watilas, machając swoją włócznią przed oczami dwóch mężczyzn.

-Przyszliśmy do ciebie w pokoju, ale wybrałeś inaczej. Niech tak będzie. - Już spokojniej odpowiedział Ernode, odwrócił się, i odszedł. Kapłan zmierzył jeszcze raz Watilasa wzrokiem, i podążył za panem Ernode. Obaj byli bardzo zdenerwowani, odchodzili bowiem z niczym. Nadal nieznany był los młodej pani Ormelii, jednak agresywna odpowiedź Watilasa zdawała się potwierdzać że zna tajemnego porywacza. Kapłan wracając czuł duży niepokój, bał się bowiem tego co może się tej nocy wydarzyć, i ile krwi może zostać przelane. Nie było jednak innego wyjścia. Ormelia musiała się odnaleźć.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania