Rhye

Historia ta dzieje się w krainie o nazwie Rhye, lub inaczej Ziemi Sześciu Królestw, w erze ludzi i zwierząt. Ląd ten umownie podzielony jest na sześć części, które zamieszkują ludzie, zwierzęta oraz magiczne istoty im podobne. Rządzi nimi sześcioro władców. W środkowej części krainy znajduje się Królestwo Rhye lub inaczej Ziemia Centralna, którą rządzi Król Rhye. Na południu zaczynając od zachodu leżą kolejno: Kraina Wilków, Królestwo Cytadeli oraz najbardziej wysunięte na wschód - Państwo Callassary. Na północ od Ziemi Centralnej znajduje się Morze Środkowe. Po drugiej jego stronie leżą – w części zachodniej Kraj Magów, na wschodzie Kraina zwana Zamorzem. Kraj Magów od Krainy Wilków dzielą nieprzyjazne i niebezpieczne dla istot żywych Dzikie Wyspy. W wyżej wymienionym układzie z Ziemią Centralną bezpośrednio graniczą wszystkie krainy oprócz Kraju Magów.

Od ponad trzystu lat władcy pięciu krain przyjmują zwierzchnictwo Króla ziemi centralnej, który zwyczajowo nazywany jest także Królem RHYE. Jest to jeden z warunków paktu pokojowego zawartego między ludźmi oraz bogami po długich latach wojen toczonych na ziemiach Rhye. Każda z krain ma swojego władcę i własne prawa, jednak rządy nad lądem Sześciu Królestw, jako całością sprawuje Król Rhye, on również jest gwarantem pokoju i równowagi na świecie.

Era ludzi i zwierząt jest to czas gdy ziemię Rhye opuścili bogowie przenosząc się do innego wymiaru. W czasach poprzedzających obecną erę, bogowie mieszkali w Rhye razem z ludźmi. Na skutek pewnych, nie do końca jasnych wydarzeń bogowie zdecydowali się opuścić ziemie Rhye.

 

***🌿🌺🌿***

 

Tego dnia obudziłam się późno. Pewnie spałabym dalej gdyby nie Tigi, która wskoczyła na łóżko i zaczęła lizać mnie po twarzy. Musiała być głodna.

- Tigi przestań już, zaraz cię nakarmię - powiedziałam zdejmując ją z siebie i stawiając obok. W nocy miałam koszmarny sen, nie zdołałam jeszcze pozbyć się nieprzyjemnego uczucia jakie po sobie pozostawił. Byłam trochę oszołomiona i zdezorientowana. Rozejrzałam się wokół – znajdowałam się w swoim pokoju, w naszym domu, na Wyspie. Przeniosłam spojrzenie na swoje dłonie – od razu stanęły przede mną wspomnienia ostatnich kilku dni. Blednące ślady po magicznych znakach na moich rękach boleśnie dały mi do zrozumienia, że to co wzięłam za nocne mary nie było w istocie złym snem lecz bolesną rzeczywistością, z którą nie chciałam się pogodzić...

Kilka dni temu całkowicie zawaliłam swoją misję. Nie doceniłam mojego wroga. Byłam zbyt pewna siebie i butna. Nie posłuchałam towarzyszących mi sióstr i przez moją wyrywność i brak rozwagi wpadłyśmy w pułapkę. Naraziłam je na niebezpieczeństwo a sama powinnam zginąć. W pojedynkę znalazłam się osaczona przez pięciu przeciwników, z którymi nie miałam szansy wygrać w walce. Było pewne, że mnie zabiją lecz w ostatniej chwili ocaliła mnie nasza Pani. Aby to zrobić musiała użyć potężnej magii. Osobiście przybyła mi na ratunek i za pomocą czaru dysocjacji przeniosła mnie na naszą wyspę.

Niestety konsekwencje tego czynu miały być bardzo dotkliwe zarówno dla mnie jak i dla niej. Nie jestem osobą obdarzoną magią, a jedynie na nią podatną, dlatego moje ciało bardzo źle zniosło zastosowanie potężnego czaru. Leżałam nieprzytomna przez ponad dwie doby. Gdy się obudziłam gnębiły mnie dokuczliwe zawroty i bóle głowy, oraz nieprzyjemne skurcze i niekontrolowane drżenia wszystkich mięśni mojego ciała. Nawracające torsje uniemożliwiały mi zjedzenie czegokolwiek przez kolejne trzy dni. Na skórze moich rąk i nóg widoczne były niebieskawe znaki runiczne, konieczne do uczynienia czaru. Z każdym dniem bladły i wg siostry Asminy, która opiekowała się mną w tym czasie, niebawem miały zniknąć. Ich widok sprawiał mi jednak przykrość ponieważ dotkliwie przypominał mi o tym co mnie spotkało. Czułam się jakbym została naznaczona za karę, za to do czego doprowadziłam.

Niestety ku memu nieszczęściu, konsekwencje użycia czaru dysocjacji miały być bardziej dotkliwe dla mojej Pani niż dla mnie. Ponoć ratując moje życie straciła bardzo dużo swej boskiej mocy i na jakiś czas znacznie osłabła.

Ponad to przybywając po mnie i wykorzystując magię na stałym lądzie złamała dwa obowiązujące ją zakazy narzucone przez bogów: zakaz pojawiania się na ziemiach Rhye oraz zakaz używania w ich obrębie magii. Nie miałam pojęcia jaka kara może ją za to spotkać.

Bynajmniej nie polepszało to mojego samopoczucia. Nie raz przeszło mi przez myśl, że niepotrzebnie to zrobiła. Siostra Faustyna również nie pozostawiała mi złudzeń. Gdy po trzech dniach poczułam się lepiej przyszła, aby ze mną porozmawiać. Na naszej wyspie wszystkie żyłyśmy w zgodzie, choć jak to zawsze wśród ludzi bywa, zdarzały się czasem antypatie. Od zawsze wiedziałam, że spośród wszystkich istot zamieszkujących nasz dom, to siostra Faustyna darzyła mnie najmniejszą sympatią, a ja nie pozostawałam jej dłużna.

- Mam nadzieję, że wiesz do czego doprowadziły twoje lekkomyślne poczynania? – chłodnym i karcącym tonem rozpoczęła rozmowę, a w zasadzie monolog.

- Na szczęście twoje siostry, które naraziłaś na śmierć, przedwczoraj wróciły bezpiecznie do domu – wiedziałam to już od siostry Asminy. Gdybym nie była pewna, że nic im się nie stało wyrzuty sumienia doprowadziłyby mnie do obłędu.

- Nasza Pani też czuję się coraz lepiej, ale na razie się nam nie pokazuje. Nabiera siły na Wietrznych Łąkach, na wszelki wypadek odizolowana od reszty świata - tu siostra Faustyna zrobiła dłuższą pauzę, za pewne by podkreślić wagę mej winy.

- Czar dysocjacji to potężna magia – kontynuowała - w zasadzie można powiedzieć, że twoje ciało zostało rozbite na tysiące drobniutkich cząsteczek tam gdzie się znajdowało, aby w ciągu kilku sekund zostać przeniesione na bardzo dużą odległość, tu na naszą Wyspę. Z tego powodu przez najbliższy czas będziesz czuć się źle. Twoja niedyspozycja może potrwać parę tygodni albo nawet miesięcy. Możesz czuć się zmęczona, senna, pozbawiona siły, mogą męczyć cię zawroty głowy i bóle rożnych partii mięśni. Możesz cierpieć na zaburzenia snu i brak łaknienia. Niektórzy twierdzą, że użycie potężnego czaru w celu ratowania życia wymaga równie wielkiej zapłaty i osoba, która została mu poddana musi oddać część swojego życia więc prawdopodobnie... - tu siostra znów przerwała na chwilę, najwidoczniej szukając odpowiednich słów. Pomimo tego, że nie darzyła mnie sympatią, najwyraźniej nie chciała mnie skrzywdzić zbyt szorstkim wyrażeniem. Postanowiłam ją wyręczyć:

– Nie pożyję już za długo – stwierdziłam krótko.

Słysząc moje dobitne słowa siostra Faustyna trochę się zdziwiła, albo nawet zmieszała.

- Tak, można tak powiedzieć. Chociaż czar ten używany jest tak rzadko, że są to raczej domysły niż stwierdzone fakty – dodała jakby na pocieszenie.

Myśl o tym, że może nie pozostało mi zbyt dużo życia, ku memu zdziwieniu, specjalnie mnie nie zasmuciła. Ryzyko od zawsze wpisane było w naszą służbę. Poza tym gdybym miała podsumować swoje dotychczasowe życie, byłam z niego w pełni zadowolona. Byłam dumna z tego kim jestem, nie oszczędzałam się, z każdego dnia czerpałam tyle, ile tylko się dało. Może nie żyłam jeszcze długo ale za to intensywnie.

- Znaki na twoich rękach i nogach niebawem zbledną po czym zniknął, ale przez długi czas będą widoczne dla istot magicznych, które będą chciały je zobaczyć, a także będą pojawiać się w noce Wspólnej Pełni Trzech Księżyców - kontynuowała siostra Faustyna - noce gdy wszystkie trzy księżyce stawały w pełni równocześnie zdarzały się raz na pół roku. Świetnie - pomyślałam, to za pewnie po to abym zbyt szybko nie pozbyła się wyrzutów sumienia. Bez tego rodzaju przypomnień było to i tak nie możliwe.

- Przez ten czas nasza Pani nie będzie mogło użyć na tobie magii, a więc nie będzie mogła cię uzdrowić czy pomóc ci w jakikolwiek inny sposób. Wiedz, że nasza Pani złamała dla ciebie dwa zakazy bogów - ton siostry stał się jeszcze bardziej chłodny i surowy - nie jednej z nas przeszło przez myśl, że nie powinna była tego robić – tu zgadzałam się z nią w pełni, ponieważ sama tak uważałam. Szczerze mówiąc nie rozumiałam dlaczego Pani tak bardzo poświeciła się dla mnie. Wszakże zdarzało się wcześniej, że wojowniczki po prostu ginęły podczas misji.

- Nie wiemy jakie konsekwencje czekają za to ją ani nas. Ty natomiast masz zostać odsunięta od misji – poczułam jak po moim wnętrzu rozlewa się nieprzyjemny chłód, byłam kompletnie zaskoczona, tego w ogóle się nie spodziewałam. Uważałam się obecnie za jedną z wiodących sióstr. Miałam już duże doświadczenie, wyróżniałam się siłą, dobrze znałam topografię najczęściej odwiedzanych przez nas terenów, płynnie porozumiewałam się w dwóch językach, byłam nieugięta, niczego się nie bałam i nie cofałam przed niczym i ... chyba to mnie zgubiło... w każdym razie nie mogłam uwierzyć w słowa siostry Faustyny.

- Jak to? - wykrztusiłam tylko.

Siostra Faustyna westchnęła okazując w ten sposób swoje poirytowanie.

- Jak to? Nasza Pani jest bardzo łaskawa, chce jedynie abyś na jakiś czas opuściła Wyspę, nic więcej, mogłaby wymyślić dla ciebie wiele gorszych kar. Tymczasem ma dla ciebie zadanie, które masz wykonać. Pani pragnie abyś udała się do miasta Rhye i odnalazła ważny dla niej przedmiot. Dopiero gdy go odnajdziesz, wraz z nim będziesz mogła powrócić do domu. Pojedziesz tam sama i masz pamiętać, że jest to misja tylko i wyłącznie pokojowa. Żadnych walk, przelewu krwi, zwracania na siebie uwagi, ryzyka. To miałam ci przekazać od niej, a od siebie dodam - po prostu nie pakuj się więcej w kłopoty – ostatnie zdanie prawie wykrzyczała.

- Masz też działać w całkowitej tajemnicy, musisz pilnować się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej aby nikomu nie ujawniać swojej tożsamości. Masz zakrywać amulet i nie pokazywać znaków na ramieniu. Twoja misja skończy się wtedy gdy znajdziesz właściwy przedmiot potrzebny naszej Pani.

- A cóż to takiego, ten tajemniczy przedmiot który mam odnaleźć? – Zapytałam krzyżując ręce na piersi. Spodziewałam się usłyszeć, że jest to jakiś mistyczny miecz, niezwykle cenna stara księga, ewentualnie inny magiczny artefakt, strzeżony w jednej z głównych świątyń, który będę musiała niepostrzeżenie wykraść. Usłyszałam jednak coś zgoła innego...

- Złota moneta.

- Słucham?

Faustyna znów westchnęła:

- To co słyszysz, złota moneta. Bez trudu ją rozpoznasz. Na jej awersie widniaje sylwetka ptaka z uniesionymi ku górze skrzydłami i głową skierowaną w bok. Na jego piersi znajduje się znak naszej Pani – a były to 3 kropki wyznaczające wierzchołki trójkąta równobocznego ułożonego czubkiem w dół, a podstawą ku górze. Tak wyglądał symbol Dżan. Identyczne znaki znajdowały się na naszych amuletach oraz na prawym ramieniu każdej z nas. – na jej rewersie wybity jest wizerunek naszej Pani – dokończyła Faustyna.

- Gdzie znajduje się ta moneta? W jakimś skarbcu, świątyni? – byłam szczerze zdziwiona, mówiono nam, że wszystkie przedmioty kojarzące się z naszą Panią w Rhye zostały zniszczone przez zazdrosne bóstwa.

Siostra Faustyna wzruszyła ramionami.

- Nie wiemy tego, prawdopodobnie nikt nie wie. To ty musisz ją odnaleźć.

- Ale jak? Przecież ona może być ukryta wszędzie! Znalezienie jednej małej monety w wielkim mieście Rhye jest wprost niemożliwe!

Oczy siostry zawęziły się nieprzyjemnie.

- Uratowanie twojego życia za pomocą czaru dysocjacji również było wprost niemożliwe, a jednak jesteś tu nadal z nami – miałam ochotę powiedzieć jej, że sprawiła to bogini a ja jestem niestety tylko człowiekiem, ugryzłam się jednak w język. Czułam jak ogarnie mnie poczucie beznadziei. Tego rodzaju misja o ile szukanie złotej monety w mieście Rhye można było nazwać misją, zdawała się gorsza niż wieczne zesłanie na stały ląd. Uważałam to za niesprawiedliwość. Siostra Faustyna jakby czytając w moich myślach dodała:

- Pamiętaj o tym jak łaskawie potraktowała cię nasza Pani. Mogła kazać ci wypić eliksir zapomnienia i odesłać cię bezpowrotnie na ziemie Rhye – o tym nie pomyślałam. Niestety Faustyna miała rację. Postanowiłam więc nie podważać wymierzonej mi, w moim mniemaniu, kary.

- Aha – siostra Faustyna dodała na koniec – Pani oczekuje, że opuścisz wyspę w ciągu najbliższych kilku dni. Poddałam się. Zadałam ostatnie pytanie:

- Czy mogłabym chociaż dowiedzieć się czym właściwie jest ta moneta i do czego potrzebuje jej nasza Pani?

- Nie, tak owa wiedza nie jest ci do niczego potrzebna - odparła zimno moja rozmówczyni.

Siostra zaoferowała mi na koniec zaznajomienie mnie ze współczesną historią Rhye i obecną sytuacja polityczną w tej krainie. W związku z położeniem geograficznym Ziemie Centralne nigdy mnie nie interesowały. Nie miałyśmy do nich bezpośredniego dostępu, więc nie prowadziłyśmy na ich terenie misji. W dodatku kraina ta prawie całkowicie pozbawiona była magii, a głównymi bóstwami czczonymi przez jej mieszkańców byli Bóg Ageon i Bogini Matka, których w duchu ja i praktycznie wszystkie moje siostry uważałyśmy za wrogów. Patriarchalny system wartości, a także przedmiotowe traktowanie magicznych stworzeń oraz kobiet sprawiało, że gardziłam wszystkim co reprezentowało sobą królestwo Rhye i szczerze wątpiłam w to, że cokolwiek na świecie mogłoby zmienić moje poglądy.

W czym miałoby mi pomóc opowiadanie siostry Faustyny? Podziękowałam grzecznie. Nie miałam już siły jej słuchać. O Rhye wiedziałam tyle, że rządzi nim król, którego imienia nawet nie pamiętałam. I że ma teraz nie lada kłopoty z utrzymaniem zwierzchnictwa nad resztą krain ponieważ ojciec, po którym obrał tron był wyjątkowo nieudolnym władcą i zraził do siebie większość świata. Mimowolnie pomyślałam, że może znajduje się on w gorszej sytuacji niż ja. To głupie skojarzenie na chwilę nawet wywołało na mojej twarzy uśmiech. Szybko jednak spoważniałam - na koniec naszej rozmowy siostra Faustyna podkreśliła dobitnie, że bez monety nie mogę wrócić na Wyspę. Jeszcze jakieś dziesięć razy upomniała mnie, abym nie pakowała się w żadne kłopoty.

 

**💮💮💮**

 

Od mojej rozmowy z siostrą Faustyną minęły trzy dni. Niewiele przez ten czas zrobiłam, właściwie nic... Ani razu nie wyszłam ze swojego pokoju. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, ani nawet z nikim się widzieć. Popadłam w dziwne otępienie, rodzaj obezwładniającej stagnacji, byłam słaba, na nic nie miałam ochoty, chciałam tylko leżeć i spać i nie myśleć o niczym. Nie wiem na ile był to skutek uboczny czaru dysocjacji, a na ile bezsilność i rozczarowanie związane z tym, że muszę opuścić wyspę.

Tigi znowu wskoczyła na moje kolana. Gdy spojrzałam w jej śliczne oczka, jedno brązowe, drugie fioletowe pierwszy raz od kiedy odzyskałam przytomność spontaniczny, szczery uśmiech pojawił się na moich ustach. Przytuliłam mocno do siebie jej drobne ciałko i od razu poczułam się lepiej. Jej aksamitne futerko łaskotało moją twarz. Dopiero teraz zrozumiałam jak bardzo mi jej brakowało. Poczułam wyrzuty sumienia spowodowane myślą o tym, że przez ostatnie dni strasznie ją zaniedbałam. Przypomniałam sobie, że gdy pierwszy raz po dwóch dniach nieprzytomności otworzyłam oczy Tigi była przy mnie. Cieszyła się, machała ogonem i lizała mnie po twarzy. Kiedy zaczęłam czuć się lepiej biegała od mojego łóżka do drzwi wyraźnie zachęcając mnie do wyjścia, ale ja nie reagowałam. Następnego dnia gdy nie ruszyłam się z pokoju wskakiwała na mnie i patrzyła wyczekująco w moje oczy. Nie doczekawszy się żadnego ruchu z mojej strony z niecierpliwości zaczęła na mnie fukać i poszczekiwać, raz nawet próbowała gryźć mnie po palcach stóp. Kolejnego dnia gdy to nie zadziałało, zrezygnowana po prostu wyszła z pokoju. Na pewno była głodna i znudzona. Nie martwiłam się o nią, potrafiła o siebie zadbać. Wszystkie siostry na wyspie uwielbiały Tigi. Była urocza i rozkoszna (o ile oczywiście chciała). Gdy wracałyśmy ze stałego lądu młodsze dziewczynki wprost kłóciły się o to, która pierwsza będzie się z nią bawić. Na pewno ją nakarmiły. A nawet jeśli nie, to Tigi była świetną złodziejką, potrafiła ukraść jedzenie sprzed nosa każdemu, nawet mnie, nie zostawiając po sobie ani śladu. Tak więc Tigi znikała na całe dnie, ale byłam pewna, że wieczorami wracała by czuwać przy mnie przez całą noc, aż do momentu gdy budziłam się rano. Wtedy witała się ze mną i czekała na mój krok. Tym razem jej nie zawiodę - pomyślałam.

Ile można trwać w odrętwieniu? Musiałam się pozbierać, dla niej, dla siebie i dla reszty świata. Nadeszła pora by zmierzyć się z tym co jeszcze ma mi przynieść los i moje przeznaczenie, o ile coś takiego istniało.

Odkąd sięgałam pamięcią byłam pewna, że całe życie spędzę jako wojowniczka, wśród sióstr na wyspie Dżan i biorąc udział w misjach. Pragnęłam tego z całego serca. Szukanie jednej małej monety w mieście Rhye było jak szukanie igły w stogu siana. A jeśli nie pozostało mi dużo czasu to może nigdy nie będzie mi dane powrócić stamtąd do domu, na naszą Wyspę?

Poczułam jak wzbiera we mnie złość, którą postanowiłam wykorzystać i przekuć w motywację. Zacisnęłam pieści. Zrobię to, wypełnię tę niedorzeczną misję, po czym powrócę do domu i nic nie stanie mi na przeszkodzie. Jeśli będzie trzeba przekopię gołymi rękami całe Rhye aby znaleźć tę głupią monetę i zdążę to zrobić zanim moje życie dobiegnie końca.

Nic tak nie motywuje do życia jak świadomość rychłej śmierci. Nie wiem czy to zdanie kiedyś gdzieś usłyszałam, czy po prostu samo przyszło mi do głowy. Jedno było pewne w okolicznościach w jakich się znalazłam, w pełni się z nim zgadzałam.

Wstałam z łóżka - przez kilka sekund czułam zawroty głowy ale już po chwili pewnym krokiem podeszłam do szafy aby zacząć pakować potrzebne rzeczy.

 

Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, postanowiłam więc poczekać z wyjazdem do późnego wieczora, aż większość sióstr położy się już spać. Gdy na korytarzu zamilkły ostatnie glosy, otworzyłam drzwi i wyszłam z pokoju. Tigi truchtała tuż przy moich nogach. Szłam po cichu przez długi hol patrząc na białe ściany przerywane co kawałek drewnianymi deskami. Mijałam kolejne drzwi pokojów wymieniając w myślach imiona sióstr, które w nich mieszkały. Gdy przechodziłam obok tych należących do Camilli i Mery przystanęłam na moment i zawahałam się. Były to moje najlepsze przyjaciółki, a zarazem ukochane siostry. Z jednej strony pragnęłam je zobaczyć, z drugiej bałam się że pożegnanie z nimi mogłoby okazać się zbyt trudne. Poza tym czułam wstyd związany z niedawną porażką. Ruszyłam dalej by po chwili opuścić budynek mieszkalny.

Wychodząc na zewnątrz wzięłam głęboki wdech. Pomimo letniej pory wieczorne powietrze było rześkie i chłodne. Przed opuszczeniem wyspy postanowiłam po raz ostatni wejść do świątyni. Skierowałam więc swoje kroki na południe, tam bowiem znajdowało się sanktuarium naszej Pani. Pozwoliłam sobie pogrążyć się w myślach na temat mojego domu i dotychczasowego życia.

Wyspa, na której mieszkałyśmy została w całości stworzona przez naszą Panią, boginię którą nazywałyśmy Dżan. Nasza Pani jako jedyna pozostała w królestwie Rhye i żyła wraz z ludźmi po tym jak bogowie przenieśli się do innego wymiaru. Była boginią wolności, otwartej przestrzeni, wiatru, powietrza oraz szybujących w nim ptaków. W dawnych czasach była wielką wojowniczką. Dla nas była też uosobieniem dobra, sprawiedliwości i mądrości. Myślę, że za to właśnie znienawidziły ją inne bóstwa z Boginią Matką na czele – za jej dobroć i za to że ludzie szczerze ją kochali. Siła bogów Rhye zależała bowiem od ilości czczących ich osób. Od zarania dziejów za najważniejsze bóstwa uważało się Boginie Matkę, która miała być piastunką wszystkich kobiet, oraz dużo młodszego od niej Boga o imieniu Ageon – patrona mężczyzn, a także opiekuna samego króla Rhye. Z czasem jednak coraz więcej ludzi, zarówno kobiet jak i mężczyzn zaczęło zwracać się ku naszej Pani ponieważ w przeciwieństwie do innych bogów nie była tak dumna, wyniosła i niedostępna. Podczas gdy inne bóstwa oczekiwały od ludzi darów, bezwarunkowego posłuszeństwa i uwielbienia, ona żyła na równi ze śmiertelnymi istotami. Pomagała ludziom i innym stworzeniom własnymi rękoma, nie chcąc od nich zapłaty. Jej siła rosła wraz z ilością oddanych jej istot, których liczba wzrastała z dnia na dzień.

Bogowie zaczęli być o to zazdrośni, a także obawiali się, że ludzie będą oczekiwać od nich takiej samej atencji, pomocy i oddania jakie gwarantowała im Dżan.

Ponoć sam Bóg Ageon zakochał się w naszej Pani, co bardzo nie spodobało się Bogini Matce ponieważ liczyła na to, że poślubi on jej córkę, boginie Erkenę. Rozzłoszczona i zazdrosna, zaczęła knuć przeciwko naszej Pani i nastawiać inne bóstwa wrogo w stosunku do niej.

Historię o zakazanej miłości Dżan i Aegona powtarzałyśmy sobie tylko szeptem, w tajemnicy przed starszymi siostrami. Nikt oficjalnie nam jej nie opowiadał ani nie śmiał poruszać tego tematu przy Pani. Wzmianek o niej nie znalazłam też w żadnej książce trzymanej na Wyspie, tak jakby komuś wyraźnie zależało na tym by odeszła w zapomnienie.

Osobiście uważałam, że historia ta była bardzo prawdopodobna i bezpośrednio zainicjowała wydarzenia, których finałem stało się opuszczenie przez bogów naszego świata oraz wieczne wygnanie naszej Pani z ich kręgu.

W konsekwencji nie mogła przenieść się z bogami do ich nowego domu, chociaż śmiałam twierdzić, że wcale tego nie chciała, zabroniono jej też pozostać na ziemiach Rhye. Jedynym miejscem, w którym mogła żyć był obszar Siedmiu Mórz, dlatego zamieszkała na stworzonej przez siebie wyspie.

Niestety na tym, jej smutna historia się nie skończyła. Bóg Ageon nie mógł związać się z Dżan, jednak odmówił też poślubienia bogini Erkeny. Zawistna Bogini Matka w akcie zemsty postanowiła doprowadzić do tego by nasza Pani odeszła w całkowitą niepamięć. Na rozkaz jej i zmanipulowanych przez nią bóstw zaczęto niszczyć wszystko co przypominało o naszej Pani – jej świątynie, wizerunki, księgi i zapiski na jej temat. Niestety ludzie z czasem zaczęli zapominać o naszej Dżan. Bogini Matka liczyła na to, że tracą wyznawców, Dżan utraci boskie moce i umrze. Na szczęście tak się nie stało, ponieważ byłyśmy my – wojowniczki Dżan. Nasze początki sięgały czasu gdy Pani musiała opuścić stały ląd i stworzyła Wyspę, aby na niej zamieszkać. Historia głosi, że wraz z nią przeniosły się tu jej najwierniejsze wyznawczynie, które dobrowolnie zrezygnowały z życia na ziemiach Rhye, ponieważ nie wyobrażały sobie dalszej egzystencji bez ukochanej Bogini. To one były pierwszymi wojowniczkami. Nasza Pani pomimo niesprawiedliwość i zła jakie ją spotkały nigdy nie zrezygnowała z walki o dobro i niesienia pomocy potrzebującym istotom. Sama nie mogła pojawiać się na ziemiach Rhye ani ingerować w to co się na nich działo swoimi mocami. Mogły to jednak robić jej wyznawczynie. Tak więc Dżan zaczęła posyłać swoje wojowniczki na stały ląd aby w jej imieniu niosły pomoc potrzebującym. A w czasach po tym jak świat opuścili bogowie na ziemiach Rhye działo się wiele zła... Misje wojowniczek od początku polegały na obronie słabszych i gnębionych istot w miejscach w których nie działało, lub nie sprawdzało się prawo narzucane przez władców królestw. Odlegle ziemie południa były świetnym miejscem dla złodziei, samozwańczych przywódców, przestępców i mocy z pogranicza cienia. Nie przestrzegali oni praw, grabili, zabijali i niszczyli, dopóki nie stali się naszym celem. Wtedy role się odwracały i to oni zaczynali być ofiarami, o wiele niebezpieczniejszych drapieżników czyli nas. Istot od najmłodszych lat szkolonych do walki. Uczonych poruszać się bezszelestnie niczym cienie zarówno po lasach jak i porośniętych trawami równinach. Nieugiętych, odważnych, silnych, przebiegłych i inteligentnych. Właściwie niepokonanych.

Dżan zaczarowała wyspę tak, że nie znajdowała się ona w jednym miejscu, lecz stale zmieniała swoje położenie pośród wód Siedmiu Mórz. Miało to zapewnić lepszą ochronę nam i naszej Pani, tak by ludziom i bogom, którzy nieproszeni chcieliby dostać się na Wyspę trudniej było ją zlokalizować

Umożliwiało nam to również prowadzenie działań na większym obszarze, ponieważ miałyśmy dostęp do prawie całego wybrzeża Rhye. Aby dotrzeć na ląd z wyspy nie używałyśmy statków ani łodzi. Każdy z naszych koni miał umiejętność stąpania po czarodziejskiej ścieżce, którą w wodach Siedmiu Mórz tworzyła Dżan. Tak więc nasze konie mogły galopować między Wyspą a wybrzeżem stałego lądu, po morskiej tafli jak po powierzchni ziemi.

Mieszkankami Wyspy zostawały głównie porzucone dziewczynki, sieroty które straciły bliskich i opiekunów, a na ziemiach Rhye czekałyby je tylko niewola lub śmierć. Gdy wojowniczki natknęły się na takie porzucone dzieci zabierały je ze sobą na Wyspę, ratując w ten sposób przed okrutnym losem.

Ja właśnie tak trafiłam na Wyspę. Musiałam mieć zaledwie kilka lat. Moje wspomnienia wcześniejszego życia ograniczały się do kilku obrazów zielonych łąk położonych w górach i stad wypasanych owiec. Kolejne sceny zapisane w mej pamięci to już gryzący dym, ogień który trawił wszystko i mój ogromny lęk. Twarze rodziców i rodzeństwa całkowicie zatarły się w mej pamięci. Wszyscy najpewniej i tak zginęli podczas napaści na naszą wioskę jednej z grup barbarzyńców.

Tylko ja jakimś cudem przeżyłam. Odnalazła mnie jedna z sióstr i zabrała na Wyspę. Pochodziłam z górskich terenów na południu Krainy Wilków, ale wiedziałam to tylko z opowiadań. Obecnie nie mieszkali tam już ludzie. Możliwe, że moja osada była jedną z ostatnich. Właściwie nie znałam nawet daty swojego urodzenia.

Zresztą moje pochodzenie i to co działo się ze mną zanim trafiłam na Wyspę nigdy specjalnie mnie nie interesowało. W moim mniemaniu od zawsze byłam wojowniczką Dżan. Obnosiłam się tym z dumą, czerpałam z tego ogromne szczęście i satysfakcję. Wyspa była moim jedynym, prawdziwym domem i nigdy nie chciałam mieć innego.

Ponad to na wyspę mogły przybyć wszystkie kobiety, które chciały tego ze szczerej, nieprzymuszonej woli. Nie było ich zbyt dużo ponieważ działałyśmy w tajemnicy, by nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi ludzi i bogów. Zamieszkanie wśród nas łączyło się również z zerwaniem z dotychczasowym życiem.

Tym sposobem naszą społeczności stanowił zbiór dziewcząt z wszystkich krain Sześciu Królestw z wyjątkiem Ziemi Centralnej ponieważ nie było do niej bezpośredniego dostępu z morza. Nawzajem nazywałyśmy się po prostu wojowniczkami albo siostrami.

Od dziecka każda z nas uczestniczyła w lekcjach języka, czytania, pisania, matematyki, astronomii, historii oraz nauk przyrodniczych. Te które posiadały zdolności magiczne zgłębiały tajniki czarów. Nie każda dziewczynka w Rhye miała możliwość zdobycia takiej wiedzy jak my. Dobrze o tym wiedziałyśmy, dlatego bardzo przykładałyśmy się do nauki. Byłyśmy wdzięczne naszej Pani za dostęp do wiedzy i bardzo szanowaliśmy nasze nauczycielki.

O ile nauka była obowiązkowa dla każdej z nas, o tyle przyuczenie do służby wojowniczki, polegającej na braniu udziału w misjach na lądzie było dobrowolne. Gdy osiągaliśmy odpowiedni wiek decydowałyśmy o tym czy chcemy do niego przystąpić czy nie.

Nigdy nie miałam wątpliwość co do tego, że chce zostać wojowniczką walczącą na ziemiach Rhye. Przystąpiłam do szkolenia gdy tylko urosłam na tyle by utrzymać w dłoni miecz.

Szkolenie miało głównie na celu rozwijanie naszej siły fizycznej, umiejętności walki wręcz i z użyciem różnego rodzaju broni. Uczyłyśmy się też orientacji w terenie, radzenia sobie we wszelkich, nawet najtrudniejszych warunkach. Nieraz poddawałyśmy swoje ciała różnym próbom wysiłkowym jak choćby długotrwały bieg czy kąpiel w lodowatej morskiej wodzie. Szkolenie trwało dziesięć lat. Od najwcześniejszego jego okresu towarzyszyła mi Mera. Mogłyśmy być rówieśniczkami. Wspierałyśmy się, a także rzucałyśmy sobie nawzajem wyzwania. Na pewno już wtedy zrodziła się między nami przyjaźń, według mnie silniejsza niż więzi łączące pozostałe siostry.

Jeśli któraś z nas chciała opuścić wyspę i zamieszkać z powrotem na ziemiach Rhye w każdej chwili mogła to zrobić. Dziewczęta jednak rzadko się na to decydowały. Najczęstszym powodem było to że po prostu zakochały się w jakimś chłopcu i chciały założyć rodzinę. Zazwyczaj nie zrywały wtedy kontaktu z resztą sióstr. W tajemnicy przed ludźmi nadal czciły Dżan, a większość z nich zostawała „mesenhe” czyli informatorkami, które zgłaszały nam problemy jakie miałyśmy rozwiązywać podczas misji.

Przed odejściem z wyspy każda dziewczyna musiała zdecydować czy chce zachować wspomnienia o niej czy też woli wypić magiczny wywar, który sprawi że nie będzie pamiętać o Dżan, siostrach ani naszym domu. Pomimo tej możliwości nigdy jeszcze nie zdarzyło się by odchodząc, któraś z nas chciała spożyć miksturę zapomnienia. Na Wyspie nie spotykało nas nic złego. Wręcz przeciwnie, czułyśmy się tu bezpieczne, docenione i potrzebne. Mimo tego, że nie miałyśmy rodzin razem tworzyłyśmy jedną wielką rodzinę i niczego nam nie brakowało.

Kochałyśmy naszą Panią ponieważ dawała nam to co najważniejsze – wolność.

Starałyśmy się działać potajemnie, jednak oczywiste było, że podczas misji spotykałyśmy wielu ludzi. Było to nieuniknione. Niektórzy nie mieli pojęcia kim jesteśmy, inni wiedzieli lub domyślali się. Przy osobach postronnych nigdy nie mówiliśmy wprost, o tym że jesteśmy wojowniczkami Dżan. Pomimo tego że naszą misją było niesienie pomocy, ludzie często się nas bali. Niektórzy sądzili nawet, że jesteśmy uosobieniem wcielonego zła.

Większe obawy budziłyśmy w mężczyznach. Oczywiście miało to bezpośredni związek z tym, że większość naszych misji skierowana była przeciwko nim. Zdarzało się, że musiałyśmy zabijać naszych przeciwników. Robiliśmy to w obronie pokrzywdzonych, ale ludzie często koloryzowali historie o naszych poczynaniach. Myślę że bali się naszej siły, zarówno fizycznej jak i psychicznej, niezależności, odwagi oraz tego jak bardzo różniliśmy się od zwykłych mieszkańców Rhye.

Uwielbiali snuć opowieści na temat naszej rozwiązłości. O tym jak uwodzimy i zwodzimy mężczyzn, co było kompletną bzdurą. Owszem, zdarzało nam się zauroczyć w jakimś młodzieńcu z wzajemnością lub bez, ale zawsze kończyło się to albo przelotnym romansem, nikomu nie wyrządzającym krzywdy albo stałym związkiem i opuszczeniem przez dziewczynę wyspy. Nie rzucałyśmy na mężczyzn uroków, aby wykorzystać ich do swoich niecnych celów jak twierdzili co poniektórzy. Nie byłyśmy też rozwiązłe ani wulgarne.

Nie zaprzeczę, że w niektóre bezchmurne noce, przy blasku trzech księżyców zjeżdżałyśmy na plażę stałego lądu, jeśli akurat nasza wyspa znajdowała się blisko szczególnie urokliwej części wybrzeża. Splatałyśmy z włosów warkocze do których doczepiałyśmy kolorowe ptasie pióra, by następnie galopować na naszych koniach po plaży, ciesząc się jak dzieci gdy obryzgiwała nas woda tryskająca spod ich kopyt.

Gdy było ciepło kąpałyśmy się w wodzie w blasku księżyców i gwiazd, albo tańczyliśmy na białym chłodnym piasku przy świetle magicznych kamieni. Może ktoś kiedyś ukradkiem podpatrzył nas w takich okolicznościach, co dało początek historiom o orgiach w księżycowe noce z naszym udziałem. Dla nas była to tylko niewinna zabawa typowa dla nastolatek. Wymykałyśmy się z wyspy, jak nam się zdawało, ukradkiem przed starszymi siostrami. Myślę jednak, że one dobrze wiedziały o naszych nocnych eskapadach, a udając, że nie zauważały naszej nieobecności, dawały nam pewien rodzaj niewerbalnego przyzwolenia. Dodawało to tylko naiwności naszym nocnym zabawom.

 

Zagłębiona we własnych rozważeniach, po chwili dotarłam do świątyni. Budynek z białego marmuru stał częściowo ukryty pomiędzy sosnami i świerkami, za dnia rzucającymi na niego kojący cień. Dach porastała gęsta glicynia, której obfite kwiatostany zwisały wzdłuż rzędu białych kolumn stanowiących wejście do świątyni.

Przebywanie w sanktuarium naszej Pani zawsze napawało mnie spokojem. Miałam nadzieję, że stanie się tak i tym razem, chociaż przeszło mi przez myśl, że być może nigdy więcej tu nie przyjdę. Kojąca cisza, chłód i półmrok, który rozjaśniały palące się świece, zaczęły powoli pokrzepiać moje przepełnione smutkiem wnętrze.

Na głównej ścianie świątyni znajdowała się płaskorzeźba wyryta w białym marmurze, przedstawiająca sto ptaków. Każdy z nich wyrzeźbiony był tak pięknie, misternie i szczegółowo że czasem ciężko mi było uwierzyć że jest to dzieło rąk człowieka. Z resztą nikt nie miał pewności co do tego czy rzeźba została stworzona przez pierwsze siostry wojowniczki czy też przez samą Panią. Ptaki symbolizowały nas – Wyspa z reguły liczyła sobie około stu mieszkanek. Pod płaskorzeźbą przebiegała długa na mniej więcej dwadzieścia metrów, prosta linia, wykonana z najbielszego kamienia jaki w życiu widziałam. Była znakiem Dżan. Tak jak trzy gwiazdy ułożone w trójkąt. Taki sam symbol znajdował się na moim pierścieniu oraz skórze na ramieniu. Jak pouczyła mnie siostra Faustyna, od teraz miałam zacząć je zakrywać.

Nasza Pani używała prostych symboli. Za czasów Gdy świątynie Pani stały na lądzie Rhye znaki te zdobiły ich ściany. Nie było w nich złotych ozdob wysadzanych drogocennymi kamieniami, czy misternych posągów, witraży ani wyszukanych materiałów jakich nadmiar gromadzono w miejscach kultu innych bóstw. Pani ich nie chciała. Jeśli ktoś pragnął okazać jej wdzięczność, poprosić o pomoc lub po prostu złożyć ku niej modlitwę wystarczyło, że narysował białą linię lub symbol trzech gwiazd i zwrócił się ku nim. My też często to robiłyśmy, będąc na stałym lądzie. Białą kredą rysowałyśmy prostą linię, chociażby na kamieniach czy pniach drzew i modliłyśmy się do Pani.

Pod białą linią w świątyni na Wyspie stało i paliło się sto świec. Ich przyjemny zapach rozchodził się po całym pomieszczeniu, a rozpływający się nad posadzką dym, dodawał mistycznego charakteru jego wnętrzu.

Przeszło mi przez myśl, że może spotkam tu Panią. Rozejrzałam się wokół, w pomszczeniu nie było jednak nikogo poza mną. Przypomniałam sobie słowa siostry Faustyny, która twierdziła że Pani odpoczywa na wietrznych łąkach. Spostrzegłam, że jedna ze świec zgasła. Uklękłam przy niej i zaklęciem podpaliłam knot. Uniosłam dłonie poziomo w powietrzu na wysokość klatki piersiowej tak, że stykały się czubkami środkowych palców. Lekko skłoniłam głowę. Była to pozycja jaką z reguły przyjmowałyśmy do modlitwy. Następnie wyszeptałam:

- Pani czuwaj nade mną i pozwól mi wrócić do domu.

A po chwili wahania dodałam słowa inkantacji:

- Czarne chmury kiedyś zniknął i nadejdzie nowy dzień, nad moim życiem zaświeci słońce, to co złe odejdzie w cień. – Była to jedyna znana modlitwa do Pani. Dla innych bogów układano pieśni i psalmy, składające się z wielu części. Naszej Pani zależało tylko na szczerej rozmowie z nami. Inkantacja została wymyślona przez siostry bardziej jako słowa otuchy dla osób potrzebujących jej, tak jak ja teraz...

Poczułam, że przynajmniej częściowo odzyskałam duchowy spokój. Teraz pozostało mi jedynie odnaleźć Czarną Księżniczkę. Wyszłam ze świątyni. Na dworze zrobiło się całkiem ciemno.

Zagwizdałam krótko. Zazwyczaj wystarczało to, aby Czarna przyszła do mnie. Odczekałam chwilę. Moje oczy przywykły do ciemności. Rozejrzałam się wokół ale nigdzie jej nie było, zagwizdałam więc kolejny raz. Również bez żadnego rezultatu. Zaczęłam obawiać się, że moja klacz obraziła się na mnie. Od kiedy zdecydowała się do mnie dołączyć, mniej więcej pięć lat temu nigdy nie zostawiłam jej na tak długo...

Czarną Księżniczkę spotkałam przypadkiem, podczas jednej z moim pierwszych wypraw na stały ląd, w lasach Krainy Wilków. Właściwie może to ona przyszła po mnie? Czasem zastanawiałam się nad tym, czy nie była darem od Naszej Pani, ponieważ była tak wspaniała, wręcz idealna, że trudno było mi uwierzyć w to, że złączył nas czysty przypadek.

Stało się to zimową porą. Nocą, taką jak teraz, rozjaśnioną blaskiem setek gwiazd, szłam leśną ścieżką. Ziemię pokryła warstwa świeżego śniegu, który spadł kilka godzin wcześniej. Czarna po prostu wyszła mi na przeciw. W mroźnym powietrzu z jej chrap buchały kłęby białej pary. Jej piękno i majestat wprawiły mnie w szczery zachwyt. Zatrzymałam się i wyciągnęłam do niej rękę. Ona spokojnie podeszła, obwąchała moją dłoń, po czym szturchnęła ją zachęcająco. Pogłaskałam ją po czole, następnie po szyi i dalej poszłyśmy już razem. Pierwszy raz wsiadłam na jej grzbiet gdy dotarłyśmy do plaży, aby przejechać przez może na Wyspę po magicznej ścieżce wyczarowanej przez Dżan.

Nigdy nie zakładałam jej siodła ani ogłowia, nie były nam potrzebne. Jedyne co nosiła na sobie to moje torby podróżne. Nie musiałam jej uwiązywać. Nie oddalała się ode mnie, a nawet jeśli poszła gdzieś sama lub musiałam ją zostawić, na dźwięk mojego głosu lub gwizd przychodziła do mnie. Pod tym względem jednak nie stanowiła na wyspie wyjątku. Większość wojowniczek i ich klaczy łączyła niesamowita wręcz magiczna więź. Kochałam Czarną Księżniczkę a ona kochała mnie.

Niemniej jednak zaczęłam odczuwać niepokój spowodowany tym, że nie zjawiła się na moje wołanie. Może miała mi za złe moją niepotrzebnie przedłużająca się niedyspozycję?

Gdy stałam tak pogrążona w moich przemyśleniach, usłyszałam jej rżenie, a po chwili pojawiła się przede mną. Na jej widok uśmiech sam zagościł na moich ustach. Dopiero teraz poczułam jak bardzo brakowało mi jej przez ostatnie dni. Miałam wrażenie, że jest jeszcze piękniejsza niż wtedy gdy widziałam ją po raz ostatni, podczas mojej nieudanej misji...

Czarna Księżniczka była dość potężnym koniem, jednak nie ujmowało to w jej szybkości. Poruszała się przy tym lekko i z ogromną gracją. Jej sierść była hebanowo czarna. Ani na ciele ani w grzywie czy ogonie, nie ani jednego siwego włosa. Jej oczy błyszczały niczym dwa obsydiany. Grzywa Czarnej Księżniczki była wyjątkowo długa i bujna. Spływała falująca kaskadą aż do połowy przedramienia. Wydawała się przy tym jeszcze ciemniejsza niż sierść porastająca jej tułów i kończyny. Lubiłam pleść w niej warkocze, do których doczepiałam kolorowe ptasie pióra, tak samo jak robiłam to ze swoimi włosami. Czarna stała wtedy spokojnie jakby sprawiało jej to przyjemność.

Podeszłam do niej i pocałowałam w miękka skórę między chrapami, a ona lekko kiwnęła głową na powitanie.

- Dziękuję że przyszłaś. Przepraszam, że zostawiłam cię na tak długo. Myślę, że czas ruszać w drogę, o ile i tym razem zechcesz mi towarzyszyć? – Powiedziałam do niej.

W odpowiedzi zarżała lekko podnosząc do góry głowę, dała mi w ten sposób do zrozumienia, że jest gotowa do drogi.

Przez chwilę przeszło mi przez myśl aby udać się jeszcze na Wietrzne Łąki. Były one najbardziej magiczną i mistyczną częścią wyspy. Tak jak ona sama również zostały stworzone przez naszą Panią. Aby do nich dojść należało minąć świątynie a następnie przejść przez niewielki zagajnik.

Wietrzne Łąki ciągnęła się daleko poza horyzont i poza granice wyspy. Działo się tak ponieważ sięgały do innego wymiaru, wymiaru w którym mieszkała nasza Pani, jako bogini. Ponoć łąki nie miały końca. Gdyby ciągle iść nimi, cały czas na przód, nie doszłoby się do żadnej granicy... nie sądziłam jednak aby kiedykolwiek, którekolwiek z mieszkanek wyspy usiłowała zajść aż tak daleko. Przynajmniej minie, ani żadnej z moich przyjaciółek nie przyszło to do głowy.

Łąki porastał tylko jeden rodzaj trawy. Gatunku takiego nie widzialam w żadnym innym miejscu na ziemiach Rhye. Pojedyncze źdźbła były długie, bardzo miękkie i delikatne. Rosły w dużych kępach tworzących koła. Gdy patrzyło się na nie z odległości, wyglądały jakby zrobione były z aksamitu. Nad trawami zawsze wiał lekki, przyjemny wiatr. Dlatego nazywałyśmy to miejsce Wietrznymi Łąkami. Mieszkały tu liczne ptaki, podopieczni naszej Pani. Siostry przychodziły tu głównie po to aby odnaleźć spokój i duchowe ukojenie. W czasie naszego szkolenia na wojowniczki odbywaliśmy tu lekcje medytacji z siostrą Eleonorą.

Niektóre siostry przychodziły tu codziennie, inne dużo rzadziej. Camilla uwielbiała odwiedzać łąki twierdząc, że przebywając na nich wprost chłonie bijącą od nich magiczną energię całym swym ciałem. Ona jednak była czarodziejką, istotą w pełni magiczną posiadającą własne źródło mocy.

Biorąc pod uwagę zdolności magiczne istoty zamieszkujące Krainę Sześciu Królestw można było podzielić na trzy grupy: pozbawione magii, wrażliwe na magię oraz w pełni obdarzone magią. Podział ten tyczył się ludzi jak i zwierząt a nawet roślin.

Stworzenia wrażliwe na magię nie posiadały własnego źródła mocy. Nie były zdolne do rzucania silnych czarów, ale mogły nauczyć się prostszych zaklęć takich jak rozpalanie ognia czy przesuwanie niewielkich przedmiotów. Mogły też korzystać z mocy czarodziejskich artefaktów, oraz były podatne na czary magicznych istot takie jak czar uzdrawiania, przemiany, przekazania mocy, czy klątwy. Nigdy jednak choćby nie wiadomo ile trenowały nie zostawały wprawnymi magami ponieważ nie posiadały własnego źródła magicznej energii..

Stworzenia w pełni obdarzone magią jak wynikało z definicji, były to istoty posiadające własne źródło mocy i potrafiące z niej w pełni korzystać. Wśród ludzi zawsze byli to magowie i czarodzieje, wśród zwierząt miedzy innymi jednorożce, niektóre mantykory i smoki. W zależności od siły źródła a także czasu poświęconego na trening i naukę mogły osiągać różne poziomy zdolności magicznych. Istoty w pełni obdarzone magią żyły też dłużej niż stworzenia z pozostałych dwóch grup. Magowie zwykle dożywali około stu pięćdziesięciu lat. Z tym, że jako dzieci wolniej dorastali, a dorośli wolniej się starzeli.

Istoty pozbawione magii nie były zdolne do czynienia żadnych czarów. Nawet magiczne przedmioty w ich rękach nie wykazywały swych czarodziejskich właściwości. Stworzenie te nie były też podatne na czary takie jak uzdrowienie, przemiana czy klątwa.

Krainę Wilków i Królestwo Magów zamieszkiwały praktycznie tylko istoty w pełni magiczne. W Królestwo Cytadeli przeważały istoty podatne na magię natomiast Królestwo Callassary, Ziemię Centralną i Zamorze istoty pozbawione magii. Oczywiście zdarzały się tam stworzenia wrażliwe na magię lub nawet magiczne ale była to zdecydowana mniejszość.

Ja należałam do grupy istot wrażliwych na magię, tak samo jak Tigi i Czarna Księżniczka. Lubiłam rzucać drobne zaklęcia, na przykład rozpalać ogień czarem zamiast używać krzesiwa lub podkradać smakołyki z kuchni. Znikające ciastka ku naszej uciesze wprawiały w konsternację pracujące tam siostry. No i oczywiście nie rozstawałam się z moimi magicznymi kamieniami. Odpowiednio użyte świeciły w ciemności lub jeśli chciałam dawały ciepło. Były wręcz nieodzowne podczas nocy spędzanych na stałym lądzie. Lepiej niż pochodnie rozświetlały mrok, a w zimne noce pozwalały się ogrzać bez rozpalania ognia, który mógłby przyciągnąć uwagę niepożądanych stworzeń. Nigdy jednak nie zależało mi na zgłębianiu tajników magii ponieważ wiedziałam, że choćbym nie wiem jak usilnie trenowała nie osiągnęłabym wysokiego poziomu, nie posiadając własnego źródła mocy. Największym moim marzeniem było zdobycie umiejętności telepatycznej rozmowy z istotami magicznymi lub podatnymi. Jak dotąd pomimo wielu prób i mozolnych ćwiczeń nie udało mi się opanować tej sztuki. Dlatego dużo bardziej stawiałam na rozwój swojej siły fizycznej i ogólnej kondycji, a także doskonalenie technik walki.

Na naszej Wyspie czarodziejki pojawiały się rzadko. Obecnie najwprawniejszą z nich była Camilla, druga obok Mery, najbliższa memu sercu przyjaciółka.

 

Obecnie nie przychodziłam na Wietrzne Łąki zbyt często. Był czas, gdy spędzałam tam długie godziny. Działo się to jednak w bardzo złym momencie mojego życia. Szukałam tam ukojenia po bardzo traumatycznych wydarzeniach, o których nie chciałam wspominać. Może dlatego po wydobrzeniu unikałam Wietrznych Łąk. Przychodziłam tam po każdym powrocie na Wyspę z misji, jednak spędzałam tylko niezbędne minimum czasu aby wyciszyć swój umysł i odzyskać duchową równowagę.

W tamtym momencie pomyślałam o odwiedzeniu Łąk w nadziei, na to że spotkam tam Panią... Po namyśle, doszłam jednak do wniosku, że gdyby chciała się ze mną zobaczyć zanim opuszczę Wyspę, pierwsza przyszłaby do mnie. Albo czekałaby na mnie w świątyni, którą chwilę temu opuściłam. Jeśli nie miała chęci mnie widzieć, nieprawdopodobnym było abym sama ją odnalazła, choćbym nie wiem jak się starała. W końcu była Bogiem.

Wyglądało na to, że nie pozostało mi nic innego jak ruszać w drogę.

Skierowałam swoje kroki ku północno-wschodniemu krańcowi wyspy. Opuściłam plac przed świątynią, przeszłam wzdłuż długiego budynku mieszkalnego, będącego domem sióstr, następnie weszłam między drzewa Małego Lasu aby po chwili stąpać już po piaszczystej plaży. Będąc w połowie odległości dzielącej wydmę od morza, zatrzymałam się. Odwróciłam się by po raz ostatni spojrzeć w głąb wyspy. Zapadła ciemna noc ograniczając widoczność do sylwetek drzew Małego Lasu. Ponad moja głową przelatywały nietoperze, szybko machając skrzydłami.

Westchnęłam. To będzie najgorsza misja – pomyślałam. Pierwszy raz na tak długo, nie wiadomo nawet jak długo miałam opuścić swój dom. Ale wrócę. Zdążę zanim moje życie, najpewniej skrócone czarem dysocjacji, dobiegnie końca. Wypowiadając w duchu te słowa mimowolnie ścisnęłam wisiorek z muszli, który zawsze nosiłam na szyi. Następnie spojrzałam wysoko w ciemnogranatowe niebo. Noc była bezchmurna, gwiazdy skupione na nieboskłonie w postaci pasa, jaśniały wyjątkowo mocnym blaskiem, przywodząc na myśl skrzące się diamenty. Mój wzrok padł na świecącą lekko fioletowym światłem gwiazdę o nazwie Jiraya. Nie byłam pewna dlaczego, ale od zawsze mnie fascynowała. Według wierzeń strzegła zagubionych wędrowców i naprowadzała ich na właściwą drogę do domu. Podłóg innych miała pomagać w zrozumieniu życiowej ścieżki i przeznaczenia.

Gdzie zniknęła gwiazda która lśniła na moim niebie?

Gdzie zniknęła siła i moja wiara w siebie?

Przypomniałam sobie fragment jednej z moich ulubionych pieśni. Może zechcesz od dziś zostać moja gwiazdą i świecić nad moją droga ? – skierowałam prośbę ku Jirayi

Kto uratuje mnie

Ku memu przeznaczeniu poniesie mnie

Do mego domu bezpiecznie odprowadzi mnie

Tam gdzie będę żyć jak we śnie

Jeszcze ten jeden raz....

W odpowiedzi poczułam na twarzy lekką bryzę wiejącą w stronę lądu, która poruszyła moimi włosami, jakby wołając mnie w kierunku morza. Z uśmiechem stwierdziłam, że mogę uznać to za zgodę.

Odwróciłam się do Czarnej Księżniczki, która całą drogę stąpała za mną. Nie musiałam jej prowadzić nigdy tego nie robiłam. Podniosłam z ziemi Tigi, która niespokojnie biegała wokół moich nóg i wsadziłam ją do jednej z moich podróżnych toreb przerzuconych przez grzbiet Czarnej. Było to jej ulubione miejsce podczas naszych wędrówek. Jeśli chciała mogła stamtąd wyglądać, jeśli nie, zwijała się w kłębek i wygodnie spala.

Nastał moment, w którym wszystkie trzy byłyśmy gotowe do drogi. Wskoczyłam na grzbiet Czarnej Księżniczki, a ona z gracją ruszyła do przodu. Zeszła z piasku i zaczęła stąpać po wodzie. Morska tafla była wyjątkowo spokojna. Niczym ogromne czarne zwierciadło, odbijała w sobie niebo wraz z gwiazdami i trzema księżycami.

Podczas gdy któraś z sióstr przeprawiała się z wyspy na stały ląd, Pani czuwała aby zbyt wysokie fale nie stanowiły dla niej niebezpieczeństwa. Natomiast jeśli nieproszony gość zapędził się zbyt blisko wyspy, Dżan uniemożliwiała mu zbliżenie się do niej wzbudzając niesprzyjający mu wiatr. Jeśli to nie skutkowało gotowa była wywołać sztorm by w ostateczności zatopić okręt intruza. Jednym słowem my zawsze mogłyśmy liczyć na pogodę na morzu, czego nie mogli robić nasi wrogowie.

Czarna początkowo szła stępem, nigdzie nam się nie spieszyło. Gdy znalazłyśmy się w sporej odległości od Wyspy przeszła w kłus. Noc była jasna i ciepła. Fale nieznacznie wzmogły się. Czarna Księżniczka przeszła w galop. Dostosowała swój rytm do rytmu falującej tafli jakby skakanie przez fale sprawiało jej przyjemność. Krople wody, które wzburzała uderzając kopytami w powierzchnie morza spadały na moja twarz. Nie przeszkadzało mi to. Po chwili galop Czarnej Księżniczki przeszedł w cwał, złapałam się mocniej jej grzywy a ona nadal przyspieszała, aby po chwili osiągnąć maksymalną prędkości. Nie hamowałam jej, rozumiałam, że ten szaleńczy pęd sprawiał jej radość. Potrzebowała go tak samo jak ja. Czułam pod sobą jak wytęża każdy mięsień swojego ciała, czerpiąc z tego czysta przyjemność. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Jej długa grzywa muskała moje ramiona by dalej splatać się z moimi włosami które unosił pęd powietrza. Woda rozbryzgiwała się teraz wokół nas niczym tryskająca fontanna. Pomyślałam, że po tej szaleńczej przejażdżce będę całkiem mokra, nie przeszkadzało mi to jednak. Spadające na mnie krople nie powodowały uczucia chłodu, raczej orzeźwienia, którego tak bardzo potrzebowałam po czasie bezsensownie spędzonym w zamkniętym pokoju. Tigi wystawiała z torby tylko czubek noska, tak jak my chciała poczuć pęd powietrza i otwartą przestrzeń, musiała jednak uważać aby nie wypaść.

Nie ma miejsca na ziemi w którym pełny cwał byłby lepszym odczuciem niż magiczna ścieżka na powierzchni morza. Stanowiła ona bowiem tak sprężyste podłoże że bieg Czarnej Księżniczki bardziej przypominał lot. Jestem pewna, że towarzyszyło jej to samo odczucie. Nie mogłam oprzeć się myśli, że tak właśnie wyglądałoby latanie w Dzikim Wietrze.

Jednak najważniejsze w tej chwili było uczucie, które z Czarną ceniłyśmy sobie ponad życie – uczucie wolności. Kochałyśmy wyspę, jednak najważniejsza była dla nas wolność. Strach przed jej utratą paraliżował nas do szpiku kości.

Kiedyś podczas szkolenia na wojowniczkę siostra Eleonora, która prowadziła lekcje medytacji a na ogół dbała o kondycję duchową sióstr, powiedziała mi, że mój duch to czysty wolny duch. Nie da się go okiełznać, nie znosi też podporządkowania komuś lub czemukolwiek. To że uznaje czyjeś zwierzchnictwo, tak jak ja uznawałam Dżan za swoją Panią, wynikało jedynie z jego czystej i nieprzymuszonej woli. Nie da się go zmusić do posłuszeństwa, jeśli tego nie chce, prędzej zginie, co i tak nic nie da ponieważ ciało umiera, a duch kontynuuje swoją wędrówkę miedzy wymiarami.

Był to najtrudniejszy, najbardziej zaciekły i nieugięty rodzaj ducha, w niesprzyjających warunkach mogący popadać w szaleństwo, stąd też najbardziej niebezpieczny. Powiedziała mi również, że istoty obdarzone tego typu duchem zawsze lgnął do siebie, ponieważ wiedzą, że odnajdą w sobie zrozumienie a żadna z nich nie będzie narzucać drugiej swojej władzy, aby nie naruszyć tego co kochały najbardziej – ich wolności. Czarna również obdarzona była tego typu duchem, myślę że dlatego wybrała mnie jako swoją towarzyszkę. Z czasem nauczyłam się wyczuwać istoty obdarzone wolnym duchem. Nie spotykałam ich jednak wielu na mojej drodze. Siostra Eleonora twierdziła, że istot obdarzonych czystym wolnym duchem jest bardzo mało.

W szaleńczym pędzie Czarnej Księżniczki straciłam poczucie czasu. Gdy nasyciła się już uczuciem wolności jakie daje pełny cwał po otwartym morzu, zwolniła do kłusu. W oddali spostrzegłam majaczący zarys stałego ładu. Niebawem miałyśmy dotrzeć do naszego pierwszego celu.

W chwili w której opuszczałyśmy Wyspę znajdowała się ona najbliżej brzegu położonego na granicy Krainy Wilków i Królestwa Cytadeli. Były to dość odludne tereny. Najbliższa miejscowość znajdowała się dwie godziny drogi od miejsca w którym miałyśmy zejść na ląd. Na wybrzeżu nie było więc widać żadnych świateł. W blasku trzech księżyców jaśniał tylko biały piasek pokrywający plażę. Powoli zbliżałyśmy się do niego. Fale zniknęły pozostawiając tafle wody gładką niczym lód. Czarna poruszała się pełnym gracji stępem.

W momencie gdy stanęła na plaży poczułam jak jej kopyta lekko zapadły się w piasek. Zeskoczyłam z jej grzbietu na ziemię. Spojrzałam w niebo. Callisto, Io i Jokasta stały całkiem wysoko. Do świtu zostało jeszcze kilka godzin.

Czemu by nie spędzić tej nocy na plaży? - pomyślałam. Mimo tego, że przez ostatnie dni głównie spałam po przebyciu drogi z wyspy na ląd poczułam się znużona. Może była to spowodowane dużą dozą świeżego powietrza, a może nadal byłam osłabiona czarem dysocjacji? Uznałam, że nie ma sensu się spieszyć i podróżować przez noc. Wyjęłam Tigi z torby, którą następnie zdjęłam z grzbietu Czarnej Księżniczki. Rzuciłam na piasek wełniany pled i położyłam się na nim.

Nie spodziewałam się, by ktoś zaskoczy mnie swoją obecnością. Jak wcześniej kalkulowałam do najbliższej osady było daleko, a ludzie nie chętnie zapuszczali się w miejsca takie jak to, szczególnie po ciemku. Nie bałam się też innych istot. Spędziłam na stałym lądzie Rhye już wiele nocy w lasach, w górach, na pustkowiach i doszłam do wniosku, że nie zamieszkuje ich wiele istot groźniejszych od człowieka, mogących zaatakować mnie bez przyczyny. Spotykałam gryfy, dzikie koty, wilki a nawet mantykory i niewielkie smoki. Żadne z nich nie chciały mnie skrzywdzić nie czując zagrożenia z mojej strony.

Mimo tego, rzuciłam wokół siebie zaklęcie bezpieczeństwa. Miało mnie ono zbudzić gdyby ktoś pojawił się w okręgu o promieniu pięćdziesięciu metrów ode mnie. Czaru tego nauczyła mnie Camilla, był on chyba najbardziej skomplikowany ze wszystkich, które znałam, a opanowanie go zabrało mi sporo czasu. Nauka jednak opłaciła się. Był on bardzo przydatny szczególnie gdy podróżowałam sama. Kilka razy ostrzegł mnie przed niebezpieczeństwem, za każdym razem stanowili je ludzie.... Przez chwilę leżałam na plecach patrząc w niebo. Nie wiedziałam nawet kiedy zasnęłam...

 

***🍀🏵🍀***

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Dominik Stefan pół roku temu
    Rhye to cudowny zespół xd
  • Sybilla Wa pół roku temu
    Nazwę Rhye faktycznie pozwoliłam sobie zaczerpnąć z czyjegoś repertuaru, ale chodziło mi o innego artystę :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania