Robimy dzieci

Epizod V.

 

Nie rozpoznaje siebie z wtedy. Tamta kobieta już nie istnieje. Nawet zdjęcia z tamtych lat wydają się jakieś zamazane. Te wszystkie przegrane bitwy odcisnęły piętno na jej twarzy. Nikt oprócz niej ich nie dostrzega, dla niej są niczym trofeum, imitacja złotego medalu. W końcu jednak nie o nią tutaj chodzi, nigdy nie chodziło o nią.

 

Na początku było słowo – myśl zawisa w próżni – czy tak właśnie było? Czy od słowa się zaczęło? Nie pamięta, zupełnie tak jak nie sposób czasem przypomnieć sobie snu. Wchodzisz w niego od środka, nie przejmując się zupełnie chronologią. Zwiastowanie Najświętszej Panny kolebie się po głowie, klepie bezmyślnie słowa modlitwy, nigdy nie odważy się skończyć w połowie. Trzeba do końca, trzeba na kolanach, trzeba do krwi i bólu. Aż w końcu nadejdzie dzień nagrody, wiara czyni cuda. Jeszcze tylko posypie czoło popiołem, przeżegna się i obudzi się w swoim śnie. Trzeba go prześnić do końca, do krwi, do bólu.

 

Epizod IV

 

– No przecież nic prostszego, przestań wyć. Trzeba tylko napisać ogłoszenie.

 

Krzysztof zna swoją kobietę. Wie, że będą problemy. Tym razem jednak tak to zorganizuje, żeby wyszli na swoje. Zanim zacznie histeryzować oskubią jakąś desperatkę a potem się wywiną. No bo przecież, nie pójdzie na policję. Co niby powie- że ją okradli a ona chciała tylko kupić dzieciaka. Tym razem dokładnie wszystko obmyśli. Tyle, że w zasadzie to już nie ma o czym myśleć. Wszystko jasne, niech ona się już w końcu zamknie, bo zaraz jej przywali, a lepiej, żeby tego nie robił, przynajmniej, dopóki tamta baba nie przyjedzie i nie zobaczy brzucha.

 

– Uspokój się kobieto, bo zaraz szlak mnie trafi!

 

Martyna patrzy na niego nieprzytomnie. Nie ma siły znowu mu tłumaczyć, że głos, który słyszy nie należy do niej. To tylko w jego głowie coś gada. Kładzie mu dłoń na czole. Zazwyczaj to pomaga, ale nie tym razem. Krzysztof odskakuje niczym poparzony. Podbiega do lustra, na moment zamiera.

 

Martyna może przysiąc, że słyszy bijące serce w brzuchu – i nie jest to krzywoprzysięstwo – płód ma już trzy miesiące a ona czuje, że w jego głowie szepczą te same głosy, które słyszy jego ojciec.

 

Przeraża ją myśl bycia poza ich światem – z jednym jeszcze jakoś sobie radzi, choć z każdym dniem jest jej coraz ciężej, z dwoma nie da rady, wie to doskonale.

 

Przytakuje więc, nie mówi ani nie milczy. W niektórych momentach nawet nie istnieje.

 

Wysyła ogłoszenie. Oddam dziecko. Legnica. Otwarta na propozycje. I czeka.

 

Epizod III

 

Teraz, kiedy jest już po wszystkim przygląda się swojej dłoni. Pięć palców niczym pięcioro dzieci, które musiały umrzeć, aby mogła pojawić się ona. Zaciska pięść. Ten gest jednoznacznie kojarzony z walką, staje się wyrazem bezsilności. Jakie to życie jest banalne – myśli sobie i przypomina jej się bocian w środku zimy. To on właśnie przyniósł jej córkę. Głupia myśl nie daje jej spokoju. Czuje, że wszystkie próby, tabletki, leczenia eksperymentalne były bezcelowe – wystarczyło poczekać na zabłąkanego bociana.

 

Epizod II

 

Patrzy na nią z wysokości słupa. Zanim jeszcze jego oko ją dostrzegło już ją czuł. Kobiety w ciąży są takie wulgarne. Zagarniają przestrzeń i powietrze. Muszą mieć więcej i bardziej – w końcu przecież jest ich dwie albo dwoje albo jeszcze więcej, w zależności od liczby płodów.

 

Epizod I

 

– Opowiedz mi o bocianie.

 

– To głupie.

 

– Wcale nie głupie, nie bardziej niż cała reszta.

 

Przygląda się mi podejrzliwie. Wyczuwam w niej wahanie pomieszane z potrzebą powiedzenia tego na głos. Jakie to naiwne – pomyślałam – ludziom ciągle się wydaje, że ich historie są takie wyjątkowe i oddzielone od świata. A przecież cały wszechświat oddycha wraz z nimi – więc skoro był bocian to i on był wplątany w tę historię w stopniu w jakim tylko bociany mogą.

 

– Wracałam z pracy, była Wigilia i on siedział na słupie. I wtedy poczułam, że jestem w ciąży.

 

Zerka na mnie z zawstydzeniem a ja tworzę historię zabłąkanego bociana, któremu Wszechświat wyznaczył rolę posłańca. Uśmiecham się do swoich myśli, co to za czasy, że Anioł Zwiastowania ubiera się w bocianie pióra. Z drugiej strony jaka ironia – powrót do wierzeń pogańskich i tych niedorzecznych opowieści o znajdywaniu dzieci w kapuście.

 

– Wierzę, że właśnie tak było – odpowiadam i w tamtej chwili nie mam najmniejszych wątpliwości.

 

Kłamstwo staje się potrzebne kiedy rzeczywistość przybiera absurdalnych kształtów, tak że nie sposób wpasować ją w powszechnie panujące kanony -wtedy odgórnie staje się złudzeniem, które dla wygody nazywa się kłamstwem.

 

Każde słowo, które potem wypływa z jej ust, choć, nie – wyrzuca je z siebie niczym serię z karabinu maszynowego – trafia w mój układ nerwowy. Na chwilę moje wnętrze staje się polem bitwy nad którym unoszą się grudy ziemi zmieszanej z krwią. Znikam stając się kolejnym utraconym płodem, znikam zamieniając się w krzyk spływających udami nadziei. I tak bardzo pragnę w końcu stać się radością, bo przecież to tylko melodramat ze szczęśliwym zakończeniem.

 

W jaki sposób opisać ból? Ten szczególny jego rodzaj, który w niczym nie przypomina przypadkowego skaleczenia się nożem. No właśnie czym jest to nic, co go nie przypomina?

 

Czas jest tutaj słowem kluczem, królem i błaznem. Trwanie i świadomość, że nie minie – oto tajemnica bólu.

 

Przy drugim poronieniu głos jej się załamuje. Jestem szarą skałą – uważam by moje emocje nie zachwiały opowieści. Pewne rzeczy muszą być wypowiedziane – zwykły krzyk nie pomoże. Tutaj trzeba wyraźnie i metodycznie. Każde słowo musi odbyć swoją wędrówkę po wnętrzu ciała, spowodować swoją energią i znaczeniem poruszenie w organach, wymieszać się z tkwiącymi w nich wspomnieniami, skumulować je w sobie by na koniec wprawiając struny głosowe w drganie – zostać wypowiedziane.

 

Krąży potem nad głową, dopóki na powrót nie odbędzie swojej wędrówki w odwrotnej kolejności u kogoś innego.

 

Słucham drugą już godzinę. Jej życie zamyka się w tarczy zegara. Czy zdąży opowiedzieć wszystko nim skończy się dzień?

 

Ten ból mnie przeraża choć przecież wiem, że teraz jest już dobrze. Próbuję wtrącić słowa współczucia – ona ich nie potrzebuje, one są dla mnie – trzecie poronienie. Jestem jak kronikarz, który nie pamięta początku historii, w panice więc teraz tworzy chronologię, rumieniąc się przy tym ze wstydu przed sobą.

 

Moje neurony lustrzane wariują. Czuję pustkę tam, gdzie powinna być miłość. I tylko jedna myśl – jak one miały na imię – Boże, chcę, żeby wszystkie ronione i abortowane dzieci miały swoje imię, zapisane dużymi literami w moim sercu. To już niebezpiecznie zbliża się do obłędu – skąd we mnie ten mesjanizm, pojawiająca się idea macierzyństwa mętniąca krew – to błaganie nie obietnica.

 

Przysięga złożona w imieniu Wszechświata – oto nadaję ci imię w głuchej otchłani zapomnienia.

 

Padam na kolana – nie rozpoznaję, że to moja próżność i naiwnie wyprężam udo czekając na order podwiązki.

 

Ona mówi dalej. Jej oczy skrzą się łzami i zawziętością. Widzę, gdzie teraz jest, bierze ostry zakręt, bo zjazdy z autostrady w Czechach są nieprzewidywalne.

 

In vitro snuje swoją śniadaniową opowieść – od końca do początku. Nie udało się, było drogie. Skąd więc ta siła by ciągle próbować? – z rozpaczy powiewającej na sznurze. Na świecie są matki, które ratują swoje dzieci – kiedy dzieci ratują matki świat się chwieje. Ona jeszcze tego nie wie. Głęboki wdech odciął jej myślenie.

 

I ja muszę odetchnąć. Czuję skurcze. Jeszcze chwila a wmówię sobie ciążę urojoną – fantazjuję na wiele tematów, ten może być następny. W ostatniej chwili – nim obraz mojego ciążowego brzucha dociera do serca – wyhamowuję wyobraźnię -wiem że za chwilę nie było by powrotu.

 

W końcu się pojawia. Taka długa to była droga. Taka ciernista. Owiana płaszczem śmierci i śmiercią nadziei. Dlaczego i ona miała umrzeć – choć jako ostatnia dzierżyła defibrylator? Po zgonie nadziei nastąpił cud – więc może i ona była złudzeniem?

 

Teraz już tylko życie – długie i szczęśliwe – słodkość zapachu dziecięcej główki, głupkowate, nic niewidzące oczka, płacz. Skóra ściągnięta z taty, by w tacie nie wziął góry gadzi mózg i nie zabił potomka. Natura jest wspaniała. A człowiek jest tylko człowiekiem.

 

Trzeba poskładać w kosteczkę doświadczenia i położyć je w dolnej szufladzie komody. Potem nakryć pudełeczkiem z puklem pierwszych włosów, odklejonym fragmentem pępka i plastikową bransoletką z imieniem – ona jest cudem, ona ma swoje imię

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Mam ważne pytanie do autora, czy można te części czytać niezależnie?
  • Dzień dobry. Rozumiem, że epizody robią wrażenie dość oddalonych ale jednak w moim zamyśle tworzą jednolitą całość
  • BarbaraM Sadowska nie, po prostu jeżeli skomentuje to jako całość, czyli nie teraz. Nie oceniam czegoś czego nie znam, a przynajmniej staram się. Krótkie formy jak pojedyncze fragmenty tegoż są dla mnie łatwiej przystępne
  • Tjeri rok temu
    Otwarłam okno z tym tekstem parę dni temu, ale nie miałam czasu na koment, teraz nadrabiam.

    Jest tu coś, co mnie przyciąga, co kazało mi wrócić do tego tekstu. Na pewno jest intrygująco napisany, z dobrym pomysłem. Może, jak dla mnie, o stopień za dużo niejasności, bo za bardzo się czytelnik (wciąż czasem nie dowierzam, że piszę o sobie w trzeciej osobie) gubi w co kto kiedy. Wyprostowałabym więc tu i ówdzie, rzuciła parę mostów, czy choć kładek.
    Ale i w tej formie przeczytałam z przyjemnością, bo choć nie wszystko jest dla mnie jasne, to historia przebija się wystarczająco.
    Jest trochę błędów, ale nie jakichś drastycznych. Zostawię sobie jeszcze to okno, może w wolnej chwili przeczytam raz jeszcze.
  • Szanowny Czytelniku. Dziękuję bardzo za podzielenie się wrażeniami- i zgodnie z sugestią rzucam kładkę. Nie jest ona może zbudowana zgodnie z zasadami budowania kładek, ale z pomocą Twojej wyibraźni, ufam że spełni zadanie.
    Tak więc- wyobraź sobie zatłoczone miejsce- ale nie takie jak ulica, bardziej jak praca przy taśmie, gdzie każdy ma swoje miejsce, ale mimo wszystko czuje oddech kogoś innego na plecach. W takich warunkach, ktoś nagle zaczyna opowiadać historię swojego życia. Zanim się spostrzeżesz, widzisz łzy a twoje wnętrzności synchronizują się z opowiadanymi słowami. Wszystko wydaje się chaotyczne, pozbawione chronologii. Zostaje tylko opowieść, ale już nie wiesz czy jest ona tamtej osoby czy twoja. Po paru godzinach się żegnacie. Tak zwyczajnie.
    Mam nadzieję, że rozjaśniłam. Raz jeszcze dziękuję
  • Tjeri rok temu
    BarbaraM Sadowska
    Szanowna Autorko!
    Kładka jest nawet większa i solidniejsza niż ktokolwiek mógł wymagać, dzięki :).
    Pozdrawiam!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania