Rok 1984

Zabrałem się za ponowne czytanie Orwella. Za powtórne ujrzenie jego cmentarnych wizji nadchodzących lat. Ciekawe są to bowiem utwory i to z wielu powodów. Pierwszym jest fakt, że ich tematy ilustrują wydarzenia. Drugim, że wnet spostrzeżemy się, iż przyjdzie nam zapłacić za manipulowanie Historią. Począłem więc studiować mechanizmy tychże procesów. Zająłem się przyczynami kosmetyki dziejów, ich gorliwym modyfikowaniem i pracowitym przeinaczaniem, poprawianiem i zamazywaniem. A także zastępowaniem rzeczywistości - falsyfikatami, namiastkami.

 

W satyryczno-groteskowym utworze, „Folwarku zwierzęcym” (napisanym w roku 1945) zjawiska te zostały ledwie naszkicowane, by, dopiero w powieści „antyutopia Rok 1984” – uzyskać pełen kształt. Ale choć jego myśli zostały rozwinięte do granic przerażającego absurdu, nie są przecież odbierane tak, jak zostały napisane: nie są ostrzeżeniem, krzykiem protestu czy oburzenia. Przeciwnie: staramy się upchnąć jego profetyczne dzieła do rozrywkowych przegródek z bajkami. Podziwiamy wyobraźnię autora, mając za nic ich przesłanie.

 

Orwellowskie słowa przebiły się do masowej świadomości i wchodząc do repertuaru popularnych powiedzeń, stały się cytatami. Lecz są to cytaty przywoływane mechanicznie i bezrefleksyjnie; „równi i równiejsi, Wielki Brat, dwie minuty nienawiści, nowomowa, dwójmyślenie”, to zaledwie kilka z nich. Powtarzane jako określenia nonsensów znanych z autopsji, stanowią rodzaj uspokajacza sumień.

 

Kiedy natykamy się na sytuacje opisane i przejaskrawione w jego powieściach, kwitujemy je z niepojętą ulgą: on już to przewidział. Czyli, jakbyśmy mówili: on to zrobił za nas. Co poniekąd usprawiedliwia i zwalnia nas z przeciwdziałania.

 

W tym miejscu pozwolę sobie na odskok. Otóż od jakiegoś czasu męczy mnie pytanie: po jakiego grzyba pisarz pisze? Pytanie to jednak męczy mnie krótko, gdyż odpowiadam sobie: pisarz pisze, bo ma coś do powiedzenia. Chciałby trafić do odbiorcy, ostrzec go przed popełnianiem błędów, ma nadzieję, że dotrze do adresata, który potraktuje go poważnie i przejmie się jego słowami. I tak samo powinno być z czytelnikiem: czyta, bo ma przed sobą istotny tekst. Ale słowo „czyta” winno również oznaczać, że odbiorca tekstu wyciąga wnioski z jego lektury. Tak jak po opisaniu o swoich oświęcimskich doświadczeniach, Tadeusz Borowski stwierdził, że w obliczu tragedii, miłosna poezja jest niemożliwa,

 

Po tym wtręcie wracam do Orwella. Urodził się w 1903 roku, a umarł w 50. Był też publicystą. Po rezygnacji ze służby (1922–27) w brytyjskiej policji imperialnej w Birmie, podjął działalność pisarską w Paryżu i Londynie. W latach 1936–37 uczestniczył w wojnie domowej w Hiszpanii w szeregach anarchistów. W czasie II wojny światowej był korespondentem BBC; te doświadczenia uczyniły z Orwella pisarza politycznego o przekonaniach demokratyczno-socjalistycznych, przeciwnika wszelkiego totalitaryzmu, zwłaszcza komunistycznego w stalinowskim wydaniu.

 

Jak wielkim był przeciwnikiem, widać choćby po kłopotach z publikacją Roku 1984. Książka mogła się ukazać dopiero w 1949 roku, zatem ominęła go dzisiejsza sława. Czy mogła ukazać się wcześniej? Jak najbardziej nie! Nie, gdyż w owym czasie nie było odpowiedniego klimatu: obłudna Wielka Brytania i zaślepione Stany Zjednoczone wolały nie denerwować Wujaszka Joe. Jakkolwiek wiedziały o obozach przymusowej i katorżniczej pracy w Związku Radzieckim. Nie mówiąc o Katyniu. Wniosek? Lepiej robić interesy, niż drzeć koty. Lepiej żyć w podnóżkowej pozycji, niż przeciwstawić się złu. Bo gdy zło jest silniejsze od dobra, trzeba mu ulec, trzeba pogodzić się z bezczelną arogancją i wyprzeć się własnych ideałów. Tego nas nauczyli politycy. I uczą nadal.

 

To oni potwierdzają swoim działaniem „racjonalne” rozumienie reguł rządzących światem. To dzięki nim jesteśmy niefrasobliwą tłuszczą. Dyskretnie sterowani, wyzuci z honoru, patrioci coraz to nowszych generacji, solidni na rozkaz, pragmatycznie radośni - zmierzamy na szafot. Zawzięcie czapkując, fanatycznie i na ugiętych kolanach śpiewając - w błagalnym chórze – tryumfalną pieśń ułożoną przez dzicz. Takie mieliśmy ogłupiające początki dzisiejszych obyczajów.

To dyplomaci i politycy przerobili nas na bezwolną mielonkę z człowieczeństwa. Daliśmy się ponieść mirażom. Wcześniej, jak u Orwella, zajęli się religią i przekształcili ją w śmiech; dowiedli, że Władza jest nieśmiertelna, a Bóg nie. Władza ustanawia i obala co chce, tworząc świeckie zakrystie; jest wszechmocna i co powie, tego nie ma naprawdę, lecz istnieje na niby.

 

Hipokryzja w krainach opisywanych przez Orwella jest produkowana na masową skalę. W wyniku wojny atomowej, dotychczasowe państwa podzieliły się na trzy strefy wpływów. Jedna, to Oceania, druga – Wschódazja, trzecia zwana jest Eurazją.

 

W Oceanii, gdzie rozgrywa się akcja antyutopijnej powieści, od niepamiętnych czasów toczone są boje. Od niepamiętnych, rozumieć należy dosłownie, ponieważ nikt już nie pamięta, kiedy się one zaczęły, dlaczego je wszczęto i o co się walczy. Władza zadbała o to, by nie wiedziano o przeszłości.

 

Obowiązuje hic et nunc: przeszłość jest zakazana. Specjalne ekipy czyścicieli wydarzeń trudzą się nad jej zamazywaniem. Naginaniem i dopasowywaniem faktów do zaistniałych sytuacji na wojennych frontach i w bieżącej gospodarce. Przy czym powiedzieć wypada, że pomiędzy tymi trzema obszarami nie ma różnic ideologicznych: wszystkie klepią biedę.

 

Jednak nie wszyscy mieszkańcy narażeni są w tym samym stopniu. Ludzie należący do władzy mają się niezgorzej: prowadzą żywot nieomal dostatni. Reszta, czyli proletariat (w nowomowie zwany prolami) zajmuje się podrzędną pracą i jest pogrążona w społecznej stagnacji; niewykształceni, apatyczni, prymitywni, obdarci ze złudzeń, zainteresowań i marzeń, wegetują z dnia na dzień.

 

Lecz sęk w tym, że ludzi ścisłej władzy jest niewiele ponad dwa procenty, a proli – miliony.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania