Równouprawnienie

Sezon letni w pełni, lecz w wyniku panującej suszy pracy sezonowej jak na lekarstwo. Jedynym ratunkiem żeby zarobić na wyprawki szkolne dla dzieci, jest znalezienie jakieś choćby krótkotrwałej pracy. Muszę dla dobra rodziny to zrealizować, dlatego chodzę codziennie przez całe miasto do urzędu pracy. Przejście z domu do pośredniaka zajmuje mi prawie dwie godziny. Tam jestem zawsze przed aktualizacją ofert na tablicach ogłoszeń. Łatwiej mi by się żyło, gdybam posiadał Internet w domu, niestety żona sama pracuje na całą nasza czwórkę. Za swoją pracę otrzymuje najniższe wynagrodzenie. Po opłaceniu czynszu, gazu, prądu, śmieci zostaje nam osiem złotych na osobę na dzienne utrzymanie to i tak wynosi 960 złoty miesięcznie. Część tej sumy trzeba przeznaczyć, na zakup ubrania, obuwia oraz innych niezbędnych drobiazgów. Niejednokrotnie po takich zakupach pozostaje czterysta osiemdziesiąt złotych, wypada po cztery złote dziennie na wyżywienie dla każdego z nas.

W ubiegłym roku dostałem z Urzędu Pracy z finansowanie wyjazdu i pobytu do pracy sezonowej w Niemczech. Zaraz po powrocie mogłem kupić nowe ubrania, podręczniki i przybory szkolne dla dzieci. Choć raz, nie musiały w szkole wstydzić się swojej biedy.

Teraz jest praca z moimi kwalifikacjami za granicą, lecz nie mam na wyjazd i zakwaterowanie. Pozostaje mi jedynie znaleźć pracę gdzieś na miejscu, albo w pobliżu. Wszystkie oferty, jakie do tej pory stale się pojawiają, dotyczą ciągle tych samych pracodawców. Często u nich przewinęło się na tym samym etacie tysiąc, lub jeszcze więcej chętnych. Brak analizy, jak to jest możliwie, że pomimo żądania tak wygórowanych kwalifikacji. To stale ma wielu chętnych do pracy i nikt nie odpowiada temu pracodawcy. Dla urzędników liczą się tylko liczby, czyli jak najwięcej ofert i nic poza tym.

Temperatura w powietrzu dochodziła prawie do czterdziestu stopni, jak wybrałem się do Urzędu. Nalałem sobie wody do picia, do znalezionej wcześniej butelki po piwie. Miałem zamiar po wypiciu wody, ją sprzedać za trzydzieści pięć groszy w drodze powrotnej. Szedłem na skróty parkiem, przyjemnie było iść cieniem. Nogi miałem zmęczone, ponieważ cierpię na zespół niespokojnych nóg. Niestety nie stać mnie na reklamowane cudowne tabletki niwelujące tą dolegliwość. Musiałem usiąść na ławce, siadłem sobie wygodnie. Wyciągnąłem z torby butelkę z wodą. Ledwo wziąłem łyka. Jak zatrzymał się na ulicy obok parku radiowóz policji, wysiedli z niego funkcjonariusze? Przystąpili do Czynności.

- Nie wolno spożywać alkoholu w miejscach publicznych, dokumenty – powiedział starszy posterunkowy, a sierżant z boku go ubezpieczał przed takim typem jak ja.

Zgodnie z prawdą powiedziałem.

- W butelce jest woda. Może pan sprawdzić jej zawartość, jak mi się nie wierzy.

Nie chciał nic sprawdzać, tylko zgodził się na odstąpienie od czynność. Pod warunkiem wylania zawartość i wrzucenia pustej butelki do kosza. Wylałem, wyrzuciłem butelkę i dalej idę do Urzędu. Wyszedłem z parku, żar uderzył mnie z wielką mocą. Nie było, czym oddychać, w pełnym słońcu doszedłem do Urzędu. Dobrze, że tam zamontowano klimatyzację. Można było trochę się ostudzić, tylko pić bardzo mi się chciało. Poszedłem do toalety dla interesantów, a tam na drzwiach przylepiona karteczka, informująca o awarii. Wszystkie toalety dla pracowników zamknięte. Nikt z zatrudnionych nie chciał mi dać do WC klucza. Prawdopodobnie obawiali się, pozostawienia przeze mnie jakiegoś wirusa.

Pragnienie tak mi dokuczało, że jak zobaczyłem miseczkę z wodą na podłodze korytarza, to ją wypiłem. Okazało się, że woda ta była przeznaczona dla psów, które przyszły z interesantami. Pracownica Urzędu odpowiedzialna za wodę wezwała straż miejską. Przyjechali tym swoim radiowozem i oskarżyli mnie, o pozbawienie wody spragnionych zwierząt. Na nic nie zdały się moje tłumaczenia, że ja tej wody nie wylałem. Tylko ją wypiłem, bo byłem bardzo spragniony, a w urzędzie nie ma wody pitnej dla mieszkańców. Odeszli, informując mnie, o skierowaniu sprawy do sądu.

Wracałem z powrotem do domu parkiem, sikać mi się chciało bardzo. Wypiłem w sumie wodę z czterech miseczek, a zarzuty zostały zwiększone o recydywę. Zobaczyłem, jak pies Dog sika pod dużym drzewem. Stanąłem i ja po drugiej stronie pnia i też sikam. Kobieta właścicielka psa narobiła krzyku, na te jej wrzaski podjechał rowerowy patrol straży miejskiej. Nałożyli na mnie grzywnę w wysokości pięćdziesięciu złotych. Ja nawet pięćdziesięciu groszy nie miałem, bo bym sobie kupił butelkę wody źródlanej. Odmówiłem zapłaty, ponieważ nie wysikałem więcej niż pies. Jemu mandatu nie dają to, czemu mnie chcą ukarać. W związku z odmową skierowali sprawę do sądu.

Odbyła się rozprawa, łącząca moje trzy wykroczenia popełnione jednego dnia. Pierwsze dotyczyło zniszczenia wody przeznaczonej dla spragnionych piesków. Drugie dotyczyło wysiąkiwania się w miejscach publicznych. Trzecie polegało na obnażaniu się w miejscach publicznych. Broniłem się przed ostatnim zarzutem.

- Moje przyrodzenie jest mniejsze od psa Doga. Wystawiłem na widok publiczny tylko jego niewielka część, natomiast pies stale wystawia całe klejnoty.

Podliczyli i podsumowali moje popełnione wszystkie przestępstwa. Najwięcej aresztu dostałem za obrazę Sądu.

Przecież ja chciałem jedynie zademonstrować, jaką część swoich klejnocików wystawiłem na widok publiczny.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • levi 31.08.2015
    to opowiadanie właśnie pokazuje jak policja i strasz miejska pożydkuje swoje siły i dzień pracy, na wlepianie mandatów i gnębienie obywateli
    daje 5

    OKP
  • Lady_Makbet 09.10.2015
    masz dziwny styl pisania........3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania