Rozcharakteryzowany

tyle tu korytarzy, arteryjek, bocznych odnóg,

że naprawdę można zabłądzić na śmierć,

skonać z głodu i pragnienia w zapajęczynionej

i spowitej kurzem alejczynie, po której nie szedł

nikt od czasów Mieszka I Plątonogiego.

 

mimo wszystko – podjęłaś ryzyko. im dłużej przemierzasz

labirynty korytarzy, tym gmach zdaje się (pozornie?)

maleć, okazuje się bardziej przytulny i niehorrorystyczny.

dotąd siwe ściany nabierają pastelowych barw,

plafoniery świecą jaśniej. robi się cieplej i milej.

 

aż tu nagle – dysonans, kontrapunkt: jedna z bocznych

odnóg okazuje się być... nadziemną (sic!) sztolnią.

 

w dodatku coś ci mówi, że to tam, właśnie tam!

idziesz. im dalej, tym śpiewniej, słychać zapijaczone

głosy, zgięte i wyżęte nuty piosenek o sokołach,

omijaniu gór, dołów, o tym, co zrobi doskonale

morskim opowieściom.

 

biesiada w teatrze kopalnianym! na widowni, pośród

hałdek zwiercin – suto zastawione stoły! za nimi -

czerwoni zatłuszczeńcy o brodziskach uwalanych

majonezem, ich szkaradne i niskobudżetowe panie.

 

skrępowany jak diabli, niemal skulony stoję na

środku sceny i tak szalenie nie pasuję do reszty

obrazka, wizualnie odcinam się od rozpasanej czeredy.

 

skromniś, myszoludek-sztafarzyk, postać niczym

radio jednozakresowe odbierające tylko tę stację,

która nadaje wyłącznie sprawdzone wiadomości.

 

mówię swój monodram, częściowo z pamięci,

czasem jednak zerkając na zadziubdziane maczkiem

mankiety białej koszuli. lecą puszki, puste kieliszki,

w głowę trafia mnie szczeroniezłoty puchar.

 

zniżam głos aż do szeptu. ma być tajniej i ciszej,

mniej scenicznie. wzmaga się buczenie.

 

schodzę, nim mnie całkiem zatłuką. zaraz na scenę

tanecznym krokiem wbiegają klauni: ten z małpą

na sznurku, ten z niedźwiedziem na patyku.

 

teraz to ja się gubię w meandrach kulis. pewien

nieprzebrzmiały gwiazdor rozdaje autografy

na wylinkach, naganiacze – zaproszenia na roast

eks-prezydenta, długo wyczekiwaną koronację

Korwin-Mikkego, zaproszenia na stypę

w klimacie rave.

 

odnajdujemy się po paru godzinach błądzenia.

zderzają się nasze, tyleż mroczne, co bajkowe światy,

wnikają w siebie. połączone kolory nie tworzą,

na szczęście, szarości.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Cain 2 tygodnie temu
    Fajne
  • Florian Konrad 2 tygodnie temu
    Dzięki.
  • ... do szuflady 2 tygodnie temu
    Florian Konrad

    W jakimś innym/prawie dziwnym wydaniu dzisiaj jesteś...
    Niby zadziorny/wręcz czupryny, ale zupełnie inaczej - co wcalenie znaczy, że czytam Ciebie bez zainteresowania.

    Pozdrawiam.
  • ... do szuflady 2 tygodnie temu
    * wcale nie
  • Florian Konrad 2 tygodnie temu
    Dziękuję. taki zadziornawy bywam często :)
  • ... do szuflady 2 tygodnie temu
    Florian Konrad 🙂
    Hah... i w tym Twój urok tkwi.
  • aksolotl ponad tydzień temu
    nie moje klimaty. ale czyta się płynnie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania