Rozdział 1

Rozdział 1

Styczeń,2016

Pik. Pik. Pik. I kolejny Pik. Pik. Pik. Dźwięk powtarzał się a ja nie chciałam tego słyszeć. Ale nie mogłam się go pozbyć, bo byłam gdzieś daleko, samotna i zagubiona. Jedynym towarzyszem był ten dźwięk.

Pik. Pik. Pik.

Miarowy i spokojny, ale denerwujący. Wraz z dźwiękiem przyszły inne uczucia. Strach, obrazy przeszłości , które sprawiły, że moją głowę przeszył ból. Krzyczałam bezgłośnie, krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał. Bo nikt nie mógł mnie usłyszeć.

Otworzyłam delikatnie oczy i ujrzałam jarzeniówki, które świeciły prosto na mnie. Zamrugałam, aby lepiej widzieć i tym razem dojrzałam więcej szczegółów.

Było to białe pomieszczenie, wysterylizowane, które czasem widzimy na filmach, które są tak bez życia, że to po prostu przeraża. W pokoju nie było nikogo – oprócz mnie i tego dźwięku. Pik. Pik. Pik.

Popatrzyłam skąd on dochodzi i zauważyłam, że to aparatura podłączona do mnie wydawała ten specyficzny dźwięk. Pik. Pik. Pik. Odgłos serca. Moje serce bije. Jeśli moje serce bije to znaczy, że…

Przeżyłam.

Wraz z ta wiedzą przypomniałam sobie o wcześniejszych wydarzeniach. Samochód, zbocze, wypadek. Obrazy zmieniały mi się w głowie tak szybko,że nie zdążałam ich przyswajać. I tak jak w filmie kulminacyjna scena została zwolniona do maksimum. Znów przeżywałam to samo. Tą szaleńczą jazdę w dół i mój krzyk.

-Doktorze, pacjentka się obudziła! – słyszałam damski głos zapewne pielęgniarki a potem zorientowałam się, że przy mnie jest więcej osób. Nie wiedziałam czemu tak się zachowują.

- Doktorze, dlaczego ona krzyczy? – usłyszałam głos mojej ciotki Melindy, którą od czasu do czasu odwiedzaliśmy w jej domku w Anglii, a która była wdową. Była zaniepokojona. Zaniepokojona to mało powiedziane. Jej głos brzmiał przerażająco.

-Cassandra, już dobrze. Jesteś w szpitalu. Uspokój się. Pani Melindo, Cassandra musi być w szoku dlatego tak się zachowuje. W końcu obudziła się w takim miejscu – każdy byłby zdezorientowany.

Doktor zaświecił latarką w moje oczy i pokiwał głową. Dopiero teraz zauważyłam, że to przysadzisty mężczyzna po czterdziestce. Jak sądząc po plakietce doktor Lee.

-Cassandro, powiedz coś. Jak się nazywasz?

-Cass...aaa…ndra Moo…rtoo..n. – Wykrztusiłam czując ból w gardle. Przełknęłam ślinę co też okazało się strasznym bólem.

-Ile masz lat?

-Trzy…trzynaście. – Poczułam jak gula w gardle trochę się zmniejsza i odczułam ulgę do czasu gdy do moich uszu dotarł jęk ciotki.

-Doktorze… - Melinda zaczęła błagalnym głosem, ale przerwała widząc gest doktora.

-Pani Melindo, proszę się uspokoić. Cassandro – zwrócił się do mnie – jesteś w szpitalu. Przywieziono cię do szpitala po wypadku samochodowym. Odkąd cię do nas przywieziono byłaś w śpiączce.

- Co? – wychrypiałam. – Jak długo? Kilka dni? Tydzień?

- Trzy lata.

- Trzy lata? – krzyknęłam czując przeszywający ból w gardle, ale postanowiłam go zignorować. – Co z moimi rodzicami? Dlaczego ich tu nie ma? Gdzie są?

-Cassie,John i Kate…oni nie żyją. – Melinda powiedziała kładąc mi rękę na ramieniu. – Zginęli 3 lata temu.

- To nie jest prawda – zaśmiałam się nerwowo. – To nie jest prawda ! – krzyknęłam tak, że mój głos odbił się echem. – To nieprawda ! – powtarzałam jak szalona starając się jakoś to racjonalnie wytłumaczyć. Skoro nie przeżyli wypadku, to czemu mi nic się nie stało?

„Jak to ci się nic nie stało”? – spytał mój wewnętrzny głos – „A śpiączka”?

Tak, śpiączka rzeczywiście.

Objęłam się rękoma za głowę i spróbowałam przeczekać ból jaki trawił mój umysł od wybudzenia się. Czułam jakby w moim umyśle ktoś wiercił dziurę a ja tylko mogłam bezsilnie zaciskać zęby. Słysząc głosy lekarza i mojej ciotki starałam się powrócić do rzeczywistości, co było strasznie trudne.

- Doktorze – zaczęła Melinda – kiedy Cassie będzie mogła wyjść ze szpitala?

-Myślę, że pozostawimy ją jeszcze tydzień na obserwacji i jeżeli nic się nie będzie działo to możecie ją państwo zabrać do domu.

- Dziękuję doktorze – kobieta się uśmiechnęła – dziękuję.

Ciocia poszła jeszcze za lekarzem, żeby porozmawiać o moim stanie, pielęgniarki się rozeszły a ja zostałam sama. W tej sterylnej sali. Słowa „możecie ją państwo zabrać do domu” dudniły mi w uszach a na mojej twarzy pojawił się cyniczny uśmiech. Do domu? Do jakiego domu? Już nie miałam domu. Straciłam go w chwili wypadku.

Wyrwałam wenflon siedzący w mojej dłoni i zeszłam z łóżka jednak po chwili upadając. Co jest ? – pomyślałam wkurzona próbując wstać z podłogi. Moje nogi były tak ospałe, że nie chciały ze mną współpracować, ale po chwili, która wydawała się nieskończonością, wstałam z podłogi i kuśtykając wyszłam na korytarz.

Nie wiedziałam gdzie idę i tak naprawdę mnie to nie obchodziło. Tak długo jak byłam z dala od tego parszywego szpitala tak długo byłam zadowolona. Jakby szpital powstrzymywał mnie od płaczu to gdy znalazłam się poza nim poczułam gorące łzy na policzkach, ale ja sama nie wydałam żadnego dźwięku. Cassie, rodziców już nie ma – mówiłam sobie i powtarzałam w myślach, ale jakoś nie mogłam się przekonać.

Nie wiedząc kiedy znalazłam się przed moim domem. Moim STARYM domem i już gdy miałam przekroczyć bramę zza frontowych drzwi wybiegł mały chłopczyk. Patrzyłam skołowana na to co się dzieje – patrzyłam jak za nim wybiega kobieta po trzydziestce , razem wsiadają do auta i odjeżdżają. Poczułam pod powiekami łzy bezsilności – nie wiedziałam co się dzieje, ale jednego byłam pewna.

W moim domu mieszkał już ktoś inny. Ktoś zupełnie inny.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Kajamoko 01.06.2016
    Fajne
    Tylko opowiadanie jest bez tytułu. Czekam na dalsze rozdziały.
    Zostawiam 5 ^.^
  • bukowakraina 02.06.2016
    Jeszcze nie wpadłam na tytuł i dlatego :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania