Rozdział 1 - To wszysto z miłości.

Choć była dopiero 7: 30 Wielka Sala huczała od nadmiaru głosów. Gdzie tylko się nie spojrzało, widziało się grupki uczniów wymieniający się plotkami, o których zapomnieli na wczorajszej uczcie powitalnej. Cztery stoły każdego z domów uginały się od nadmiaru owsianki, tostów i różnych śniadaniowych przysmaków.

Profesor McGonagall w surowym koku na głowie (ściśniętym do granic możliwości) podała Denisowi Crocketowi jego plan lekcji, ponieważ siedział na samym brzegu stołu Gryffindoru. W ślad za nią zerwał się z miejsca profesor Filius Flitwick, jako opiekun Ravenclawu. Gdy zbiegał z podestu kaczkowatym chodem, spadł mu kapelusz co poskutkowało śmiechem wśród najbliżej siedzących uczniów. Horacy Slughorn dostojnym krokiem ruszył w stronę ślizgonów, a młoda opiekunka Huffelpufu, profesor Sprout ściskając plik karteczek nadepnęła na kapelusz profesora zaklęć.

Dziewczęta popatrzyły po sobie. Lily uniosła brew.

-Coś jakieś nierozgarnięte to nasze grono pedagogiczne – powiedziała Sue.

- Za to pani aż za bardzo – odezwał się surowy głos nauczycielki transmutacji. Sue z czerwonymi policzkami podała jej karteczkę z ilością zdobytych sumów a wicedyrektorka kreśliła jej plan zajęć. Po piętnastu minutach McGonagall wyznaczyła plany pozostałym dziewczyną..

- Ojej – powiedziała Lily zawieszając smętnie głowę - Pierwszą godzinę mam ze Ślizgonami.. Mam nadzieje Sluchogron nie zaprosi mnie znów na te spotkania klubu ślimaka. Owszem.. Często jest.. Ciekawie, ale zazwyczaj narażam się na niebyt przyjemne spojrzenia –powiedziała zmartwiona Lily.

- Możesz mu zawsze mówić, że masz za dużo nauki w tym roku.. – Lydia zerknęła na tegoroczny plan przyjaciółki – Na brodę Merlina! I do tego nie będziesz kłamać! Masz gdzieś z trzydzieści godzin tygodniowo! – powiedziała przerażona Lydia patrząc na plan Rudej.

- Dokładnie dwadzieścia dziewięć. Po prostu wzięłam przedmioty, z których zdałam sumy.

- Czyli wszystkie! – powiedziała ze śmiechem Vivien.

- Wcale nie! – Lily oblała się szkarłatnym rumieńcem – Brakuje mi Runów, Wróżbiarstwa i Mugoloznawstwa!

- Przecież mamy prawie takie same plany zajęć – powiedziała uspokajająco Sue.

Lily, Vivien, Sue i Lydia siedziały w Wielkiej Sali przy stole gryfonów. Zajadały jajecznice i tosty porównując swoje plany lekcji, które w tym roku były dość obszerne.

Chociaż Sue była oficjalnie najlepszą uczennicą w Hogwarcie (miała 173 procent ze wszystkich sumów!) Lily była prefektem i razem z Vivien dorównywały dziewczynie w nauce. Lydia która zostawała daleko w tyle, często dziwiła się jak można mieć aż tyle przedmiotów.

I nie byłoby w tej scenie nic dziwnego, tylko że nie często spotykano je same. Mowa tu o Huncwotach. Świeżo upieczeni pierwszoklasiści patrzyli na nie z podziwem i zachwytem. A czemuż to? Czterech chłopców uważano, za najbardziej dowcipne osoby w szkole, a że często spędzali czas z owymi dziewczynami (chodź niekoniecznie za ich pozwoleniem), wszyscy uważali że i one muszą mieć wprawę w robieniu kawałów. A to niestety błędne wnioski.

- Nigdzie nie widać chłopców – powiedziała Sue, zerkając w stronę drzwi.

- Tak ci się do nich śpieszy? Minęły dwa miesiące i mi jakoś tak lepiej się żyło, gdy nie musiałam ich oglądać– powiedziała Lily, wzruszając ramionami i patrząc z rozmarzeniem w dal.

Kolejnym faktem, o którym wiedział cały Hogwart było to, że James Potter uwielbia Lily Evans, a ona go wprost nienawidzi.

- Macie, co chciałyście – zachichotała Vivien przeglądając swój nowy podręcznik do eliksirów. Lily opuściła smętnie głowę.

Otóż to. Najwięksi przystojniacy w szkole zmierzali równym krokiem w stronę dziewczyn. Nierozłączna czwórka jakby od niechcenia przemierzała Wielką Salę. Po prawej stronie z rozwiązanym krawatem szedł Syriusz Black. Największy łamacz serc, uwodziciel, przystojniak, elegant, szarmancki i bezczelny mężczyzna jakiego znała cała szkoła, a może i nawet Anglia. Obok niego uśmiechając się noszlancko, z rękami w kieszeni kroczył dumnie James Potter. Długie czarne włosy rozwiane były w każdą stronę, a błysk w oku zwalał z nóg każdą dziewczynę, która na niego popatrzyła. Spod okularów, które trzymały się na końcu nosa, puszczał oczka każdej dziewczynie (która jego zdaniem) na to zasługiwała. Zaraz potem Peter, najniższy z całej czwórki, ale równie przebiegły i dowcipny jak cała reszta. Ostatni szedł Remus Lupin. Najwyższy z wiecznie za długą blond grzywką spadającą na oczy. Był prefektem Gryffindoru (tak samo jak Lily) i to on był najbardziej rozsądny.

Pierwszy obok dziewczyn usiadł Peter wpychając się pomiędzy Lily a Sue. Naprzeciw usiedli pozostali huncwoci.

- Witam moje panie – powiedział Syriusz przyciągając do siebie trzy różne półmiski z potrawami.

- Zawsze się zastanawiałam.. Dlaczego to my musimy być tymi dziewczynami, które lubicie? – zapytała Lydia, patrząc jak Syriusz nakłada podwójne porcje na swój talerz.

- Jesz jeszcze? – zapytał Peter, biorąc od Sue talerz i nakładając na niego to co nie zmieściło się na jego.

Dziewczyny wytrzeszczyły na niego oczy. Różowe, pulchne policzki Petera trzęsły się przy każdym ruchu szczęką, a z kącika ust spływał mu majonez.

- Ekhem – chrząknął okularnik

Lily odwróciła wzrok od chłopaka i popatrzyła na Pottera.

– Hej – powiedział, uśmiechając się noszlancko.

- Cześć – odpowiedziała, chowając plan do torby i patrząc na niego uważnie.

- Jak wakacje? – zapytał, zbyt swobodnym jak na niego tonem. Przynajmniej tak uważała Lily. Jeśli Potter mógł być jeszcze bardziej swobodny, niż do tej pory. Evansówna zmrużyła oczy jak kotka.

- O co ci chodzi, Potter? – zapytała, groźnie celując w niego palcem.

- A czy od razu musi mi o coś chodzić? – zapytał oburzony.

- A możecie przestać? Bo chyba apetyt strącę od waszych kłótni – powiedział Peter oskarżycielsko machając widelcem.

Lydia parsknęła śmiechem i skomentowała jednym krótkim i trafnym słowem ‘niemożliwe’.

James ignorując go, szybkim ruchem wyciągnął się na całą szerokość stołu.

- Niedługo pierwszy wypad do Hogsmade – powiedział do niej, puszczając perskie oko i ukazując swoje śnieżnobiałe, równiutkie ząbki.

Dziewczyna przewróciła oczami i powoli wstała od stołu.

- Radzę ci umyć zęby, gdy następny raz będziesz miał zamiar zaprosić jakąkolwiek dziewczynę na randkę – powiedziała, również figlarnie się uśmiechając – I nie. Nie umowie się z tobą.

- Moja kochana, Liluś! – krzyknął okularnik, z udawanym oburzeniem, ignorując wzmiankę o zębach, która według niego była całkowitym kłamstwem – Jestem pewny, iż już niedługo mi ulegniesz.

-Nie – krzyknęła, zrywając się na nogi.

W zadziwiającym tempie pochwyciła tost ze swojego talerza i niespodziewanie wepchnęła go do ust Pottera . Popędziła biegiem przed siebie pamiętając, że jej pierwsza lekcja to eliksiry. Wszyscy wybuchli głośnym śmiechem, a James wypluwając tost wrócił na swoje miejsce.

- Rogaczu. Myślę, że ci to nie wyjdzie – zaśmiał się Remus klepiąc przyjaciela po plecach.

- Ej. Wiecie przecież, że z nią to tak z miłości. Pomyślałem.. Niech dziewczyna ma trochę wolności, zanim kompletnie się we mnie zakocha. Tylko dlatego tyle to trwa – powiedział wycierając chusteczką usta.

Na te słowa pozostałe dziewczyny wybuchnęły jeszcze większym chichotem. Wstały od stołu, ocierając łzy śmiechu i ruszyły w ślady Lily. Gdy znikły za wielkimi dębowymi drzwiami prowadzącymi na korytarz, odezwał się Syriusz:

- Przykro mi to mówić, ale wątpię czy ci uwierzyły.

- Obiecuje wam panowie. Na moją godność, jakiej mi nie wiele pozostało. Że w tym roku zdobędę Lily Evans! – krzyknął wstając od stołu teatralnie uderzając się pięścią w miejsce, gdzie miało być serce. Po raz trzeci w wielkiej Sali wybuchł ogłuszający śmiech. Przyglądająca się temu wszystkiemu z boku profesor McGonagal pośpieszyła w stronę Huncwotów i wymachując plikiem planów zajęć, przegoniła ich od stołu Gryffindoru i razem z dzwonkiem wygoniła na lekcje.

***

- Na prawdę tak powiedział?- zapytała Lily ze śmiechem –Za nim się CAŁKIEM w nim zakocham?

- Proszę o uwagę.. Witam na pierwszej lekcji w tym roku -powiedział Horacy Slughorn – I bez zbędnych ceregieli. Dziś przygotowujemy eliksir.. Uwaga! Rozdymający! - profesor zaśmiał się i poklepał po wielkim brzuchu, na co część uczniów wybuchła niepewnym śmiechem.

- Składniki i sposób przygotowania na stronie 46. Do pracy moi mili.

Lily przeczytała tekst od niechcenia. Była pewna, że przygotowałaby go bez żadnych instrukcji. Odetchnęła głęboko, postawiła kociołek przed sobą i zapaliła różdżką ogień pod nim. Zaśmiała się nadal myśląc o zabawnym stwierdzeniu Jamesa Pottera. Czy uważał że aż tak łatwo z nią pójdzie? Jej poczynaniom przyglądała się Vivien. Popatrzyła na Pottera, który stał w drugim końcu sali. On również się przyglądał dziewczynie.

Lily przygryzła dolną wargę.

- Lily.. – zaczęła Vivien.

- Na prawdę tak powiedział?- zapytała po raz kolejny Lily, ukradkiem spoglądając na Jamesa.

- Tak! Naprawdę – dziewczyna cicho szepnęła, przewracając strony swojej książki – Skup się. I przestań się na niego gapić! – skarciła ją, a ta wróciła do pracy przyznając racje przyjaciółce.

Lily właśnie postawiła na stoliku dużą torebkę bezoaru, gdy przez sale przeszedł straszny krzyk.

To Peter krzyczał na profesora Horacego. Jego twarz nabrała szkarłatnego koloru, a policzki trzęsły się z wysiłku.

- Nie mam zamiaru kroić tych ogonów! – krzyknął, wymachując ostrym nożykiem – To nie humanitarne!

- Panie Pettigrew. Przed chwilą kroił pan oczy smoka wodnego – oburzył się nauczyciel, odsuwając się na bezpieczną odległość.

- Ale to jest szczur! Jego ogon! – krzyknął, oczy wyszły mu z orbit, a z ust poleciały kropelki śliny. Huncwoci po kilku minutach jakoś go uspokoili a Slughorn kazał Peterowi iść do Skrzydła Szpitalnego razem z resztą chłopców.

***

 

- Jak myślicie? Czemu go to tak zdenerwowało? – zapytała Lily gdy razem z dziewczynami usiadła przed kominkiem w Pokoju Wspólnym gryfonów.

- Pojęcia nie mam. A to Rogaczu? Remus tak nazwał Jamesa – powiedziała Lydia.

- Ciekawa jestem, co oni znowu wymyślają – powiedziała Lily. Popatrzyła na Jamesa stojącego na stoliku w kącie pokoju, wymachującego z dumą ręką, w której ściskał złotego znicza.

- A co myślisz o dzisiejszym – to z miłości? – zapytała Lydia dając przyjaciółce kuksańca w bok.

- Myślę że ten rok będzie bardzo trudny dla Pottera – zaśmiała się, a dziewczęta poszły w jej ślady.

 

***

 

Wrześniowe słońce wpadało przez ogromne okno, prosto na spiralne schody prowadzące do klasy Obrony Przed Czarną Magią. Rudowłosa osóbka stała dokładnie pośrodku, wpatrując się w ową wiązkę światła. Po chwili wzdrygnęła się i ruszyła na dół. Mimo że chodziła już do Hogwartu długich sześć lat nadal nie potrafiła dokładnie określić gdzie się znajduje, lub jak najszybciej dojść w wyznaczone miejsce, tak jak teraz, czyli na Zielarstwo. Westchnęła w duchu. Z jej orientacją w terenie nie było zbyt dobrze. Oh, gdyby tak znać te wszystkie tajne przejścia, o których wiedzą Huncwoci. Zaoszczędziłoby to jej czasu i zdrowia.

Przeklinając w duchu chłopców, że nie dzielą się swymi tajemnicami, ruszyła na dziedziniec transmutacji, ponieważ nie była pewna czy doszłaby idąc przez trzecie piętro.

Wieszając psy na wielkie zamkowe korytarze nie zauważyła chłopaka wybiegającego zza zakrętu. Odbiła się od niego jak piłka tenisowa i upadła na kafle. Torba jej pękła i ciężkie książki rozsypały się po całym korytarzu, kałamarze się rozbiły a pióra połamały..

- Och.. Tak mi przykro.. – zaczął chłopak ale Lily go nie słuchała. Widząc swoje nowiutkie gęsie pióro wygięte pod nienaturalnym kątem, z którego wypływały ostatnie krople atramentu, co znaczyło koniec jego żywota, zagorzał w niej nieopisany gniew. Wydała na nie piętnaście galeonów, które zbierała całe wakacje. Policzki jej się zaczerwieniły, a przez ciało przeszedł dreszcz gniewu, którego zwykle doświadczała gdy Potter był w pobliżu. A to nigdy nie zwiastowało niczego dobrego.

- Czy wiesz że jestem prefektem, a bieganie po korytarzu jest zabronione? – warknęła, biorąc do ręki swoje nowiutkie, zniszczone pióro i pierwszy raz zerkając na chłopaka.

Najpierw przez jej głowę przebiegła myśl, że przed nią stoi James Potter. Już miała dość przerażająca wizję o tym, że przez cały rok będzie się z niej nabijał bo chciała mu wlepić szlaban, za coś tak banalnego jak bieganie po korytarzu, lecz odetchnęła z ulgą. Przed nią stał chłopak mniej, więcej w jej wieku, z taką samą burzą czarnych włosów. Lecz w jego przypadku nie był to ‘napuszony łeb’ lecz ‘artystyczny nieład’. Podał jej rękę by mogła wstać. Dziewczyna ujęła ją, automatycznie zapominając o zniszczonym piórze.

Jak mogła pomyśleć że to Potter? Jego włosy nie były czarne lecz ciemno brązowe, nos nie był prosty jak u lalki, tylko lekko zakrzywiony, oczy takiego samego koloru jak jej, obramowane długimi rzęsami, usta pełne, a zęby proste. Biorąc pod uwagę całokształt nie był jeszcze chłopcem jakim był Potter, lecz już mężczyzną. Policzki zdobił.. Tak, to dobre słowo.. Zdobił mu dwudniowy, ciemny zarost.

Westchnęła w duchu, a na twarz wpełzł rumieniec, już nie złości ale zawstydzenia. Jak mogła od razu chwalić się że jest prefektem i jednocześnie mu grozić?

-Nie, nie.. Zapomnij. To moja wina. Nie patrzyłam przed siebie – powiedziała, puszczając jego dłoń. Pochyliła się, by podnieść torbę, lecz chłopak ją uprzedził. Z zadziwiającą szybkością wyciągnął różdżkę i krzyknął „Accio!”, a wszystkie jej rzeczy wylądowały w jego rękach. Następnie naprawił torbę i po chwili wręczył ją dziewczynie w takim samym stanie, w jakim była pięć minut temu.

- Przykro mi z powodu twego pióra – powiedział, ze skruchą w głosie. Lily zadrżała na ten dźwięk.

- To nic takie.. – nie dokończyła bo, chłopak wyciągnął ze swojej torby identyczne brązowe pióro.

- Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić – wręczył jej pióro i uśmiechnął się w taki sposób, że dziewczyna pomyślała iż na pewno ćwiczył te uśmiechy przed lustrem.. Wiedziała, że nie ma sensu się z nim kłócić więc przyjęła pióro, dziękując ładnie.

- Chrystian Chall – powiedział kolejny raz sięgając po jej rękę.

- Lily Evans – powiedziała cicho, onieśmielona jego zachowaniem.

- Jeśli chcesz to cię odprowadzę – zaproponował, z zabójczym uśmiechem. Serce Lily zatrzepotało, tak samo szybko jak rzęsy Sue gdy rozmawiała z przystojnymi chłopcami.

- Mam.. zielarstwo – odpowiedziała, z zawahaniem. Na pewno zielarstwo?

Minęła chwila niezręcznej ciszy, a uśmiech chłopaka lekko przygasł.

- Taak. Ale nie wiem czy to było rozsądne. Bo widzisz.. Jestem nowy – powiedział drapiąc się po głowie – Niby mam mapkę, ale..

- Więc jeśli chcesz to ja cię odprowadzę – powiedziała Lily, ze śmiechem.

- Mam rozmowę z nauczycielką transmutacji. Nie zostałem jeszcze przydzielony do domu, więc na razie poznaje okolice – powiedział, odwzajemniając uśmiech.

- A więc chodźmy – powiedziała, ruszając przed siebie, dziękując w duchu Merlinowi iż wie gdzie gabinet leży McGonagall.

Z ich krótkiej rozmowy dowiedziała się że, chłopak jestteraz na siódmym roku. Przyjechał do Hogwartu z Holandii razem z matką, która mieszka w Edynburgu. Zapytany o dom do którego chciałby należeć wyznał że zna tylko Gryffindor i Huffelpuf, więc Lily udzieliła mu informacji o pozostałych.

- A ty, do którego należysz? – zapytał, gdy byli już na dziedzińcu Transmutacji.

- Do Gryffindoru – powiedziała z uśmiechem, pokazując palcem na godło naszyte na jej szacie.

- Więc, ja też chciałbym się tam znaleźć – powiedział, z błyskiem w oku.

Przez krótką chwilę dziewczyna nie wiedziała co powiedzieć, lecz wyręczył ją ktoś inny.

- Ej! Evans!

Przez dziedziniec prosto na nich szedł James i Syriusz. Oboje z rozwiązanymi krawatami i bez szkolnych szat. Syriusz jak zwykle z rozpiętymi górnymi guzikami koszuli.

- Widzę, że już poznałeś moją dziewczynę – powiedział Potter, opierając się noszlancko o filar.

- Jakoś żadnej tu nie widzę Potter- warknęła dziewczyna. James ją zignorował i podał rękę Chrystianowi.

- James Potter. Jeszcze nigdy cię nie widziałem w naszej szkole – powiedział, demonstrując na chłopaku żelazny uścisk dłoni, którego nie powstydziłby się żaden mężczyzna.

- Chrystian Chall. To mój pierwszy dzień w tej szkole – odpowiedział.

- Chodź na zielarstwo, Ruda – powiedział Syriusz, zarzucając jej rękę na ramię i zmuszając ją do szybkiego marszu i zostawienia chłopaka samego, wraz z Jamesem Potterem. Próbując się wyrwać z uścisku Syriusza, miała dziwne przeczucie, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.

 

***

 

-Moi drodzy. Wiem, że to wasz pierwszy dzień w tej szkole i macie dość jakichkolwiek przemówień, ale musze coś ogłosić.

Albus Dumbledore mrugnął do uczniów znad swoich okularów-połówek. W Wielkiej Sali szybko zapanował spokój, sztućce zostały odłożone, ponieważ każdy chciał usłyszeć co nowego ma do powiedzenia ich dyrektor.

- Biorąc pod uwagę mugolskie środki transportu, zechciejcie wybaczyć naszemu nowemu uczniowi za spóźnienie.

Gdy dyrektor wygłosił to zdanie drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się i do środka wszedł Chrystian w obecności profesor McGonagall i Tiary Przydziału.

Sala natychmiast zabrzmiała tysiącem szeptów i natarczywych spojrzeń. Niewątpliwie, przez co najmniej siedem lat w Hogwarcie nikt oprócz pierwszorocznych nie zakładał tiary przydziału, więc nic dziwnego że Chrystian był nie lada atrakcją.

Niczym jednak nieskrępowany chłopak szedł dalej, z uśmiechnięta miną. Wypatrywał dyskretnie spojrzenia Rudowłosej osóbki. W końcu była ona pierwszą osobą, z którą dzisiaj dość swobodnie rozmawiał, więc miał nadzieje na małe wsparcie w postaci uśmiechu czy machnięcia ręką. Gdy doszedł do podestu na którym stał stół nauczycielski, odwrócił się do wszystkich uczniów i pozwolił sobie założyć stary kapelusz. Niewątpliwie stara Tiara potrzebowała bardzo dużo czasu, by podjąć słuszną decyzję i Lily Evans nie była jedyną osobą która to zauważyła. Nareszcie Wielką Salę przeszedł donośny głos oznajmiający, że dom Gryffindoru zyskał nowego ucznia.

Lily wreszcie natrafiła na spojrzenie chłopaka. Uśmiechnęła się, przepełniona szczęściem, jakiego nie czuła od bardzo dawna.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania