Rozdział 10 - Nietykalni
Ciszę przerywają tylko moje wskazówki dotyczące drogi. W głowie pojawia się zbyt wiele pytań, by wypowiedzieć je na głos. Zresztą wiem, że nikt na nie nie odpowie.
Kobieta już kilka razy przekroczyła dozwoloną prędkość. Nie wydawała się tym w jakikolwiek sposób przejęta. Jechała dalej, soczyście klnąc, gdy przed nią pojawiał się zbyt powolny, jej zdaniem, kierowca. Nie miałam odwagi się odezwać, wiedząc, że znajdujemy się w tym samochodzie z mojej winy. Gdyby nie wizyta u mnie, Amelia nie znalazłaby się wiele kilometrów stąd, w domu mojego ojca. A jednak stało się, a czasu nie cofnę. Zostaje nam pokonać ostatni odcinek drogi, by w końcu zmierzyć się z cudzym gniewem i wyjaśnić sobie wszystko.
Stojąc pod drzwiami nie wiem, co powinnam zrobić. Zapukać? Wydaje się to najlepsze, ale...
- Nareszcie - W otwartych drzwiach ukazała się poczerwieniała ze złości twarz. - Ile można czekać? - Nagle, o ile to możliwe, barwa skóry zaogniła się jeszcze bardziej - Jeszcze jakieś babsko mi tu przyprowadzasz?! Jak śmiesz?! Ty głupia...
- Proszę pana! - Oburzony głos mojej towarzyszki przerwał monolog "ojca". Nie słyszałam jeszcze, żeby ktoś ukrył w głosie tyle przerażenia i zdziwienia. Także na jej twarzy odmalował się ogromny szok. - Jak pan może? Nie wstyd panu? - Ona naprawdę nie umiała pojąć, jak można zwracać się tak do własnego dziecka. Nie miała pojęcia, że tak wyglądała nasza codzienność jeszcze kilka lat temu.
-Wstyd?! To tobie powinno być wstyd! Włazisz mi tu z buciorami. Dzwoniłem po nią. Ona miała przyjść po to... małe coś. - Nie przejmował się jakimikolwiek zwrotami grzecznościowymi. Chciał pozbyć się problemu, tak jak pozbył się mnie. Najwyraźniej widok córki, która go zawiodła musiał boleć.
Tak jak bolało obrzydzenie widoczne w jego oczach...
Zza jego pleców powoli zaczęła wychylać się niewielka, blondwłosa głowa. Posiadaczka jasnych loków miała niepokojąco poważną minę. Zbyt poważną, jak na swój wiek.
- Lena... przepraszam.
Przepraszam? Nie mnie powinna przepraszać, lecz panią z Domu Dziecka. Ona jest za nią odpowiedzialna i to ona miałaby problemy, gdyby Amelii coś się stało.
- On nie chciał mnie słuchać. Nie mogłam mu nic powiedzieć. Cały czas krzyczał... niemiłe rzeczy. - Mówiąc to, spuściła wzrok, jak gdyby było jej wstyd, że nie mogła dogadać się z zupełnie obcym, a do tego nieprzyjemnym mężczyzną. Chwilę później piorunowała go wzrokiem. On sam wydawał się skrępowany.
- Dobra, zabierajcie ją. I żeby to był ostatni raz. Nie próbuj nasyłać na mnie żadnych bachorów. - Najwyraźniej stracił zapał. Nie próbował rzucać wyzwiskami, grozić nam, a zależało mu tylko na tym, by jak najszybciej się nas pozbyć. Nie spodobało się to opiekunce dziewczynki.
- Myśli pan, że odpuszczę? Awantury, wyzwiska, od których ledwo pana powstrzymałam wystarczą policji. Mogę to panu obiecać. A jeśli nie, to już ja zadbam o to, by zaczął pan zachowywać się jak cywilizowany człowiek. - Potok słów płynął i nie miał zamiaru się skończyć. Gdyby nie interwencja Amelii, nie wiem, kiedy skonczyłaby swój wywód.
- On jest zły. Nie musimy już z nim rozmawiać. Wracajmy. - Mówiąc to, nie zmieniła wyrazu twarzy. Nadal był on poważny. Zero złości, czy jakichkolwiek innych emocji. Obojętność i powaga. - Wracamy?
- Tak. - Kobieta najwyraźniej była zszokowana. Nie udało jej się wydusić nic więcej. Milcząc, udaliśmy się w stronę auta. Wsiadając za dziewczynką do środka, udało mi się pochwycić zamyślone spojrzenie "taty". Najwidoczniej gniew odszedł razem z nami, a jego naszła chęć do rozmyślań.
- Lena... - Ni to jęk, ni to szept wydobył się z ust Amelii. Kiedy skierowałam na nią swój wzrok, okazało się, że dziewczynka drży. - Jesteś zła? Ja... ja bardzo przepraszam... myślałam, że zdążę... i... - Słowa momentalnie zamieniły się w łkanie. Nie wiedziałam, co robić. Opiekunka wybawiła mnie, wychodząc z samochodu i wsiadając do niego ponownie, tym razem jednak na tylnie siedzenie.
- Już cichutko... Nie płacz. - Widziała, jak się zachować. Amelia może nie przestała płakać, a jej szlochanie nie ustało, jednak widać było, że taki gest okazał się niezwykle pomocny. - Muszę poprowadzić samochód, nie mogę tu zostać. - Słowom towarzyszyło delikatne odsunięcie zapłakanej Amelki. - Ale jesteś silna. Opowiesz mi o wszystkim później, kiedy będziemy już na miejscu. - Szybkie spojrzenie w moją stronę. - Opowiesz o wszystkim nam. Ale teraz muszę się przesiąść.
Szybko zajęła miejsce dla kierowcy, zapięła pasy, prosząc, byśmy zrobiły to samo. Jednak kiedy opiekunka była tam, a my tu, nie wiedziałam, jak się zachować.
-Mogłabym... przytulić się do ciebie? - Spuchnięte i zmęczone płaczem oczy przeniosła na mnie. Pytanie zaskoczyło mnie. Poniekąd także przeraziło. Nikt nie może mnie dotknąć, tak jak i ja nie mogę obdarzyć swoim dotykiem żadnego człowieka. To zbyt wielkie ryzyko. Jednak patrząc na twarz, na której odmalowało się tyle emocji, odpowiedź nie wydawała się tak łatwa.
- To nie jest dobry pomysł. - Choć tak bardzo chciałabym zaryzykować. Sprawdzić, czy w jej przypadku będzie tak, jak z moim ojcem. - To nie byłoby... dobre. - A może z nią nie będzie tak samo? Istnieje niewielka szansa na to, że nie poczuje nic. Szansa zbyt mała, by w nią uwierzyć. - Wybacz, ale naprawdę nie mogę. - Miałam tylko nadzieję, że nie dostrzegła bólu ukrytego w moich oczach. Miałam dużo czasu i nauczyłam się go nie pokazywać.
- To dlatego, że jesteś Nietykalną?
Albo i nie nauczyłam.
- Tak. Właśnie dlatego.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania