Poprzednie częściTaka Karma - Rozdział pierwszy

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Taka Karma - Rozdział dwudziesty

Jack dopił resztę kawy, uświadamiając sobie, że nie pamięta, kiedy ostatnio spożywał jakikolwiek napój bez zawartości kofeiny. Drżącym ruchem odstawił filiżankę, czując solidne uderzenie gorąca. Dzienny limit na dawkę energii w płynie został osiągnięty.

– Przykro mi – westchnął. – Uprzedzałem, że tak to się może skończyć. Zawsze miał niewyparzoną gębę.

Samantha wzruszyła ramionami, mocniej obejmując dłońmi porcelanowy kubek. Wykrzywiła usta w uśmiechu, który bardziej przypominał szczękościsk.

– Z drugiej strony, czego mogłam się spodziewać?

Mężczyzna głośno parsknął.

– Bez względu na wszystko nie powinien się tak do ciebie odzywać. Nie bierz tego do siebie. Nie wiem, czy on kogokolwiek szanuje.

Byli w salonie jej domu. Kobieta nerwowo się poruszyła, wlepiając wzrok w seledynowe obicie tapicerowanej kanapy, na której siedziała. Wypiła herbatę, z hukiem odkładając puste naczynie.

– Z twoją żoną też miał takie relacje? – zapytała niepewnie, pocierając palcem niewielką, brunatną plamę, którą wypatrzyła na oparciu.

– Nie – odparł zamyślonym głosem.

To pytanie uzmysłowiło mu, że Jessica była jedyną osobą w rodzinie, przed którą Matt czuł respekt. Nigdy nie podniósł na nią głosu, a już na pewno nie powiedziałby jej tego, co wczoraj usłyszała Samantha.

– Pewnie mocno przeżył jej śmierć.

– Wszyscy przeżyliśmy – odpowiedział stanowczo.

Jack doskonale wiedział, do czego Sam zmierza tym spostrzeżeniem. Bardzo nie lubił, kiedy ludzie usprawiedliwiali grubiańskie zachowanie życiowymi problemami. Idąc tym tokiem rozumowania, on również powinien wyładowywać negatywne emocje na każdej napotkanej osobie, tak jak zwykł to robić jego ojciec. Z jakiegoś powodu John zawsze oszczędzał starszego syna i żonę. Może właśnie dlatego jemu obrywało się z podwójną siłą, kiedy tata wracał pijany z uroczystego bankietu, służbowego spotkania lub pracy. Wydawało mu się, że w dorosłym życiu nie powieli błędów wychowawczych własnego ojca. Tak było – do momentu, w którym Matthew wszedł w wiek dorastania i zaczął sprawiać problemy. Gdy podnosił na niego rękę, z goryczą przypominał sobie o napadach agresji Johna. Za każdym razem dręczyły go potężne wyrzuty sumienia, ale to było silniejsze od niego. Tak, jak obelżywość u Matthew.

– Nie usprawiedliwiaj go, on po prostu taki jest. Jest chamem. Różniliśmy się z Jessicą pod względem wychowywania dzieci, ale wydaje mi się, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby wyszli na ludzi. W przypadku Matthew ponieśliśmy sromotną porażkę.

Kobieta nie odpowiedziała. Nie wypadało komentować czyichś metod wychowawczych, zwłaszcza że jej własne były marnej jakości.

Siedzieli w odległości nie większej niż pół metra. Samantha wciąż zawzięcie wbijała ostry paznokieć w miękki materiał mebla, próbując zdrapać zaschnięty brud. Koncentrowała się na tym tak mocno, że mężczyzna miał pewność, iż za chwilę usłyszy chrobot rozdzieranej tkaniny. Podziwiał jej kształtne, różowe usta, które układały się w zabawny dziubek zawsze, kiedy się na czymś skupiała. Zagapił się, przywołując miłe wspomnienia. Rozważał w myślach, co sprawiło, że przez jakiś czas mieli się ku sobie. Przecież pochodzili z zupełnie różnych światów. Czy aby na pewno? Analizował ich wielogodzinne rozmowy. Wszystkie skupiały się wokół problemów w małżeństwie i rodzinie. Czy właśnie to ich połączyło? Zbudowali związek, którego fundamentem były traumy z dzieciństwa. To nie miało prawa przetrwać. Samantha wierzyła, że w końcu wyrwie się z patologicznego otoczenia, a Jack czuł, że wreszcie ktoś go rozumie i być może dzięki temu oswoi demony z przeszłości. Mówienie wprost o słabości taty do alkoholu, czy używek nie było mile widziane w środowisku, w którym liczyła się tylko renoma i dobrobyt.

– Jak Matt się czuje z tą sytuacją? – spytała, by przerwać ciszę. Oderwała się od swojego zajęcia, siadając przodem do rozmówcy.

– Ma silny charakter – odrzekł. – Będzie dobrze, poradzi sobie.

Samantha skinęła głową, choć nie zapytała z ciekawości czy troski, a z czystej kurtuazji. Było widać, że jej myśli absorbował inny temat.

– Audrey zadzwoni – Jack położył dłoń na jej ramieniu. – Najważniejsze, że wiesz już, gdzie jest. Daj jej jeszcze trochę czasu. – Obdarzył Sam pokrzepiającym uśmiechem, nieznacznie się przybliżając. Kobieta wzdrygnęła się, jakby dotyk, który czuła, parzył. Nim spostrzegła, jego palce były wplecione w jej szczupłe dłonie.

Wyglądało na to, że wreszcie odpuścił. Siedział teraz w jej domu. Spokojny, opanowany, gotów trwać przy niej w trudnych chwilach. Jack, którego znała. To kolejny dług, który miała, tym razem u jego starszego syna. Wczoraj wieczorem, schowana w cieniu, usłyszała ich cichą rozmowę. Ethan z ledwie słyszalnym westchnieniem prosił, by jego ojciec w końcu przestał trzymać się przeszłości. I ku jej zaskoczeniu, posłuchał. Co więcej, okazał jej wsparcie, którego się nie spodziewała. Dzięki tajemniczemu przyjacielowi Jacka, już następnego ranka Samantha otrzymała obszerny raport. Audrey była cała i zdrowa. Wróciła z Fort Collins i od kilku dni mieszkała w wynajętym mieszkaniu na przedmieściach, które wcześniej należało do jej byłego chłopaka. Oddech, który wstrzymywała od tygodnia, wreszcie uleciał z jej płuc. Mimo to wciąż nie mogła zaznać spokoju. Przez swoje działania nie tylko wywróciła świat tej rodziny do góry nogami, ale też zupełnie zmieniła się w oczach córki – najważniejszej osoby w jej życiu. Chciała cofnąć czas, wrócić do tamtej chwili, w której w jej głowie zakiełkował beznadziejny pomysł powrotu do Seattle.

– Nie powinniśmy – szepnęła, czując, jak zbliża się do niej. Było za późno na ucieczkę.

– Nie powinniśmy – powtórzył, a jego palec subtelnie musnął jej zarumieniony policzek, zostawiając za sobą ścieżkę ciepła. Przymknęła oczy, gdy jego spragnione usta dotknęły jej warg.

– Chyba powinieneś już wracać.

Gwałtownie poderwała się z kanapy. Chwyciła filiżankę i kubek, uciekając do kuchni. Rzuciła je do zlewu, opierając się ciężko o drewniany blat. Ciało drżało jak w konwulsjach, każdy mięsień był napięty do granic możliwości. Wzięła kilka głębokich wdechów i, kiedy wróciła do pokoju, Jack stał już przy drzwiach wyjściowych.

– Daj znać, jak córka się odezwie. Do zobaczenia – powiedział, a metalowa klamka szczęknęła w jego dłoni. Wtedy, nagle i nieoczekiwanie, Samantha zatarasowała mu drogę i ponownie, z hukiem zamknęła drzwi. Jakby ktoś obcy wszedł w jej ciało. Była pewna siebie i zdecydowana. Przyparła go do ściany, a jej namiętny pocałunek zaskoczył ich oboje. On się nie opierał. Kilka chwil później, z powrotem spoczęli na seledynowej kanapie.

 

Zamyślony wzrok był skierowany na ekran laptopa, który spoczywał na jego kolanach. Nie rozproszył go nawet dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Dopiero kiedy usłyszał nadchodzące kroki, podniósł głowę, wypatrując przybysza.

– Gdzie byłeś? – zapytał, dostrzegając sylwetkę Matthew, który pojawił się w salonie.

– W aptece, do której ty miałeś się udać – odpowiedział, pokazując mu plastikową fiolkę.

– Jezu, no tak… – Jack przyłożył otwartą dłoń do policzka. – Sorry, zapomniałem. Spotkanie się przedłużyło – mruknął wyraźnie speszony. Matt usiadł naprzeciwko kanapy, na której siedział jego tata, uważnie mu się przyglądając.

– Było z kobietą?

– Co?

Chłopak wskazał na krzywo pozapinane guziki jego śnieżnobiałej koszuli.

– Spotkanie – zaśmiał się pod nosem, patrząc podejrzliwie.

Jack odruchowo dotknął bawełnianego materiału, czując narastające zdenerwowanie.

– Daj spokój. Po prostu śpieszyłem się rano i nie zauważyłem.

Matthew przyjął to wyjaśnienie do wiadomości, ale nie wyglądał na przekonanego. Miał coś dodać, ale Jack sprytnie wszedł mu w słowo, zmieniając temat rozmowy.

– Paliłeś? – spostrzegł. Jego uwagę zwróciły zaczerwienione oczy i nad wyraz dobry humor Matthew. W ostatnim czasie chłopak raczej nie tryskał optymizmem.

Matt szyderczo uśmiechnął się pod nosem.

– Daj spokój, trzeba sobie jakoś radzić.

Mężczyzna wyraźnie się rozgniewał.

– Mam tylko nadzieję, że nie wrócisz do starych nawyków. – Z rozgoryczeniem pokręcił głową, odkładając komputer.

Matthew patrzył lekceważąco. Złośliwa uwaga ojca zepsuła jego dobry nastrój.

– To samo mogę powiedzieć o tobie. Co słychać u Samanthy? – rzucił opryskliwie i nie czekając na odpowiedź, wolnym krokiem udał się do wyjścia z pokoju.

 

Niedzielny wieczór dobiegał końca. Steve siedział przy stole, bezładnie grzebiąc łyżką w misce płatków, zalanych zimnym mlekiem. Nie skupiał się na jedzeniu, a na wydarzeniach z piątkowej nocy. Układał w głowie sekwencję zdarzeń, na wypadek gdyby ktoś postanowił spytać o to, co się stało. Nie było sensu wypierać się imprezy u Eliany, w końcu widziało go tam mnóstwo osób ze szkoły. Swoją drogą, chyba nie musiał się zbytnio obawiać. Czy ktoś mógł go podejrzewać? Jego? Gówniarza na wózku?

– Ja jebię! Oliver White nie żyje!

Chłopiec usłyszał za plecami donośny krzyk siostry. „Zaczyna się” – pomyślał z rozgoryczeniem, uznając, że właśnie nadeszła pora, aby z powrotem wcielić się w postać niezbyt rozgarniętego kaleki. Miał nieodparte wrażenie, że większość starszych znajomych właśnie tak go postrzegała. W tym wypadku może to i lepiej.

– Natalie! – W tle rozbrzmiał surowy głos taty, zapewne w odniesieniu do dwóch pierwszych słów, których użyła w swojej spontanicznej wypowiedzi.

– Przepraszam! Poniosło mnie! – rzuciła w odpowiedzi, teatralnie przewracając oczami. – Steve? Słyszałeś?

Chłopak westchnął ciężko, wymuszając na sobie naturalną reakcję. Siostra zajęła miejsce naprzeciwko.

– To straszne, co się wydarzyło? – próbował użyć przejętego tonu. Natalie nie zwróciła uwagi na wymuszoną mimikę, bo była bez reszty pochłonięta treścią w telefonie.

– Nie mam pojęcia – mruknęła znad ekranu, z przejęciem czytając jakiś tekst, zamieszczony w mediach społecznościowych. Steve przesunął dłonią po zmęczonej twarzy. Choć problem nabierał już impetu nieuniknionej katastrofy, on pozostawał niezdolny, by stawić mu czoła.

Średnia ocena: 2.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • zsrrknight 2 miesiące temu
    nie przeczytałem, ale strasznie mnie irytuje sam widok tych "tytułów". Rozdział czego? Gdzie tytuł całości? No jak ktoś ma w ogóle to czytać, skoro nawet nie wiadomo czego jest to rozdział??
  • Dalia 2 miesiące temu
    Większej głupoty dawno nie czytałam. To jest jedna historia podzielona na rozdziały, co wniesie nadanie temu tytułów? Czytałeś kiedyś jakąś powieść? Nie ma żadnej niepisanej zasady mówiącej, o tym, że rozdział na mieć tytuł, a nie tylko numerację. Taka praktyka jest wręcz bardzo powszechna, szczególnie w beletrystyce.
  • Dalia 2 miesiące temu
    A, co to tytułu całości, to chyba doszukujesz się na siłę problemu. Publikuję w takiej formie, bo tak jest wygodniej, szybciej. Jeśli kogoś nie zainteresuje sama treść, to dodanie tytułu nic nie zmieni :)
  • zsrrknight 2 miesiące temu
    Dalia
    bez tytułów jakoś obchodzą się pojedyncze wiersze, jednakże powieść, jakakolwiek dłuższa forma tytułu potrzebuje. I zresztą jak widać w tym wypadku potencjalni czytelnicy raczej unikają kotów w workach, bo tytuł to właśnie pierwszy sygnał i zachęta, by zobaczyć, co jest w środku. No bo nikt nie będzie czytać całego rozdziału, żeby się przekonać z czym ma do czynienia. Ba, jakbym gdzieś zobaczył książkę z pustą okładką, bez tytułu nawet na stronie tytułowej, to pierwszą myślą byłoby to, że ma się do czynienia z wyjątkowo wadliwym wydaniem.
    Także bez wymówek - tytuł to równie ważna część utworu jak treść i jeśli zależy ci na tym, by ktokolwiek to przeczytał, potrzebujesz tytułu, choćby najbanalniejszego w świecie (bo wtedy, jak już coś jest, to można poprawiać)
  • Dalia 2 miesiące temu
    zsrrknight
    Rozumiem twój punt widzenia, ale gwarantuję, że nie każdy ocenia książkę po okładce. Szukając w księgarni czegoś, co zwróci moją uwagę, zawsze wertuję kilka stron, aby zobaczyć, czy dana pozycja mi się spodoba. Czasem wystarczy jedno-dwa zdania, nie trzeba czytać całego rozdziału. Myślę, że nie tylko ja tak mam, ale teraz widzę, że można inaczej i decydowanie się na coś tylko po tytule, czy okładce, to właśnie "branie kota w worku". Tytuł mojej powieści to: "Taka Karma". Czy teraz zmieniło to coś w Twoim odbiorze? Przeczytasz? Zmienisz ocenę? Wątpię.
  • zsrrknight 2 miesiące temu
    Dalia przecież to nie o mnie chodzi, ja z tym nie mam nic wspólnego. Upominam się tylko o logikę. O prostą rzecz i prostą zasadę. I tyle. Kurde, może niepotrzebnie wspomniałem o okładce itd. Chodzi o tytuł i nic więcej, na prawdę xd
  • Dalia 2 miesiące temu
    zsrrknight
    Dobrze, w porządku :) Tytuł jest, dodam go dla wszystkich, którzy mają podobną logikę do Twojej, ale gwarantuję, że ktoś, kto nie przepada za tym rodzajem prozy, po przeczytaniu kilku zdań odpuści albo właśnie oceni na "1". Jak komuś to się spodoba i się wciągnie w fabułę, nawet nie zwróci na brak tytułu. Pozdrawiam i dziękuję za sugestie :)
  • Sokrates 2 miesiące temu
    Tekst bardzo interesująco napisany.
  • Dalia 2 miesiące temu
    Dziękuję za opinię.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania