Poprzednie częściRozdział 4
Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Rozdział nr bez znaczenia

Weszła do biura i zamknęła za sobą drzwi. Z westchnieniem zdjęła z głowy kask. Odwiesiła go na wieszak. Zdjęła rękawice i zawiesiła je na innym haczyku. Przeszła w głąb pomieszczenia, nie zapalając światła, po czym opadła na krzesło za biurkiem.

Oparła jedno kolano na blacie. Ochraniacz na kolanie, będący częścią jej kombinezonu, stuknął w kontakcie z drewnopodobnym materiałem biurka. Do środka wpadało światło z ulicy, tak jak hałasy z niej dochodzące.

Wytrzymała w bezruchu kilkanaście sekund, po czym wstała, by skierować się do barku. Uklękła przy nim i otworzyła drzwiczki, wpuszczając do biura dodatkowe światło. Gdy już miała witać się z Jackiem Danielsem, usłyszała głos, który znała bardzo dobrze.

Głos, za którym tak bardzo tęskniła, że wytrzymała tylko kilkanaście sekund opadnięcia w samotności bez Jacka Danielsa.

- Nadal tyle pijesz?

Odwróciła się w kierunku, z którego głos dobiegał – nie aż tak zaskoczona. Była zbyt arogancka i święcie przekonana o pewnych rzeczach, by móc pozwolić sobie na jakiekolwiek zaskoczenie. Zamknęła barek, nagle rezygnując z Jacka Danielsa. Podeszła do niego spokojnym krokiem, choć miała ochotę podbiec. Z nim obchodziła się zawsze spokojnie. Gdy byli sami, tak jak wtedy, nie robiła żadnych gwałtownych ruchów. Nie chciała podbiegać, bo to spowodowałoby, że on mimowolnie by drgnął. W pierwszej setnej sekundzie lekko by się wystraszył. A tego ona nie chciała. Siedział w fotelu przy oknie.

Podeszła do niego i spojrzeli na siebie. Ona w dół, on w górę. Siedział z nogą założoną na nogę, w porozpinanym płaszczu. Głowę miał opartą na łokciu, łokieć na podłokietniku fotela. Po dość długiej chwili spędzonej w ten sposób, w milczeniu, zapytała:

- A ty nie boisz się już ciemności?

Jej głos był miły. Ciepły. Nie mówiła tym tonem do nikogo innego poza nim. Zapytała go o to, o co zapytała, z troski.

Uśmiechnął się smutno w odpowiedzi.

- Nie pamiętasz, że przy tobie mi nie przeszkadza?

Wyciągnęła rękę powoli w stronę jego twarzy. Jakoś pośrodku tej drogi jej dłoń się zatrzymała, jakby chciała upewnić się co do jego zgody na jej dalszy ruch. Jej dłoń spoczęła na jego włosach, częściowo na jego twarzy.

- Zapomniałam, to znaczy, w tym momencie. Gdy jesteśmy blisko, jak teraz, pamiętam głównie o najmocniejszych rzeczach. Tych najbardziej intensywnych, które zmieniają mi stan świadomości. Ot tak, jak za pstryknięciem włącznika. Jak pigułka. Zastrzyk w żyłę. Gdzie walizka?

- Walizka?

- No, walizka, z twoimi rzeczami. Ta różowa. Kupiłam ci ją przed naszym wyjazdem, wiesz...

- Amber...

- Na Seszele... Tam ci się oświadczyłam. Pamiętasz?

- Tak... pamiętam.

- Nigdy nie zapomnę twojej nagiej dupci nasmarowanej oliwką.

Westchnął, w urwany sposób. Nie dała mu odetchnąć, bo zaraz kontynuowała pocałunek, który rozpoczęła chwilę temu. Przed pytaniem o walizkę. Przed władowaniem mu się na kolana – co nastąpiło jeszcze przed pytaniem.

- Zwłaszcza, że prawie nie wychodziliśmy z pokoju – dodała, w przerwach, gdy całowała go jeszcze namiętniej. – Nieźle wytłukłam tobą tamten stary materac, co, maleńki?

- Tak… nieźle – westchnął, a potem przełknął ślinę, korzystając z tej przerwy. Zrobił to nieumyślnie, na wpół odruchowo, co tylko jeszcze bardziej ją nakręciło.

- Ale powiedz to… proszę o kompletne, pełne zdanie…

- Nieźle wytłu… wy…

Wiedziała, że on nie będzie w stanie tego powtórzyć; ale i tak miała satysfakcję. Z samego faktu, że w ogóle zaczął – że spróbował to powtórzyć. Na dodatek dwukrotnie podjął próbę wymówienia najbardziej nacechowanego seksualnie słowa. Słowa, na którym najbardziej jej zależało. No, może nie licząc „materaca”.

- Zdejmiemy tę koszulę – zdecydowała, zapowiedziała i zaordynowała, natychmiast rozpinając mu tę część garderoby, o której mówiła.– Bo zaraz zrobi ci się gorąco.

- Już jest mi gorąco. Amber…

Znów zamknęła mu usta pocałunkiem. Tamto ostatnie „Amber” było zapowiedzią. Chciał coś powiedzieć. Chciał, by zrobiła mu do tego przestrzeń. Nie posłuchała.

- Jak ja cię pragnę – wyszeptała. – Wiesz, jak długo tego nie robiliśmy?

- Długo… – odszepnął. Jego głos drżał.

- Dwa tygodnie i trzy dni – doprecyzowała, nie potrzebując ani chwili na zastanowienie.

- Aż tak długo…?

- Tak… aż tak długo… moje ty bejbi… co masz pod spodem?

- Amber…

- Chyba nikt cię nie dotykał?

- Nie… ja… nie mogę tego robić z nikim innym.

- Mam tak samo…

Po jego twarzy spłynęły gorące łzy.

- Ale próbowałeś z kimś?

- Nie… nikt mnie nie chce i tak…

- Ja cię chcę… ja tak strasznie cię chcę… nie ma nikogo bardziej interesującego od ciebie… bardziej seksownego… pociągającego… podniecającego… jesteś tak niesamowicie, rajcownie ekscytujący.

- Jesteś cudowna… - wyszeptał. W swoim trzydziestokilkuletnim życiu tylko od niej słyszał podobne, aż do bólu bezpośrednie słowa. Wcześniej nigdy nie miał nawet dziewczyny. Nigdy nikt się nim nie zainteresował w taki sposób, jak ona. Zanim się poznali, od kobiet spotykała go w najlepszym wypadku obojętność. Miał kompleksy, był taki samotny, a ona traktowała go od początku, od zawsze jak kogoś najbardziej atrakcyjnego na świecie. Bo za takiego najszczerzej go uważała. Bez względu na to, co inni być może o nim myśleli czy mówili; co on sam o sobie w rezultacie myślał. Zbywała to wszystko, co on też nieraz we łzach jej przekazywał, jako najbardziej wierutną z bzdur.

Na moment odkleiła się od jego ust. Powoli, starannie, delikatnie scałowała łzy z jego twarzy.

- Jeśli chcesz spróbować z kimś innym, może spróbuj sam zagadać do tego kogoś?

- Wstydzę się...

- Wiem, kochanie.

- Nie chcę próbować z kim innym… po prostu nie mogę…

- Rozumiem…

Pogłębiła ich pocałunek, lekko odchylając jego głowę do tyłu. Trzymała jego głowę, za uszami, swoimi rękami.

W pewnym momencie on jakimś cudem zdążył wtrącić:

- Nadal nie jesteś na mnie zła?

- A jak myślisz, lizaczku?

Zadała to pytanie jak z pełnymi ustami. Z ustami pełnymi jego warg, jego języka.

- Czy wyglądam, jakbym była na ciebie zła? Nie umiem być zła na ciebie. Ja po prostu tak bardzo tęsknię za tobą. I tak bardzo cię kocham. Tak bardzo mi ciebie brakuje.

- Muszę przemyśleć kilka spraw…

Głośno wciągnął powietrze. Tym razem to był stłumiony szloch. Kolejne łzy spłynęły mu po twarzy.

- Okay, spokojnie…

Odsunęła się od niego lekko, prostując plecy. Przytuliła go do siebie mocno. Wtulił się w nią. Tamten mocny uścisk był pierwszą aktywną czynnością z jego strony tamtego wieczoru.

- Dam ci czas… czy kiedykolwiek było inaczej? Czy ja ci się kiedykolwiek narzucałam?

Zadając te sugestywne pytania, głaskała go po nagich plecach, bo już zdążyła włożyć ręce pod jego ubranie. A on mimo wszystko odpowiedział tak, jak chciała, czyli:

- Nie…

Koiła jego płacz, tuląc go mocno.

- Wszystko w porządku?

- Tak… prawie wszystko…

- Potrzebujesz forsy?

- Przecież płacisz moje rachunki…

- Niunia… a leki? Jedzenie? Łaszki?

- Przecież mi to wszystko kupujesz albo dajesz mi na to. Nie wydałem jeszcze tego, co dałaś mi tydzień temu.

- Nieważne, dam ci więcej, kochanie. Jak skończymy. Jak tam wysypeczka?

- Amber… nie wiem, czy powinniśmy… nie wiem, czy to mi pomoże zastanowić się… nad tymi rzeczami…

- Ale tęskniłeś za mną, kochanie. Moja niunia nie przyszła do mnie ani po forsę, ani po lekarstwa… no to w takim razie podejrzewam, że moja niunia przyszła po coś innego, co może ode mnie dostać. Myśl sobie kochanie i zastanawiaj się. To nic, że w międzyczasie damy sobie to, czego oboje tak strasznie potrzebujemy. Ja nie mam z tym żadnego problemu.

- Amber…

- Żądam wyłączności… ale jeśli mi jej nie dasz, to też trudno… jestem o ciebie wściekle zazdrosna, ale gdybyś miał kogoś innego, to okay… Będę cierpieć, skoro tak chcesz, ale pamiętaj, że to niczego nie zmieni między nami. Ode mnie zawsze dostaniesz to, czego potrzebujesz… bez względu na wszystko… Nic niczego między nami nigdy nie zmieni. Ja zawsze będę na ciebie czekać. Ja już nigdy nie zrobię tego z nikim innym, ale ty możesz, kochanie. Moje słoneczko jedyne. Jeśli tego ci trzeba…

- Wcale mi nie trzeba, to nie tak… Amber…

- Nie każ mi tylko niczego gwarantować, jeśli chodzi o to, co stanie się z teoretyczną osobą, która, również teoretycznie, mogłaby choć spojrzeć w twoją stronę.

- Co?

- Nic takiego. Chodź na górę. Mam tam kanciapkę z twoim łóżkiem.

- Wiem przecież… ten, no, wiesz… ten facet… – plątał się.

- Tak, kochanie?

- Mówił, żebym do ciebie, no, wiesz… nie dzwonił, nie przychodził…

- Nikomu nic nie powiemy… Teraz to mi dopiero podbiłeś adrenalinę. Czy my naprawdę nie możemy kontynuować tej interesującej rozmowy na górze, drobineczko? W trakcie trochę innych czynności? W trakcie czynności o trochę innym charakterze? Nie widzę w tym sprzeczności… a ty?

- Nie… to znaczy, co?

Ponownie nie zrozumiał tego, co właśnie powiedziała. Nie zrozumiał, lub niedostatecznie mocno skoncentrował się na tym, co mówiła. Być może umknęło mu znaczenie któregoś z użytych przez nią wyrazów czy sformułowań. Amber jęknęła, głośno. Tego było dla niej już nieco za dużo…

Nie kochali się od dwóch tygodni i trzech dni. Zanim zaczęło się to całe szaleństwo, jego przemyśliwania i inne bzdety, które ona poniekąd, lecz nie do końca, rozumiała, nie miewali nawet trzydniowej przerwy, chyba że on miał akurat jeden ze swoich nawracających epizodów grypy. Przed „tym wszystkim” byli ze sobą cztery lata. Ona często pracowała wieczorami i po nocach, z uwagi na charakter swojej roboty. Z tego samego względu mogłaby, i nawet powinna by, pracować również w weekendy, ale te zawsze czyniła sobie z własnej woli wolnymi od czynności zawodowych. Zamykała biuro na cztery spusty, zasłaniała okna, wyłączała telefon i wyrzucała go w najdalszy kąt. Całe weekendy spędzali w łóżku. W poniedziałek rano jak gdyby odzyskiwali przytomność i świadomość, choć jedynym stymulantem, z jakiego korzystali, było każde z nich dla siebie nawzajem. Nic nie brali, nic nie pili. Ona często kupowała im na weekend szampana, wkładała do lodu i stawiała przy łóżku. Nigdy nawet go nie otworzyli. W poniedziałkowy poranek byli strasznie głodni. Fizycznie wyczerpani. Dopiero wtedy to wszystko do nich docierało. On szedł do kuchni, żeby coś im ugotować; najczęściej był to makaron z sosem pomidorowym. Ona wylewała z wiaderka na szampan wodę i wstawiała nieotwartą, ciepłą butelkę do lodówki. Nie zawsze ta lodówka działała, ale robiła to tak czy inaczej.

W poniedziałek jedli i masowali sobie nawzajem obolałe mięśnie. Ona wypalała w międzyczasie kilka cygar, bo docierał do niej też z całą mocą głód nikotynowy, który bezwiednie ignorowała przez jakieś 48 godzin.

Przed tym, jak on rozpłakał się jednym z najbardziej intensywnych ze swoich płaczów i powiedział, że musi zrobić sobie przerwę od ich związku, zaczęli coraz częściej wpadać w weekendowe cykle, które trudno im było przerwać. Nie dotyczyło to przy tym tylko pamiętnych weekendów. Z poniedziałku nieplanowanie przechodzili w środę. Oboje byli tym przytłoczeni, ale ona zdawała się nie mieć w tym żadnej granicy — w przeciwieństwie do niego, jak się okazało.

- Oj, oj… Nie płacz już… Dlaczego mój słodki kwiatuszek tak płacze?

Szeptała, scałowując jego łzy. Leżeli w łóżku, na górze, we wspomnianej przez Amber kanciapce. On na plecach, ona na nim.

- Tęsknię za tobą…

- Ja za tobą też… Balansuję na granicy kompletnej dysfunkcji – mówiła, wiedząc, że sens tego wyrażenia na pewno również jest mu obcy. Robiła to chyba celowo – żeby jeszcze bardziej się nakręcić jego nierozumieniem. – Nie musimy tego robić, jeśli nie chcesz… Możemy po prostu iść razem spać i...

- Nie – powiedział nagle, przerywając jej w pół zdania.

Rzadko mówił „nie”, w tak zdecydowany sposób. Jeszcze rzadziej cokolwiek jej przerywał. Uśmiechnęła się pełną gębą. Westchnęła lekko, w przypływie nieopisanego szczęścia. Wzruszyła ramionami i powiedziała, z teatralną rezygnacją:

- Cóż, skoro „nie”…

Mówiąc to, rozpięła mu spodnie. Sprawnie i bezceremonialnie.

- Kupiłam nowy stelaż pod materac…

- A tamten wyrzuciłaś?

- A gdzie tam… Chyba nigdy się na to nie zdobędę. To złamanie w tak znaczącym miejscu przyprawia mnie o emocjonalny zawrót głowy, za każdym razem, gdy sobie tylko o nim przypomnę.

Jak zwykle był taki odpicowany i zrobiony. Koszula, krawat, spinki do mankietów. Świeże rany po goleniu, nadmiar perfum, zapach kremu do rąk na jego rękach, zapach talku. Doprowadzał ją tym wszystkim do kompletnego rozdygotania uczuciowego i chyba dobrze o tym wiedział, skoro taki do niej przyszedł. Jak na ich pierwszą randkę. Wyraźny nadmiar pachnideł dotkliwie obnażał jego niską samoocenę; brak pewności siebie. Niedociągnięcia – niedogolone miejsca, małe skaleczenia, resztki kremu do golenia przy uszach – zdradzały jego nieporadność. Nieporadność pomimo długiego czasu poświęconego na to, żeby się dla niej przygotować. Ona wiedziała, z czego wynikają te poszczególne drobiażdżki, które znów mogła odkrywać jeden po drugim. Znała go tak dobrze, że to wszystko było dla niej aż na wskroś przejrzyste.

Dłonie w tamtym momencie miał już tak mokre, że po kremie pozostał tylko zapach – zmieszany z jego naturalnym zapachem, który tak desperacko, różnymi sposobami starał się zamaskować. W zupełnie niezrozumiały dla niej sposób, bo jej uwielbienie do niego skierowane przez tych kilka lat po prostu nie mogło umknąć jego uwadze – bez względu na to, jak mało był spostrzegawczy. Bez względu na jego ograniczenia – te związane z myśleniem, w szczególności. Dawała mu odczuć, co do niego czuje, w tak dobitne i ordynarne sposoby, że nie mógł mieć wątpliwości.

- Po co tyle tych perfum znowu…– wyszeptała w trakcie pocałunku, z miłością i ultrawyrozumiale. – Podrażniają ci skórę.

- Tak strasznie się pocę… a jak jesteśmy razem, to znaczy…. sami… to już w ogóle…

- No i co… nie wiesz, że ja cię kocham? Całego i totalnie? Trośku się ziapomniało, tiak? – dodała, jak do dwuletniego dziecka. Często mówiła do niego takim tonem i tak go traktowała; trudno było stwierdzić, które z nich bardziej to uwielbiało.

Pociągnęła go delikatnie za krawat, który trzymała w zębach. Odsłoniła jego klatkę piersiową spod koszuli. Rozpięła mu spodnie, odkrywając podbrzusze i brzeg bielizny w komiksy, i westchnęła prosto do jego ucha, starając się mu wytłumaczyć, jak bardzo jest piękny. I choć nie mogła tego zobaczyć, doskonale wiedziała i czuła, że w tamtej chwili na jego pięknej, cudownej twarzy pojawił się ten piękny, cudowny uśmiech, co zawsze, i że w tamtej chwili zamknął swoje anielsko piękne, niebieskie oczy – pod wpływem przyjemności, żywej rozkoszy powodowanej przez to, jak wielbiła go w niesamowicie odczuwalny, namacalny sposób.

To właśnie w takich chwilach zupełnie tracili kontakt z rzeczywistością.

I to właśnie w takiej chwili zadzwonił jej telefon. Całkowicie o nim zapomniała przez zaabsorbowanie bieżącą sytuacją, dlatego nadal znajdował się w pobliżu – w jej kieszeni. Choć był zdecydowanie głośny i znajdował się tak blisko, nie słyszała go, i nie usłyszałaby, gdyby nie to, że on cichutko, nieśmiało zwrócił jej na to uwagę. Ocknęła się z trudem.

- Dobzie, dlobineczko. Zajmę się tym – powiedziała łagodnie, cicho. Czule. Possała delikatnie jego dolną wargę, a on zamruczał. – To nie potrwa długo, kwiatuszku – dodała, takim samym tonem, podnosząc się.

Wyprostowała się, usiadła na nim.

Westchnęła.

Odebrała.

- Czego?! – wrzasnęła i zamilkła na chwilę. – Co ci strzeliło do pały?! – kontynuowała, ani myśląc się opanować. Nie była w tym zresztą zbyt dobra. Ewentualne próby „opanowania się” w jej wykonaniu w zdecydowanej większości kończyły się fiaskiem. – Tak, jestem sama. A co, chcesz wpaść i ze mną spróbować?! Wal się, ćwoku. Co cię obchodzi?! Niczego nie chcesz, więc…

Ostatnie zdanie zakończyła zdecydowaną zachętą do tego, aby rozmówca dał jej spokój. Zachęta ta była wzbogacona soczystym przekleństwem i potrójnie wzmocnionym natężeniem głosu. Wyłączyła telefon i gdzieś go rzuciła.

- Przepraszam, drobineczko – wyszeptała czule, tkliwie, nachylając się i wgryzając się lekko w jego szyję, również na przeprosiny, bo wiedziała, że on to uwielbia. – Tak nienawidzę, gdy ktoś nam przeszkadza…

- To nic – odszepnął. Drżał lekko. Czuła to na swoim ciele.

- Zdenerwowałam cię? Przestraszyłeś się?

- Nie… Tęskniłem…

- Ach… Podobało się…

- Tak…

Znów go pocałowała, w usta, bo to zasługiwało na pocałunek.

- Mogę mu wygarnąć znacznie bardziej, hamowałam się ze względu na ciebie… Kretyn pewnie jeszcze zadzwoni. Włączyć telefon? Zadzwonię do niego, jeśli chcesz...

- Nie… dobrze, że wyłączyłaś. Teraz… potrzebuję czegoś innego…

- Ja myślę…

W tamtym momencie on kichnął, na co ona otuliła go kolejnymi pocałunkami i czułymi słówkami, w stylu „oj, oj”, i zaczęła wycierać mu nos.

- Dawno nie zmieniałam tu pościeli… nie było mojego słodkiego alergiczka…

- To nic…

- Bierzesz wszystkie leki?

- Jak tylko pamiętam – Wielkie łzy momentalnie napłynęły do jego wielkich, niebieskich oczu. – Ty zawsze o tym pamiętałaś. Ja nie musiałem. Z tobą zawsze byłem taki bezpieczny…

- Byłeś, i jesteś. Dam ci to teraz bardzo mocno odczuć. Jak skończymy z tym, co najważniejsze, wymasuję ci stopy i plecy.

- Pracujesz jutro? – zapytał, bezskutecznie próbując stłumić głębokie, błogie westchnienie, jakie wywołały w nim jej zapowiedzi.

- Kochanie… dla ciebie mogę nawet całkowicie rzucić tę robotę. Codziennie siedzę w zatęchłym wozie, ostatnio przez cały czas, praktycznie non-stop. Oglądam jednym okiem mecz, drugim mężów zdradzających żony, żony zdradzające mężów… Myślę wtedy tylko o tobie i o nas. Myślę: „Gdyby tylko ludzie kochali się choć w połowie tak bardzo, jak my”…

- Amber… – jęknął znowu, bez większego skutku próbując pohamować łzy.

- Nikt nam tego nie odbierze. Ani ten facet, ani nikt… Wiesz?

- Wiem…

- No właśnie… ale to oczywiście twoja decyzja, kwiatuszku. Bez względu na to, co postanowisz, ja zawsze będę na ciebie czekać. Będę czekać, aż znów zatęsknisz za tym obezwładniającym, obłędnym czymś, co jest między nami… To coś więcej, niż tylko miłość. Nie umiem tego nawet nazwać.

Wtuliła kciuk w miejsce tuż poniżej jego śródstopia.

Usłyszała pomruk zadowolenia, na który czekała.

- Naprawdę dawno nikt nie zrobił mojemu maleństwu dobrze – stwierdziła.

- Miało być później...

- Wiem, ale mogę też teraz? Tak tylko troszkę. Tylko przez chwilę i tylko tę stopę.

- A nie możesz właśnie tej drugiej? – jęknął. Nadal lekko penetrująco, delikatnie zatapiała kciuk w wiotkie mięśnie jego delikatnej lewej stopy.

- Jeszcze tylko chwilkę. Ja też tak bardzo się za tobą stęskniłam. Ale masz mokre skarpetki – zauważyła. Ślina spłynęła jej do ust, więc przełknęła ją głośno. – Denerwowałeś się troszkę, czekając na mnie?

- Troszeczkę...

- Dlaczego, kochanie? Pomyśl i powiedz mi. Dobrze, kochanie?

Gdy mówiła, jej kciuk pracował nieco słabiej. Gdy czekała na odpowiedź, zaczynała nim pracować bardziej intensywnie. Motywowała go w ten sposób do odpowiedzi, a przynajmniej tak myślała. Tym razem to on głośno przełknął ślinę.

- Ciężko mi się teraz myśli – odpowiedział w końcu.

- To nic, perełko, ja pomogę. Może martwiłeś się, że mogę być na ciebie zła?

- Może trochę… chyba też… nie wiem, denerwuję się, dopóki nie jesteś przy mnie… bo kiedy już jesteśmy razem, wszystkim się cudownie zajmujesz…

Dopiero w tym momencie jej kciuk zaczął działać na niego motywująco, choć było to raczej pokłosiem frustracji.

- Uwielbiam, jak robisz ze mną to wszystko – kontynuował jeszcze przez chwilę, a potem przerwał, bo ona przestała zaczepiać jego stopę.

Nie miała już serca patrzeć na to, jaki był spragniony. Głodny. Stęskniony za nią. Przedłużała jego napięcie, podbijając sobie już i tak wystarczająco napompowane ego. Gdy mimo swojej nieśmiałości rozgadał się, próbując w ten sposób zaspokoić jej żądze i przyspieszyć nadejście tego, czego pragnął, ogarnęło ją poczucie winy. Przylgnęła ustami do jego ust – tym razem nie tak, jak ona najbardziej lubiła. Zrobiła to tak, jak wiedziała, że on lubi najbardziej. Delikatnie. Bez nadmiernego napastowania – jedynie z taką lekko wyczuwalną jego nutką. Z lekko wyczuwalną nutą dominacji, wzmacnianą przez jego uległość.

Wyplątała się z kombinezonu i położyła go na podłodze obok łóżka. Robiła to wszystko powoli, wręcz niepostrzeżenie, bez gwałtownych ruchów. Chciała mu przedłużyć tak ulotną dla niego przyjemność. Naciągnęła na nich prześcieradło, zamykając ich w nim jak w kokonie. Robiła wszystko bardzo delikatnie i powoli. Pominęła pocałunki. Zrezygnowała z jakichkolwiek słów, w szczególności z wypowiadania jego prawdziwego, pierwszego imienia. Nie rozebrała go, żeby ograniczyć stymulowanie jego ultradelikatnego, wrażliwego ciała. Majtki zdjęła tylko sobie. Jemu ich nie zdejmowała. Wydobyła z nich najczulej tylko to, co konieczne, ograniczając dotykanie.

Te wszystkie starania na nic się zdały. Zdążyła tylko zadbać o zjednoczenie się ich ciał, a i to zrobiła w ostatniej chwili.

Odezwała się po jakiś 30 minutach wypełnionych pocałunkami. Po tym, jak opadły opary jego rozkoszy.

- Nie przejmuj się, aniołku. To moja wina – wyszeptała, znając jego kompleksy; uprzedzając jego związane z tym zażenowanie, gorsze samopoczucie; chcąc im zapobiec. – Za dużo dotykania. Starałam się, jak tylko mogłam.

- To nic… tak bardzo tego chciałem…

- Czego tak bardzo chciałeś?

Tym pytaniem wyjątkowo nie chciała podbijać sobie ego. Zadała je w nieco innym celu.

- Tak bardzo chciałeś być we mnie? - podpowiedziała, wiedząc, że on sam nie byłby w stanie wypowiedzieć na głos niczego podobnego. Jego nieśmiałość mu to uniemożliwiała.

- A-ha… i…

- I…?

- Po prostu… żebyśmy byli razem, tak jak teraz.

- Byli razem, tak jak teraz…

Powtórzyła szeptem jego słowa, w środku kolejnego pocałunku.

- Wiesz, dlaczego tak bardzo chciałeś być we mnie?

Zaprzeczył z jęknięciem. Zaraz potem zamruczał pod wpływem przyjemności czerpanej z pocałunku, którym go obdarowywała. Była w trakcie zdejmowania jego marynarki. Koszuli nadal nie zdjęła, choć wcześniej to zapowiadała. Była zbyt mokra, nasiąknięta wilgocią jego ciała, by mogła się jej łatwo pozbyć. Jedynie ją porozpinała. Była biała, dość cienka i tak mokra, że całkowicie prześwitywała, ujawniając jego skórę, jej kolor, wilgoć na jej powierzchni. Wynik tego wszystkiego, co do tej pory robili, odkąd wróciła do mieszkania. Im bardziej to wszystko obserwowała, tym bardziej wątpiła, że zdobędzie się na pozbawienie go koszuli w ciągu tamtej nocy.

- Bo jesteśmy sobie przeznaczeni. To wcale nie zależy od nas. To zwykłe przeznaczenie. Jesteśmy dla siebie stworzeni, od początku wszystkiego. Nic na to nie możemy poradzić, a już tym bardziej nic na to nie poradzi ktokolwiek inny.

- Chcę być z tobą…

- Wiem.

- Ja tylko…

- W porządku. Nie płacz, aniołku. Mówiąc to, co właśnie powiedziałam, nie miałam zamiaru sprawić ci przykrości. No już, niunia...

Znów jej wysiłki, tym razem innego rodzaju, spełzły na niczym. Rozpłakał się tak, że nie było przebacz. Ułożyła się wyżej od niego i przytuliła, mocno i pewnie. Przed chwilą oczywiście zamierzała znów się do niego dobierać, ale teraz musiała się skupić na czym innym. Przytulił twarz do jej piersi i zalewał łzami swoje policzki i jej ciało, a ona go pocieszała. Czule i niezawodnie. Intensywność jego płaczu była taka, że wywnioskowała, że to drugi powód tego, że do niej przyszedł.

- Ten cały pomysł… żeby od siebie odpocząć, pobyć osobno przez jakiś czas… to był błąd. Pomyłka.

Takie zdanie udało mu się z trudem wyszlochać. Głosem musiał przebijać się przez własny płacz.

- Zabiłabym, ale tak dosłownie, fizycznie, kogokolwiek, kto spróbowałby mi ciebie odebrać. Wiesz o tym, prawda?

Taka była jej odpowiedź. Wydawała się zupełnie niezwiązana z tematem, ale tak naprawdę była z nim związana bardzo ściśle; choć tylko dla nich było to zrozumiałe.

- Wiem… - jęknął w odpowiedzi, wtulając się w nią z powrotem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania