ROZDZIAŁ PIĄTY ,,Poranne pustki”

Cisza była tak gęsta, że niemal dusiła.

Izba tonęła w półmroku, a chłód wciskał się pod ubranie jak złodziej.

Godfryd poruszył się niespokojnie na swoim sienniku, czując pod palcami szorstką, zimną tkaninę.

Coś było nie tak.

Wtedy rozległo się pukanie – trzy szybkie uderzenia w drewno.

W jednej chwili zerwał się do pozycji siedzącej, serce zabiło mocniej. Odruch wojownika wyrwał go ze snu szybciej, niżby tego chciał.

Rzucił szybkie spojrzenie na drugi siennik, leżący w kącie izby.

Był pusty.

Hildy nie było.

Drugie pukanie – bardziej natarczywe.

Godfryd zmusił nogi do ruchu. Otworzył drzwi.

W progu stała Marta – z tacą w rękach i wyrazem nerwowego pośpiechu na twarzy.

– Śniadanie... – wyszeptała. – Ale musicie stąd zaraz iść.

Rozejrzała się przez ramię, jakby bała się, że ktoś ją podsłuchuje.

– Nie chcę kłopotów, rozumiesz? – dodała ciszej. – Straż chodzi po rynku. Pytają. Lepiej, żebyście zniknęli, zanim zaczną zaglądać w każdy kąt.

Godfryd skinął głową machinalnie, ale myśli miał już gdzie indziej.

Gdzie, do diabła, podziała się Hilda?

Godfryd zmarszczył brwi.

– Czy Hilda... wyszła gdzieś? – spytał, próbując zabrzmieć spokojnie.

Marta spojrzała na niego zdziwiona.

– Hilda? – powtórzyła. – Myślałam, że śpi. Nie widziałam jej.

Na moment zawahała się, jakby chciała coś dodać, ale ugryzła się w język.

Godfryd zacisnął dłoń na framudze drzwi.

– Proszę cię, idź do Guntera – powiedział niskim, stanowczym tonem. – Zapytaj go, czy coś wie.

– Oczywiście – szepnęła Marta, ściskając mocniej tacę. – Zaraz wrócę.

Odstawiła śniadanie na stół i zniknęła w korytarzu, jej kroki szybko ucichły w oddali.

Godfryd zamknął drzwi i przez chwilę stał nieruchomo, wbijając wzrok w pusty siennik.

Chłód izby wydawał się nagle bardziej dojmujący.

Podszedł do swojego siennika, zebrał swój skromny dobytek – pas, tunikę, płaszcz – i przygotował się do wyjścia.

Ale nie ruszył od razu.

Usiadł na stołku przy stole, odwrócony twarzą do drzwi, czekając.

Czekając na odpowiedź.

Czekając na Guntera.

Czekając na cokolwiek, co rozwieje to niepokojące uczucie, które wisiało w nim niczym cisza przed burzą – niewidoczna, ale wyczuwalna w powietrzu.

Gunter wszedł do izby szybkim krokiem, zamykając za sobą drzwi ciężkim szarpnięciem.

Jego twarz była napięta, zmarszczki głębsze niż zwykle, a spojrzenie twarde jak kamień.

Godfryd wstał od stołu.

– I co? – rzucił krótko.

Gunter skrzyżował ramiona na piersi.

– Znowu to zrobiła – powiedział szorstko. – Zniknęła bez słowa. Jak zawsze.

Godfryd zmrużył oczy.

– Nie tak miało być – warknął. – Miałem ruszyć do Wilhelma, zanim Inkwizycja zacznie deptać mi po piętach. A teraz?

Spojrzał na pusty siennik Hildy.

Zaciągnął powietrze przez zęby.

Gunter pokręcił głową, jakby sam siebie przekonywał do tego, co miał powiedzieć.

– Wiem, że nie powinieneś się w to mieszać – odezwał się w końcu. – Masz swoje problemy. Masz swoją drogę. Ona nie powinna być twoim ciężarem.

Przerwał na chwilę, po czym dodał ciszej:

– Ale proszę cię... znajdź ją. Choćby tylko po to, by upewnić się, że żyje.

Godfryd patrzył na niego długo, bez słowa.

Wiedział, że nie powinien. Wiedział, że Hilda nie była jego odpowiedzialnością.

A jednak jakaś część jego duszy już podjęła decyzję.

I ta część nie znała pojęcia „obojętność”.

Bez słowa narzucił płaszcz na ramiona.

Przypiął pas do bioder.

Wziął głęboki wdech.

Nie tak miało być.

Ale skoro już los zdecydował inaczej – musiał przyjąć wyzwanie.

Godfryd zapiął płaszcz i spojrzał na Guntera.

– Znajdę ją. Obiecuję.

Gunter skinął powoli głową. Milczał przez chwilę, potem cicho powiedział:

– Dziękuję. To więcej niż mogłem prosić.

*

Ukryta w ruinach starego browaru, skulona pod płaszczem, Hilda wpatrywała się w majaczące w oddali okno izby.

Mgła snuła się między dachami jak niematerialny dym, a pierwsze ptaki zaczynały już skrzeczeć nieśmiało, zapowiadając świt.

Było zimno. Nie tak, by zęby dzwoniły, ale tak, by każda chwila bez ruchu bolała w kościach.

Ale nie ruszała się.

Myślała.

O Godfrydzie.

O jego spojrzeniu – zbyt twardym jak na człowieka, który jeszcze potrafi żartować.

O tej niewypowiedzianej ciszy między nimi, gdy próbowała go rozgryźć.

Był inny niż mężczyźni, których znała.

Nie rozmawiał, nie krzyczał, nie uciekał. Był jak mur – i jak mur, nie wiadomo było, czy daje schronienie, czy oddziela od czegoś ważnego.

A mimo to...

Nie o nim chciała myśleć.

Myśli wracały jak uparty cień – do niej. Do Annelise.

Jak bardzo można się pomylić, ufając komuś, kto potrafił tak słodko mówić, a jednocześnie z taką łatwością oddać cię w ręce ludzi, którzy palą czarownice żywcem?

Annelise była jak miód – słodka, lepka i zdradliwa.

Jak mogła jej ufać? Przez tyle lat były jak siostry.

Twarz, która nie przestawała wracać. Uśmiechnięta, ufna, prosząca o naukę. O dostęp do ziół. Do wiedzy. Do siły.

A potem – twarz zdrajczyni. Znikająca bez słowa. Pozostawiająca tylko donos i podpis pod wyrokiem.

Dlaczego to zrobiła?

Hilda nie odmówiła jej z egoizmu.

Odmówiła, bo chciała ją ochronić.

A teraz... teraz jedyną ochroną, jaką jeszcze miała, był gniew.

Gniew, który dawał ciepło, gdy wszystko inne zamarzało.

Zemsta, która była jedynym planem, jaki wciąż miała.

Godfryd.

Myślał, że może ją odsunąć.

Że pójdzie sam, bo „to sprawa zakonu”.

Skąd miał wiedzieć, że ona też miała zakon?

Zakon popiołu, siarki i wspomnień.

I wtedy go zobaczyła.

Drzwi karczmy otworzyły się, a Godfryd wyszedł na ulicę. Przystanął na moment, jakby coś wyczuł. Mgła owijała mu kostki, ale jego krok był pewny.

Skierował się w stronę rynku. Rozglądał się uważnie, ale nie tak, jakby chciał sprawdzić, czy ktoś go śledzi, tylko tak, jakby kogoś szukał. Hilda była zdumiona, ponieważ sądziła, że pierwsze, co Godfryd zrobi po wyjściu z karczmy, to uda się do Wilhelma, a on krąży, jakby jej szukał.

Godfryd ruszył przez rynek. Miał na sobie czystą tunikę, skórzany pas, ciemny płaszcz bez żadnych znaków – żadnego krzyża, żadnych śladów zakonu.

Wyglądał jak kupiec albo najemnik – ktoś nieistotny, byle nie za bardzo się wyróżniać. Hilda zadbała o szczegóły.

Nie wiedział jednak, że ktoś może go tak łatwo rozpoznać.

– Ej ty! Ty z blizną! Stać! – Godfryd odruchowo spojrzał przez ramię.

Ich wzrok się spotkał. I wtedy templariusz rzucił się do biegu. Strażnik, mimo młodego wieku, był zaskakująco szybki.

Popędził za Godfrydem, wrzeszcząc:

– TEMPLARIUSZ, UCIEKINIER. ZATRZYMAĆ GO!!!

Zamieszanie rozlało się po rynku jak plama atramentu. Godfryd skręcił ostro w boczną uliczkę, odbił się ramieniem od ściany kamienicy i popędził w dół brukowanej alejki. Chłopak był tuż za nim – niezręczny, ale zawzięty.

– STÓJ! – darł się. – W IMIĘ INKWIZYCJI!

Zakręt. Przewrócona beczka. Godfryd przeskoczył przez płot, spadł na kolano, poderwał się. Z tyłu słychać było, jak strażnik jęczy, przeskakując tę samą przeszkodę. I wtedy Godfryd dobiegł do ślepego zaułka.

Mur. Kamienny. Wysoki. Bez drabiny. Spojrzał za siebie. Strażnik już wyłaniał się zza rogu. Miał miecz w dłoni i błysk determinacji w oczach. Godfryd napiął mięśnie, gotów stawić mu czoła... ..., ale wtedy coś szarpnęło go z boku.

Ręka, szybka i pewna, chwyciła go za tunikę i wciągnęła do środka przez uchylone drzwi. Zanim zdążył zaprotestować – drzwi się zatrzasnęły, a zasuwka zaskoczyła z cichym „klik”.

Odwrócił się błyskawicznie, wyciągając nóż... A przed nim – Hilda, z rozwianymi włosami, z triumfem w oczach i uśmiechem, którego nie dało się pomylić z niczym innym.

– No i kogo niby nie potrzebujesz, rycerzyku? –

Godfryd stał bez słowa, próbując nadążyć za tym, co właśnie się wydarzyło. Z zewnątrz dobiegło walenie pięścią w drzwi.

– Otwierać! Na rozkaz Świętej Inkwizycji! – wrzeszczał strażnik.

– Nie dziś, szkrabie – mruknęła Hilda, opierając się całym ciężarem o drzwi.

Godfryd prychnął, strzepując kurz z płaszcza.

– Miałem iść sam.

– I poszło ci... imponująco – zauważyła sucho. – Zdradzony przez własną twarz.

Spojrzała na niego z satysfakcją.

– Widzisz? Dlatego to ja powinnam planować wszystko.

Godfryd zmarszczył brwi.

– Ty mnie śledziłaś?

– Naturalnie – odparła bez cienia wstydu. – To się nazywa odpowiedzialność za emocjonalnie niezdolnego do życia partnera z brodą i kompleksem rycerskości.

Godfryd parsknął cicho śmiechem, choć w oczach nadal miał cień frustracji.

– Przypuszczam, że masz jakiś genialny plan, jak się stąd wydostać – powiedział spokojnie Godfryd.

Hilda wzruszyła ramionami, odsunęła zasłonę z tylnego wyjścia.

– Plan? Mam cały zestaw. Ale ty idziesz pierwszy. W razie pułapki.

– Jak miło. Dama ratuje, a potem wysyła na rzeź. –

–Dokładnie. A teraz rusz się, zanim chłopak wezwie kogoś z brodą i pałką.

Godfryd ruszył pierwszy, wychodząc tylnym wyjściem. Ledwie zdążył postawić krok na mokrym bruku, gdy z lewej strony rozległ się stanowczy, lodowaty głos:

– Myśleliście, że was nie dopadnę?

Ten sam strażnik – z rozwianą peleryną, zaciśniętą szczęką i mieczem w dłoni – wysunął się zza rogu. Jego oczy błyszczały determinacją. Za nim pojawił się drugi, starszy, ociężały, ze spojrzeniem człowieka, który nie miał dziś rano ochoty biegać.

– Koniec zabawy. Ręce na głowę. Oboje.

Hilda spojrzała na Godfryda kątem oka. On skinął ledwie zauważalnie.

– Trzy... – szepnęła.

– Dwa... – odparł.

– Jeden!

Rzucili się w przeciwnych kierunkach.

Rozległ się krzyk, zgrzyt metalu i seria przekleństw, których nie powtórzyliby nawet bywalcy magdeburskiej tawerny.

A miasto budziło się jak co dzień – obojętne na to, kto przeżyje poranek.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Nocnepiórko 8 miesięcy temu
    Drodzy Czytelnicy,

    widzę, że czytacie – i bardzo mnie to cieszy! Ale jeśli historia „Ostatniego Templariusza kontra Świętej Inkwizycji. Walka o przetrwanie” naprawdę Was wciąga (albo przeciwnie – coś Was drażni, zastanawia, zaskakuje), dajcie mi znać w komentarzach.

    Piszę tę opowieść z pasją i konkretną wizją, ale każde słowo od Was – pochwała, krytyka, pytanie – to dla mnie cenna informacja. Chcecie więcej humoru? Mniej opisów? Bardziej bezlitosnego Godfryda? A może kibicujecie Hildzie? Piszcie!

    Milczenie jest złotem – ale nie tutaj 😉

    Czekam na Wasze opinie!
  • Narrator 8 miesięcy temu
    Jeżeli pisanie tego sprawiło Ci przyjemność, jeżeli mogłaś wejść w przez siebie stworzony świat Templariuszy, widzieć ich, rozmawiać z nimi, znać ich myśli, jakby byli prawdziwszymi ludźmi, aniżeli ci, których spotykasz na co dzień, cel swój osiągnęłaś. Ile osób Cię czyta i jaki jest stan licznika odsłon, nie ma moim zdaniem znaczenia, chyba że szukasz sławy.

    Pozdrawiam i życzę powodzenia. 👋😊
  • Nocnepiórko 8 miesięcy temu
    Dziękuję za niezwykły komentarz. Bardzo go doceniam i biorę sobie go do serca.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania