ROZDZIAŁ TRZECI ,,Targowisko snów i podejrzeń”

Kilku gości przerwało rozmowy, ale szybko wrócili do swoich kufli. Tylko jeden zerknął spod kaptura, po czym westchnął i zajął się piwem. Nie było tu zwyczaju, by interesować się cudzymi sprawami.

Posłaniec podszedł do gospodarza i ściszonym głosem zapytał:

– Szukam uciekinierów. Mężczyzny i kobiety. Może ich widziałeś?

Gospodarz zmierzył go wzrokiem i westchnął.

– Panie, w tej gospodzie to sami podejrzani – mruknął, wycierając ladę. – Pełno tu zbiegów, oszustów i szubrawców. Jak dobrze poszukasz, to pewnie i kilku trędowatych się znajdzie.

Posłaniec zmarszczył brwi, odruchowo cofając się o krok.

– Trędowatych?

– A i owszem. Niezbyt zdrowi ci moi goście. Kaszlą, smarkają, a jeden to mi się wczoraj przekręcił na stole. Niby piwo pił, ale kto wie, co go dopadło? – Gospodarz pokręcił głową. – Jeśli chcesz ich szukać, to proszę bardzo, ale nie biorę odpowiedzialności, jak coś ci się przyplącze.

Posłaniec zawahał się, spojrzał na zatłoczoną izbę, gdzie kilku gości właśnie z głośnym kichnięciem pociągnęło nosem.

– Jeśli ich zobaczysz, zgłoś to inkwizycji – powiedział sztywno.

– A jakże – odparł gospodarz z uprzejmością, która brzmiała podejrzanie jak kpina.

Przez ułamek sekundy posłaniec patrzył na niego niepewnie, jakby próbował zdecydować, czy właśnie został obrażony, czy tylko zbyty. Jego wzrok przesunął się po twarzy Guntera, zatrzymał na jego spokojnym spojrzeniu, potem na rękach – czystych, ale spracowanych – i zrezygnował z odpowiedzi.

Zaciągnął kaptur na głowę i bez słowa odwrócił się w stronę drzwi. Skrzypnięcie zawiasów przecięło powietrze, a chwilę później drewniane skrzydło zatrzasnęło się z głuchym hukiem, który odbił się echem po izbie.

– Wypijmy za trędowatych – rzucił ktoś z ironią, stukając kuflem o stół. – Ich posłańcy na pewno nie dotkną.

Kilka osób parsknęło śmiechem, ktoś uniósł kufel. Ktoś inny beknął bezwstydnie. Rozmowy powoli wróciły, jakby nic się nie wydarzyło.

Tylko gospodarz nie przestawał wycierać tej samej plamy na ladzie.

Gdy tylko drzwi zamknęły się za posłańcem inkwizycji, Marta posłała mężowi gniewny wzrok. Jej oczy płonęły złością, a usta zacisnęły się w wąską linię. Gunter doskonale rozumiał, co oznaczało to spojrzenie. Wiedział, że Marta chce natychmiast omówić to, co przed chwilą się wydarzyło. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym ruszyli na górę. Ich kroki były szybkie, a oddechy przyspieszone. Wiedzieli, że muszą porozmawiać z Hildą i Godfrydem. Zatrzymali się na chwilę przy drzwiach izby, w której wcześniej przebywali ich goście. Kiedy je otworzyli, ich wzrok padł na pustą izbę. Godfryda i Hildy nigdzie nie było.

Gunter i jego żona wymienili zaniepokojone spojrzenia. – Myślisz, że się ukryli, czy raczej wybiegli z karczmy? – zapytała Marta, stając w progu.

Gunter spojrzał w głąb izby, a jego spojrzenie stało się zimne, podejrzliwe.

– Na pewno się ukryli– odpowiedział, pocierając brodę. – Stój przy schodach, na wszelki wypadek. Ja ich poszukam.

Marta zgodziła się milczeniem i stanęła przy schodach, nasłuchując wszelkich odgłosów.

W jego głowie brzęczało jedno pytanie: „Gdzie oni poszli?”

Gunter, wciąż czując ciężar odpowiedzialności, ruszył ku tylnej części korytarza. Znał tę gospodę, przejął ją po swoim ojcu tutaj więc dorastał i wiedział, gdzie można się ukryć. Serce biło mu szybciej, a każdy krok, choć cichy, zdawał się rozbrzmiewać echem w ciszy tego pustego piętra. Mijał zamknięte drzwi i stare meble, zastanawiając się, czy ukryli się gdzieś tutaj, czy może jednak wybiegli na zewnątrz tylnymi drzwiami.

Dotarł do końca korytarza, gdzie stara komórka była ukryta za stosami porzuconych przedmiotów. Pchnął drewniane drzwi, które zaskrzypiały, jakby nie były otwierane od lat. W powietrzu unosił się zapach kurzu i powiewało chłodem. W ciemnym wnętrzu dostrzegł zarysy skrzyń i starych pościeli, ale nie to przykuło jego uwagę.

Kątem oka dostrzegł postacie. Godfryd stał przy oknie, starając się nasłuchiwać, podczas gdy Hilda siedziała na jednej ze skrzyń, trzymając w rękach sakiewkę pełną fiolek.

– Wiedziałem, że się ukryliście – powiedział Gunter, nieco zdyszany, ale wciąż z zimnym spokojem.

Godfryd odwrócił się do niego, a w jego oczach błysnęła ulga. Hilda spojrzała na Guntera, nie skrywając delikatnego uśmiechu, który, choć nieznaczny, zdradzał jej zadowolenie, że nie zostali jeszcze znalezieni.

– Schowaliśmy się – odpowiedział Godfryd, patrząc na gospodarza z wdzięcznością. – Ale nie wiem, jak długo będziemy mogli tu zostać.

Gunter skinął głową. – Chodźcie. Inkwizycja już była, nie wrócą dziś drugi raz. W izbie będzie wam najbezpieczniej – Marta czuwa przy schodach. Ale nie rozpalajcie ognia i nie otwierajcie drzwi, dopóki nie zapukam.

Poprowadził ich z powrotem korytarzem, omijając skrzypiące deski. Kiedy dotarli do izby, Marta zerknęła na nich kątem oka, ale nic nie powiedziała. Tylko uniosła podbródek i weszła z nimi do izby.

Weszli do pomieszczenia, w którym mieli spędzić tę noc. Hildegarda spojrzała na Godfryda, gotowa do działania.

– Musimy wymyślić plan. Co proponujesz? – zapytała Hilda cicho, nie spuszczając z niego wzroku.

Godfryd uniósł głowę. W ciemnych oczach błysnęło zdziwienie, krótkie jak iskra, ale wyraźne. Był przyzwyczajony, że pytania o plan padają z ust braci. Mężczyzn z mieczami, nie kobiet z fiołkami przy pasie.

Przez moment milczał. Przetarł dłonią twarz i dopiero po chwili odpowiedział:

– Mam starego znajomego. Mieszka niedaleko rynku. Może mnie ukryje.

Tylko tyle. Żadnych nazwisk. Żadnych szczegółów.

– Sam nie powinieneś się tam zapuszczać – powiedziała Hilda spokojnie. – Pójdę z tobą.

Godfryd zmarszczył brwi.

– Nie wydaje mi się, żebyś miała powód.

Wzruszyła ramionami.

– Przy rynku, mówisz? To się dobrze składa. I tak miałam się jutro wybrać na targ. Trochę zakupów, trochę plotek, może jakiś świeży chleb... Wiesz, życie.

Spojrzał na nią z lekkim niedowierzaniem, ale nic nie powiedział. Marta chrząknęła pod nosem, Gunter tylko przetarł twarz dłonią.

Hilda oparła się o stół i dodała, tym razem nieco ciszej:

– Wolę iść z tobą niż później znowu kombinować, jak cię wydostać z lochu.

Marta nie wytrzymała dłużej.

– Tylko patrzeć, jak sama skończysz w tym lochu. Albo gorzej – na stosie. Już ci raz ledwo uszło. Może tym razem Inkwizycja nie będzie taka rozkojarzona.

– Marta – rzucił Gunter ostrzegawczo, ale kobieta tylko fuknęła i skrzyżowała ramiona.

– Nie, Gunter. Ktoś musi to powiedzieć. – Jej spojrzenie przeszywało Hildę. – Ona myśli, że to zabawa. Ucieczki, spiski, templariusze. A tymczasem nasza karczma może za chwilę spłonąć razem z nami wszystkimi, bo panna Hildegarda uznała, że wie lepiej.

– Marta, wystarczy – powtórzył Gunter, już nieco ostrzej. – Nie teraz.

Ale ona nie skończyła.

– A kiedy, Gunter? Jak przyjdą i wywloką nas na bruk? Albo zamkną? Myślisz, że będą nas pytać, czy wiedzieliśmy? Już samo to, że oddychają pod naszym dachem, to wystarczający dowód dla świętych braci w kapturach.

Hilda nie spuściła wzroku, ale jej palce zacisnęły się na krawędzi stołu.

– Nikt was nie zmusza, żebyście nas trzymali – powiedziała spokojnie.

– Hildo – odezwał się Gunter, tym razem twardo. – Dosyć. Zostaniecie tu tej nocy. Jutro zrobicie, co chcecie, ale dziś... nie chcę ryzykować więcej niż trzeba.

– A ja nie chcę ryzykować, że jutro obudzę się z kolejnym trupem do wyniesienia – wtrąciła Marta.

Godfryd milczał. Siedział spokojnie, z lekko pochyloną głową, jakby słuchał kłótni, która go nie dotyczy. Ale jego dłoń – lewa, ta przy pasie – zacisnęła się mimowolnie na skórzanym rzemieniu.

Gunter odetchnął ciężko i spojrzał po wszystkich.

– Wystarczy. Idziemy spać. Rano każdy zdecyduje, co dalej. Ale tej nocy... tej nocy jesteście pod naszym dachem i lepiej, żebyście nie dali mi powodu, by tego żałować.

Marta prychnęła i wyszła z izby pierwsza, zostawiając za sobą tylko zapach ziół i irytacji. Gunter spojrzał jeszcze raz na Hildę.

– Hildo, postradałaś zmysły?! Zamiast się ukrywać, chcesz im się podać na srebrnej tacy? To absurd! – wyrzucił z siebie te słowa z prędkością światła, po czym z poirytowaniem opuścił izbę.

– No ładnie – mruknęła. – Chyba właśnie ustanowiłam nowy rekord w wyprowadzaniu ludzi z równowagi.

Drzwi zamknęły się z głuchym stukiem.

– Dlaczego akurat tutaj mnie przyprowadziłaś? – zapytał Godfryd cicho, nie patrząc na nią.

– Bo Gunter to jedyny człowiek, któremu ufam – odpowiedziała bez wahania. – Po tym, co zrobili mojej matce... nie zostało nikogo. On się mną zajął.

Zamilkła na moment, jakby coś rozważała, po czym dodała spokojniej:

– Nie wie wszystkiego. I nie powinien. Ale pomógł mi przetrwać. Nigdy o nic nie pytał. Wystarczyło, że byłam.

Godfryd przyjął to skinieniem głowy. Więcej nie pytał.

W izbie zapadła cisza – głęboka, jakby ściany wstrzymywały oddech. Kominek był wygasły, zgodnie z zaleceniem Guntera. Chłód pełzał po podłodze niczym nieproszony gość, a mrok snuł się pod belkami, podsuwając myśli, których lepiej było nie dokańczać.

Godfryd stał przy oknie z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wyprostowany, milczący, patrzył w ciemność za szybą, jakby próbował wyłowić z niej coś więcej niż tylko noc.

Hilda usiadła na ławie, otulając się płaszczem. Przez chwilę też milczała, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. A potem, jak to ona, odezwała się w najmniej spodziewany sposób.

– Wiesz... kiedyś jedna babka pomyliła bieluń z babką lancetowatą – powiedziała, sięgając do sakwy i sprawdzając zawartość fiolek. – Tydzień później przysięgała, że jej krowa mówi w łacinie.

Zerknęła na niego przez ramię z lekkim uśmiechem.

– A co najlepsze – do dziś ją przeprasza, zanim ją wydoi.

Po tych słowach wstała, podeszła do siennika i usiadła z boku, wciąż czujna, jakby sen był tylko grą pozorów.

– Dobranoc, Godfrydzie. I nie daj się porwać żadnej łacińskiej krowie.

On nie odpowiedział, ale cień jego sylwetki przy oknie jakby złagodniał.

Dopiero po dłuższej chwili Godfryd oderwał się od parapetu i opadł na siennik. Leżał w bezruchu, z twarzą zwróconą ku sufitowi. Oczy miał zamknięte, ale powieki drżały lekko, jakby już nie widział tej izby – tylko coś, co wracało do niego z głębi pamięci.

I wtedy przyszedł dym.

Francja.

Plac, tłum i język ognia. Płomienie oplatają braci z zakonu. Ich modlitwy brzmią jak wycie. Kaptury znikają w ogniu, a twarze zamieniają się w popiół.

Był tam. Czuł gorąc bijący od stosów, dym wciskający się do gardła, piekący w oczach wstyd. Uciekł nie dlatego, że chciał – tylko dlatego, że nikt mu jeszcze nie kazał stanąć w ogniu.

Jechał nocą. Schował krzyż, ale nie duszę.

Targował się z cieniem własnego sumienia przy każdym postoju.

Granice znikały za nim, ale wspomnienia szły krok w krok.

Magdeburg. Miał być punktem końcowym, miejscem ukrycia.

U Wilhelma.

Tymczasem – loch.

Kajdany.

Inkwizytor.

Sok z buraków.

I ona.

Rude włosy. Piegi. I ten głos, który zostawał w głowie długo po tym, jak zapadła cisza.

Godfryd śnił o najważniejszych chwilach ostatniego tygodnia. O wszystkim, co stracił. I o tym, czego jeszcze nie zrozumiał, a co – być może – właśnie się zaczęło.

Godfryd nie poruszył się ani o centymetr. Oddech miał równy, głęboki – ciało wreszcie zdawało się odpoczywać. A jednak wyglądał, jakby w każdej chwili mógł zerwać się na równe nogi.

Hilda przekręciła się na bok, nasłuchując.

Cisza.

Spojrzała na jego twarz – spokojną, nieruchomą. Przymknęła oczy na chwilę, jakby walczyła sama ze sobą. Ale to była walka, którą od lat zawsze przegrywała.

Nie potrafiła leżeć bezczynnie. Nie wtedy, gdy ktoś mógł jeszcze kręcić się pod karczmą. Nie wtedy, gdy oni spali, a inni mogli planować, jak ich znowu zakneblować, zakuć, spalić.

Bezszelestnie podniosła się z siennika. Złapała za płaszcz i przytuliła do pasa fiolkę, której zawartość mogła być błogosławieństwem albo przekleństwem – zależnie od tego, komu i kiedy ją poda.

Minęła Godfryda na palcach, przystanęła przy drzwiach. Jeszcze raz spojrzała za siebie.

Nie obudził się.

Nie zamierzała odchodzić daleko. Tylko zajrzeć za róg. Posłuchać. Przekonać się, czy noc rzeczywiście jest spokojna. Tylko na chwilę.

Otworzyła drzwi tak powoli, że drewno nie zdążyło zaprotestować skrzypnięciem. Wsunęła się w cień korytarza, znikając z pola widzenia, jakby jej nigdy nie było.

Noc na zewnątrz była gęsta i chłodna, a ulice Magdeburga pachniały deszczem, dymem i niepokojem. Hilda szła cicho, jak cień przesuwający się po murach, unikając światła latarni i odgłosów kroków. Dobrze znała to miasto, ale dziś czuło się inaczej – jakby pod skórą brukowanych ulic kryło się coś, co czeka na błąd.

Dotarła na skraj rynku, gdzie ciemność układała się warstwami. Przystanęła na moment przy jednym z filarów starej bramy. Wyglądała jak zwykła przechodząca kobieta – może załatwiająca coś po kryjomu, może szukająca czegoś w mroku. Normalność jako kamuflaż.

I wtedy to poczuła.

Spojrzenie. Krótkie, ale zbyt długie, by było przypadkowe. Przeszywające. Jak uderzenie chłodnego wiatru w kark. Zamarła tylko na chwilę, udając, że poprawia kaptur.

Nie wiedziała kto. Ale wiedziała, że ją rozpoznano. Nie pierwszy raz ktoś próbował jej się przyglądać zbyt długo, zbyt uważnie. Tyle że tym razem... to nie był ciekawski przechodzień. To było coś więcej.

Nie przyspieszyła. Nie pobiegła. Odeszła spokojnie – jakby właśnie przypomniała sobie, że ma coś do załatwienia w zupełnie innym kierunku. Zmieniła trasę, mijając boczną uliczkę, potem kolejną. Odbiła w lewo, w stronę zapomnianej przez straż ruin starego browaru.

Dopiero gdy znalazła się między rozwalonymi murami, z sercem tłukącym się o żebra, pozwoliła sobie na cichy wdech. Była już niemal pewna – ten, który się jej przyglądał, nie poszedł za nią. Ale czy na pewno?

Nie wróci do karczmy. Nie tej nocy.

Marta, Gunter i Godfryd nie zasłużyli, by płonąć razem z nią.

Zbyt wielu ludzi spłonęło już przez cudze decyzje.

Zaszyła się w cieniu rozbitego wozu, skuliła pod płaszczem. Wiedziała, że stąd o świcie będzie mogła zobaczyć karczmę. Jeśli Godfryd wyjdzie – ruszy za nim. Jak cień. Jak wyrzut sumienia. Jak niemy anioł stróż, który sam nie wie, kogo właściwie chroni – jego czy siebie.

Mgła wpełzła między belki i kamienie, a noc – zamiast się rozjaśniać – stawała się tylko cięższa.

Ale ona nie zasypiała.

Nie tej nocy.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Nocnepiórko 8 miesięcy temu
    Drodzy Czytelnicy,

    widzę, że czytacie – i bardzo mnie to cieszy! Ale jeśli historia „Ostatniego Templariusza kontra Świętej Inkwizycji. Walka o przetrwanie” naprawdę Was wciąga (albo przeciwnie – coś Was drażni, zastanawia, zaskakuje), dajcie mi znać w komentarzach.

    Piszę tę opowieść z pasją i konkretną wizją, ale każde słowo od Was – pochwała, krytyka, pytanie – to dla mnie cenna informacja. Chcecie więcej humoru? Mniej opisów? Bardziej bezlitosnego Godfryda? A może kibicujecie Hildzie? Piszcie!

    Milczenie jest złotem – ale nie tutaj 😉

    Czekam na Wasze opinie!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania