Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Rózga

Zanim dobrnąłem do osiedlowego spożywczaka, kompletnie przemoczyłem buty w pośniegowym błocie. Przecież biała Gwiazdka powinna być tradycją! Co za świat.

Unosiłem właśnie dłoń, gdy sklepowe drzwi odskoczyły gwałtownie; ze środka wymaszerowały dwa babska, prawie mnie przy tym taranując.

– Święta, święta. A pamiętasz, Genia, co było rok temu? I dwa lata temu, i trzy? Morderstwo w Wigilię, przecież to nie do pojęcia! A jeśli i teraz będzie tak samo? Boję się o tym myśleć – mówiła tonem, w którym nie dało się dosłyszeć ani krzty strachu, jedynie niezdrową ekscytację.

Zanim wszedłem do środka, doleciała do mnie odpowiedź Geni.

– Straż miejska zapowiada wzmożone patrole, więc nie masz się czego bać, kochaniutka.

Popatrzyłem za nimi z politowaniem. Straż miejska… Jedynie łowcy demonów mogliby coś zdziałać, ale nie słyszałem o nich już od bardzo dawna. I dobrze.

– Czego ci trzeba, przystojniaku? – zapytał Mietek.

Wnuk właściciela sklepu wciąż tu był? Ciekawe, czy stary jeszcze wyjdzie ze szpitala? Nawet go lubiłem, był takim mrukliwym echem dawnych czasów. Mietek stanowił za to ucieleśnienie nowoczesności. Rozpromienił się na mój widok i zatrzepotał doklejanymi rzęsami. To stulecie było wyjątkowo barwne praktycznie we wszystkich aspektach.

– Dziesięć piw…

– Wow, ale tankujesz.

– Jedynie w pracy – mruknąłem. – Do tego chleb baltonowski, margaryna i…

– …paprykarz szczeciński – dokończył za mnie, po czym mrugnął porozumiewawczo.

Chyba wolałbym, żeby tego nie robił.

– Wesołych Świąt – rzucił, kiedy wychodziłem.

Wykrzywiłem się w namiastce uśmiechu i kiwnąłem głową.

Pierwsze piwo wypiłem, czekając na Zygmunta, drugie razem z nim w jego samochodzie. Praca zobowiązywała, a ja przykładałem dużą wagę do stereotypów.

Było już grubo po dziesiątej, kiedy dotarliśmy na miejsce.

– Mieliście być o siódmej – burknął właściciel kawalerki.

– Więc jak najszybciej zajmijmy się pracą – odparł wesoło Zygmunt.

Zrzucił z ramienia torbę ze sprzętem i z namaszczeniem ustawił na zlewie zasilane bateriami radio. Z głośników popłynęła muzyka. Ktoś śpiewał stare, dobrze znane kawałki w rytm wesołych dzwoneczków.

Nadchodziły Święta. Za kilka godzin znów ubiorę Mikołaja i przystroję choinkę. A kiedy wzejdzie pierwsza gwiazdka, sprawię sobie prezent. Na tę myśl usta same wygięły mi się w uśmiechu.

– Kurwa, Jaromir, weź się tak nie szczerz, bo mi ciary po dupie łażą.

Wzruszyłem ramionami, wypiłem duszkiem pół puszki piwa i zabrałem się do pracy. Alkohol przyjemnie szumiał w głowie, a kafelki niemal same się kładły. Mieszając klej, pomyślałem o gościu, którego zaproszę. Chociaż „zaproszę" było w tym przypadku trochę na wyrost.

Odłożyłem wiadro i znów sięgnąłem po piwo. Tłumiłem nim ekscytację, która rozlewała się po żyłach. Już niedługo.

– Weź większą szpachelkę, ziomuś, bo do jutra nie skończymy.

Spojrzałem na tę, którą trzymałem dłoni. Rajberek Zyg z jakiegoś powodu nie uznawał, a ja w roztargnieniu sięgnąłem po naszą najmniejszą szpachlę do gładzi.

– Rozmiar nie ma znaczenia, Zyg – spróbowałem zażartować.

– Jak chuja nie ma. Moja była w kółko to powtarzała, aż tak mnie wnerwiła, że babie przyłożyłem. Odeszła, suka. Ponoć z jakimś murzynem się tera buja, jebana.

Nie skomentowałem.

Zanim wypiliśmy po trzy piwa, podłoga była skończona. Zygmunt podniósł się z kolan i wytarł ręce w spodnie.

– No dobra. Rozgrzebane, możemy się zbierać. Ta robota jest już nasza.

Uśmiechnąłem się. Dawno z nikim tak dobrze mi się nie współpracowało, jak z Zygiem i tylko dlatego wciąż jeszcze tkwiłem w tej robocie. A przecież tak marzyłem, żeby zostać kontrolerem skarbówki. Zawsze wybierałem najbardziej przeklinane zawody. Byłem już kanarem, nauczycielem fizyki, strażnikiem miejskim – ta fucha przysporzyła mi wyjątkowo dużo satysfakcji – oraz pracownikiem poczty.

– Podłoga gotowa. Zanim będziemy mogli ruszyć dalej, musi porządnie przeschnąć – oznajmił Zygmunt klientowi.

Właściciel mieszkania obrzucił spłoszonym spojrzeniem dziurę po sedesie oraz wannę bez baterii. Ściany łazienki świeciły betonem.

– Długo będzie musiała wysychać?

Zyg wzruszył ramionami.

– Pogoda kiepska, ale tydzień powinien wystarczyć – powiedział. Zarzucił na ramię torbę z narzędziami i wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu. – Uszanowanko.

Ruszyłem za nim, z przyjemnością chłonąc emocje klienta. Karmiłem się nimi; to one dodawały mi sił.

Zyg przystanął przed klatką, grzebiąc po kieszeniach. W końcu cmoknął niezadowolony i popatrzył na mnie przepraszająco.

– Stary, poczekasz chwilę? Skoczę tylko po fajki, potem odwiozę cię do domu.

Wręczył mi kluczyki od auta i ruszył w stronę Żabki. Zanim doszedłem do samochodu, usłyszałem uderzenie. Obejrzałem się. Czerwone punto, wyjeżdżając tyłem z miejsca parkingowego, przyłożyło w zderzak nowiutkiego audi. Uniosłem brew, zastanawiając się, co zrobi kierowca punciaka – dodał gazu i odjechał. Świetnie! Dosłownie chwilę później przy audi pojawił się przypakowany koleś w puchowej kurtce i dresowych spodniach. Idealnie.

– Noż kurwa, ja pierdolę! Zajebię skurwysyna! – Facet zaczął się rozglądać, a jego wzrok padł na mnie. – Ty! Widziałeś, kto to zrobił?

Wskazałem głową zaparkowanego niedaleko mercedesa z cicho pracującym silnikiem. Oblizałem wargi, patrząc, jak facet w dresie otwiera drzwiczki i wyciąga ze środka mężczyznę z telefonem w dłoni. Z lubością chłonąłem ich wrzaski, a gdy doszło do rękoczynów, byłem prawie syty.

– Jedziemy? – zapytał Zyg.

Kiwnąłem głową.

Gdy zatrzymaliśmy się pod moim domem, właśnie zachodziło słońce. Zygmunt wyciągnął z kieszeni zapakowaną w błyszczący papier paczuszkę. Uniosłem brew.

– Wesołych Świąt – powiedział.

Spojrzałem na niego krzywo; wzruszył ramionami.

– Matka już od sierpnia lata za prezentami. Świra ma na ich punkcie, zakupoholiczka jedna. Kazała ci dać.

Rozdarłem papier i bez przekonania popatrzyłem na czerwone skarpety z gwiazdorkami, długie jak moje ramię.

– Mówiła, że to one size – mruknął Zyg bez przekonania. – Zawsze dostajemy od niej skarpetki pod choinkę. Rodzinna tradycja.

– Dzięki.

– Drobiazg – odparł.

Poczekałem jeszcze, aż jego stary passat zniknął za zakrętem, po czym otrząsnąłem się jak przemoczony pies.

Do mojego mieszkania na trzecim piętrze wbiegłem, przeskakując po trzy stopnie. Drzwi zaskrzypiały, gdy je otwierałem. Wnętrze tonęło w mroku. Było ciche, puste i pełne kurzu; dokładnie takie, jak lubiłem. Nacisnąłem włącznik światła. Żarówka czterdziestka zamrugała i niechętnie wykroiła z cienia prosty stół z krzesłami, stary bujany fotel i ustawioną w rogu choinkę.

Dzisiejszej nocy, gdy wzejdzie pierwsza gwiazdka, puszczą wszelkie pieczęcie; znikną wiążące mnie w tym świecie ograniczenia. Już nie będę musiał się ograniczać do nędznego spijania emocji.

Wyciągnąłem z pawlacza zakurzony karton i pospiesznie pozawieszałem bombki na choince – niestety wciąż pozostawałem niewolnikiem tradycji. Z szafy wytargałem szkielet Świętego Mikołaja. Z mściwym uśmieszkiem posadziłem go na fotelu, przysunąłem do drzewka i wsadziłem na czaszkę czerwoną czapkę z pomponem. Pokiwałem z zadowoleniem głową. W drodze do kuchni kopnąłem leżącą na środku pokoju, złamaną rózgę. Cholerny badyl!

Nagle przypomniałem sobie o nieszczęsnym prezencie od Zyga. Zatrzymałem się w pół kroku i wyciągnąłem go z kieszeni. Rozwinąłem. Przeklęte czerwone skarpetuchy z gwiazdorkami. Najchętniej wyrzuciłbym je do śmieci, jednak nie było mi wolno pozbyć się świątecznego podarunku od życzliwej mi istoty. Klnąc na czym świat stoi, wsunąłem je na stopy. Gdy się prostowałem, odniosłem wrażenie, że czaszka Mikołaja szczerzy się szyderczo. Odwróciłem się z godnością i wymaszerowałem do kuchni.

Kanapki z paprykarzem oraz pomidorem były gotowe w kilka minut. Wyciągnąłem jeszcze z szafki paluszki, chipsy i parę innych przekąsek, aż uzbierałem dwanaście dań. Pogwizdując „Last Chistmas” ułożyłem na stole nóż do filetowania karpia oraz talerze. Dwa nakrycia. Jeden dla mnie, drugi dla zbłąkanego wędrowca. Nadszedł czas, żeby go odszukać.

 

*

 

Księżyc, odsłaniany raz po raz przez szybko płynące chmury, oblewał srebrnym blaskiem nagie drzewa. W parku panował spokój, zakłócany jedynie chlupotem błota pod butami. Gdzieś tam przejechała karetka na sygnale, gdzieś zaszczekał pies. Stanąłem, chłonąc odgłosy nocy. Wśród powyginanych gałęzi zakrakała wrona. Park, mroczny i pusty, wydawał się krainą wyrwaną z obcego, wrogiego ludziom świata. Cienie wydłużały się i mamiły. Były niczym przyczajone w półmroku bestie, które bezszelestnie osaczywszy samotnego przechodnia, czekały.

Ja też czekałem. W końcu ktoś musiał się zjawić. Reguły były niezmienne. Rózga Mikołaja została złamana, więc los z pewnością postawi dziś na mojej drodze zbłąkanego wędrowca.

Silniejszy poryw wiatru targnął gałęźmi, a gdy jego szum przycichł, usłyszałem odgłos kroków. Wyszczerzyłem zęby w szaleńczym uśmiechu i ruszyłem na spotkanie zbliżającej się postaci. Dojrzawszy ją wyłaniającą się zza zakrętu, stanąłem jak wryty. Z naprzeciwka szła elfka. Chyba nawet rozdziawiłem usta, a ona popatrzyła na mnie, lekko przekrzywiając głowę. To była najbardziej wyuzdana elfka, jaką widziałem. Kto w ogóle dał jej tę pracę? Ależ miałem szczęście tego roku. Szczerze mówiąc, spodziewałem się w najlepszym razie pijanego rencisty, w najgorszym – zawszonego bezdomnego.

Byłem pewien, że dziewczyna zaraz zacznie uciekać z wrzaskiem, zmuszając mnie, bym gonił ją po parku i siłą targał ze sobą do mieszkania. Co tam. Lepsze to niż smród rzygowin albo wszy. Ona jednak zbliżyła się spokojnie i zatrzymała tuż przede mną. Zakręcając na palcu czerwony lok, spoglądała spod rzęs.

– Zabłądziłeś, przystojniaku?

Wybałuszyłem oczy. Ta dziewucha nie miała za grosz instynktu samozachowawczego. Dobrze dla mnie. Siląc się na przyjazny ton i próbując nie zabrzmieć jak wygłodniała bestia, spytałem:

– Nie masz ochoty ze mną pójść? Przygotowałem dodatkowe nakrycie.

Na pewno odmówi. Przecież nikt normalny nie przystałby na takie zaproszenie. Elfka przygryzła lekko wargę, po czym pokiwała głową.

– Jasne.

Z trudem opanowawszy cisnący się na usta wilczy uśmiech, ująłem ją pod ramię i powiodłem przez park. Mój zbłąkany wędrowiec, mój gość, mój prezent…

Jakiś cichy głosik z tyłu głowy szeptał mi, że coś było z nią nie w porządku, skoro tak łatwo się zgodziła. A jeśli należała do nich? Niemożliwe.

 

***

 

– O rany, zmiksowałeś Halloween z Gwiazdką. Ekstra cool – zawołała elfka, wchodząc do salonu.

Święty Mikołaj przechylił się lekko w fotelu i zastygł w pozie pełnej rezygnacji. Uśmiechnąłem się złośliwie. Grubas nie powinien był wchodzić do mojego komina; zaklinował się, pozostając w mojej władzy. Wiele dni zajęło mu umieranie z głodu, aż w końcu został po nim jedynie szkielet. Szkielet i załamana przeze mnie rózga.

Dziewczyna rozejrzała się z zaciekawieniem po pomieszczeniu, po czym zerknęła na mnie i zachichotała.

– Seksi skarpetki.

Spuściłem wzrok na wystające daleko poza palce stóp czerwone paskudztwa, dusząc pełne irytacji syknięcie.

– To podarunek – burknąłem.

Pokiwała ze zrozumieniem głowę i zrzuciła kozaczki, w pełni odsłaniając opięte kabaretkami nogi. Zmarszczyłem brwi. Jej łydki wcale nie były tak zgrabne, jak zdążyłem to sobie wyobrazić. Przeniosłem wzrok wyżej na umalowane intensywną czerwienią usta i oczy skryte pod przydługą, rudą grzywką. W mroku parku wydawała się atrakcyjniejsza. No trudno. I tak była znacznie lepszym kąskiem niż pijany rencista.

Poprowadziłem ją do stołu.

– Na bogato – zażartowała.

Nie było sensu tego przedłużać. Chwyciłem nóż, a ona, zamiast zaskomleć z przerażenia, zachichotała.

– Widzę, że lubisz na ostro, przystojniaku – wymruczała.

Uniosłem brwi. Co było z nią nie tak? Czy myślała, że to zabawa? Gdzie niepewność, gdzie rodzące się przerażenie? Gdzie emocje, którymi pragnąłem się upajać? Moja cierpliwość wygasła. Pierwsza gwiazdka wigilijnej nocy dawno już wzeszła i tylko przyzwyczajenie sprawiło, że nadal pozostawałem w ludzkiej postaci. Zacząłem zmieniać kształt, wydłużać się i wyginać. Z chrzęstem przeskakiwały stawy, trzeszczały kości, skóra pękała, ukazując połyskliwą czerń mojego prawdziwego ciała.

Elfka zamarła i pobladła gwałtownie. W końcu mogłem karmić się jej strachem.

– Ki–ki–kim ty jesteś? – wyjąkała.

– Jestem demonem Świąt – odparłem gardłowo. Jak dobrze było ukazać wreszcie swoje prawdziwe oblicze. Prawdziwą naturę. – Jestem złem, czającym się w ludzkich sercach. Jestem tym, co Święty Mikołaj wypleniał z was co roku rózgą.

Rzuciłem spojrzenie w stronę przybranego czerwoną czapką szkieletu, szczerząc kły w grymasie pełnym mściwej satysfakcji.

Elfka zakwiliła z przerażenia, napełniając moje serce uciechą. Nareszcie! Rzuciłem się w przód, złapałem ją za włosy; odskoczyła, pozostawiając w moich palcach rude kłaki. Teraz to ja wybałuszyłem liczne oczy, w końcu rozumiejąc, kogo przyprowadziłem do domu.

– Mietek ze spożywczaka?!

– To–to–to ty wcześniej mnie nie poznałeś? – Przez przerażenie w jego głosie przebiło się szczere zdziwienie.

Ryknąłem. Mietek pomknął w róg pokoju, wpadając po drodze na szkielet Mikołaja. Runął wraz z nim na podłogę. Podchodziłem powoli, delektując się chwilą – na następną przyjdzie mi czekać cały rok. Przyglądałem się jego drżącym, pokrytym szminką wargom; rozszerzonym, poruszającym się gorączkowo oczom. Dzikie bicie serca było najcudowniejszą muzyką. Wysunąłem język, łapiąc z powietrza woń jego potu. O tak. Pachniał przerażeniem.

Wolno uniosłem nóż. Cóż z tego, że wyglądał niepozornie – rozmiar nie miał znaczenia. Mogłem rozerwać chłopaka na strzępy gołymi rękami, ale wolałem nie ściągać na siebie uwagi łowców. Nawet jeśli nie wierzyłem, aby wciąż jeszcze istnieli. Zresztą, żeby pożreć jego uchodzącą z ciała duszę, nie musiałem zachlapywać całego mieszkania juchą.

Mietek drżącymi dłońmi szukał wokół czegokolwiek zdatnego do obrony. Wykrzywiłem się pogardliwie. Byłem demonem, byłem nieśmiertelny. Zaatakowałem. Na nieszczęście przydepnąłem sobie te cholerne skarpety. Straciłem równowagę i zacząłem upadać. W tej samej chwili chłopak wyciągnął przed siebie drżące ręce. Zdążyłem jeszcze zauważyć, że ściskał w nich coś jasnego. W następnej sekundzie ból rozlał się ogniem w mojej piersi.

Czym on mnie zranił? Jak to w ogóle możliwe? Wrzasnąłem. Przycisnąłem palce do ciała, wyczuwając pod nimi coś twardego. Tak bardzo bolało… Żar prażył moje wnętrze, doprowadzał do szaleństwa. Wiłem się i wrzeszczałem w piekielnej agonii. To nie tak miało się skończyć! Dlaczego? Płomień trawił już każdą komórkę mojego ciała, skóra skwierczała. Miotałem się po ziemi, rozrzucając wokół szczątki Mikołaja. Wtedy pojąłem. Pęknięta kość, którą Mietek przebił moje serce, była relikwią świętego. Gdybym mógł, zawyłbym jeszcze głośniej. Przez stulecia uciekałem przed ostrzami łowców, a załatwił mnie jakiś cholerny gnat?

Cierpienie było nie do wytrzymania. Pogrążało mój umysł w szaleństwie, rozciągało każdą sekundę do nieskończoności. Wreszcie nastała ciemność, a łaskawa nicość przyjęła mnie do siebie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • Tjeri ponad rok temu
    No i to jest prawdziwy kristmasttekst! :))))
    Narracja lekka, dowcipna, samoczytająca. Bohater zaciekawia od początku, świetne to spijanie złych emocji. A Mietek wymiata!
    Tekst fajnie wymyślony, dobrze napisany, świetnie się bawiłam :).
  • Tjeri ponad rok temu
    A! Rozbroiło mnie ubieranie Mikołaja...
  • OsMiornicaDave ponad rok temu
    Tjeri bardzo się cieszę, że tekst ci się podobał. Mam nadzieję, że zdołał wprowadzić w świąteczny nastrój ;)
  • Tjeri ponad rok temu
    OsMiornicaDave
    O tak! :))))
  • OsMiornicaDave ponad rok temu
    Tjeri <3
  • Vespera ponad rok temu
    Super! Początek z karmieniem się złymi emocjami skojarzył mi się z Colinem z "Co robimy w ukryciu"
  • OsMiornicaDave ponad rok temu
    Dzięki :) Serial będę musiała sobie obejrzeć. Może w święta?
  • Vespera ponad rok temu
    OsMiornicaDave No ja nawet polecam, więc jak najbardziej. Chociaż w święta to proponuję najlepszy film świąteczny, czyli Szklaną pułapkę :D
  • OsMiornicaDave ponad rok temu
    Vespera i Kevina? xD
  • Vespera ponad rok temu
    OsMiornicaDave A jego fanką jakąś szczególną nie jestem.
  • OsMiornicaDave ponad rok temu
    Vespera za dzieciaka mi się podobał, ale potem znałam go juz na pamięć ;) Szklaną pułapke zresztą też, chociaż już dawno jej nie oglądałam.
  • Vespera ponad rok temu
    OsMiornicaDave Wiadomo, jak leciał ten Kevin, to się oglądało. Ale odkąd nie mam telewizji, to mnie do niego nie ciągnie.
  • Tjeri ponad rok temu
    Vespera
    W Szklanej był zacny Rickman. Ale on wszędzie był zacny. :))
  • MKP ponad rok temu
    Eleganckie!!
    Choć jego zachowanie w formie człowieka to taki standardowy troll kiszony w swojej żółci, nic nienaturalnego?
  • OsMiornicaDave ponad rok temu
    Dzięki :) Może te wszystkie trolle mają w sobie coś nienaturalnego? :P

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania