Rozplem

knajpa nazywała się Penektomia

(czy można durniej?)

i do tej pory dziwię się

że nie splajtowała z tego powodu

 

do picia - jedynie mięso. butelkowane. wznosiliśmy

toasty o pomyślność. żeby to, co udało się zasiać

wyrosło jak najwyraźniejsze

było widoczne z odległości kilkuset kilometrów

nawet po zmroku

 

padały zaklęcia, prawie błagania,

w diabelnie ciężkim powietrzu, w fałdach i bruzdach,

eliposoidach tytoniowych, bełkocząc, jakbyśmy

pierwszy raz mieli w ustach język

(albo zamiennik, nie rozchodzony, świeżo wyjęty

z pudełka, jeszcze na gwarancji)

zaklinaliśmy włóczkowe bóstwa. skomliło się

o światło. o plon.

 

pękały kilolitry, kieliszkom odpadały nogi.

w głębi duszy każdy czuł się jak śmieszny

rzeźnik - akwaforcista, któremu wylało się

za dużo kwasu - i zamiast wizerunku mademoiselle

na zimnej, świńskiej skórze wytrawił się

pająk z głową Murzyna

 

im bliżej północy - tym większy czuło się niesmak

gęste stawało w gardłach i próbowało wracać

 

nad ranem, upchnąwszy głowy w ramiona

starając się nie przypominać samych siebie,

a najlepiej w ogóle nie wyglądać po ludzku,

udając kłęby dymu

wychodziliśmy z mordowni, co miała żenującą nazwę

 

...niepodlewane regularnie - uschło, co do literki

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania