Rozważania o oderwaniu od życia i życiu w swoim świecie - Szklana Menażeria

kim jest Laura - niebo

 

Laura całe życie śniła. Przyczepiona jak bańka do sennych porostów bezpiecznie żyła w niebycie, zapominając po prostu, że jest życie. Jest to flegmatyzm trzeciego, a może nawet i czwartego stopnia. Martwiono się co z taką trzpiotką będzie, jak da radę życiu, skoro nieustannie ucieka w swoją własną wyśnioną krainę. O, Lauro, jak ty stawisz czoło światu? Nie wiesz, jak dużo tracisz z życia, ile przecieka ci przez palce. Jesteś zbyt zajęta gonieniem swoich gwiazd i gwiazdeczek z kolorowego szkła.

Słodki i duszny maj. Powietrze pachniało szczęściem, które lepiło się do ludzkich, parujących ciał. Laura nie wiedziała o tym, zajęta swoją szklaną menażerią. Tam był jej świat prześwietlony pyłem nieziemskiej tęsknoty; w nim mogła się zatapiać i zanurzać bez końca, bez żadnego, najmniejszego nawet poważania dla rzeczy doczesnych.

W czym tkwi prawda, Lauro? Może żeby ją oglądać, należy zajrzeć w głąb siebie... Tam znajdziemy poznanie. Jak głęboko należy spojrzeć? Jak głęboko musisz się zanurzyć w swoją niewinną, krystalicznie czystą duszę?

 

kwieciste tonięcie w smole

 

Dlaczego bywa, że śnimy na jawie? Że uciekamy w nasze własne fantazyjne światy? Szczególnie duże skłonności mają ku temu marzyciele... i dzieci. Poczucie absolutu. Świeżość duszy. Upodobanie do czystości duchowej. Ale także ucieczka od życia. Puchowe gniazdko, chroniące przed odpowiedzialnością, kompromisami i ryzykiem. Przeciwieństwem świata dzieciństwa jest świat odpowiedzialności społecznej i ludzkiej pracy.

Natomiast należałoby rozważyć, czy rzeczywiście dobrze jest posiadać takie puchowe gniazdko. Czy kiedy jesteśmy smutni nie zaszywamy się w takim miejscu? Najczęściej jest to łóżko – kryjemy się pod pierzynkę pełną białych piórek, zupełnie jak małe ptaszki w pierzę, którym wyściełane jest gniazdo. To zaspokaja naszą potrzebę komfortu i bezpieczeństwa. O, jak dobrze skryć się pod ciepłą kołderką! I najlepiej nigdy już z niej nie wychodzić...

Takie właśnie ryzyko wiąże ze sobą to chowanie się w gniazdku: stan apatii, bez-czucia. Flegmatycznego i powolnego życia. Słowem: kwieciste tonięcie w smole (od kwietyzmu i muchy w smole).

A może dobrze jest żyć w bańce? W bańce zbudowanej z kolorowej i naiwnej fantazji, kiedy na zewnątrz straszy smutna i szara rzeczywistość? Tak, to kusząca wizja... ale czy nie stalibyśmy się wówczas podobni do społeczeństwa Nowego wspaniałego świata Huxleya, gdzie wszyscy żyją pod narkotycznym działaniem uszczęśliwiającej somy, która ogłupia ich i czyni podatnym na manipulacje? Czy rzeczywiście bycie bezmyślnym cielęciem jest warte temu jednostajnemu i tchórzliwemu zadowoleniu?

Epikur mówił, że zadowolenie jest najważniejsze. Ale mówił także o tym, że warto poświęcać mniejszą przyjemność, aby osiągnąć większą. Także większe cele warte są wyrzeczeń. Można porównać to do pijaka, któremu codzienne picie sprawia przyjemność. Ale załóżmy, że od zawsze marzył o pracy w cyrku. Czy nie warto byłoby przezwyciężyć się i przestać uciekać do pijackiego świata, żeby osiągnąć swój wielki cel, którym jest spełnienie marzeń? Pewnie, że warto, ale niestety mało który pijak się na to zdobędzie.

Dygresja!

[Epikur mówił, że najszczęśliwszy jest ten, kto ma najmniej potrzeb, bo wtedy najłatwiej jest je zaspokoić. Jest to prawda; ale czym będziemy się różnić od zwierząt, jeśli ograniczymy swoje potrzeby tylko do tych cielesnych? Wprawdzie będzie nam bardzo wygodnie, bo będziemy żyli sobie spokojnie w 1. strefie komfortu (jak to mówi Kamil Dusza), ale czyż nie będziemy wtedy Józiami z autobusu, którzy nie mają żadnych wysokich celów ani ambicji i myślą tylko o kotletach na obiad?

Epikur wykminił też sobie, że nie ma Boga, ponieważ chciał dojść do takiego wniosku. Uznał, że tak będzie dużo łatwiej. Pokazuje to, że wiara jest zależna od rozumu, natomiast rozum nie jest instancją, która by mogła sprawdzać prawdy wiary (św Anzelm, Historia Filozofii Tatarkiewicza). Koniec dygresji.]

 

ci ludzie

 

Ludzie, którzy twardo stąpają po ziemi są powszechnie cenieni. Ludzie, którzy są silni, niezłomni – nie mają złudzeń ani fantazji i nie uciekają, tylko niestrudzenie prą naprzód. Nie boją się wyrazić głośno własnego zdania i, o, jak imponują nam ludzie o ciętych językach, którzy potrafią się obronić paroma zręcznymi słówkami. Tak, prawda, że dużo szlachetniej jest wysłuchać obelg w milczeniu; ale ile później płaczu i gryzienia pięści podczas bezsennych nocy!

To tacy ludzie właśnie odnoszą sukcesy: wiadomo, że odnoszą też porażki i być może wtedy uciekają pod pierzynkę, ale tylko po to, żeby za chwilę wynurzyć się z niej z podniesioną głową.

Ale mimo wszystko... nie powinniśmy tracić całej romantyczności, jak to powiedział Mateusz Cuthbert. Wyżej byli chwaleni ludzie rzeczowi, widzący wszystko w szarych kolorach, dokładnie takim, jakie to jest... ale i taka perspektywa jest nieco przykra. Tak, to rzeczywiście przykre: widzieć wszystko prosto i praktycznie, bez żadnej, nawet najmniejszej szczypty imaginacji!

Nie, nie trzaskajmy w drobny mak szklanej menażerii: pielęgnujmy ją i zaglądajmy doń w wolnych chwilach, ale nie pozwólmy, żeby kryształowe zwierzątka zdominowały całe nasze życie.

 

kim jest Laura – ziemia

 

Nagle pojawia się on: wdziera się w delikatne płachty twojego snu, rozrywa je brutalnie, z właściwą sobie beztroską, łamie róg szklanemu barankowi... Uciekasz, kryjesz się za kanapę, a to czyni cię najsłabszą z najsłabszych. Ziemia lituje się nad tobą. Masz potęgę, a jest to potęga słabości.

Elektryzujący dotyk męskiej dłoni. Pospieszne, nieuważne pchnięcie jej za regał. Jej, tej niezmąconej niczym delikatności jak śniegi na szczycie Kilimandżaro!... Ale to nieważne, nic nieważne, bo to był: dotyk dłoni. Laura obudziła się. Wyrwana z gęstego, ciepłego snu, zamrugała oczami rozgwieżdżonymi od wpatrywania się w nieznane.

Blisko przy niej był mężczyzna - postawny jak wieża, z opadającymi na oczy włosami, nasłuchujący jak ptak jakieś nieznanej religii. Dotykał ją - rękę trzymał na jej chudym biodrze i Laura miała wrażenie, że pęknie tu zaraz w ich staromodnym salonie, przy dźwiękach gramofonu... Czekanie zmieszane ze strachem rozprężało się w jej wnętrznościach. Zdawało się, że wszystko się pręży i wydyma w straszliwym napięciu, że meble puchną i szyby zaraz wylecą pod ciśnieniem tłoczącej je, niewiadomej siły - taka sama siła tłoczyła się na jej biodrze, także zaczęła drżeć jak osika. Cisza. Dotyk. Bicie dwóch serc: jego i jej.

- Zatańczymy, panno Lauro?

Są takie chwile, po których czujemy się prawdziwie upojeni. Upojeni rozkoszą niby wspaniałym, greckim winem z winogron. Podrywamy się do góry, zupełnie jak gdyby u ramion wyrosły nam jakieś czarodziejskie skrzydła i trudno jest utrzymywać się sztywno na powierzchni. To uczucie to radość - ta zwykła, prosta, najszczersza ze szczerych - radość.

Wśród nut poważnych i głębokich kobieta i mężczyzna łączą się, gną, przechylają i prężą niby dwie kobry rozhuśtane dzikim fletem zaklinacza węży. A wszystko to takie proste, takie szczere - ona w niebieskiej sukience, on w swej grzywie i męskości. Młodzi, głupi i weseli, drżący przed pieszczotą, dotykiem, tym niewinnym, pierwszym; jak ta para z malinowego chruśniaku Leśmiana.

wśród małp skaczących wkoło

małpim obyczajem

w tłumie krów i niedźwiedzi

w poryku i pisku

my jak adam i ewa upojeni rajem

tulimy się tańcząc w uścisku1

Laura dawno nie była tak przytomna. Z zapartym tchem, rozglądała się po świecie, który oszołomił ją swoimi barwami i zapachami. To właśnie było Życie przez wielkie „Ż”.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania