Rozważania w marynacie betonowej
Był piękny, letni dzień. Miasto dusiło się powoli w marynacie betonowej z wyraźną nutą spalenizny i zeszłych resztek owocowych małpek ulokowanych w cieniu narożnych kamienic, pod żywopłotami i obok ławek w kipiących zielenią parkach.
Przewodniczący Klubu Spolegliwych Pierdzisławów Stołkowych chłonął z marsową miną woń letniego gulaszu na zaprawie betonowej przez uchylone okno, nieudolnie udające twór o znamionach zabytkowości.
– Czyż to nie piękny dzień aby tylko patrzeć, wąchać i może ewentualnie słuchać? – zapytał sam siebie, choć za plecami stała skruszona, drobniutka sekretarka, o bladej cerze i prostych włosach. Przyniosła ze sobą nienajlepsze nowiny.
– Panie Pr…
– Wystarczy – odparł odwracając się w stronę kobiety. Zmierzył ją ostrym, nieufnym spojrzeniem.
– Są wieści – oznajmiła sekretarka.
– No pewnie. Zawsze są jakieś wieści. Ale wiesz jaki jest sekret tego wszystkiego?
Milczała.
– No nie bój się, powiedz – zachęcił, unosząc kąciki ust w sposób jakby nigdy do końca nie opanował szczerego uśmiechania się na zawołanie.
– Ja… nie wiem.
– Dobra odpowiedź. Ty nie wiesz. Ale ja wiem. Chodzi oto żeby za bardzo nie przejmować się nowinami. Są i zawsze będą. I ja biorę je na klatę, jak to młodzi teraz mówią. No to mów. Co to za wieści?
– Mamy serię napadów rabunkowych na osiedlowe sklepy spożywcze. Do tego pożary traw i dwie próby gwałtu.
Przewodniczący zamyślił się. Marszcząc czoło obszedł gabinet, potem zatoczył mniejsze koło wokół biurka z dębowego drewna, a na końcu wrócił pod okno, skąd do niedawna spoglądał na świat za nim.
– Trzeba więc zrobić obiad. Trzy dania na ciepło, sporo przystawek, koniecznie te rolady z łososiem i kremowym serkiem i może… hmmm… jajeczka na twardo z majonezem i szczypiorkiem. Pycha!
– To bardzo…
– Bardzo zapychające, oj tak! Sporo tego, masz rację. Wiesz, jak byłem młodym, dzieckiem w zasadzie… tak… na wsi moja babunia, ona to dopiero jajeczka z majonezem robiła. Palce lizać! Może poślijcie kogoś po nią. Mamy tego mercedesa jeszcze? Baleron na niego mówią. Babunia nie lubi przesadnego luksusu, a tam to chyba nawet dwustrefowej klimatyzacji nie było.
Sekretarka zawczasu wyjęła notes i zaczęła pospiesznie notować co ważniejsze informacje. Przewodniczący nawijał jak szalony. Miał dziwną cechę. Jęzor latał mu po hangarze gębowym jak szalony tylko poza kamerami.
– Oczywiście, ale pana babunia…
– Tak! Babcia Elżbieta. Zmarła chyba z dziesięć lat temu… może dwanaście. Prawie setki dożyła. Kobieta z żelaza. Tak jak ten człowiek… on też był żelazny, czy tam marmurowy.
– To jak będzie z tą babcią?
Przewodniczący spojrzał na kobietę w sposób tylko jemu podobny, jakby ktoś wyrwał go z najlepszego snu w życiu.
– A co ma być? Nie żyje i tyle. Wracajmy do tematu obiadu lepiej. Trzy dania na ciepło, to zanotowałaś?
Pokiwała głową.
– I przystaweczki, sama wiesz jakie. I dobra czysta wódeczka. No skoro mamy taką poważną serię napadów, próby gwałtu i pożary… trzeba się napić, bo to aż głowa od tych wieści boli. Obiad niejawny, a listę gości masz u siebie.
– Będzie konferencja…
– Kiedy?
– Za pół godziny.
– W porządku. Niech przygotują mi na szybko jakąś przemowę. A ja w tym czasie muszę sobie przypomnieć znowu najgorsze wakacje – lato osiemdziesiąt dziewięć. Katastrofa za katastrofą. Najpierw ten nieszczęsny czerwiec, a potem nasze Mazury. Bez tego nie dam rady zrobić smutnej miny przed kamerami. Ten widok za oknem. Za bardzo go ukochałem…
Komentarze (19)
A cała reszta... no, mocno tragikomiczna. Ciekawa scenka.
Pozdrawiam :)
nie zawiodłeś
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania