Rz, ży, rży... a idźcie z tym wy!
(z cyklu "Zabawy słowem". Tym razem z orto...)
Przerzynałem pniak na zrębie.
…piła zawadziła zębem,
w rzazie się zaklinowała.
Odrzut uniósł masę ciała
i wyrzucił aż na rżysko,
na bolesne dość ściernisko –
gdyż po żyta rżnięciu stały
ostre źdźbła. Na mnie czekały.
(Wszystko przez to przeżynanie,
znaczy żyta polewanie
czymś chemicznym, jeszcze wiosną.
Krótsze źdźbła twardsze urosną).
Nie dość, że w mą wbiły się rzyć
(gdy kłuje w rzyć, nie chce się żyć),
wyrżnąłem karczychem w karcz tak,
że rżnięcie skończyłem na wznak.
Ulżyć więc chciałem w pokera…
gdyż ból wciąż głowę rozdzierał:
„Wygram i boleć przestanie”!
…przerżnąłem duże rozdanie.
Zwycięzca radośnie zarżał,
w me oczy głęboko zajrzał:
„Widzę, żeś już nie pisklęciem.
Czas zająć się innym rżnięciem.
Chodź na dożynki. Dzierż w łapie.
Może okazję tam złapiesz”.
…choć w krąg świeciłem klejnotem,
pech trwał. Zachowałem cnotę.
Komentarze (12)
PS. Lepiej nie kupować kota w worku - dla zorientowania się w stylu, czy odpowiada, można przeczytać kilka fragmentów tej książki, które w tym roku opublikowałem na Opowi (można znaleźć pod tytułami: "Szklarz", "Zdawalność", "Przez zieloną granicę", "Golone, strzyżone", "Rodzice?" - czy to właściwe słowo?")
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania