„Rzeczy, które zostały”

W szufladzie mojego umysłu, pełnej jasnych i czytelnych wspomnień, ale również takich, które niejako przeniosły się już bardziej do podświadomości i są teraz jedynie ulotnym wrażeniem emocji, światła, zapachu i atmosfery, jaka wtedy panowała, jest taka mała iskierka, która zapala mi się w głowie w najmniej oczekiwanych momentach.

 

Gdy przeprowadziliśmy się już z rodzicami i bratem do nowego domu, moja mama postanowiła, że co tydzień, w niedzielę, będziemy odwiedzać jej rodziców. Daleko nie było – może z dziesięć minut jazdy samochodem. W małym fiacie zimą zawsze panowała mrożąca krew w żyłach temperatura. Nigdy nie zdążył się nagrzać, nim dojechaliśmy. Grześ jeszcze wtedy chodził, gdy się go trzymało za ręce, ale i tak przetransportowanie go do samochodu, a potem po schodach do domu, nie było łatwe, szczególnie gdy było ślisko. Mój ojciec tego nienawidził całym sercem. Nie była to zwykła niechęć, tylko czysta nienawiść. Z taką samą zapalczywością podchodził do swoich teściów, a perspektywa tego, że spotka się z nimi choćby tylko w progu – jedynie na ten moment, kiedy zaprowadzi swojego syna do ich domu – wywoływała w nim wściekłość, którą ledwo tłumił, by nie zrobić awantury, co czasem mu i tak nie wychodziło. Autorytarny pan domu, władca absolutny, nie wyobrażał sobie, że ktoś może mieć zdanie i potrzeby inne niż on. Stłumione emocje wyładowywał na mojej matce, gdy już wróciliśmy do domu.

 

Budynek przy ulicy Gombrowicza wyglądał wtedy zupełnie inaczej. Przede wszystkim jego wnętrze, bo na zewnątrz wiele się nie zmieniło. Ciemna, PRL-owska boazeria z prostych desek w przedpokoju oraz słabe, żółte światło z żarnikowej żarówki dawały nieco mroczną, ale jednocześnie bardzo przytulną i ciepłą atmosferę. Choćby na dworze było -20, w domu panowało zawsze ciepło, gdy mieliśmy przyjechać. Dawało to wielką różnicę w porównaniu z domem, w którym mieszkaliśmy na co dzień, gdzie przez całą zimę zawsze mocno marzliśmy. Pokoje umeblowane w starym, postmodernistycznym stylu, moje zabawki, którymi bawiłem się w wojnę z dziadkiem, pyszne ciasto zrobione przez babcię, animowane filmy w kineskopowym telewizorze… Tego wszystkiego już nie ma. Zostało wyrzucone na śmietnik, a moi dziadkowie dawno nie żyją. Te wszystkie obrazy, które przywołałem w swojej pamięci, to bardziej pojedyncze slajdy – rozmazane i mało już czytelne. Z czasem wiele z nich straciło kontury, rozmyło się w mojej pamięci, pozostawiając jedynie atmosferę tamtych dni.

 

Iskierka, o której wspomniałem na początku, to konkretna sytuacja, gdy stoimy już gotowi do powrotu. Moja babcia na koniec szczelnie owija mnie szalikiem, bym nie zmarzł. Ojciec trzyma już Grzesia, by jak najszybciej wyjść. Dziadek stoi trochę z boku, ale zawsze jest obecny. Mama zamienia ostatnie kilka zdań ze swoimi rodzicami. Na dworze ciemne, zimowe popołudnie, ale w korytarzu ciągle świeci się ta ciepła, blada żarówka, a boazeria aż po sam sufit daje poczucie małej, przytulnej przestrzeni. Zaraz wyjdę na zimno, które będzie trwało do następnej niedzieli. Zimno i nieustający strach.

 

W moich wspomnieniach te sytuacje jawią się bardziej jako uczucia: miłości, spokoju, radości i bezpieczeństwa, które już wtedy dane mi były tylko na te kilka godzin, jakie tam spędzaliśmy. Moje dzieciństwo dzieli się na dwa okresy. Pierwszy – do siódmego roku życia, gdy mieszkaliśmy z dziadkami przy ulicy Gombrowicza, w przedostatnim domu przed wielką fabryką, w której pracował mój ojciec. Drugi – od chwili, gdy przeprowadziliśmy się do domu, który on zbudował. Przeprowadzkę wspominam jako przejście z ciepłego, jasnego, przyjemnego miejsca, pełnego miłości i spokoju, do zimnych murów, w których już zawsze towarzyszyło mi uczucie niepewności i strachu. Już dawno tam nie mieszkam, ale to uczucie jest ze mną w dalszym ciągu i pewnie pozostanie na zawsze. Na szczęście ta mała iskierka, która czasem niespodziewanie zapala się gdzieś między moją świadomością a podświadomością, przynosi nie tylko konkretne wydarzenia, ale przede wszystkim uczucie wszechogarniającego spokoju i radości, których teraz już nie doświadczam. Ale to piękno – ono pozostaje.

Średnia ocena: 2.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • realista 8 miesięcy temu
    Lugubris nie bądź glista i nie podszywaj się nick Realista

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania