Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Sajmarskie Bajania - Rozdział V - Grabarz w szafie

Tomasz Cornamusa uśmiechnął się pod nosem. Lubił pozornych twardzieli, po wszystkim zawsze najmelodyjniej wyśpiewywali wszystko, co wiedzieli lub wiedzieć bardzo by chcieli.

- Skoro tak – westchnął teatralnie. – Agencie Nutter, pozwoli pani.

Kruczowłosa kobieta odkleiła się od zimnej ściany celi, z zakasanymi rękawami. Podchodząc do więźnia, strzeliła jeszcze kłykciami. Szyba w oknie pod sufitem zadygotała. Pyzata niewiasta stanęła za plecami Tumilisa, kładąc niepozorne dłonie na jego barkach. Cornamusa powtórzył pytanie, które ponownie pozostało bez odpowiedzi. Tomasz skinął głową z westchnieniem. Agentka Nutter rozmasakrowała mięśnie Emila jednym wprawnym ruchem, jak ciasto na pierogi. Szef Wywiadu Gildii Fajterów dał im jeszcze chwilę, po czym otworzył usta, by zapytać ponownie. Sołtys ciągle jednak krzyczał...

ˑˑˑˑˑ

Sajmonella leżał nieruchomo, nadal nieprzytomny. Niewysoka, pulchna kobieta przyglądała mu się w zamyśleniu, z założonymi rękami. Strzepnęła palcem wyimaginowany pyłek na czystym jak łza fartuchu. W tej pracy trudno było uniknąć plam, ale starała się jak mogła. Nie znosiła zastanego brudu, a zwłaszcza zaschniętej krwi. Jej częste zmiany sprzętu i odzieży były dla Gildii dość kosztowne, nie wspominając już o troskach natury logistycznej. Trudno było jednak o dobrych specjalistów w tej branży, a Dora Madlen nie była nawet dobra - była najlepsza. Dział księgowy, na rozkaz z samej góry, przymykał więc oko na nadprogramowe koszty skrzydła medycznego, które ostatnimi laty bardziej przypominało kostnicę, niż szpital.

Dziś jednak nie wyglądało na to, by wymiana czegokolwiek była konieczna. Kobieta dziwnie się czuła, nie mogąc otworzyć ciała. Dawno już nie trafił się nikt żywy – wciąż tylko dziwne stworzenia, dogorywający agenci czy zwłoki, które trzeba było gdzieś upchnąć pomiędzy raportem z akcji a pochówkiem. Powiedzenie o trupie w szafie nabierało tu czasem dosłownego znaczenia. Spojrzała przeciągle po stole pełnym nieskazitelnie czystych utensyliów. Noże, szczypce, piłki ręczne i przedmioty, których przeznaczenie tylko ona znała. Tęskniła. Westchnęła ciężko i siorbnęła nieco kawy z kubka.

Przywieźli do niej tego chłopaka dzień wcześniej. Stan pacjenta można było określić na stabilny, Dora nie była jednak pewna, czy stabilnie zły czy dobry. Oddychał, był nieco blady, ale nie chorowicie. Nie majaczył, nie miał drgawek. Po prostu leżał. Nigdy jeszcze nie widziała czegoś takiego. Jakby zamienił się w żywy kamień. Pierwszy raz w życiu nie bardzo wiedziała, co dalej. Przejrzała już wszystkie swoje notatki z ostatnich lat, przebrnęła przez wybrane rozdziały ksiąg o chorobach egzotycznych. Nic, nic co by pasowało. Nagle przypomniała sobie o pewnej książce, którą trzymała gdzieś na dnie szafy, pod sporym stosem znacznie częściej konsultowanych wolumenów. Podeszła do stojącego w rogu mebla i poczęła wyrzucać z niego niecierpliwie opasłe tomiska, wprost na podłogę. W końcu, na samym dnie, odnalazła niewielką książkę owiniętą w czystą szmatkę. Przeciągnęła ręka po tytule. Medyczne zagadki wschodu. Podeszła do nieużywanego tego dnia blatu na trzewia i zaczęła uważnie przewracać kartki kolejnych rozdziałów. Pociągnęła większy łyk kawy.

Godzinę później odstawiła księgę, po czym ruszyła w stronę Sajmonelli. Maleńkimi szczypcami podciągnęła mu powieki i zajrzała na ich wewnętrzną stronę. Mruknęła z satysfakcją. Przykucnęła przy małej witrynie pod oknem, pełnej zakurzonych fiolek. Chwilę minęło, nim znalazła tę ze sproszkowanym jałowcem. Z tej szafki bardzo dawno nie korzystano, w końcu od dziesięcioleci nie było potrzeby. Wysypała nieco pyłu na środkowy palec i dmuchnęła w nozdrza chłopaka. Nie stało się nic. Madlen zamknęła fiolkę z zawiedzioną miną i już miała odstawić buteleczkę na swoje miejsce, gdy Sajmonella otworzył szeroko oczy. I zaczął hiperwentylować.

ˑˑˑˑˑ

Tomasz Cornamusa nie przepadał za ludźmi o wydumanym poczuciu własnego jestestwa. Może jego niechęć do pretensjonalizmu wzięła się z charakteru wykonywanej pracy, a może po prostu taką miał zaletę. Szef Wywiadu Gildii, założonego przez legendarnego Jonasza Skariotę, cenił jednak i szanował Dorę Madlen za jej profesjonalizm oraz trzeźwe podejście do rzeczywistości. To mu wystarczało.

- Czarne żyły pod powiekami? Jest pani pewna? – Podniósł wzrok znad papierów walających się po biurku. Słynął z niezwykłej podzielności uwagi, teraz jedna wolał skupić ją całą na Madlen. Kobieta skrzywiła się lekko. Oczywiście, że jest pewna, skarcił się w myślach. – Udało się go wybudzić… podręcznikowo?

- Tak, jałowcem. – Dora nie sprawiała wrażenia dotkniętej wcześniejszym pytaniem. Najwyraźniej była już przyzwyczajona, że w tym męskim świecie stereotypy często kroczyły przed kompetencjami. – Miał jednak dość mocną reakcję na wybudzenie, zaczął się szamotać i zachłystywać.

- Padaczka?

- Raczej przebyty stres. Udało się go szybko uspokoić – Kobieta mimowolnie uciekła wzrokiem w bok. Zanim się zorientowała, zaintrygowany Tomasz zdążył już zadać kolejne pytanie.

- Jak?

- No… zaskoczyła mnie jego reakcja, nie sądziłam, że jałowiec coś da, to w końcu prawie legendy…

Cornamusa patrzył jej w oczy jakby widział na przestrzał. Nigdy nie lubiła tego spojrzenia, czuła się taka… naga. I brudna. Jakby pod tym wzrokiem wszystkie jej grzechy wychodziły potulnie na jaw, a on był w stanie czytać w jej sercu.

- Przestraszyłam się i dałam mu po gębie – wypaliła szybko, spuszczając wzrok. Szef Wywiadu parsknął.

- Żyje? – zapytał z uśmiechem.

- Wystarczająco – Dora sama nie była teraz w stanie powstrzymać lekkiego uśmiechu. Podniosła głowę. Może kiedyś w końcu polubi tego faceta.

- No to na przesłuchanie – sapnął, podnosząc się z fotela. Skinął na siedzącą przy wejściu młodą dziewczynę. – Agencie Nutter, proszę odprowadzić panią Madlen i dać znać Jadźwingowi, że mamy świadka do obróbki.

- Zaczekać na pana, szefie?

- Nie, mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia – odparł. W bandzie Mospana zainstalował szpicla, aby kontrolować poczynania głównego agenta. Zazwyczaj stosował taką zagrywkę, bo nikomu nie ufał bezgranicznie, ale tu chodziło o coś więcej. W grę wchodziły bardzo poważne konsekwencje w przypadku porażki, o zasięgu trudnym do przewidzenia. Ponieważ zginął zarówno Mospan, jak i Lowkick, Tomasz miał nadzieję, że informator znał dobrze swój fach i miał oczy szeroko otwarte. Inaczej będą w ciemnej dupie.

ˑˑˑˑˑ

Cornamusa oderwał na chwilę zamyślony wzrok od ciemniejącej za oknem linii horyzontu. W lochu robiło się powoli chłodno, choć cele zbudowano od południowej strony. Odwrócił się, aby stać twarzą do informatora z bandy Mospana.

- Na mieście mówią, że Dungarowa puściła się z psem Vanbrecka w jego własnym domu, na stole w jadalni, między miską z wodą a kuwetą. Mówią też, że pies wkrótce zdechł ze wstydu. – rzucił szpiclowi przeszywające spojrzenie. Był bezlitośnie wściekły. - Nie mógł znieść myśli, że jego pan tą samą ręką, którą drapał go za uszami, czochrał też potem kochankę. Pies, rozumiesz... niby zwierzę, a jakie... zorientowane. A ty mi tu Jacuś, kurwa, na bezczelnego takie pierdoły próbujesz wcisnąć. Masz mnie za idiotę?

Informator starał się przełknąć ślinę najciszej jak potrafił. Metody dochodzeniowe Cornamusy miały wyjątkowo paskudną renomę w środowisku Miszczów. Wyjątkowo też przekonującą. Jacuś żywił nadzieję, że wywinie się z przesłuchania bez nieodwracalnej zadry na psychice. - Pies miał, rozumiesz, więcej wstydu niż... – Tomasz urwał i obrzucił agenta znużonym spojrzeniem. – Zresztą, po cholerę ja tu sobie strzępię język. Bobby!

Zza drzwi wychynął postawny, dwumetrowy siepacz. Jego nieskalane myślą, rybie oczy wyrażały żarliwą gotowość do ślepego posłuszeństwa... i nic poza tym.

- Ten tu oto pan ma najwyraźniej w dupie swoją robotę, a tym samym i mnie. Ja zaś szanuję siebie i swój czas. Gdybym miał ochotę na wysłuchiwanie niekompetentnych bredni, poszedłbym w politykę. – Cornamusa rzucił szpiclowi beznamiętne spojrzenie. – Nie lubię jednak nikomu włazić w dupę. Co innego Dandi…

Tomasz skinął głową na Bobbiego. Informator zakwilił, kiedy siepacz zniknął na moment za drzwiami. Spodziewał się najgorszego, a okazało się być jeszcze gorzej. Chwilę później agent powrócił bowiem w towarzystwie eleganckiego mężczyzny, na którego widok Jacuś ponownie zajęczał, wpatrując się błagalnym wzrokiem w szefa. Chciał coś powiedzieć, nawet kłamać dalej, ale głos uwiązł mu w gardle. Tomasz nie znosił przeprosin za spartoloną robotę, ale jeszcze bardziej tych za wykonaną na pół gwizdka. Wszystko albo nic, przemknęło Jacusiowi przez myśl, zanim po raz pierwszy tej nocy odpłynął.

Czas na mocną rumiankową, pomyślał Tomasz, zamykając za sobą cicho drzwi od celi. Łoskot skobla zagłuszył szelest opadających na ziemię spodni Dandiego.

ˑˑˑˑˑ

Sajmonella otrzeźwiał do reszty dopiero w sali przesłuchań. Łyk wmuszonego w niego wina postawił go całkiem przyzwoicie na nogi, ale nadal był nieco otumaniony. Dotąd prawie nie miał styczności z alkoholem - czuł się dziwnie lekki. Obrzucił pomieszczenie przestraszonym wzrokiem, w swoim mniemaniu ukradkiem. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, ani z kim. Obudził się na jakimś stole, od razu dostał w gębę od pulchnej kobiety w fartuchu, potem przywlekli go tutaj. Chyba wolałby pozostać nieprzytomny.

Kobieta w średnim wieku przypatrywała mu się zza stołu odkąd posadzili go na drewnianym stołku pośrodku ponurej celi. Znajdowała się jakieś trzy metry od niego, ale akustyka pomieszczenia była tak dobra, że słyszał każdy pisk przesuwanego po kartce ołówka. Nigdzie nie zauważył okien. Jedynie blask dwóch świec na stole rozpraszał trochę ciemności.

Kiedy kobieta skończyła kreślić, spojrzała na niego bez najmniejszego zainteresowania. Jej twarz nie wyrażała zupełnie nic. Kolorem zlałaby się z półmrokiem celi, gdyby nie duże, żółte oczy. Sajmonella nie mógł oderwać wzroku od ich hipnotyzującej poświaty.

- Nazwisko – rzuciła sucho.

- Proszę?

- Jak się nazywasz. – Spojrzała na niego wrogo. Sajmonella nie chciał robić jej problemów, zawsze wolał zadowalać ludzi, niż ich do siebie zrażać. Skupił się najmocniej jak potrafił, żeby mówić poprawnie, po światowemu. I mówić tylko to, co należy.

- S-Sajmonella – odparł nieco zalęknionym głosem.

- Nazwisko, kurwa! – kobieta grzmotnęła dłonią w stół, aż zadygotały świece. Żółte oczy zwęziły się niebezpiecznie. Chłopak prawie się zasmarkał z zaskoczenia.

- Sajmonella! – zaszlochał. – Nie mam innego, tylko Sajmonella!

Przesłuchująca sapnęła i zanotowała coś na kartce. Rzuciła mu obrażone spojrzenie.

- No dobra… jesteś z Helmsby, tak?

- T-tak, tam mieszkam.

- Od urodzenia?

- N-no tak.

- Na pewno? Ktoś to może potwierdzić?

Sajmonella na moment zgłupiał. Nigdy nie zastanawiał się, czy mieszka w Helmsby od urodzenia. Nie pamiętał.

- N-nie – wyjąkał. Widząc zastygające w bezruchu żółte ślepia, rzucił szybko. – To znaczy… ja nie mam rodziców, nie wiem, czy od urodzenia. Chyba tak, nic we wsi nie mówili…

- Komu nie mówili? Kto?

- N-no, mnie… nikt nie mówił. Ja nic nie wiem…

- Czego nie wiesz?

- No nic nie wiem!

- To skąd wiesz, że nie wiesz? Które nic? Może wiesz, tylko nie chcesz powiedzieć? Dlaczego mam Ci wierzyć? – Widząc, jak chłopak zaczyna nerwowo rozglądać się po ścianach, Jadźwing westchnęła i przeszła do następnego pytania. – Dobra, Sajmonella. Skąd znasz Lowkicka?

- No… on jest z Gildii Fajterów. Przyjechał do wioski, przygarnął…

- Był sam?

- Tak, znaczy z koniem, ale… - wymamrotał. Zdawało mu się, że żółte oczy płoną. – Ale tak w ogóle to sam.

- Nazwisko.

- Prosz… Sajmonella! – Chłopak wyprostował się na taborecie jak struna. - Sajmonella!

- Nazwisko, kurwa!

- Saj… nie mam! Nie mam! Ino Sajmonella!

- No… trzymajmy się faktów. – Na twarzy kobiety za biurkiem pojawił się nieokreślony grymas. Chyba uśmiech. Trudno było dostrzec wyraźnie w łopoczącym blasku świec. – Czyli znasz Lowkicka.

- Znam.

- Od ilu lat?

- Eee, tyle to nie… kilka dni temu przyjechał do wioski, tośmy się pierwszy raz widzieli.

- Czyli nie znasz Lowkicka.

- Znam, to znaczy… - zająknął się. – To znaczy wiem, kto to jest.

- Ale spędziliście razem kilka dni?

- No… tak.

- Czyli znasz Lowkicka. Tak?

Sajmonella ukrył twarz w dłoniach. Starał się opanować ich drżenie. I pęcherz.

- Czego pani ode mnie chce? – zajęczał. – Ja naprawdę nic nie wiem… ja ze wsi…

- Na pewno?

- Tak!

- Której?

- H-Helmsby…

- Od urodzenia?

- T… - zajęczał ponownie. Zgiął się w pół na stołku. Mamrocząc coś pod nosem, zaczął kiwać się w przód i w tył.

Jadźwing uśmiechnęła się pod nosem i wyszła z celi. Na zewnątrz czekała na nią agent Nutter. Rzuciła przesłuchującej pytające spojrzenie.

- Już niedługo, dobrze idzie. – Żółte oczy mrugnęły porozumiewawczo. – Pan Tomasz będzie?

- Nie, szef miał coś do załatwienia. Po wszystkim proszę mi przekazać raport, dostarczę.

- Dobrze, nie ma sprawy – Jadźwing uśmiechnęła się. – Choć muszę przyznać, że jak dotąd na kartce mam tylko do połowy narysowanego jednorożca. Jak tak dalej pójdzie, całe przesłuchanie podyktuję z pamięci.

Nutter odwzajemniła uśmiech. Zdarzało się, że niektórzy z przesłuchiwanych faktycznie nie wiedzieli nic istotnego w danej sprawie, ale zawsze coś jednak wiedzieli. Nawet, jeśli tylko o Dungarowej. Jadźwing była weteranką swojej profesji. W jej celi przesłuchań wszyscy w końcu pękali, nie wszystkich tylko udawało się potem zeszyć z powrotem.

- No dobrze, agencie Nutter. Nie zatrzymuję dłużej.

Kruczowłosa adiutantka Cornamusy skinęła głową i zniknęła szybkim krokiem w półmroku korytarza. Razmi Jadźwing westchnęła ciężko i wróciła do celi.

 

Sajmonella czuł się tak otumaniony, jakby napoili go skisłym mlekiem. Chciało mu się wymiotować, głowa zaczęła nieprzyjemnie pulsować. Chłód pomieszczenia gdzieś zniknął, ustąpił nieznośnemu wręcz upałowi. Przynajmniej tak mu się wydawało. Kobieta za stołem zdawała się niczego nie zauważać. Blask świec, choć wątły, robił się nie do zniesienia, raził zmysły. Hipnotyczne żółte oczy zawisły nad nim nieruchomo.

- Nazwisko.

- Aaauuu!!! – Sajmonella przewrócił do góry oczami i zawył nieludzko. Byłby eksplodował, rozerwał się na strzępy, gdyby miał na to jeszcze jakiekolwiek siły. Jęknął przeciągle i osunął się na ziemię. Załkał cichutko. – Ja niiiccc…

- Nazwisko.

- Aaauuu…

Po godzinie z okładem, Jadźwing uśmiechnęła się szeroko, zginając niezapisaną kartkę na pół. Wyszedł mi całkiem zgrabny jednorożec, pomyślała. Spojrzała na leżącego na środku celi w pozycji embrionalnej chłopaka. Słychać było tylko jego cichy, równomierny oddech. Spał. Wypuściła głośno powietrze przez nos i wyprostowała się na krześle. Opierając głowę o ścianę za sobą wbiła wzrok w sufit. Szybko pękł. Chyba naprawdę nic nie wiedział.

ˑˑˑˑˑ

Mężczyzna wstał od biurka i podszedł do okna. Słońce zachodziło krwawo nad horyzontem, ponad dachami zasypiającego miasta. Zawiesił przez chwilę zamyślony wzrok na kocich łbach pustego dziedzińca. Patrol jeszcze nie wrócił, a chłopak podobno już się wybudził. Ogólnie rzec biorąc, była to dobra wiadomość, trzeba to było tylko cierpliwie rozegrać. Uśmiechnął się pod nosem. Mamy czas. Teraz został już tylko Paladynowicz. Mężczyzna zmrużył lekko oczy. Tak, jeszcze Paladynowicz.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania