Sale

Dźwięki wyśpiewywanego już po raz enty „Jingle bells” łupały w czaszce niczym młoty górników. Baśka wściekła przemierzała galerię. Kto wymyślił kupowanie prezentów na Szczodre? Ech, Weles dzieciom poszczodrzył, mówiły babki uśmiechając się na widok wnuków w morzu prezentów. Szkoda, że szczodrość umniejszała mocno szkło w sakiewce. Chociaż nie, już sama nazwa Szczodre Gody sugerowała radosne obdarowywanie się. Tylko ostatnimi czasy gdzieś zawieruszyła się radość. Baśka musiała znaleźć coś stosownego dla siostrzenicy. Kolejne akordy kiczowatej piosenki utwierdzały ją w przekonaniu, że musi to zrobić szybko. Za każdym razem, gdy słyszała ten utwór, dostrzegała pewną ironię słów i magicznych wydarzeń okresu. „ Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań…” czyich? Dzikiego gonu? Zaśmiała się złośliwie z własnego żartu. Z głośników co chwilę sączył się słodki jak miód głos kobiety-anioła „Przypominamy o bezwzględnym zakazie palenia na terenie galerii”. Bezwzględny zakaz. No jasne, jakby sam zakaz nie był wystarczająco imperatywny! A Baśce chciało się palić. Chciało jej się palić niemal organicznie. Komórki ciała potrzebowały zastrzyku nikotyny i desperacko dopominały się o swoje. Myślała o kojącym trzasku tlącego się tytoniu, o dymie wypełniającym usta i łaskoczącym podniebienie, a potem subtelnie wypełniającym płuca, aż braknie w nich powietrza. Niemal czuła na języku tą błogość, kiedy znowu z głośników popłynął imperatyw kategoryczny. Baśka przełknęła ślinę czując napływające, niemal obezwładniające rozdrażnienie.

Dookoła tłum przelewał się niespiesznie, plącząc się między bombkami, światełkami, stoiskami z wiejską kiełbasą i witrynami awangardowych wystaw. Dzieciaki wrzeszcząc fundowały podłodze nadprogramową froterkę. Cel awantur umykał w urywkach bełkotanych przez malców słów, ginących zaraz w potępieńczym wyciu. Baby w przyciasnych sweterkach i niestosownych kozaczkach, ślizgających się po doskonale wytartej podłodze, trajkotały uroczo bądź gniewnie nad uchem partnerów, którzy przygarbieni, z rezygnacją wpatrywali się w dal. Czasami, dla urozmaicenia, jakiś doprowadzony do ostateczności rodzic huknął pełną piersią na małego, wyjącego potępieńca, co na ułamki sekund paraliżowało ludzką masę znajdującą się w pewnym, niewielkim promieniu. Radość, radość i szczodrość, w dodatku bez perspektywy na nikotynę.

Obok Baśki, wybijając staccato obcasami, truchtała kobieta. Wymieniała z przejęciem swojej towarzyszce zupełnie nieprzydatne przedmioty, które zamierzała kupić, jakby od nich zależało jej życie.

Tęczą pastelowych barw, po całej galerii rozsiany był napis, stanowiący coraz częściej synonim Szczodrych Godów: „SALE”. A nad całym kłębowiskiem płynęło niemal lukrowane „Jingle bells, jingle bells, jingle all the way…”

Baśka zamknęła oczy. Dama nie powinna mieć ochoty podłożyć bomby pod całe to kłębowisko. Dama powinna z cierpliwą radością wybrać to, co jej bliskim sprawi autentyczną przyjemność. Z czułością popatrzeć na małe dzieci biegające u boku rodziców. Wdychać atmosferę. Dama nie powinna myśleć o broni… Nie o broni… I nie o papierosach, bo w połączeniu z bronią stanowiły śmiertelną mieszankę. Palenie szkodzi, broń też. Z ponurą determinacją ruszyła przed siebie i przekroczyła próg sklepu, w witrynie którego wystawiono przeróżne ekskluzywne drobiazgi. Miała nadzieję opuścić go szybko ze zdobyczą i co najmniej do przyszłego roku nie wracać do galerianianego przybytku. Ledwo postawiła stopę za progiem, wciśnięta między drzwiami a ścianą panienka w czarnym golfiku i gustownej szarej spódnicy, wykrzyknęła do niej entuzjastyczne „Dzień dobry”

Im głębiej wchodziła, tym więcej odkrywała poupychanych za półkami i regałami panienek w czarnych sweterkach, wyczekujących do ostatniej sekundy, aby krzyknąć do niej osaczające „Dzień dobry”. Jak stado drapieżników okrążające ofiarę, która dopiero gdy zostanie oskrzydlona, zdaje sobie sprawę, że za późno na ucieczkę. Baśka sięgnęła do kieszeni, paczka papierosów leżała w niej wiernie, już, już miała ją wyciągnąć, kiedy przerwano piosenkę o płaczącym kolesiu walniętym w rogi w ubiegłe szczodre na rzecz komunikatu kobiety anioła, zawierającego znany już imperatyw kategoryczny.

Już miała ostentacyjnie opuścić przybytek, kiedy dostrzegła drobiazg. Drewniane, inkrustowane jajko z pozytywką w środku. Delikatny przedmiot idealnie pasował do małej Oli. Obok cudeńka na niewielkim pastelowo różowym kartoniku wypisano białymi literami „SALE”.

Uśmiechnęła się do siebie i wyciągnęła rękę po cacko. W myślach pojawiła się projekcja przejętej, dziecięcej twarzy, gdy odpakuje drobiazg. Natychmiast jednak zastąpiła go inna wizja.- smutne twarze innych domowników. To, co dla nich przeznaczyła wydało się teraz szare i niewystarczające. Poczuła, że musi szybko nadrobić własną niefrasobliwość. Rozgorączkowanym wzrokiem rozejrzała się po uroczym sklepiku z drobiazgami. Wszechobecne panienki już jej nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie, okazały się świetnymi doradcami. Pytały o członków rodziny, podpowiadały, odkładały niektóre rzeczy, by wskazać Baśce, ze zdecydowaną determinacją, inne, ich zdaniem bardziej odpowiednie. Trafiały za każdym razem. Może i rzeczy, które pokazywały były nieco droższe, może nie pytały o budżet, a wręcz stwierdzały, że to tylko parę szkiełek, ale czyż nie wiedziały idealnie czego jej, Baśce potrzeba? Wkrótce opuściła sklep z torbą, w której znalazło się coś dla każdego z członków rodziny i z poczuciem satysfakcji po dobrze spełnionym obowiązku. Zaraz jednak ogarnął ją smutek. A ona? Powinna też pomyśleć o sobie. Tłum już jej nie przeszkadzał, muzyka nie drażniła. W uniesieniu przebiegała kolejne butiki mierząc i kupując fatałaszki. Kilka godzin później ledwie była w stanie utrzymać wszystkie torby i paczuszki.

Ochłonęła jeszcze na ulicy. Przetasowała krytycznie torby, przejrzała paragony, stwierdzając, że zasobność jej woreczka ze szkłem skurczyła się tak znacznie, że przetrwanie do końca miesiąca poziomem skomplikowania dorównywało kombinacji alpejskiej. Tylko jak to możliwe, skoro kupiła wszystko na wyprzedaży, w niewiarygodnie korzystnej cenie? Obok niej stała kobieta, która wcześniej opowiadała przyjaciółce z przejęciem, co też musi kupić. Siedziała teraz skurczona na miejskiej ławce i patrząc na torby powtarzała z rozpaczą „On mnie z domu wyrzuci!”

-Nieudane zakupy? – zagaiła Baśka.

- Nieudane?! Pani chłop mnie z odmu wyrzuci! Nic do końca miesiąca nie zostało, a gdzie tu wieczerza?! – pokręciła głową i niemal zapłakała.

- To może chociaż część oddać? – zasugerowała Baśka.

- Oddać?! Jak oddać! Oszalała pani! Żeby pomyśleli, że Cedrowskiej nie stać na prezenty?! Ja, proszę pani, swoją dumę mam i swój honor szanuję, proszę pani! – zaczęła gestykulować i przy honorze uderzyła się w pierś - Ja nie oddawałam i oddawać nie będę! Też pomysły. Proletariat – rzuciła ostatnie słowo niemal jak splunięcie, podniosła torby i dumnie ruszyła przed siebie.

Baśka jeszcze raz przejrzała woreczek. To aż niemożliwe, aby tak uszczupliła swoje oszczędności. Te kilka siekańców, które walały się na dnie stanowiły cały jej majątek do końca miesiąca. Czym się różniła, od znikającej właśnie Cedrowskiej? Pomyślała, nie po raz pierwszy, że mogłaby jednak lokować szkło w bankach, choćby po to, aby uniknąć podobnych sytuacji, ale wówczas musiałaby korzystać ze szkłomatów, a tego chciała uniknąć. Co prawda w niektórych miastach stały maszyny wysypujące szkło, po przeskanowaniu tęczówki oka, ale Baśka nie do końca im ufała. Po pierwsze automaty często tłukły szklane koraliki, a jak wiadomo siekańce automatycznie traciły na wartości. Dwie połówki niebieskiego koralika nigdy nie były wartościowo równe całemu koralikowi, a najwyżej jego czterem piątym, i to tylko w tej niesamowicie rzadkiej sytuacji, jeśli przy pęknięciu nie poodkruszały się na brzegach. Poza tym szkłomaty nie były ogólnodostępne, a skanowanie tęczówki po ostro zakrapianej imprezie było wyjątkowo nieprzyjemne, i co istotniejsze, często dawało efekt odwrotny do oczekiwanego, gdyż skaner niespodziewanie znajdował wcześniej nieznany, niespecyficzny układ naczyń krwionośnych oka. Dlatego większość ludzi wierzyła starej zasadzie napełniania szkłem kieszeni. Baśka pomyślała z rezygnacją, że ktoś mógłby wynaleźć jakiś bardziej poręczny środek płatniczy. Tylko jaki? Papier? Zaśmiała się gorzko z niedorzeczności własnych fantazji.

 

W domu przejrzała wszystkie nowo nabyte suweniry. Niektóre były tak paskudne, że miała ochotę natychmiast je zwrócić. Co też ją naszło? Zaczęła analizować wypadki, Tylko z inkrustowanego jajka była naprawdę zadowolona. Późniejsze zakupy, to był jakiś amok, jakby ktoś rzucił na nią czar.

Postanowiła odwiedzić siostrę, zobaczyć małą Olę, to zawsze poprawiało jej nastrój. Trafiła w sam środek wojny. Kaśka rzucała gorącym ciastem z piekarnika, które jak pocisk pomknęło przez kuchnię, i w sposób zamierzony, lub nie, roztrzaskało się o ścianę za głową Dragomira, szwagra Baśki.

- Co się tu…- wrzasnęła Baśka i złapała siostrę za nadgarstki, zanim ta zdążyła rzucić w męża całym rozgrzanym piekarnikiem.

- Całą kasę puścił, łajdak! Wszystko! Na prezenty, psia Twoja mać, skundlona! – szarpnęła się, kopnęła w piekarnik.

-Nie obrażaj mamusi! – odkrzyknął, ale bez przekonania, zasłaniając się ramieniem.

- Mamusi! Ja ci mamusię dam! Utracjuszu, łajdaku, psia krwio! Za co ja dziecko wyżywię?! Za co rachunki popłacę?! Żeby jeszcze co konkretnego kupił…- nagle rozpłakała się jak bezradna dziewczynka.

- Kasiu, Kasieńsko, ja to wszystko odwiozę. Kachna, no nie płacz tylko – Dragomir usiłował podejść do żony, ale drapieżny wyraz twarzy, przypominający rysia na polowaniu, odwiódł go od zrobienia kolejnego kroku.

- Drago, a gdzie kupowałeś? – zapytała nagle zaintrygowana Baśka.

- Jeszcze ty!- Kaśka wrzasnęła na siostrę

- Poczekaj, Drago, to gdzie?

- W galerii Bifrost. Co to za róznica?

- Jeszcze nie wiem… - rozejrzała się po kuchni, która przypominała pobojowisko – Nie pozabijacie się?

- Kasia się uspokoi, prawda Kasieńko? Ja jutro wszystko naprawię.

- Zejdź mi z oczu!- Wrzasnęła wściekła jak stado demonów Kasieńka, ale nie chwyciła niczego ostrego, ani ciężkiego, więc Baśka uznała, ze może spokojnie opuścić pole bitwy, bez obawy, że jej ukochana siostrzenica zostanie półsierotą.

Myśli nie dawały spokoju. Zamiast pójść do domu, postanowiła poobserwować galerię. Tłum ludzi przelewał się nieustannie, denerwujące świąteczne single było słychać nawet tutaj, po drugiej stronie ulicy. Jedynie palić można było bez oporów. Baśka odpalała z ponurą satysfakcją papierosa za każdym razem, kiedy świąteczna muzyka cichła i brzmiał anielski, kobiecy głos. Niby dama nie powinna palić więcej niż dziesięć dziennie, ale dziś, dziś na pohybel … Nie, dama nie powinna nawet w myślach wypowiadać takich słów!

Zauważyła, że wielu ludzi wychodziło w euforii, ale zanim dotarli do paramobili, lub tuż po tym ich radość topniała. Niektórzy wręcz zawracali pojazdy i z przerażeniem w oczach i piskiem opon wjeżdżali z powrotem na Bifrostowy parking. Oddają, pomyślała Baśka, oddają, bo kupili pod wpływem… no właśnie, pod wpływem czego?

Następnego dnia ponownie wybrała się do galerii. Usiłowała zwrócić przynajmniej część wczorajszych zakupów, jednak tak usłużni przy kupowaniu ekspedienci, przy zwrocie okazywali się małymi złośliwymi gnomami, rzucającymi klientowi kłody pod nogi. Choćby i napisy w szatniach głosiły, że można wszystko zwrócić do siedmiu dni bez podania przyczyny, zawsze znalazło się coś, co ten zwrot uniemożliwiało. A to maźnięta pudrem bluzka, a to nitka, złośliwie wyłażąca ze szwu, której, zdaniem całego personelu, jeszcze wczoraj tam nie było i która zaczęła wysupływać się z oczywistej winy klienta. Ostatecznie zwróciła około połowy zakupów. Wszystko było jak zwykle irytujące; świąteczne melodyjki, rozłażący się we wszystkie strony tłum, wrzeszczące dzieciaki.

Baśka stanęła przed witryną sklepiku z drobiazgami, w którym wczoraj kupiła jajko. Była wściekła do tego stopnia, że pociły jej się dłonie. Miała ochotę jak najszybciej wyjść z galerii, ale musiała jeszcze coś sprawdzić. Jak poprzednio, urocza panienka napadła na nią wyćwiczonym do perfekcji, entuzjastycznym „Dzień dobry”. Baśka ominęła ja obojętnie i rozglądała się po pomieszczeniu. Brała w dłonie kolejne przedmioty, ale nic się nie działo. W końcu dostrzegła małe pudełeczko na biżuterię, opisane karteczką, która głosiła, że można je dostać w wyjątkowo korzystnej cenie. Było ładne, wzięła je do ręki. Fala entuzjazmu ogarnęła ją bez ostrzeżenia. Ostatkiem sił trzymając się zdrowego rozsądku, wypadła z galerii. Gdyby została, wydałaby te parę groszy, które jeszcze miała.

Odetchnęła głęboko. Zapaliła papierosa i językiem przesunęła w kącik ust. Teraz mogła myśleć. Niby zwykłe miejsce ludzkiego spędu, a jednak coś nie grało. Resztę dnia spędziła włócząc się korytarzami hali handlowej. Dama, co prawda nie powinna śledzić, węszyć i podejrzewać. Dama powinna być miła i ufna. Ale Baśka była też z cechu łowców, na publicznym wikcie i dostawała dwa wiadra szkła za węszenie i podejrzenia i za zabijanie. Więc, do cholery, wykona dziś swoją robotę!

Wreszcie z megafonów popłynął głos, który był jak miód na jej serce „Szanowni Państwo, za dziesięć minut zamykamy. Dziękujemy za zakupy i zapraszamy ponownie.” Komunikat powtarzał się co minutę, stosownie skracając czas pobytu opornych klientów, wyraźnie niezadowolonych z odliczania.

Baśka przeszła z części ogólnej do toalet. Długi, wąski korytarz kończył się drzwiami z napisem „Tylko dla personelu”. Wysunęła z torebki dwa niewielkie, zgrabne wytrychy. Zamek puścił niemal natychmiast, jak pod dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wręcz zaskoczona sukcesem, przekroczyła próg, usiłując zagłuszyć wyrzuty sumienia. Wszak co innego zabić jakiegoś demoniaka w lesie, a co innego włamywać się bezczelnie. No cóż, w końcu byli gentlemani- złodzieje, o których robiono nawet filmy, więc ona może być spokojnie taką damą- włamywaczką. Włamywaczką już została, pozostawała kwestia damy. Znalazła się w równie wąskim korytarzu, co poprzednio, tyle, że gorzej oświetlonym. Z obu stron, rzędami, osadzono drzwi. Na każdym skrzydle wypisano nazwę sklepu. ~ Wejście od zaplecza~, pomyślała. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Przechadzała się najciszej jak potrafiła, nasłuchując dobiegających zza drzwi odgłosów. Miała nadzieję natrafić na coś, co pomoże rozwiązać zagadkę. Jednak zza drzwi dochodziły wyłącznie zwykłe oznaki działalności personelu, sprzątającego po długim dniu. Chlupot wody wlewanej do wiadra, szelest miotły i odkurzacza, charakterystyczne terkotanie kasy fiskalnej, śmiechy, rozmowy. Powoli krzątanina cichła, a szelest opuszczanych automatycznie metalowych kotar świadczył, że załogi opuszczają pokłady. Nic nadzwyczajnego, zwykłe sklepy, zwykli ludzie. Baśka powoli ruszyła w kierunku wyjścia. Jeśli nie chciała spędzić nocy na kamiennej podłodze, ukrywając się przed ochroną, to był ostatni moment.

Zza jednych drzwi wydostawał się zapach orientalnych kadzideł. Pewnie by go zignorowała, gdyby nie towarzyszące mu tajemnicze mamrotanie. Pchnęła drzwi. Były zamknięte. Najciszej, jak potrafiła wsunęła wytrych w zamek. Mimo to wydawało jej się, że mechanizm łupnął niczym bęben. Wstrzymała oddech i na chwilę zastygła w bezruchu. Nic się nie działo. Powoli pchnęła drzwi. Ulżyło jej, gdy otworzyły się bezszelestnie. Pomieszczenie, w którym się znalazła było niewielkim schowkiem pełnym mioteł, pudeł i przeróżnych szpargałów. Pod ścianą stał okrągły stolik z czterema krzesłami. Wisiała nad nim obskurna szafeczka. Kącik socjalny. Zza drugich drzwi, niedomkniętych, odgradzających kanciapę od powierzchni dla klientów sączyło się mdłe światło. To co wcześniej było tylko mruczeniem , teraz ułożyło się w słowa:

O wielka bogini

Dóbr wszelkich łowczymi

O wszechmocna Sale,

Prowadź tłum na halę.

Niech płacą sowicie, wszak od tego życie.

Baśka wyjrzała przez szparę. Znajdowała się w sklepie z ekskluzywnymi drobiazgami, tyle, że teraz półki zsunięto pod ściany, pozostawiając duży plac. Na środku stał niewielki stolik, na którym płonęły świece i kadzidła. Na środku postawiono mosiężną misę. Płonął w niej ogień. Dookoła stolika, niczym kapłanki, stały ekspedientki sklepu, co do jednej ubrane w czarne golfiki i szare spódniczki. Jakiś metr za nimi gęstą ciżbą ustawił się wielobarwny tłumek, w którym dziewczynie udało się zidentyfikować twarze obsługi niektórych sklepów.

Jedna z kapłanek wyszła na przód ze spreparowanym krowim rogiem i wlała wonną ciecz w ognisko. Tłumek padł na twarze.

Padamy na twarz przed Tobą.

Wierząc, żeś Ty pod osłoną blichtru i materializmu.

Opary powoli formowały postać. Mgła o kształtach nagiej kobiety, z imponującym naszyjnikiem od D’Iora delikatnie kołysała się nad misą.

Baśka chciała przyjrzeć się bliżej. Nieopacznie pchnęła karton, który z łoskotem opadł na drzwi. Wypadła z kryjówki. Mglista twarz kobiety o rysach lalki Barbie, zwróciła się w jej kierunku. Kapłanki, zaskoczone, przerwały krąg. Widziadło znikło.

Baśka stała naprzeciw skonsternowanego tłumu. Ktoś zrobił krok w jej kierunku. Gniewne twarze otaczały ją powoli. Główna kapłanka podeszła do niej i uśmiechnęła się pobłażliwie.

- I co chciałabyś zrobić, dziecko? –zapytała. Baśka obojętnie wzruszyła ramionami.

- Nie widzisz – kontynuowała kobieta – rodzi nam się nowy bóg.

- Bóg czego?- Baśka czuła narastającą wściekłość. Gotowała się do skoku, ale w tym momencie dwóch osiłków chwyciło ją pod pachy a trzeci, unieruchomił nogi. Nawet łowca musi wiedzieć, kiedy się poddać i to był ten moment. Nie miała szans na wygraną z całym tym tłumem, a jednak szarpnęła się i rzuciła siarczyste przekleństwo. Kobieta w odpowiedzi tylko się zaśmiała i niedbałym, niemal pobłażliwym ruchem wskazała na drzwi. Dwóch osiłków wzięło dziewczynę pod pachy . Kątem oka zauważyła, że ludzie za jej plecami formują ponownie krąg, a kadzidełka na nowo kopcą obficiej, aby na końcu utworzyć eteryczną postać.

-Bóg czego?! – Krzyknęła do wykidajłów, zapierając się nogami już w wyjściu. W odpowiedzi jeden z nich pchnął ją kolanem w plecy, aż wpadła twarzą w świeży śnieg.

- Bóg durniów- zamamrotała Baśka do siebie – Nowe boże narodzenie.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Nefer 27.02.2019
    Kolejne bardzo dobre opowiadanie, satyryczny pastisz naszych konsumpcyjnych czasów, gdy "Wyprzedaż" staje się bogiem. -:). Niezbyt może skomplikowana, ale sprawnie poprowadzona intryga, dużo niewymuszonego humoru, język bez zarzutu. Czegóż chcieć wiecej? Otóż trafia się jednak pewien poważny minus. Wiem, że odpisywanie od samego siebie to nie plagiat, ale wrzucenie identycznego fragmentu tekstu (dosłownie) do dwóch różnych opowiadań, to jednak trochę wobec czytelnika nieuczciwe. Sama z pewnością wiesz, o który fragment i które opowiadanie chodzi. Z tego powodu tylko "czwórka".
    PS. To Baśka jest taką nałogową palaczką? Wcześniej chyba o tym nie wspominałaś. :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania