Sam jedynie człowiek z mostem

Tym razem wychynięcie ze snu było tak gwałtowne, że w chwili otwarcia oczu całą swoją silną wolą powstrzymałem się od ucieczki z ciepłego łóżka. Zacisnąłem pięści i rozluźniłem je. Załopotałem powiekami. Zakręciłem dużym palcem u lewej nogi. Przesunąłem wzrokiem po suficie muśniętym nikłym światłem lamp ulicznych. Wszystko w porządku. Wszystko było tak, jak dawniej.

Słysząc dźwięk mimowolnego westchnienia ulgi wydobywającego się spomiędzy moich warg, aż się wzdrygnąłem. Ale odetchnąłem jeszcze raz. Przekornie. Bunt skierowany przeciw samemu sobie jest zawsze najciekawszy, prawda?

Założyłem ręce za głowę i zerknąłem jeszcze raz na pajęczynę skłębioną wokół z dawna przepalonej żarówki na suficie. Wpatrywałem się w brud świeżymi oczami, usiłując najwyraźniej odnaleźć w nim jakąś prawidłowość, logikę, prawdę – a mój umysł, wciąż niewypoczęty, nie zamierzał brać w tym udziału. Nie wiem, przez ile czasu trwałem w tej śmiesznej, błogiej bezmyślności.

Nagle odkryłem, że bardzo chcę coś powiedzieć. Cokolwiek. Myśli, które najwyraźniej przez cały ten czas kłębiły się bezładnie po moim mózgu, zapragnęły znaleźć ujście. Zacisnąłem usta.

Rozejrzałem się po zupełnie bezludnym pokoju ze świadomością, że równie puste jest całe mieszkanie. Świetnie. Będzie tak jak zwykle. Kiedy ja mówię...

- ...Nikt mnie nie słucha – dokończyłem już na głos, schrypnięty od snu. Zachichotałem. To było tak fascynujące!

Wypowiedziałem jeszcze kilka spraw: dzień dobry, abonent jest czasowo niedostępny, opóźnienie może się zwiększyć lub zmniejszyć i, nie wiedzieć czemu, dokumenty poproszę. Tym razem parsknąłem śmiechem. Ha! Jest niewiele rzeczy, które tak naprawdę mają więcej znaczenia!

Zataczając się lekko od niepowstrzymanego chichotu, który mną targał, zsunąłem stopy na podłogę. Była szorstka, drewniana – z pewnością pełna drzazg. Przeciągnąłem jedną i drugą stopą raz i drugi, ale nic się nie wbiło. W głębi serca byłem zawiedziony. Ba, czułem to całym sobą. Postanowiłem, że daruję sobie te zabawy z drzazgami, jak nie dziś, to jutro, i sięgnąłem do szuflady w komodzie przy łóżku. Wyjąłem zegareczek nie większy od tej najbardziej środkowej strefy wewnętrznej części dłoni. A więc dopiero dochodzi czwarta, stwierdziłem w myślach.

- A więc dopiero dochodzi czwarta! - poprawiłem się, mówiąc na głos. Nie miałem powodów, by zatrzymywać to stwierdzenie dla siebie. Cóż można robić o czwartej? Bo chyba nie spać, już nie... Nie po tym śnie-

- Co to właściwie było? - zacząłem się głowić, drapiąc się po czaszce za uszami. Dawno nie miałem snu, który sprawiłby, że wolałem pozostać po stronie jawy. Sny były doskonałą ucieczką. Bezpieczną... Zawsze można było wrócić, nie przyznając się, że było się gdzieś indziej. Nikt, naprawdę nikt nie musiał wiedzieć... Ale ten był inny.

Wstałem i pokręciłem się po pokoju tanecznym krokiem, wyobrażając sobie dźwięki akordeonu i trąbki krążące razem ze mną. Po kilku niemal idealnych moim skromnym zdaniem piruetach oparłem się o parapet i wyjrzałem przez okno. Śnieg się przeterminował, jaka szkoda.

Każde okno, które mogłem zobaczyć, było ciemne. Nikt nie snuł się ulicą. Pewnie wszyscy spali i śnili. Zapragnąłem życzyć im wszystkim kolorowych snów.

No właśnie, ale... Co?

Może by tak wyjść i się przejść?

Koniecznie! Co może być piękniejszego, godniejszego podziwu, doskonalszego – nad świat pozbawiony ludzi?

Pośpiesznie, z pewną ekscytacją, którą odczuwałem wyjątkowo wyraźnie, ubrałem się i wymknąłem z mieszkania.

Stanąłem na środku ulicy i odetchnąłem mroźnym powietrzem tak głęboko, jak tylko mogłem. Spojrzałem w niebo i uśmiechnąłem się do gwiazd tak, jak nigdy nie uśmiechnąłbym się do drugiego człowieka. I chociaż mi nie odpowiedziały, wiedziałem, że są mi cudownie bliskie.

To nie tak, że gardziłem ludźmi... Nigdy nie było mi do nich po drodze i tyle. Nie potrafiłem z nimi postępować. Nie potrafiłem postępować sam ze sobą, więc czy dziwi fakt, że nie ciągnęło mnie do osób, które znałem przecież znacznie słabiej od siebie? Znacznie ciekawszy był fakt, iż to ludzie nie potrafili sobie poradzić z moją przypadłością. Ja sam nigdy jej nie kwestionowałem, nie zagłuszałem, nie złorzeczyłem. Bo była moją częścią. Jak wszystko, co przyrosło do mojego korpusu. Jak każda moja pojedyncza myśl.

Najbliższa rodzina zawsze tolerowała moją ekscentryczność, jak to zwykli światle określać, i nie dziwię się im wcale, bo taka jest powinność bliskiej rodziny. Ale najwyraźniej ta moja wewnętrzna odmienność zbytnio drażniła ludzi, bo nikt – nigdy-

- Dość użalania! - cisnąłem ze złością w przestrzeń. Nie chciałem znowu myśleć o wyprowadzce, o rodzicach, o ludziach, ludziach tu, ludziach tam, którzy zawsze patrzą, jakby mieli właśnie na myśli coś wyjątkowo przykrego. - Dość – wycedziłem, usiłując się opanować. Spacer, tak, spacer. Spacer zawsze pomaga.

Ruszyłem przed siebie, wymachując rękami w rytm piosenki, którą właśnie podpowiedział mi skład odpadów, jakim jest mój umysł. Resztki choćby najbłahszych wspomnień mojego snu całkiem wywietrzały mi z głowy.

Właściwie, to był idealny dzień... Lub idealna noc...

Od dawna byłem zmęczony. Jak gdybym ciągle odbywał ten sam straceńczy bieg. Codziennie musiałem wstawać, czy mi się to podobało, czy nie. Musiałem wychodzić do pracy i tkwić tam. Musiałem być otoczony przez najróżniejszych ludzi. Ludzi, których nie znałem i nie mogłem poznać, a którym byłem zupełnie obojętny. Musiałem podtrzymywać własne czynności życiowe, dokarmiając się w różnych miejscach. I musiałem żyć ze świadomością, że do możności nazwania tego życiem wiele jeszcze brakuje. Bo aby było życie, pojedynczy człowiek jest niewystarczający.

Oddałbym wiele za stanie się bardziej bezmyślnym.

Z każdym krokiem stawałem się coraz bardziej ponury. Struty. Ten poranny wybuch obłąkańczej wesołości? Bez znaczenia. Bo znów wracałem do punktu wyjścia.

Szedłem coraz szybciej, nie panując nad własnymi stopami. Chciały mnie nieść jak najdalej. To był ich sposób, by mi to przekazać. Nie miałem nic przeciwko.

W kontekście całego świata... Czym jest jeden nieszczęśliwy człowiek?

Zaśmiałem się, a dźwięk własnego śmiechu zmroził mi krew w żyłach. To z kolei rozbawiło mnie jeszcze bardziej.

Ciekawe, czy gdybym uzewnętrznił się teraz komuś, losowej osobie – czy zostałbym zrozumiany? Szedłem właśnie dość uczęszczaną drogą, mijałem jakichś ludzi... Kusiło. Ale też bałem się.

Wiedziałem za to, czego się nie boję. Wyzbyłem się lęku przed niebytem.

Boże miłosierny, to brzmiałoby tak pompatycznie!

- Wyzbyłem się lęku przed niebytem – powiedziałem, krzywiąc się. Tak, to było nawet śmieszne... Ale zbyt poważnie traktowałem to zdanie.

Już dawno utwierdziłem się w przekonaniu, że prościej i przyjemniej jest porzucić to wszystko. Mimo całego zniechęcenia, było szkoda.

Nadal jest. Delikatnie, nieznacznie.

Rozejrzałem się po wciąż szarym świecie. To będzie piękny kres. Najpiękniejszy.

Minąłem most. Zawróciłem. Nikogo na nim nie było, nikt mi się nie przyglądał z zaciekawieniem lub tez nie. Usiadłem, najpierw krzyżując nogi, potem przewieszając je przez kraniec nawierzchni. Poprawiłem się. Coś było nie tak. Wstałem, cofnąłem się i rozpędziłem, zatrzymując się na barierce. Może jednak nie most jest mi pisany, pomyślałem, i poszedłem dalej.

Minąłem pociąg, pod który mógłbym się podłożyć. Minąłem budynek, z którego upadek byłby spektakularny. Inny most. Jeszcze inny pociąg. Słońce wzeszło, a ja błąkałem się w rozpaczy. Bo chciałem już to skończyć, a rozdrabniałem się jak niedorostek z kompleksami. Powoli pęczniała we mnie wściekłość, nadzwyczajna, bo skierowana przeciw sobie.

Powiedziałem sobie – niech będzie choćby jedna rzecz w moim życiu, która nie skończy się jałową zadumą.

Przystanąłem, wpierw wyzbywszy się wszystkich zbędnych myśli.

To było najtrudniejsze.

I skoczyłem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Vecordis 20.12.2016
    Hej, mam znakomity pomysł! Może by tak ktoś to przeczytał i się wypowiedział? :]
  • illibro 20.12.2016
    Piękne! Nawet pomyślałem sobie, że mógłby to być list pożegnalny. Mam nadzieję, że to nie jest list pożegnalny oczywiście ;) Ale tekst piękny. Taki zupełnie naturalny, jakby napisany w stanie najwyższego spokoju a jednocześnie wzbudzający wiele emocjonalnych strun. Przynajmniej moich ;-) Właściwie to czekam na więcej ;-) Ps. Też czasem chcę być bardziej bezmyślny ;-)
  • Karawan 20.12.2016
    Literówki? - obecne! Interpunkcja? - także ( nawet taki abnegat jak ja to zauważył). Zalatuje schizofrenią, a strachu ani ani? Za to wszystko ( po podsumowaniu !) należy się wg mnie ...5! Fajnego prezentu pod choinką. ;))
  • Vecordis 20.12.2016
    Dzięki! Ale literówki? Nie odnalazłem... :)
  • Freya 20.12.2016
    Podoba mi się taka radosna afirmacja życia. Podmiot jest właściwie zorientowany i wie, że tak zasadniczo, to w niczym nie jest decyzyjny, no chyba że w samobóju.
    Brak zrozumienia we własnym otoczeniu interpretuje subiektywnie, bo czego oczekuje... nie wie. Chce coś zmienić, lecz ma braki w dziedzinie kreatywności, a więc hooop. ;)
  • Vecordis 20.12.2016
    Dziękuję, ludzieńkowie, naprawdę przyjemny przedświąteczny prezent! Jestem w trakcie przeprawiania paru tekstów z zamierzchłych czasów, może uda mi się coś jeszcze wrzucić, zanim o mnie zapomnicie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania