Same złośliwości
Ostatnio spotykają mnie same złośliwości, nie żebym był tutaj całkowicie bez winy, lecz na początku na pewno stałem się ofiarą. Wszystko zapoczątkował synek, pożyczając mój samochód, jako niedoszły w mojej ocenie kierowca rajdowy zwyczajnie przeszarżował. Moc silnika na jego wyczyny była niewystarczająca, doszły jeszcze do tego niewzmacniane tylko standardowe fabryczne hamulce i nieszczęście gotowe. Doszczętnie rozbity samochód laweta przywiozła na podwórko, wszystko to było zaplanowane. Wiadomo było za zniszczenie mojego auta gnojkowi łeb bym ukręcił, a tak jak zobaczyłem wrak, to cieszyłem się jak głupi, że nic mu się nie stało. Mogłem, chociaż ręką palnąć go w łeb dla własnej satysfakcji, jednak sprawy potoczyły się trochę inaczej. Potrzebowałem pilnie samochodu na wyjazd w delegację, innej możliwości dojazdu do dziury zabitej dechami nie było. Zgodnie z danymi statystycznymi wichura ta liczyła do niedawna sześćdziesiąt tysięcy mieszkańców, lecz teraz jest dużo mniej.
Miotałem się jak oszalały próbując załatwić jakiś środek transportu. Właśnie wtedy do syna przyjechał prawdziwą rajdówką kolega, był to ich pierwszy wspólny samochód. Już od dzieciństwa chcieli się ścigać w rajdach, a tu auto sprawne i do tego zarejestrowane, więc musiałem z niego skorzystać. Aspiracji na demona prędkości nie miałem, dlatego jechałem w mojej ocenie spokojnie. Jak bardzo się myliłem, zorientowałem się po wskazaniach licznika. Teren zabudowany pokonywałem z prędkością stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, przestraszyłem się utraty prawa jazdy na trzy miesiące, pięciuset złotowego mandatu oraz dziesięciu punktów karnych. Delikatnie przycisnąłem pedał hamulca i samochód stanął prawie w miejscu. Nawet nie zauważyłem jak goniący mnie cwaniaczek, nie chcąc skasować tyłu mojego samochodu pojechał w bok i zniszczył cztery ogrodzenia różnych posesji, zanim się zatrzymał na drzewie.
Nieświadomy, co się wokoło mnie dzieje jechałem dalej, tylko tym razem przepisowo. Taka jazda widocznie nie odpowiadała kierowcy samochodu dostawczego z przyczepą, który mógł przewozić w nim maksymalnie trzy i pół tony. Pojazd był przeładowany jak zawsze, tym razem miał towaru zaledwie sześć ton. Kierujący gnał jak zwykle na ile tylko silnik mu pozwalał, wiedział dzięki łączności radiowej, że ścieżka jest czysta. Żadnych misiaczków i krokodylków nie było, to też bez obawy, stresu wyprzedzał wszystkich i wszędzie. Żwawo przemknął obok mnie, tylko przyczepa na zakręcie zahaczyła rajdówkę. Auto już bez mojej woli skręciło w prawo i wpasowało się między dwa blisko rosnące dęby. Wpadłem samochodem, a właściwie tym, co po nim zostało między spore drzewa. Miałem dużo czasu czekając na pomoc, całe moje życie przeleciało mi miedzy oczami w obawie, że wybuchnie paliwo. Uważna obserwacja otoczenia uspokoiła mnie, siedziałem tylko w klatce wzmacniającej samochód, a pozostałe klamoty rozsypały się dokoła w tym i bak.
Wypadek skończył dla mnie się szczęśliwie, chociaż syn z kolegą byli wściekli, ponieważ utracili możliwość rajdów w tym sezonie. Ostatecznie to wina leżała po stronie syna, on pierwszy uszkodził moje auto. Jednak miałem, za co im obu dziękować, gdybym jechał swoim samochodem byłoby już po mnie, a tak żyję i cieszę się pełnym zdrowiem. Fizycznie nic mi nie dolegało, gorzej było z psychiką, siadła na całej linii. Miałem lęk przed wsiadaniem do wszystkich pojazdów, bałem się każdej niebezpiecznej sytuacji podczas jazdy. Drogi nasze stale są świadkami tragicznych zdarzeń, krzyże i palące się na poboczach znicze ciągle to przypominają. Musiałem przezwyciężyć strach, kupując dla siebie bezpieczny pojazd. Mając już taki środek transportu mógłbym przemieszczać się bez obaw, więc wybór padł na sławny amerykański „Młotek” w bezpośrednim tłumaczeniu. Jednak zaistniały dwie okoliczności, które to uniemożliwiały. Pierwszym była bariera finansowa, dla mnie nie do przeskoczenia. Drugim był słaba, jakość produkcji nieprzystosowana do polskich dróg. Podczas próbnych jazd dla wojska w naszym kraju, uległy awarii trzy z pięciu pojazdów podczas przejazdu z lotniska na poligon gdzie miały być testowane. Pozostało mi jedynie skierowanie swojej uwagi na wschód, gdzie produkowano od dziesiątków lat, sprzęt przystosowany do nieprzejezdnych dróg syberyjskich. Ceny za te pojazdy były wysokie, lecz możliwe do udźwignięcia, szczególnie w ofercie producenta. Bezpośrednio zwróciłem się do fabryki o dostarczenie pojazdu, bezpiecznego z dziesięcioma poduszkami powietrznymi i kurtynami w takiej samej liczbie, posiadającego doskonałe osiągi na drogach utwardzonych i w terenie. Poza tym ma być ekonomiczny i rodzinny, posiadać kontrolowane strefy zgniotu, nadające się jednocześnie do rekreacji i wypoczynku oraz wyposażone w sprzęt audio i wideo. Moje indywidualne wymagania sporo kosztowały, lecz zapewniały mi całkowite bezpieczeństwo i bezawaryjność systemów, w jakie pojazd został wyposażony. Producent zapewniał dziesięcioletnią gwarancję na wszystkie elementy oraz przez cały ten okres bezpłatny serwis. Przed realizacją kontraktu dostałem jeszcze dokumentację techniczną do zaakceptowania oraz trzy warianty proponowanego wyglądu. Śliczne to nie było, lecz na pierwszy rzut oka każda propozycja, budziła respekt u innych użytkowników dróg. Wyczyściłem konto rodzinne i złożyłem zamówienie, które błyskawicznie zrealizowano.
Swoje cacko dostałem wkrótce i to z dostawą do domu. Jak ja się cieszyłem, miałem teraz bezpieczny pojazd koloru śliwkowego z wyglądu przypominającego mały transporter opancerzony. Żonę mało szlag nie trafił, jak go zobaczyła, a może widziała wcześniej stan domowego konta. Jako osoba nie przystosowana do życia w społeczeństwie, wywaliła wszystkie moje rzeczy z domu. Pozostało mi jedyne wyjście, zamieszkałem w pojeździe w większości stojącym na przydrożnym parkingu. Każdego dnia w drodze do i z pracy budziłem respekt u innych użytkowników dróg. Trwało to do ubiegłego tygodnia Z samego rana w drodze do pracy przy wyjeździe z parkingu czekałem na bezpieczny wjazd na drogę publiczną. Jakie było moje zdumienie, gdy po ujechaniu około sześćdziesięciu metrów, coś walnęło w mój pojazd. System bezpieczeństwa błyskawicznie zadziałał, wystrzeliły wszystkie poduszki powietrzne oraz kurtyny. Byłem wleczony trzysta metrów rowem, opatulony w poduchy. Mój piękny pojazd został rozbity. Przedzwoniłem do producenta po pomoc techniczną. Udało im się przyjechać całe trzydzieści minut wcześniej od straży pożarnej i o godzinę szybciej niż dojechało pogotowie oraz policja. Serwisanci bardzo się nudzili w oczekiwaniu na zakończenie dokumentacji powypadkowej. Jak tylko mogli, zabrali uszkodzony pojazd razem z połową terenowej beemki biednego polityka, która była wprasowana w mój pojazd. Tak bardzo się spieszyli, że zapomnieli wypakować i pozostawić moje ulubione rzeczy. Zostałem bez kołderki, podusi i mojego ulubionego misia. W mojej ocenie było to zwykłe chamstwo. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że producent odmówił mi naprawy serwisowej. Anulowanie gwarancji tłumaczył (na skutek uczestniczenia pojazdu w działaniach wojennych gwarancja właśnie została unieważniona), jakie działania wojenne wściekałem się za użycie takiego słowa. Musieli pogłupieć w tej Rosji, co oni nie wiedzą, że tutaj jest kraj wspaniałych, zgodnych i miłujących siebie nawzajem ludzi.
Z pomocą kancelarii prawnej oprotestowałem odmowę naprawy. W dopowiedzi przysłali mi materiał filmowy z prób wytrzymałości prototypu mojego pojazdu. Testy ujawniały jego wyjątkową odporność na zniszczenie za pomocą ładunków wybuchowych, min przeciwczołgowych i pocisków do zwalczania broni pancernej. Przeprowadzili dodatkowy test po moim wypadku i okazało się, że po rozpędzeniu ich legendarnego czołgu T-34 do stu kilometrów. Można nim uderzając w pojazd, jaki posiadałem dokonać dopiero takich zniszczeń. Nawet zaprosili mnie na ich koszt do obejrzenia powtórki testu tylko z użyciem czołgu T-74, ponieważ więcej zabytkowej broni nie posiadają.
Chętnie pojechałbym na bezpłatną wycieczkę, tylko od czasu incydentu przebywam w areszcie. Pojazd, jaki uderzył w mój transporterek, kierował wyjątkowo biedny polityk i do tego bardzo zasłużony dla kraju. Zostałem oskarżony, lecz na razie jeszcze nie wiedzą, o co. Najważniejsze siły polityczne muszą ustalić, czy polityk zginął w obronie ojczyzny, czy za nią poległ. Dopiero wtedy przypiszą mi odpowiedni paragraf kodeksu karnego, z którego wyniknie, co zrobiłem. Tylko to jest jedna strona medalu, drugą jest przypadkowe zabranie połowy terenowej beemki polityka, która wprasowała się w mój pojazd. Ekipa techniczna nie była w stanie rozróżnić elementów dołączonych do mojego transporterka i zabrała wszystko. Teraz Rosjanie nie chcą zwrócić wywiezionych elementów terenówki i z tego powodu powstał konflikt polityczny. Samochód zakupiła żona polityka pracująca, jako kasjerka w hipermarkecie na umowę zlecenie. Pozostałe pieniądze pochodziły z dofinansowania z biura Ochrony Rządu i do czasu spłaty kredytu, pojazd był własnością państwa.
Tylko jedno jest w tym wszystkim jest bezsporne, wszyscy się na mnie złoszczą, tylko ja nie wiem, za co.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania