Samobójcze rozwiązanie
Cause you feel life's unreal and you're living a lie
Such a shame, who's to blame and you're wondering why
Then you ask from your cask is there life after birth
What you saw can mean hell on this earth
Była głucha noc. Czuł dziwny niepokój. Szedł wąską ulicą. Nie pamiętał, jak się tu znalazł. Mijał kolejne ruiny budynków z neonami, mógł jeszcze dostrzec opuszczone w pośpiechu biura.
– Panie Voltair.
Zamarł. Wołał go niewinny dziewczęcy głos. Rozejrzał się czujnie, ale nikogo nie zobaczył. Był sam. Sam, jak zwykle. Znowu ogarnęło go przeczucie, że coś, co niekoniecznie jest człowiekiem, czai się w ciemnościach. Sięgnął do kieszeni taniego i niewygodnego garnituru. Nie znalazł broni, natrafił za to na coś lepkiego. Krew. Jego dłonie ubrudzone były ledwo dostrzegalnym w półmroku szkarłatem.
– Panie Voltair! – znów wołanie. Dlaczego nie ma przy sobie broni? Choćby nawet scyzoryka. Nie mógł już nic więcej zrobić...
– Panie Voltair! – ktoś pisnął mu prosto do ucha. Przestraszony aż podskoczył na krześle. Powróciwszy do rzeczywistości, przetarł zaspane oczy. – Już się bałam, że pan umarł.
Wielkie zielone oczy wpatrywały się w niego z zaciekawieniem. W pierwszej chwili pomyślał, że to Cat zrobiła mu głupi kawał. To jednak nie były agentka, a znacznie młodsze dziewczę.
– Ktoś ty? – zapytał srogo.
– Julia – przedstawiła się niedbale. Miała około dwudziestu lat i ubrana była jak typowa przedstawicielka współczesnego proletariatu. – Chciałam pana wynająć, bo podobno pan każdego zajęcia się ima.
– Ty? Potrzebujesz ochroniarza?
– Przewodnika – sprostowała. – Na wyprawę poza mury.
– A pieniądze masz? – zadał podstawowe pytanie. Od udzielonej odpowiedzi zależało, czy w ogóle mają o czym rozmawiać. Dziewczyna odgarnęła czarne kręcone włosy z czoła i zdjęła z palca pierścionek.
– Płacę tym. Złoty.
– A gotówka? – Wykrzywił wargi w grymasie niezadowolenia. Nie znał się na błyskotkach, wolał banknoty.
– Tata stwierdził kiedyś, że pieniądze wkrótce stracą swą wartość nominalną i liczyć się będzie kruszec – uśmiechnęła się słodko.
– Geniusz ekonomii – odparł nieprzekonany. – Coś jeszcze ten twój tata mówił? Nie wspominał przypadkiem, że chodzenie poza mury to nie jest fajna sprawa?
– Raz dodał, że kruszec też straci z czasem swoją wartość i liczyć się będzie jedzenie. A jeszcze później znaczenie będzie miała tylko broń – nie załapała, a może nie chciała załapać aluzji. – To jak, zgodzi się pan?
Wziął do ręki pierścionek i uniósł go pod światło. Ekspertem nie był, ale wyglądał na prawdziwy. Zlustrował podejrzliwie swoją przyszłą klientkę.
– Jeśli rzeczywiście chcesz mnie wynająć, to przestań zwracać się do mnie per pan – zastrzegł. – O jakiej wyprawie mowa?
– Nie wiem dokładnie, gdzie to jest, ale podobno blisko. Zaraz za Nefilim... – ściszyła głos. – Poprowadzi mnie pan?
– Dokąd?
Na moment zawahała się, jakby bała się powiedzieć wprost, chociaż być może po prostu jeszcze nie zaufała mu na tyle, by zdradzać swój cel. Spuściła wzrok.
– Niektórzy nazywają to Avalonem, inni Nirwaną – powiedziała w końcu z wyraźną wstydliwością. Niezadowolony pokręcił przecząco głową, raczej do siebie samego niż do niej. Oczywiście, znał to miejsce, ale bardzo go nie lubił. Przywoływało niemiłe wspomnienia.
– Tylko ty, czy ktoś jeszcze? – Starał się sprawiać wrażenie, że jeszcze się waha.
– Tylko ja.
– Podróż w dwie strony? – zapytał z nadzieją.
– A czy to nie oczywiste? – rozwiała wątpliwości.
Zamyślił się na chwilę. Próbował sobie przypomnieć argumenty, po które w takiej sytuacji eksperci radzili sięgać, ale odpuścił. W końcu to nie jego sprawa, nie jego wybór.
– Zgoda – potwierdził przyjęcie zlecenia. – Kiedy?
– Co pan... co powiesz na jutro rano? Mogę tu przyjść około ósmej.
– Nigdy nie opuszczałaś murów, co? – zaśmiał się. – Przyjdź o piątej, bo później może się nie udać.
Nie rozumiała, ale się zgodziła. Nie widziała dla siebie innego wyjścia.
O piątej zero jeden, kiedy było jeszcze ciemno, Julia zapukała do drzwi biura „Locke & Voltair”. Gospodarz otworzył natychmiast, był już gotowy do drogi.
– Ładna sukienka – przyznał, podziwiając swoją szefową.
– Najładniejsza, jaką mam – uśmiechnęła się wesoło. Miała przy sobie nieduży plecak i parasol. Dzień zapowiadał się na deszczowy.
– Chcesz się z kimś pożegnać? – zapytał, pakując sobie na plecy futerał na gitarę.
– Nie. Idziemy? – pogoniła go.
Skinął głową na tak. Zamknął biuro i ruszył przodem. O tej porze ulice Schwarzbergu były jeszcze puste. Z warsztatów dochodziły już odgłosy pracy, ale to wszystko. Babilon we większości jeszcze spał.
Kiedy podeszli bliżej murów sytuacja wyglądała już zupełnie inaczej. Tłum ludzi czekał w kolejce. Większość z nich była szeroko pojętymi handlarzami i starali się już coś kupić lub sprzedać. Byli też przemytnicy, uciekinierzy, łowcy nagród i kilkoro zwykłych podróżnych.
– Ale korki! Dlaczego stoją, zamiast iść? – zdziwiła się Julia.
– A jak myślisz: dlaczego zbudowano mur? – zapytał retorycznie. – Przejścia otwiera się co godzinę od szóstej do dwudziestej drugiej. Zawsze o pełnej i na czterdzieści pięć minut, potem jest kwadrans przerwy. To stary system, ale respektowany jest na każdej bramie. W świecie niepewnego jutra ludzie potrzebują elementów, które się nie zmieniają – wytłumaczył. Opowieści o opóźnieniach postanowił już zachować dla siebie.
– Z bliska jest dużo wyższy, niż sądziłam... – Julia zagwizdała z podziwem.
– Masz przy sobie dokumenty? – zapytał szeptem. Jego akurat uroki wielkiego ogrodzenia nie interesowały.
– Mam. A co, bez nich mnie nie będą chcieli wypuścić?
– Wręcz przeciwnie, ale dokumenty są potrzebne do powrotu – odparł, odganiając wzrokiem kręcącego się przy nich podejrzanego osobnika. – Niektórzy uważają, że Babilon jest ździebko przeludniony.
– Jestem ciekawa, jak tam będzie. No wiesz, w Avalonie – beztrosko zmieniła temat.
– Nie nazywaj tego tak – poprosił. – To miejsce ma dużo bardziej adekwatną nazwę, na pewno ją znasz. Poza murami trzymaj się blisko mnie i miej się na baczności.
– Bo inaczej zginę? – zaśmiała się beztrosko. – Tata mówił, że za murami jest coś gorszego niż śmierć.
– Mądry ten twój tata. – Sprawdził godzinę na zegarku. – Zaraz się zacznie.
I faktycznie; punktualnie o szóstej rozbrzmiała syrena. Ludzie w kolejce poderwali się z miejsc. Przejście składało się z szerokiego chodnika i trzech pasów asfaltowych w jedną stronę oraz z lustrzanego odbicia będącego wejściem. Wychodząc, każdy okazywał dokument strażnikom, czasem tłumaczył cel podróży, rzadziej był rewidowany. Przypadki, kiedy odmawiano komuś prawa do opuszczenia Babilonu, zdarzały się tylko w ramach wyjątków. Wszyscy ludzie przy bramie się spieszyli, panował ścisk, a wokół kręciła się masa kieszonkowców.
Warto wspomnieć, że kontrolę nad większością bram sprawował Alvaro. Między innymi to decydowało o jego dominującej pozycji na rynku. Strażnicy nie byli więc mundurowymi sensu stricto, po prostu należeli do gangu. Przemyt za plecami Alvara oznaczał wyrok śmierci, więc nikt nie ryzykował bez potrzeby, choć czasem trafiali się różni głupcy. W końcu, około szóstej trzydzieści nadeszła kolej kontroli Julii i Voltaira.
– Dokąd to? – zdziwił się strażnik. Nie byli handlarzami, więc zbudzali oczywiste podejrzenia.
– Jedziemy odwiedzić znajomych – odpowiedział beznamiętnie. – Jakiś problem?
– To się okaże – uśmiechnął się władczo. – Dokumenty i pokażcie swój bagaż. Co masz w tym futerale?
– Gitarę – skłamał.
– Pokaż.
– Żonę bym ci pokazał, ale nie gitarę. Jest zbyt cenna – brnął dalej.
– Czysto – stwierdził młodszy, nieco wystraszony strażnik, po sprawdzeniu Julii.
– Idźcie – dowódca skończył się droczyć i ich przepuścił.
Voltair pociągnął swoją podopieczną. Nie chciał, by się teraz zatrzymywali. To był niebezpieczny moment. Mur był szeroki na około czterdzieści metrów, tyle też musieli przejść słabo oświetlonym korytarzem. Zaraz po opuszczeniu Babilonu asfalt zwężał się do jednego pasu, chodnik znikał zupełnie i do tego skończyło się sztuczne oświetlenie. Był za to drogowskaz.
– O, proszę – uśmiechnęła się do swojego przewodnika. – Tu jest strzałka na Nefilim. Do naszego celu więc pewnie w tym samym kierunku.
– Tak, ale pójdziemy okrężną drogą. Nie będę się znowu pakował w tę kabałę – Odciągnął ją nieco od innych wychodzących.
– Co to jest kabała?
Nie wysilał się na odpowiedź, skupił się na zadaniu. Szedł przodem, uważnie sprawdzając, gdzie stąpa; minę miał posępną, ale nie marudził. Julia radośnie podskakiwała za nim, strasznie dużo przy tym mówiąc. Opowiadała mu o wszystkim, począwszy od najwcześniejszych wspomnień ze swojego dzieciństwa, a skończywszy na historiach zasłyszanych od znajomych.
– A to całe Nefilim naprawdę jest takie przerażające? – zapytała. Początkowo nie zamierzał odpowiadać, ale kiedy pytanie padło po raz trzeci, uznał, że dla świętego spokoju lepiej będzie coś powiedzieć.
– Spójrz na prawo – wskazał palcem – na ten szary klosz. Za dużo nie zobaczysz, dzisiaj jest kiepska widoczność. I tak, jest niebezpiecznie. Największa metropolia świata produkuje też najwięcej śmieci. To, czego nie da się już przerobić na coś przydatnego, ląduje właśnie tam, łącznie ze ściekami.
– Ach – westchnęła beztrosko. Z nieba poleciały pierwsze krople brudnego deszczu. Rozłożyła parasol. Voltair od ochrony przed pogodą miał płaszcz i kapelusz. – Wierzysz w istnienie duszy?
– Nie rozumiem pytania.
– Czy ludzie mają duszę? Bo jeśli tak, to oznacza, że poza naszym światem materii istnieje też coś na kształt świata ducha... A tam pewnie jest jakiś absolut – zaczęła tłumaczyć. Spojrzał na nią z ukosa.
– Ach – westchnął beztrosko.
– Nie nabijaj się, ja na poważnie... To dla mnie ważne – spochmurniała. – Kiedy byłam mała, tata zawsze mi mówił, że ludzie wymyślili sobie Boga, bo nie potrafili używać rozumu i zrozumieć świat bez uciekania się do abstrakcyjnych bytów. Kategorycznie odrzucał istnienie przeznaczenia. Tymczasem kiedy nie patrzył, mama chodziła do wróżki, żeby wiedzieć, co ją czeka, jak się ma chronić przed złem i jakich wyborów dokonywać. Wtedy nie przywiązywałam uwagi do tych rzeczy, ale teraz... Mamy duszę czy nie?
– A czy to ważne? – rozłożył bezradnie ręce. – Jeśli chcesz znać odpowiedź tylko po to, by mieć wymówkę dla swojego wyboru, to lepiej sobie odpuść. To tak nie działa.
– A jak?
Ale na taką prowokację już nie odpowiedział.
Generalnie droga, którą mieli do pokonania, była dosyć łatwa. Nie napotkali żadnych niebezpieczeństw, nikt nie sprawiał im trudności. Wędrowali sobie spokojnie. Czasem minęli jakiś samochód czy pojazd zaprzężony w konie lub muły, to wszystko. Dopiero na sam koniec musieli wejść pod wzniesienie, teren zrobił się bardziej skalisty i wzmógł się wiatr.
– Jak ty to robisz, że nie zdmuchuje ci kapelusza? – zaśmiała się, próbując utrzymać parasolkę.
– Mam taki nowoczesny wynalazek, zwany rzemykiem – zdradził. – Już prawie jesteśmy.
– To jest Avalon, zwany też Nirwaną? – zapytała, z trudem złapawszy oddech.
– Albo Park Samobójców, jak też nazywa to większość ludzi – przedstawił dosadnie.
Tak naprawdę były to dwa skaliste wzgórza połączone starym drewnianym mostem. Mimo mżawki miejsce było dosyć mgliste. Zdaje się, że wiatr królował tu zawsze, niezależnie od reszty pogody. Było jednak w tym krajobrazie coś malowniczego, być może za sprawą całkiem żywej jak na te czasy zieleni. Wszędzie można było znaleźć pamiątki po ludziach, którzy przyczynili się do nazwania okolicy Parkiem Samobójców; niepisana tradycja kazała im zostawić po sobie skromny przedmiot użytku codziennego schowany gdzieś przy moście.
– Nie lubię tego miejsca – powiedział Voltair, raczej do siebie niż do Julii.
– Opowiedz mi o tym przy obiedzie – zatrzepotała radośnie rzęsami i usiadła na kamieniu. Zaczęła wyciągać z plecaka zestaw do jedzenia posiłków w terenie. Spojrzał na nią, nie rozumiejąc. – Za nim to zrobię, chciałabym jeszcze zjeść ostatni posiłek.
– To na pewno nie jest historia do obiadu – zaznaczył.
– Aż takiej różnicy mi to nie robi. – Wzruszyła ramionami.
Przez kilka chwil delektowali się plackami ryżowymi i sałatką owocową. Nie spoglądali na siebie, każde myślało o czym innym. Potem popili wszystko lekką domową nalewką.
– Była kiedyś taka dziewczyna w sąsiedztwie... Nie pamiętam jej imienia, mówiąc szczerze. Była jak inne nastolatki, może nieco grzeczniejsza. Najbardziej wyróżniło ją to, że była dla mnie miła, a to nie należało do pospolitych rzeczy. Ludzie od zawsze mnie unikali, ale jej to nie przeszkadzało. Uśmiechała się do mnie, mówiła „dzień dobry”... To było naprawdę fajne. Nie sądzę, żebym mógł nazwać naszą relację przyjaźnią, ale... – zawiesił głos. Szukał dobrego określenia, ale go nie znalazł. – Pamiętam, że raz podzieliła się ze mną chlebem. Potem zaczęliśmy normalnie rozmawiać i tak jakoś wyszło, że wpadała do mnie od czasu do czasu. Aż pewnego dnia poprosiła mnie o pomoc, jednak miałem wtedy zły dzień i byłem nie w sosie... Powiedziałem, żeby przyszła innym razem. Następnego ranka dowiedziałem się, że wyruszyła do Parku Samobójców. Podobno została zgwałcona i to o tym chciała ze mną pogadać.
– Masz wyrzuty sumienia?
– Nie.
– W takim razie całkiem romantyczna ta historia.
– Nie sądzę.
– Wymyśliłeś ją, żeby mnie powstrzymać? – zapytała wprost. Nie mógł mieć pretensji, że mu nie wierzyła. Nie odpowiedział, spojrzał jej tylko w oczy i nie mrugając, patrzył tak w nią, aż speszona pierwsza odwróciła wzrok. A potem po prostu wstała i otrzepała swoją sukienkę. – Mój chłopak zmarł tydzień temu. Mieliśmy się pobrać. Rodzice już nie żyją. A ja nie chcę być sama. Nie mam już domu ani pieniędzy. Nie potrafię nawet czytać. A prostytutką nie będę. Dlatego tu jestem. Chcę umrzeć szczęśliwa, póki mogę.
– Twój wybór – skomentował chłodno.
Weszła na pierwszą deskę mostu i spojrzała w dół.
– Słyszysz to?
– Słyszę – potwierdził. Świszczące dźwięki, czasem wysokie ciche piski. – Powiadają, że to dusze zmarłych śpiewają.
Wsłuchiwali się w tę pieśń, momentami przypominającą odgłosy wielorybów. Pod mostem była tylko mgła, nie było widać ziemi, ale na pewno było to wystarczająca wysokość, by upadek był śmiertelny.
– Wierzę, że ludzie mają duszę – uśmiechnęła się do nieba. – Chciałabym zostać dobrze zapamiętana.
– No to na mnie nie licz.
– Czyżby? – wybuchnęła szczerym śmiechem. – À propos, jeszcze jedna sprawa. Ten pierścionek jest fałszywy.
– Ty mała...!
Nie zdążył dokończyć przekleństwa. Julia dziarskim krokiem przeskoczyła barierkę mostu i poddała się bezwzględnemu prawu ciążenia. Zniknęła gdzieś we mgle i bezdźwięcznie przepadła na zawsze.
Nie chciał jej mówić, że zapewne to wcale nie był śpiew dusz; to tylko wiatr huczał wśród skał. Nie powiedział jej, że placki ryżowe były bez smaku. Nie wytłumaczył jej, że równie dobrze można było popełnić samobójstwo w Babilonie, a efekt byłby ten sam. Nie odpowiedział jej, że jego historia była prawdą. Nie wyjaśnił, że fałszywy pierścionek jest bez znaczenia. Nie zrobił nic. Trwał tylko przez moment jej życia, obcując z kruchą śmiertelnością.
Odczekał chwilę, podziwiając krajobrazy i słuchając delikatnych głosów natury. Zauważył, że schowała swoją parasolkę pod kamieniem. Potem sprawdził godzinę, wstał i ziewnął, rozprostowując kości. Wtedy zorientował się, że po drugiej stronie mostu ktoś stoi. Ktoś w wysokim kapeluszu i długim płaszczu. Ktoś, kto chyba wskazywał na niego palcem. Może to tylko złudzenie, bo w tym przeklętym miejscu na pewno zalęgło się coś złego. Nie zamierzał jednak ryzykować. Bądź co bądź, nieznajomy w dziczy zwiastował zagrożenie. Odwrócił się i pospiesznie znów udał się ku bramom Babilonu.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania